Leo Beenhakker wygrał kiedyś z San Marino 10:0. Był i najszybciej strzelony gol w historii reprezentacji, i bramka z przewrotki, generalnie działy się cuda. A później było przedostatnie miejsce w grupie, jedynie przed San Marino właśnie. Lata później Adam Nawałka wymęczył 2:1 z grającą w dziesiątkę Armenią po golu ze stałego fragmentu gry w 93. minucie, by ostatecznie – to dobre słowo – rozwalić eliminacje mundialu. Takie to jest właśnie wyciąganie wniosków po meczach ze słabeuszami.
Za długo oglądam piłkę, by mecz z Andorą robił na mnie jakiekolwiek – dobre lub złe – wrażenie. I trochę łapię się za głowę, gdy widzę, jak odważne wnioski wyciąga się po meczu, który był brzydki, bo taki musiał być. Powodów było kilka: rywal zainteresowany bardziej grą w kości niż w piłkę, skoszarowany linią pomocy na 25. metrze przed własną bramką, my po ledwie trzech treningach z nowym selekcjonerem, który docelowo chce zmienić styl tej kadry o 180 stopni. A do tego wszystkiego jeszcze termin gry z Andorą – między dwoma najważniejszymi meczami eliminacji, trzy dni po Budapeszcie, trzy dni przed Wembley.
W Polsce jest 38 mln selekcjonerów, a sądząc po reakcjach, większość z nich uważa, że piłka składa się wyłącznie z kompletnie niezależnych od siebie meczów trwających 90 minut. Nie mających ze sobą żadnych naczyń połączonych. Że granie co trzy dni na sto procent możliwości nie sprawia, że dyspozycja fizyczna w kolejnym meczu może odbiegać od normy. Że może to wpłynąć na generalne nastawienie w kopaninie z Andorą (“wygrać najmniejszym nakładem sił”). Że trzy treningi przy planie całkowitego zmianu stylu gry to za mało, by od razu zadziałało. Nie mam pojęcia, czy Paulo Sousie wyjdzie, ale wyciąganie tak daleko idących wniosków po Andorze, jak “z Anglią nie mamy czego szukać” jest raczej średnio uzasadnione.
Przede wszystkim dlatego, że sprowadza się to do przyrównywania niedzielnego meczu do meczu z Anglią, podczas gdy gra na Wembley będzie oparta w jakiejś marnej części, pewnie nie sięgającej 10 proc., na z tym, co Sousa chciał zrobić z Andorą. Tu mieliśmy autobus postawiony przez rywali na 25. metrze, tam Anglicy będą na nas naciskać pod naszym polem karnym. To nie tylko są dwa różne mecze. To są dwa różne sporty.
Sposób, w jaki popadamy w skrajności, wciąż jest zdumiewający. Po porażkach z Holandią i Włochami Polska była najgorszą drużyną świata, ale gdy przychodzi mecz z Andorą, oczekuje się od niej porywającej gry i zwycięstwa 10:0, bez patrzenia na okoliczności. Tak jakby gra z europejskim słabeuszem miała dać odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. W jednej z dyskusji usłyszałem, że przecież dało – że nie potrafimy zbudować składnej akcji nawet z tak mało wymagającym rywalem. Ale tu najprościej odesłać do początku tego tekstu – czy po 2:1 z Armenią nie mieliśmy takich samych wniosków? Lub wręcz przeciwnych po 10:0 z San Marino? I czy miały one jakikolwiek sens.
Gdybym miał powiedzieć, co mnie martwi na podstawie gry z Andorą, to tylko jedna rzecz: nie mam pojęcia, jakie szkoleniowe znaczenie miała ona dla Sousy. W teorii widzieliśmy skład z trzema napastnikami, bliźniaczo podobny do tego, który na Węgrzech odrabiał straty. Można było pomyśleć, że Portugalczyk chce przygotować scenariusz, który prędzej, czy później musi mieć miejsce: będziemy przegrywać ze słabszym przeciwnikiem, który zamuruje sie na swojej połowie. Nie spodziewałem się, że może się to skończyć dziesiątkami dośrodkowań, choć Sousa tłumaczył po meczu to dość prosto: nie mogło być inaczej, gdy w polu karnym mieliśmy kilku napastników, a rywal całkowicie zaryglował środek boiska. Przekonuje mnie to średnio, bo gra w dośrodkowania to zawsze liczenie na przypadek – właściwie nigdy przy tak głęboko broniącym rywalu nie można mieć pewności, że wrzucona piłka trafi akurat do naszego zawodnika, który w dodatku zdoła oddać celny strzał. Ale i z tego bym nie wyciągał wniosków – w Budapeszcie nie bawiliśmy się we wrzutki nawet, gdy graliśmy na trójkę z przodu.
Z Andorą trzeba było zagrać, wygrać i nie odnieść kontuzji. Nie udało się tylko to ostatnie. Czym jednak trudno usprawiedliwać lament.
Tu żaden trener nie pomoże. Taki mamy poziom futbolu w Polsce. Zacznijmy od podstaw z dziećmi na boiskach z trenerami z zagranicy a nie z pó) etatowym wf-stą który po pracy wieczorami rzuci dzieciakom galę do grania i ma wyj…