– W czasie negocjacji nie rozmawialiśmy o tym, jaki styl ma mieć Wisła. Jeśli dzwonisz do Petera Hyballi z ofertą, doskonale wiesz, jak będzie grała twoja drużyna. Ofensywnie, nigdy nie będą stosować catenaccio i grać nudnego futbolu. W czasie naszej rozmowy każdy wiedział, że nie zmienię swojego stylu gry, a styl gry Wisły – mówi w rozmowie z Goal.pl Peter Hyballa, nowy trener Wisły Kraków
- Hyballa zaczął swoją przygodę w Wiśle od remisu 1:1 z Cracovią. – Wiedziałem, że przejmuję drużynę w kryzysie, skoro w grudniu zdecydowano się na zmianę trenera – mówi nam niemiecki trener
- Szkoleniowiec zdradził nam nieco kulisów swoich negocjacji z władzami Wisły. W czasie pierwszego spotkania rozmawiano po prostu o piłce nożnej, a spotkanie zakończyło się o 3 w nocy
- Myślę, że jestem dużą osobowością i chcę pokazać to moim piłkarzom. Trener powinien być szefem, nie kolegą, choć bardzo ważne, by w tym wszystkim nie zgubić umiejętności dialogu – mówi Hyballa
Możemy się umówić? Dopiero skończyłem rozmawiać z innym dziennikarzem, wcześniej też było kilka wywiadów. Niech pan zada mi jakieś nowe, seksowne pytania.
Spróbujemy, choć nie powtórzyć żadnego byłoby dużą sztuką. Zna pan historię Dana Petrescu w Wiśle?
Nie, może mi pan opowiedzieć.
Lata temu postawił na bardzo ciężkie treningi. Drużyna się buntowała i ostatecznie Petrescu został zwolniony. Później opowiadał, że problemem było to, że w Polsce piłkarze nie potrafią ciężko trenować. Z tego, co słyszę u pana też nie jest lekko…
Po pierwsze mógłbym odpowiedzieć pytaniem na pytanie: czym jest ciężki trening? Ja wolę inną nazwę dla określenia moich zajęć: są efektywne. Powiedziałem piłkarzom, że u mnie będzie dużo biegania, ale to nie jest nudne kręcenie kółek wokół boiska. Wszystko da się wykonywać z piłką, ćwiczyć nowe formy grania. Wydaje mi się, że jest to bardzo atrakcyjne dla zawodników. Oczywiście całość odbywa się na wysokiej intensywności, wymaga to od zawodników stuprocentowego zaangażowania i skupienia, ale po pierwszych dniach jestem pełen nadziei. Widzę, że im się to podoba. Czy zawsze tak będzie? Niech zada mi pan to pytanie po roku.
Przed derbami musiał wystarczyć jeden trening. Przypuszczam, że tak intensywnie w drużynę jeszcze pan nie wchodził.
Tak, do tej pory moim rekordem było przejęcie drużyny w Holandii trzy dni przed meczem. Wejście w mecz po jednym treningu traktuję jako nowe doświadczenie. Wiedziałem, że przejmuję zespół w kryzysie, bo trudno, by było inaczej, jeśli klub zwalnia trenera w grudniu. Do takich decyzji zazwyczaj dochodzi wcześniej albo po zakończeniu rundy. W piątek jednak zawodnicy wykonali kawał dobrej roboty. Myślę, że dłuższymi fragmentami wyglądaliśmy nawet lepiej od Cracovii, ale 1:1 jest wynikiem jak najbardziej w porządku. Widziałem wiele dobrych rzeczy, bez których z dobrą drużyną, jaką jest Cracovia nie udałoby się zdobyć punktu.
Było więcej pozytywów, czy rzeczy do poprawy?
Oczywiście, że to drugie. Ostatnie pół godziny graliśmy w osłabieniu, co też wpływa na odbiór tego meczu. Do poprawy jest dużo rzeczy, trudno byłoby mi wszystko teraz na poczekaniu wymienić. Nie da się wszystkiego naprawić w jeden dzień. Oczywiście pewne aspekty można zmienić na szybko, choćby kwestiami motywacyjnymi, ale koniec tej drogi nie jest zaraz za rogiem. Będziemy pracować, by krok po kroku eliminować wszystkie słabości z naszej gry, a za jakiś czas wszyscy zobaczą, że stylem Wisły Kraków jest gegenpressing.
Przeszło panu przez myśl, że trudno będzie odbudować drużynę, jeśli w debiucie, do którego przecież nie miał pan czasu się przygotować, wysoko przegra? Nie było obaw, że na dzień dobry kibice mogą wtedy na pana patrzeć z nieufnością?
Nie jestem facetem, który się boi. Jeśli przegrałbym 0:5, świat by się nie zawalił. Następnego dnia nad Krakowem i tak wzeszłoby słońce. Nie brałem pod uwagę odpuszczenia tego meczu. Mam w sobie sporo odwagi i mocy, którymi od razu chciałem zarazić piłkarzy.
Tak właściwie, to dlaczego Wisła? Przez kilka miesięcy nie miał pan pracy, ale oferty się pojawiały. Czemu tamtych pan nie chciał, a z Krakowa przyjął?
Wisła była bardzo konkretna, pokazała mi, że jestem dla niej pierwszym wyborem. Czułem, jak mocno mnie tu chcą. Ani przez sekundę w czasie negocjacji nie było mało konkretnego gadania, a Dawid Błaszczykowski okazał się bezpośrednim człowiekiem. Podczas rozmowy otrzymałem wiele sygnałów, które nie pozostawiały mi wątpliwości co do decyzji. Wiedziałem o wszystkich kłopotach Wisły w poprzednich latach, o długach i walce o przetrwanie, ale ten klub ma wielką markę i potężne wsparcie kibiców, co też nie było bez znaczenia. Gdy dodamy do tego, że Kraków jest pięknym miastem, a ja po prostu lubię Polaków, musieliśmy się dogadać. Jestem dumny będąc trenerem takiego klubu jak Wisła.
Ale jednak negocjacje nie zamknęły się w godzinie, więc musiało być szukanie jakichś kompromisów. Do Krakowa dotarł pan we wtorek, dogadaliście się dopiero w środę. Na czym polegały rozbieżności?
We wtorek trudno byłoby nam się dogadać, bo do Krakowa dotarłem dopiero o północy. Do trzeciej rozmawialiśmy o piłce i po prostu umówiliśmy się na środę. To był strasznie długi dzień. Oczywiście pojawiły się jakieś rozbieżności, ale to normalne przy negocjacjach. Trzeba było poprawić jakiś punkt w kontrakcie, dyskutowaliśmy o moim asystencie, o finansach. Nic specjalnego, przy wiązaniu się umową zawsze porusza się takie kwestie. Wszystko szło jednak w dobrym kierunku i w środę o 19:06 było już jasne, że będę nowym trenerem Wisły.
Co dla pana podczas negocjacji było najważniejsze?
Żebym mógł włączyć do sztabu moich dwóch asystentów.
Rozmawialiście o tym, jak ma grać Wisła?
Nie. Jeśli dzwonisz do Petera Hyballi z ofertą, doskonale wiesz, jak będzie grała twoja drużyna. Ofensywnie, opierając się na pressingu, gegenpressingu, podejmując momentami spore ryzyko. Że jestem bardzo “żywym” trenerem, z aktywnym stylem treningu. Moje zespoły nigdy nie będą stosować catenaccio i grać “nudnego” futbolu. W czasie naszej rozmowy każdy wiedział, że nie zmienię swojego stylu gry, a styl gry Wisły.
Dawid Błaszczykowski mówił, że celem na ten sezon wciąż jest pierwsza ósemka, ale pan podpisał kontrakt ważny też w następnym sezonie. Będzie pan budował drużynę z myślą o powalczeniu za rok o coś więcej?
Tak, to jest mój cel, choć nie jestem na tyle arogancki, by już teraz malować wizje, na co nas będzie stać w przyszłym sezonie. Póki co trwa obecny, a w nim – skoro mamy wbić się do pierwszej ósemki – potrzebujemy przede wszystkim punktów. To, co będzie się działo w kolejnym roku, jest po prostu następnym elementem procesu. Musimy zmienić styl treningów, styl gry, dyscyplinę, poprawić przygotowanie fizyczne, na horyzoncie jest styczeń, w którym pewnie pojawią się nowi piłkarze, zmienił się sztab szkoleniowy… Mam bardzo realistyczne podejście do mojej pracy i nawet budując zespół na przyszłość, w chwili, gdy mamy inne krótkoterminowe cele do zrealizowania, nie określę, o co będziemy się bić za 12 miesięcy. Na obecnym etapie zawsze najważniejszy będzie najbliższy mecz. Ale absolutnie się zgadzam, że moim celem jest sprawienie, by Wisła w kolejnym sezonie była dużo mocniejsza, niż teraz.
Ile czasu pan potrzebuje, byśmy mogli powiedzieć: to autorski zespół Petera Hyballi?
Dojdziemy do tego stawiając kolejne kroki. Pierwszy postawimy w lutym, gdy zakończymy styczniowe przygotowania. W marcu-kwietniu zapewne uda się wprowadzić kolejne detale, a wszystkie moje idee będą widoczne w premierowym meczu następnego sezonu.
Wcześniej mówił pan, że w styczniu pojawią się w Wiśle nowi zawodnicy. Wie pan już, które pozycje wymagają wzmocnienia?
Myślę, że nie jest moją rolą rozmawianie o tym publicznie. To są kwestie, które w pierwszej kolejności muszę omówić z szefem skautigu i władzami klubu.
Nie spytam zatem o nazwiska, bo wiem, że pan mi ich nie zdradzi, ale czy ma pan listę z piłkarzami, których chętnie sprowadziłby pan do Wisły?
Tak, oczywiście, choć przede wszystkim chcę się skupić na zawodnikach, którzy w tej chwili są w klubie. Oni muszą pokazać mi: trenerze, jestem gotowy, chcę grać w podstawowej jedenastce. Podstawą jest dla mnie to, by obecni piłkarze czuli ode mnie zaufanie. Hmm… Przez ostatnie dwa-trzy dni udzieliłem kilku wywiadów i wie pan, jakie mam przemyślenia?
Jestem ciekaw.
80 proc. pytań, jakie dostałem od polskich dziennikarzy, opiera się na negatywnych myślach.
Może to też uda się panu zmienić?
Może powinienem spróbować (śmiech). Ale dobra, wróćmy do konkretów. Wolę trzymać się swojej pracy i dokonywać przemiany w zawodnikach. To oni są teraz dla mnie najważniejsi, i im chcę ufać. Za ewentualną realizację transferów z mojej listy zabierzemy się później.
Jakim jest pan trenerem? Bardziej kolegą dla zawodników, czy facetem, który trzyma piłkarzy krótko?
Zdecydowanie typem szefa. Kieruję się żelaznymi zasadami, których nie można łamać. Jestem trenerem od wielu lat, mam spore doświadczenie, cały czas poprawiam swój warsztat, posiadam sporą wiedzę i chciałbym, by było to szanowane. Jestem trenerem, który lubi wszystko obserwować z bliska. Oczywiście staram się wprowadzić trochę rozrywki i atmosfery, ale jeśli poczuję, że drużynie brakuje dyscypliny i zawodnicy robią, co im się podoba, potrafię być bardzo niemiły. Myślę, że jestem dużą osobowością i chcę pokazać to moim piłkarzom. Trener powinien być szefem, nie kolegą, choć bardzo ważne, by w tym wszystkim nie zgubić umiejętności dialogu.
Spotkał się pan kiedykolwiek z sytuacją, by osoba, która może decydować o pana przyszłości w klubie, była pana piłkarzem?
A, pyta pan o Kubę. Nie, dla mnie to nowe przeżycie. Teraz pewnie padłoby pytanie, czy mam z tym problem, więc od razu odpowiem, że nie. Kuba jest moim zawodnikiem, a na treningu i na boisku ja jestem jego szefem. Mówię mu, co ma zrobić, a on wykonuje polecenia. To bardzo doświadczony zawodnik, tak naprawdę w drużynie jest przedłużeniem mojego ramienia. Pewnie dla kilku innych piłkarzy jest idolem. Oczywiście nie jest to codzienna sytuacja, że mój zawodnik może być też moim przełożonym, ale na samym początku ustaliliśmy reguły. Jeśli Kuba chce ze mną rozmawiać, jako właściciel klubu, ma wyraźnie zaznaczyć, że zmieniamy role. I wtedy w porządku: możemy dyskutować o organizacji pracy, finansach, czy innych tego typu rzeczach.
Czyli gdyby w szatni chciał pan pokrzyczeć, nie będzie się pan przejmował obecnością Kuby i pozostanie oryginalnym Peterem Hyballą?
Tak, nigdy się nie zmienię. Nie umiem być aktorem, zawsze będę bezpośredni. Z Kubą nie spotkaliśmy się w Krakowie pierwszy raz, mieliśmy ze sobą styczność już w Dortmundzie. Znał moją osobowość, wiedział jaki jestem i na co sobie nie pozwolę. Jeśli chciałby w zespole trenera, którego łatwo mógłby zdominować, gwarantuję, że nikt z klubu nie wybrałby numeru do mnie.
Komentarze