Olkiewicz: jesteśmy w dobrych rękach

Szkocja oraz Hiszpania - dokładnie w tej kolejności - odetchnęły z ulgą, ale kamień z serca spadł tak naprawdę wielu fanatykom futbolu z całej Europy. W finale, który mniej więcej od końcowego gwizdka w ćwierćfinałach zapowiadał się na starcie dobra ze złem, zatriumfowali ci lepsi. Ci bardziej ofensywni. Ci skupieni na strzelaniu goli, a nie przeszkadzaniu, ci kreatywni, przebojowi i dynamiczni. Czy futbol wobec tego został uratowany?

Lamine Yamal i Nico Williams
Obserwuj nas w
PA Images / Alamy Stock Photo Na zdjęciu: Lamine Yamal i Nico Williams
  • W finale przez długie minuty Anglia sprowadziła Hiszpanię do swojego poziomu – jeden celny strzał w całej pierwszej połowie dawał powody do niepokoju i przekonania, że nawet w takiej chwili zwycięży nudne kunktatorstwo.
  • Druga połowa, zwycięstwo Hiszpanii, kolejna asysta Lamine Yamala, ale przede wszystkim dramaturgia – wybicie piłki głową z linii bramkowej w wykonaniu Daniego Olmo czy trzy świetne akcje Anglików, wszystkie z udziałem Jude’a Bellinghama pokazały – futbol nadal potrafi olśniewać i zdaje się, że wciąż jesteśmy w dobrych rękach.
  • Ta puenta imprezy jest być może najważniejsza w kontekście krytycznych głosów wszystkich kibiców rozczarowanych poziomem imprezy – małą liczbą bramek, leniwym rozpędzaniem się faworytów – Hiszpanie nie tylko zaprezentowali w praktyce, że można inaczej, zaprezentowali, że ten inny pomysł daje też największe szanse na zwycięstwo.

Futbol w wersji light

Może dobrze, że to wszystko rozegrało się na przestrzeni jednego meczu? Że dostaliśmy to wszystko szczelnie upakowane, trochę jak skrót najlepszych momentów z całego sezonu niezłego serialu, jak skondensowane do paru zdań w internetowej encyklopedii streszczenie porządnej lektury? Kto usiadł przed telewizorem z gotowym zestawem tez, które dojrzewały od pierwszego meczu turnieju – znajdował bez trudu potwierdzenia w sytuacji na ekranie. I tak, chronologicznie, zaczęło się oczywiście od jak najbardziej zasłużonego narzekania. Bo pierwsza połowa tego spektaklu była taka, jak większa część turnieju w wykonaniu faworytów pokroju Anglii. Zaciągnięty hamulec ręczny. Skupienie się na przeszkadzaniu rywalowi, na podwójnym, potrójnym asekurowaniu pozycji, na zabezpieczaniu stref nawet nie tyle przed groźnymi strzałami, co nawet przed wprowadzaniem piłki w ostatnią tercję jakimś prostopadłym podaniem czy wrzutką. Z jednej strony można byłoby pochwalić Anglików za zneutralizowanie zagrożenia ze strony takiej ofensywnej maszyny jak Hiszpania. Z drugiej – załamać ręce. No co my mamy z tym Euro, co mecz, to nudy, żmudne i metodyczne bieganie od strefy do strefy, bez pokazów dryblingu, bez składnych akcji opartych na seriach dokładnych podań.

Czytaj także: Olkiewicz w środę #124. Piłka nożna zawsze jest nastolatkiem

Jestem przekonany – niektóre teksty już pęczniały, już zyskiwały kolejne akapity. Najsłabszy turniej od lat, wygrana przezorności, angielscy nudziarze zabijający radosną inwencję nawet u takich szalonych dryblerów jak Williams czy Yamal. Smutne podsumowanie smutnego turnieju, niewiele goli, niewiele emocji, niewiele błysków ze strony tych, od których oczekiwaliśmy najwięcej.

Gdyby w 45. minucie zakończyło się całe widowisko i całe mistrzostwa – nie miałbym nawet żadnych argumentów na obronę swoją i innych ludzi, którzy zwyczajnie podczas tych mistrzostw bawili się nieźle. Kogo interesuje, że Holandia zagrała fajnie z Rumunią, skoro nawet finału, nawet z udziałem tej wychwalanej przez wszystkich Hiszpanii, właściwie nie dało się oglądać. Wyobrażam sobie kogoś, kto obejrzał ostatnie mecze Anglików, Francuzów, wcześniej też jakąś Belgię, po czym namówiony przez kolegów – tych oglądających od deski do deski – włączył finał, licząc na fajerwerki ze strony Hiszpanów. Sam byłbym skrajnie rozczarowany, sam krzyknąłbym – jak macie dawać taki futbol, to może faktycznie grajmy tylko piłkę klubową, bez durnych przerw na barwy narodowe.

Ale mecze, mimo nacisków ze strony reformatorów futbolu, wiecznie znudzonych i poszukujących ciekawszej formy, trwają 90 minut.

Spokojnie, futbol żyje

Kto kładł już piłkę nożną do grobu, wieszcząc na pewnym etapie turnieju, że w finale miecze skrzyżują Southgate i Deschamps, a całość skończy się bezbramkowym remisem po spotkaniu bez żadnych strzałów na bramkę – musiał przemyśleć swoje postępowanie przy kolejnej, której to już, akcji skrzydłowych reprezentacji Hiszpanii. Yamal, Williams, cyk-cyk. 1:0 tuż po wyjściu z szatni, czwarta asysta gościa, który przez sześć meczów turnieju był jeszcze 16-latkiem. Ale o tym napisali już wszyscy, ja chcę się skupić na aspekcie, który moim zdaniem długofalowo jest o wiele istotniejszy, niż kapitalny występ młodziutkich skrzydeł z Hiszpanii.

Przyjęcie z obrotem, po chwili mocny strzał Jude’a Bellinghama. Kapitalna, niesygnalizowana prostopadła piłka do Olliego Watkinsa, gdzieś pomiędzy nogami kilku hiszpańskich obrońców. Wreszcie napędzona i zakończona asystą akcja bramkowa, gdy zagrał trochę jak center, zaliczający asystę przy rzucie za trzy któregoś z zawodników na obwodzie. Tak, ten przemęczony, zniszczony sezonem, pozbawiony mocy Bellingham. Tak, ta nudna, niezdolna do jakiejkolwiek akcji zaczepnej Anglia. Tak, ten Southgate w kubraczku ratunkowym założonym tuż przed kąpielą w wannie. Te momenty ładnej gry Anglików, te chwile, gdy uruchamiali swoje siły z przodu, to wielki balsam dla tych, którzy sami powątpiewali już w futbol. Anglicy potrafią sobie w sekundę przypomnieć jak powinno się grać w ten sport, wystarczyła ledwie jedna bramka. Jasne, wciąż Hiszpanie grali lepiej, częściej tworzyli sytuacje bramkowe, przy odrobinie lepszej skuteczności (albo mniej uważnym Pickfordzie) wynik byłby jeszcze lepszy dla piłkarzy z południa kontynentu. Ale te zrywy Anglików to dowód, że futbol zawsze wygrzebie się nawet z najmocniej zasypanej trumny, potrzebuje tylko splotu odpowiednich okoliczności.

Dani Olmo Foto: Revierfoto Credit: ddp media GmbH/Alamy Live News

No i ta historia Daniego Olmo. Jakiś czas temu zastanawiałem się, co jest w futbolu bardziej atrakcyjne, te czyste, estetyczne i miłe dla oka zagrania na murawie, czy jednak potężne, romantyczne historie, które stoją za ich wykonawcami? Tutaj mieliśmy gościa, który wskoczył do składu i wziął na siebie odpowiedzialność dopiero po niefortunnym wejściu Toniego Kroosa na nogi Pedriego. Dani Olmo zresztą takim pasażerem na gapę był od zawsze – jako szesnastolatek zamienił Barcelonę na Dinamo Zagrzeb, przed 18. urodzinami był ponoć bliski zamiany również młodzieżowych reprezentacji Hiszpanii na te chorwackie. Ma już 26 lat, a do tej pory w seniorskiej piłce zwiedził tylko dwie “wonderkidownie”, bo tak można nazwać i Dinamo, i RB Lipsk. A jednak – to on był absolutnie kluczowy z Niemcami, on trafił na 2:1 w półfinale, a teraz zagrał prawdziwy koncert z Anglią. To podanie do Oyarzabala zamiast do Cucurelli – przełamanie tempa całej akcji, zmylenie Walkera, to przecież majstersztyk. Wybicie piłki głową z linii – historia godna lepszej imprezy niż to minione Euro 2024.

Tu więc było wszystko – i estetyka na murawie, i historia poza nią.

Happy end czy morał?

Najpierw skróćmy puentę całej imprezy. Zawody wygrała Hiszpania, od pierwszych chwil turnieju najbardziej ofensywna spośród reprezentacji, ekipa, która pokonała na swojej drodze rywali z grupy śmierci, ale również gospodarzy i bodaj największych faworytów. Cierpiała tylko raz, z Niemcami, poza tym to był zwycięski, pewny, miarowy marsz. Pierwsze skrzypce w tej kapeli grała nie szczelna defensywa, ale imponujące przebojowością i odwagą skrzydła plus niesłychanie kreatywny środek pola. Wyjścia spod pressingu, odbiory na połowie rywala, dryblingi, czasem takie na granicy brawury, próby nieoczywistych rozwiązań – wszystko, co w piłce najprzyjemniejsze do oglądania, zawierało się w drużynie, która wygrała całość.

Ktoś nazwie to po prostu happy endem, szczęśliwym zakończeniem tego komediodramatu, jakim momentami było minione Euro (choć trwam przy swoim, to nie był zły turniej, postrzegamy go, niesłusznie, przez pryzmat gry faworytów). To oczywiście dozwolona interpretacja, zakładamy wówczas, że futbolowi bogowie mieli tym razem apetyt na zamkniętą kompozycję i w ramach jednych rozgrywek skupili złych (Francja, Anglia) na drodze dobrych (Hiszpania), po to, by futbol wygrał, by dobre widowisko zatriumfowało.

Ale wolę wierzyć, że to nie happy end, ale po prostu morał. Morał dla Deschampsa, że da się grać na dwóch przebojowych skrzydłowych, nawet bez posiadania takiego potencjału jak Francja. Morał dla Southgate’a, że Bellingham najlepsze minuty na turnieju grał wtedy, gdy Anglia przegrywała i musiała gonić wynik. Morał dla tych, którzy woleli wyrzec się piłki na rzecz wyników, którzy woleli postawić wszystko na żelazną defensywę, zapominając o kreowaniu zagrożenia pod bramką rywala.

Trenerzy, piłkarze, działacze. Wygrała odwaga. Wygrał atak, wygrało strzelanie goli, wygrała kreatywność i pomysłowość, wygrali kibice, wygraliśmy my. W piłce nożnej zawsze będą istnieć trendy, zawsze będzie się tu pojawiała taka czy inna moda, często zresztą i moda, i trendy to zasługa ekip z mistrzostw kontynentu czy Mistrzostw Świata. A po tym turnieju trend może być tylko jeden. Ba, morał może być tylko jeden.

Kto atakuje, ten wygrywa.

Dlatego jako futbol – jesteśmy w dobrych rękach.

***

Tym samym kończymy serię euroblogów – mam nadzieję, że spędziliście czas przynajmniej tak miło, jak ja, tworząc te 25 odcinków. Znajdziecie je wszystkie pod kliknięciem w zakładce autora na naszej stronie. Od teraz widzimy się znów we wszystkie środy (za chwilę równe 10 lat tego cyklu bez żadnego przegapionego odcinka!). Dziękuję i już teraz zapraszam na najbliższą środę!

Komentarze