- Tydzień temu wybraliśmy najlepsze transfery lata w Ekstraklasie, teraz nadszedł czas na największe transferowe rozczarowania
- Widać gołym okiem, że choć Legia, Raków i Lech królują w liście najwyższych wydatków transferowych, to spora część tych zakupów póki co rozczarowuje
- Wpadki zdarzyły się jednak też Ruchowi, Zagłębiu czy Cracovii
Celowo nie nazywamy tego zestawienia “najgorszymi transferami”, bo musieliby się tu znaleźć piłkarze sprowadzeni latem, którzy np. nie grali podczas rundy jesiennej prawie wcale. Tu chodzi raczej o rozjazd między oczekiwaniami i tym, co dani zawodnicy prezentowali na boisku. Siłą rzeczy więcej domagaliśmy się od takiego Sonny’ego Kittela niż od Mikkela Kirkeskova, a mniej od Kennetha Zohore względem Marca Guala.
Czy to oznacza, że z piłkarzy wymienionych poniżej już nic nie będzie? A skądże. Kerk z Widzewa po wyleczeniu kontuzji może pociągnąć łodzian w górę. Ali Gholizadeh, gdy już zacznie regularnie grać, może okazać się cennym wzmocnieniem Lecha Poznań. Ale skoro to podsumowanie po rundzie jesiennej, to trzeba się skupić wyłącznie na tym, co dali (lub właśnie czego nie dali) jesienią.
1. Marc Gual (Legia Warszawa)
Przychodził latem jako król strzelców Ekstraklasy. Wiązano z nim spore nadzieje – niby nie był absolutnym pewniakiem do gry, bo w klubie byli Pekhart i Kramer, natomiast przy grze na trzech frontach miał być gwarancją zdobywania bramek. Zresztą tak było przecież w Jagiellonii Białystok, gdzie miał pewne miejsce w składzie i tydzień po tygodniu dowoził gole.
Ale Gual właściwie poza przyzwoitym początkiem – ale to na gruncie pucharowym – jest ogromnym rozczarowaniem. Dwa gole w eliminacjach do pucharów (z Austrią i Midtjylland) jeszcze w sierpniu. Również w tym samym miesiącu strzelił w Ekstraklasie swojego jedynego gola w starciu z Ruchem. Do tego listopadowe trafienie z GKS-em Tychy w Pucharze Polski. I na tym dorobek strzelecki Hiszpana się kończy. Od sierpnia nie ustrzelił rywala lepszego od pierwszoligowych tyszan.
Poza tym wielokrotnie zachowuje się wręcz absurdalnie na połowie rywala. Egoistycznie, samolubnie, nieoptymalnie. Potrafi strzelać z kompletnie nieprzygotowanych pozycji, gra pod siebie, nie dostrzega lepszych rozwiązań w ataku. Ktoś powie – ejże, ale Legia wzięła go za darmo, a pomógł w pucharach! Po pierwsze – “za darmo” i “bez kwoty odstępnego” to nie to samo. A po drugie – oczekiwania wobec króla strzelców poprzedniego sezonu były znacznie większe.
2. Ali Gholizadeh (Lech Poznań)
Oczywiście pamiętamy o tym, że Irańczyk trafił do Kolejorza z urazem i już na wstępie było wiadomo, że przez pewien czas John van den Brom nie będzie mógł z niego korzystać. Natomiast początkowo informacje z Poznania mówiły o tym, że we wrześniu nowa gwiazda z drużyny będzie do gry. Ale na boisku pojawił się dopiero ostatniego dnia października, gdy wszedł z ławki w starciu z Zawiszą Bydgoszcz. W lidze rozegrał 178 minut. Jeśli nie wymyśli nic w starciu z Radomiakiem, to pierwsze półrocze zakończy z dorobkiem zero goli, zero asyst.
Tak, Gholizadeh może się jeszcze odkręcić. Lech zdawał sobie sprawę, że będzie trzeba na niego poczekać. Ale wobec braku pucharów i wolniejszej niż przewidywano rehabilitacji wychodzi na to, że transferowy hit w swojej pierwszej rundzie nie dał Kolejorzowi absolutnie nic. Za pierwsze półrocze w Lechu jest rozczarowaniem, tego już nie zmieni.
3. Sonny Kittel (Raków Częstochowa)
Facet wykręcający double&double w 2. Bundeslidze, z 60 występami na koncie w Bundeslidze. Łączono go swego czasu z reprezentacją Polski. Przychodził w roli zbawcy, a okazał się zawodnikiem notującym liczby na poziomie Dawida Drachala czy Marcina Cebuli. Nie takie były plany na Sonny’ego Kittela.
Do tego dochodziła ta cała otoczka z połowy rundy jesiennej o tym, że Kittel jest niezadowolony z pobytu w ekipie mistrzów Polski i mocno kręci nosem na to, jaki jest jego status.
Cóż, póki co (podkreślamy – jak przy każdym innym zawodniku z tej listy) gwiazdą Rakowa nie został. A tym bardziej gwiazdą ligi. Ma przyzwoite przełożenie rozegranych minut na gole/asysty, niemniej mówimy o graczu, który miał robić różnicę w kluczowych meczach, a nie strzelać tylko Puszczy czy Zagłębiu. Zwłaszcza, że środowiskowe plotki mówią o tym, że Kittel jest w ścisłej czołówce najlepiej zarabiających piłkarzy w lidze.
4. Kamil Glik (Cracovia)
Czy można było się spodziewać, że ta pierwsza runda Glika po powrocie do Ekstraklasy nie będzie olśniewająca? Oczywiście, że można było. To jednak piłkarz, który miał swoje problemy zdrowotne i którego organizm przez lata gry został mocno wyeksploatowany. W dodatku przychodził do Cracovii już zdecydowanie po okresie przygotowawczym, a nawet po starcie sezonu. Poza tym we Włoszech nie wyglądał na piłkarza, który jest jeszcze w stanie uganiać się za szybszymi i zwinniejszymi rywalami.
Jednak i tak wydawało się, że dzięki swojemu doświadczeniu, ofiarności, zdecydowaniu, mądrości w ustawianiu się będzie w stanie dość sprawnie być w Ekstraklasie chociażby przyzwoity. Tymczasem wskoczył do składu Cracovii na mecz z Pogonią – i “Pasy” przegrały 1:5. Później było czyste konto z ŁKS-em i zwycięstwo 2:0. Następnie bęcki 2:4 od Jagiellonii (gol Glika – odnotujmy). Remis 1:1 z Puszczą. A następnie ławka lub poza kadrą na pięć spotkań.
Trzeba jednak przyznać, że gdy wrócił ostatnio na mecz z Ruchem, to fizycznie wyglądał lepiej. Natomiast to wciąż nie poziom, którego można było oczekiwać po facecie o renomie Glika.
5. Elias Andersson (Lech Poznań)
Przychodził jako murowana “jedynka” na lewą obronę w Kolejorzu. Klub wiedział, że odejdzie Pedro Rebocho, a Barry Douglas nie ma żelaznego zdrowia, więc szybko zakontraktował Anderssona. Początki były niezłe – imponował wrzutkami, nieźle spisywał się w grze kombinacyjnej. Ale z czasem…
Najpierw wpadł w przeciętność, a później w odcienie słabości. Przestał dawać cokolwiek w ofensywie, a na dodatek w tyłach zaczął się mylić. Na pewno nie jest ligowym dnem jeśli chodzi o lewych obrońców, ale zbyt wiele razy jest jednym z najsłabszych punktów w Kolejorzu. Rebocho też nie był gigantem bronienia i tytanem pracy, ale Andersson miał być sportowym awansem. Tymczasem jesienią Lech zrobił krok wstecz na tej pozycji.
Dość powiedzieć, że najlepszy mecz w destrukcji lewego obrońcy podczas tej rundy w Lechu, to występ… Barry’ego Douglasa z Legią na wyjeździe.
6. Juan Munoz (Zagłębie Lubin)
Jako nastolatek zadebiutował w Sevilli. Swego czasu Leganes zapłaciło za niego 1,5 mln € i rozegrał dla tej ekipy 90 meczów, a nawet stał się jej kapitanem. W drugiej lidze hiszpańskiej nastukał prawie 200 meczów, strzelił 46 goli. To nie był transfer anonimowego Hiszpana z losowego pastwiska, tylko bardzo ogranego drugoligowca. Już goście z dużo gorszym CV przyjeżdżali z Hiszpanii i błyszczyli w Ekstraklasie.
Po pierwszej rundzie w Polsce jego dorobek wygląda następująco – dziesięć meczów, 500 minut, jeden gol w Ekstraklasie. I jedna bramka zdobyta w starciu z Sokołem Kleczew w Pucharze Polski.
Nie da się go pominąć w takich zestawieniach.
7. Adrian Kapralik (Górnik Zabrze)
Chłopak szalał w poprzednim sezonie w lidze słowackiej, w której uzbierał dziesięć goli i trzy astysty, co jak na 20-latka było świetnym wynikiem. Zadebiutował w dorosłej kadrze, wcześniej był etatowym zawodnikiem młodzieżówki (21 meczów, 6 asyst). Jeszcze tuż przed wypożyczeniem do Górnika zdążył strzelić dla Żyliny dwa gole w starciach z Gent.
Od razu zapowiadano, że Kapralik przychodzi na wypożyczenie do Ekstraklasy tylko po to, by zaliczyć przetarcie przed wyjazdem na zachód. Miał przestawić się na naturalną murawę (Żylina gra na sztucznej), popisać się kolejnymi konkretami z przodu, wypromować się…
Tymczasem w Ekstraklasie w barwach Górnika uzbierał jednego gola i jedną asystę. Przywitał się bramką w debiucie. Widać, że jest szybki, że ma ciąg na bramkę… Ale generalnie nic ciekawego nie prezentuje i moglibyśmy przywołać dziesiątki graczy ofensywnych, którzy zanotowali lepszą jesień. Nawet w Górniku przecież taki Ennali wypadł lepiej, choć tylko dzięki finiszowi rundy.
8. Sebastian Kerk (Widzew Łódź)
Przypadek trochę jak Kittel, a trochę jak Gholizadeh. Z Kittela ma to, że przychodził gość, o którym mogliśmy swego czasu poczytać na łamach “kickera” – Kerk to przecież gość, który zagrał 152 mecze w 2. Bundeslidze, gdzie brał udział przy prawie 60 golach (28 bramek, 30 asyst). Do tego jeszcze w 2019 roku grał w Bundeslidze w barwach Norymbergi. Nie miał też jakiejś strasznej historii urazów (w 2017 miał tylko poważny uraz ścięgna Achillesa). Był nadzieją Widzewa na zmontowanie naprawdę mocnej ofensywy – był Pawłowski, przyszedł Alvarez, a Kerk miał być dorzuceniem czegoś ekstra.
Sęk w tym, że po czterech niepełnych meczach wypadł do końca rundy. Widać było w tych epizodach, że potrafi coś więcej, ale okazji na rozwinięcie skrzydeł nie miał. Doznał urazu stawu skokowego i według łódzkich mediów optymistyczny scenariusz zakłada, że wróci na zimowy obóz przygotowawczy.
Pech. Ale oceniając stan faktyczny – przyszedł gość, którego nie trzeba było googlować, a zniknął z radarów po czterech spotkaniach.
9. Adnan Kovacević (Raków Częstochowa)
Po grze w Koronie Kielce łączono go z topowymi klubami w Polsce – z Legią czy Lechem. Trafił do Ferencvarosu, gdzie w pierwszym sezonie grał mało, ale w dwóch kolejnych uzbierał ponad 50 meczów. W tym starcia w eliminacjach do Ligi Mistrzów czy w fazie grupowej Ligi Europy.
Na papierze ten transfer do Rakowa miał sens. Mistrzów Polski czekała gra na trzech frontach, a doświadczony Kovacević może nie był rozpatrywany jako pewniak do wyjściowej jedenastki, ale jako bardzo rzetelne zabezpieczenie składu? Wyglądało to bardzo sensownie.
Przez liczne urazy stoperów Rakowa Kovacević wskoczył jednak do wyjściowej jedenastki i… nie odpalił. To znaczy: grał dużo (19 meczów, 1334 minuty), ale nie prezentował oczekiwanego poziomu. W samej lidze jest wręcz najsłabiej wyglądającym stoperem z tego całego zestawienia częstochowian, może na poziomie Rundicia.
10. Filip Starzyński (Ruch Chorzów)
To była zagadka. Już ostatni sezon w Zagłębiu Lubin miał gorszy, ale i całe Zagłębie nie grało olśniewająco. Wydawało się, że po wygaśnięciu kontraktu stać go jednak jeszcze na rzetelne granie na poziomie Ekstraklasy. Mówimy przecież o zawodniku, który – owszem, miał deficyty szybkościowe – w kilku sezonach z rzędu potrafił wykręcić dwucyfrówkę w klasyfikacji kanadyjskiej.
Tymczasem po ponad połowie sezonu Starzyński ma w lidze jedną asystę i… to tyle. Owszem, pauzował przez kilka tygodni z uwagi na uraz biodra, natomiast do momentu kontuzji daleko mu było do miana kluczowego gracza chorzowian. Ani razu nie rozegrał pełnego meczu, regularnie schodzi z boiska w okolicach 65. minuty.
Jasne, to nie jest zawodnik młody, ale też nie przesadzajmy – w wieku 32 lat wciąż można w Ekstraklasie prezentować wysoki poziom. A Swędrowski czy Kozak wyglądają w drugiej linii Ruchu o klasę lepiej od sprowadzonego latego Starzyńskiego.
Brani pod uwagę: Dawid Kurminowski, Mikkel Kirkeskov (Zagłębie), Gil Dias, Marco Burch (Legia), Kostas Triantafyllopoulos (Górnik), Anton Fase, Dani Ramirez (ŁKS), Muris Mesanović (Puszcza), Cameron Borthwick-Jackson, Kenneth Zohore (Śląsk).
Komentarze