Artur Płatek: Gdy ktoś zaczyna od pytania o pieniądze, przestaję rozmawiać [WYWIAD]

Od roku Artur Płatek pracuje jako dyrektor bułgarskiego Botewa Płowdiw. Przyjęcie tej propozycji wzbudziło w Polsce spore kontrowersje, bowiem właścicielem klubu jest rosyjski oligarcha. Sam jednak tłumaczy, że przede wszystkim interesuje go projekt. A bułgarski projekt pochłonął go bardzo - do Botewa sprowadził byłą gwiazdę Bundesligi, szuka nowych piłkarze także w Polsce, a poza tym w celach skautingowych jeździ do Afryki.

Artur Płatek
Obserwuj nas w
FOT. MICHAL CHWIEDUK / FOKUSMEDIA.COM.PL / NEWSPIX.PL Na zdjęciu: Artur Płatek
  • Artur Płatek jest dyrektorem Botewa Płowdiw od sierpnia 2023 roku. Pierwszy rok pracy w Bułgarii uwieńczył sporym sukcesem. Jego klub zdobył Puchar Bułgarii, wygrywając w finale z faworyzowanym Łudogorcem.
  • Wybrzeże Kości Słoniowej, Ghana, Nigeria, Kamerun, Mali – to kraje, do których jeździ Artur Płatek, żeby skautować młodych zawodników. Trafiają oni potem do mieszczącej się w Rosji akademii FDC Vista.
  • “Zainteresował mnie projekt, poczułem wyzwanie” – mówi Artur Płatek zapytany o to, dlaczego zdecydował się na pracę w Bułgarii.
  • Płatek szczerze mówi, że obecnie wielu polskich klubów nie stać na wyróżniających się zawodników z ligi bułgarskiej. Tak było chociażby z Umehem Emmanuelem, który poszedł do Szwajcarii za 1,4 mln euro.

Tak jak w Polsce 10-15 lat temu

Bułgarski futbol przeciętnemu fanowi kojarzy się z Jakubem Piotrowski i jego klubem Łudogorcem.  Poza tym przebijają się jakieś doniesienia o korupcji, układach, kiepskiej organizacji. Zapytam więc przekrojowo: jaka jest prawda o bułgarskiej piłce?

Bułgarska piłka opiera się na 3-4 klubach, które swoją działalnością stara się nadążać za standardami europejskimi. Mówię tu o obiektach, bazach treningowych i organizacji. Łudogorec ma nieduży stadion, ale świetną bazę treningową. Bardzo dużym klubem jest CSKA Sofia, który też buduje nowy stadion. Lewski ma długą i bogatą historię, bazuje na dobrej pracy z młodzieżą. My mamy najładniejszy stadion i też ładną bazę. A do czołówki próbują doszlusować Czernomorec i Lokomotiw Płowdiw. Pozostałe mają raczej słabe lub bardzo słabe warunki stadionowo-treningowe. Myślę, że obecnie jest tu tak, jak w Polsce 10-15 lat temu, jeśli chodzi o rozwój infrastruktury.

Bardzo dużym problemem bułgarskiej piłki jest to, że nie ma – tak jak u nas – spółki, która kierowałaby rozgrywkami. Tu wszystko jest centralnie sterowane przez związek. Aczkolwiek na przestrzeni 10 lat bułgarskie kluby lepiej radziły sobie w europejskich rozgrywkach niż polskie. Może przez ostatnie 2 lata było nieco gorzej pod tym względem niż w Polsce.

Na pewno w lidze bułgarskiej jest dużo zawodników utalentowanych indywidualnie. Można tu znaleźć piłkarzy o dużych umiejętnościach. Na pewno mniej jest tu schematów, za to więcej miejsca na grę otwartą, bardziej techniczną. I jest jeden hegemon: Łudogorec.

Nie miał Pan obaw, żeby wyjechać do Bułgarii? Tamtejsza liga ma opinię takiej, że chociażby nie zawsze można liczyć na uczciwe sędziowanie. Zresztą to nie jest kierunek popularny dla Polaków pracujących przy piłce.  

Zawsze w sporcie tak jest, że jak wykonujesz dobrą pracę, to gdzieś szczęście wraca. Owszem, zdarzały się mecze, w których miałem poczucie, że nasz zespół jest krzywdzony. Staram się jednak skupiać na realizacji naszych celów. Mamy swoje wytyczne, wiemy, jak chcemy pracować i idziemy w tym kierunku.

Obaw nie miałem, bo już tyle lat w piłce siedzę, że wiedziałem, iż jeśli będziemy dobrze pracować, to i szczęście nam dopisze. W finale Pucharu Bułgarii przeciw Łudogorcowi podyktowano przeciwko nam bardzo kontrowersyjny rzut karny w 97. minucie. W tamtym momencie prowadziliśmy 3:2. Przeciwnik jednak przestrzelił „jedenastkę”. Wcześniej w lidze graliśmy z nimi tak długo, aż strzelili nam bramkę. Stało się w 99. minucie i wtedy Kuba Piotrowski pokonał naszego bramkarza strzałem głową. Trudno o tym w ogóle mówić. To dość drażliwy temat.

“Atmosfera była nerwowa”

A kwestie finansowe? Zdarzają się poślizgi w wypłatach?

4-5 zespołów płaci bardzo dobrze. Z kolei Łudogorec to inna liga. Myślę, że żaden klub w Polsce nie jest w stanie zapewnić piłkarzom takich pensji. My jesteśmy, powiedzmy, na 4. miejscu w Bułgarii pod tym względem. Miesięczne pensje nie przekraczają 10 tys. euro. To są takie stawki, jakie można dostać w średnim lub w zespole z dołu tabeli Ekstraklasy. Są oczywiście takie kluby jak beniaminek Spartak Warna, gdzie też, jak się wydaje, będą spore pieniądze dla piłkarzy. Wcześniej w Ardzie też były duże nakłady finansowe od tureckiego właściciela. Raczej nie ma takich sytuacji, że kluby w ogóle nie płacą. Jeśli zdarzają się jakieś poślizgi, to 2-3 miesięczne.

Co z kibicami? Czytałem o tym, że potrafią być bardzo wymagający. W Botewie kilka lat temu mieli nie dopuścić do zatrudnienia dyrektora sportowego.

Gdy tu przychodziłem, atmosfera wśród kibiców była bardzo nerwowa, ponieważ po 6 kolejkach miał w dorobku 2 punkty i przedostatnie miejsce w tabeli. Kibice Botewa pamiętają jeszcze czasy, gdy klub odnosił sukcesy. A w ostatnich latach tych dobrych wyników brakowało. Przyszedł nowy właściciel, a wraz z nim duże nadzieje. Tymczasem rezultaty jeszcze się pogorszyły. Po przyjeździe do Bułgarii spotkałem się z nimi i rozmawiałem, przedstawiałem swój plan na zespół.

Rozmawiamy tuż przed meczem derbowym [rozmawialiśmy 28 lipca – red.] z Lokomotiwem. To starcie, które można porównać do rywalizacji Górnika z Ruchem?

Tak, na pewno jest to jeden z najważniejszych meczów w sezonie. Sprzedaliśmy 15 tysięcy biletów. Atmosfera na trybunach będzie na pewno bardzo gorąca.

Na finał Pucharu Bułgarii, który rozgrywany był w Sofii, pojechało 12 tysięcy naszych fanów. Wyglądaliśmy kibicowsko bardzo mocno. Zwłaszcza w porównaniu z kibicami Łudogorca, których jest bardzo mało.

Afrykański projekt

To chyba dobry moment, żeby zadać pytanie, jak Pan w ogóle znalazł się w Bułgarii. To, jak już powiedziałem, nieoczywisty kierunek dla Polaka.

Po 11 latach skończyła się moja praca skautingowa dla Borussi Dortmund. W tym czasie oczywiście byłem jeszcze dyrektorem sportowym Piasta Gliwice i Górnika Zabrze. Zacząłem szukać nowych wyzwań. Bardzo interesuje mnie rynek afrykański, skąd można pozyskać zawodników o bardzo dużym talencie, a jednocześnie bez konieczności wydawania dużych pieniędzy. Obecny właściciel Botewa Anton Zingarewicz współpracuje z rosyjską akademią, która ściąga młodych piłkarzy z Afryki, trenuje ich, chodzą tam do szkoły, a potem oni trafiają do innych klubów, m.in. do nas. Ja też w tym projekcie uczestniczę. Mam tu na myśli wyjazdy do Afryki. Jeżdżę do Nigerii, Mali, Wybrzeża Kości Słoniowej, Ghany i Kamerunu. Obserwujemy tych piłkarzy, skautujemy ich.

Potem jadą do Rosji?

Tak. Do akademii FDC Vista i tam trenują, uczą się. W dalszej kolejności mogą przejść do Botewa, albo do innego klubu.

Dla nich to duża szansa.

Byłem już kilka razy w Afryce i po tym, co zobaczyłem, to powiem tak: wielu młodych zawodników w Polsce powinno zobaczyć, w jakich warunkach często trenuje się w Afryce. Dla tych młodych chłopaków z Nigerii niejednokrotnie jest to walka o życie. Może wtedy polscy młodzieżowcy nieco inaczej zaczęliby podchodzić do swojej pracy.

Zdarza się, że niektórzy zawodnicy z Afryki, gdy poczują, że mają więcej talentu niż inni, to przestają ciężko pracować. Ale zazwyczaj są to chłopcy sfokusowani na osiągnięcie sukcesu. To jest to, czego często mi brakuje w polskim systemie szkoleniowym.

Ochroniarze z karabinami

Wyjazdy do Nigerii, WKS, Kamerunu itd. Domyślam się, że te miejsca muszą robić wrażenie.

Tak, mimo że byłem w wielu krajach, to wyjazdy do tych państw były dla mnie wielkim szokiem. Pamiętam jeden z turniejów w Wybrzeżu Kości Słoniowej. Wzięło w nim udział 8 zespołów podzielonych na dwie grupy. Każdego dnia każda drużyna grała 3 mecze 2×40 minut. Potem z tych najlepszych graczy wybraliśmy 4 zespoły, a po tym etapie 2. Z tym, że finał był dłuższy, bo trwał 3×40 minut i każda drużyna miała 20-osobowy skład. Walczyli na boisku tak naprawdę bez jakiegoś większego pożywienia, w zasadzie była tylko woda, banany i pomarańcze. Po spotkaniu podszedłem do każdego z tych chłopaków, podałem rękę, a w ich oczach widziałem po prostu spojrzenie, żeby dać im szansę.

Z kolei jak pojechałem do Nigerii, to z lotniska odebrało mnie dwóch ochroniarzy z karabinami. Zapytałem się: po co wam to? A oni, że w Nigerii nigdy nic nie wiadomo. Trzeba powiedzieć, że każdy nasz pobyt jest bardzo profesjonalnie zorganizowany.

Co ciekawe, bardzo mnie zaskoczyła jedna z akademii w Wybrzeżu Kości Słoniowej. Dwa boiska sztuczne, trzy trawiaste. Te trawiaste co prawda niezbyt dobrej jakości, ale jednak. To na pewno ciekawe, że ktoś inwestuje tam tak duże środki. Ale wie, że stwarza w ten sposób szanse dla tych chłopaków, a i dla siebie też na zarobienie pieniędzy.

Talenty niewątpliwie są, tylko niełatwo potem z nimi pracować.

Na obecną chwilę w kadrze pierwszego zespołu mamy ośmiu chłopaków z Afryki. Każdy z nich chce grać. Co najwyżej pięciu może znaleźć się w kadrze meczowej. Dwóch może grać w naszych drugoligowych rezerwach. Jest jeszcze trzeci zespół w III lidze.

Sam miałem zabawną sytuację: przedłużaliśmy kontrakt z jednym z zawodników z Afryki. W umowie miał zagwarantowany samochód. Przyszedł i pyta mnie o auto. Odpowiadam: ok, dostaniesz, ale pokaż mi prawo jazdy. Stwierdził, że ma w Nigerii. Odpowiedziałem: „Jak będziesz w Nigerii, to mi przywieziesz, a ja dam ci wtedy samochód”.

Mówił Pan, że ich pierwszych etapem jest Rosja. Jak to tam wygląda na miejscu?

Tak, idą do akademii, uczą się tam, nie grają w żadnych rozgrywkach ligowych, jedynie mecze towarzyskie z innymi akademiami. Jedni potem mogą iść do Botewa, drudzy na przykład do Armenii. Jest spore zainteresowanie tymi zawodnikami.

Czasem rozmawiam z trenerami z tej akademii i mówią mi, że na miejscu temperatura jest -5 czy -10 stopni Celsjusza, a oni przyjeżdżają w klapkach.

“Chodzi mi o wizję”

W zeszłym roku został Pan poddany dość ostrej krytyce w mediach za to, że dołączył pan do Botewu, czyli klubu będącego własnością rosyjskiego oligarchy.

Osoba, która to przedstawiała, pokazała tę decyzję w takim świetle, w jakim chciała przedstawić. Mógłbym pracować w jednym czy drugim klubie Ekstraklasy, ale byłoby to na zasadzie, że przede wszystkim prezes chce się wykazać, ale nie wie, jak to zrobić. Część z nich lubi być bardzo na świeczniku, brylować w social mediach. Bardzo w polskich klubach denerwowało mnie to, że pierwsze pytanie, jakie mi zadawano, dotyczyło tego, ile chcę zarabiać. A mi bardziej chodzi o wizję. Taka Jagiellonia Białystok pokazała, że pieniądze nie muszą grać głównej roli. Tam zarząd, trenerzy, piłkarze i Łukasz Masłowski poszli w jednym kierunku, za co otrzymali nagrodę w postaci mistrzostwa.

A ja już mam swoje lata, mam ambicje, chce coś osiągnąć. Zainteresował mnie projekt, poczułem wyzwanie. Musiałem szybko nauczyć się angielskiego, bo do tej pory głównie za granicą operowałem niemieckim. Ja się z tego cieszę. Wygraliśmy Puchar Bułgarii, gramy w europejskich pucharach. Myślę, że teraz jestem lepszym dyrektorem sportowym niż byłem wcześniej.

Czytaj więcej: Rząsa: Rok temu wydaliśmy najwięcej. Teraz wydamy mniej [WYWIAD]

Media krytykowały, a koledzy z branży mieli problem z Pana decyzją?

Nie, nie dostałem żadnej uwagi od osób z branży, że przyjąłem propozycję pracy w Botewie. Właściciel Anton Zingarewicz jest Rosjaninem, ale ma też paszport izraelski. W Rosji on chyba przebywa bardzo rzadko, a na co dzień mieszka we Francji. Pracuje się tam, gdzie cię chcą, gdzie cię cenią. Dostałem natomiast dużo miłych słów po tym, jak sięgnęliśmy po Puchar Bułgarii. Nawet od osób, z którymi kontakt mam bardzo rzadki.

Jak wygląda akademia Vista?

Nigdy tam nie byłem. Wiem, że znajduje się ona w Gelendżik, niedaleko Krasnodaru. Głównie sprowadzają zawodników z Afryki, choć zdarzają się też z gracze z innych państw, np. z Armenii. Współpracują z kilkoma klubami, ale nie z Polski.

Rozumiem, że dla młodych zawodników z Afryki wyjazd do akademii to wielka szansa. Chodzą tam zresztą także do szkoły. Ale czy jakieś dylematy moralne miał Pan w związku ze współpracą z Rosjanami?

Nie jestem specjalistą w kwestiach prawnych, ale chyba obecnie taka akademia możliwa jest tylko w Rosji. Chodzi o to, że przyjeżdżają tam piłkarze niepełnoletni. Poza tym to nie jest tylko projekt rosyjski, ale i afrykański.

Dla Legii i Lecha za drodzy

W polskich mediach pisało się o zainteresowaniu Legią Umehem Emmanuelem, który w zeszłym sezonie grał w Botewie. To był konkretny temat czy raczej tylko luźne zapytanie?

Znam się z Jackiem Zielińskim, z prezesami Legii czy Lecha i powiem tak: nawet tych dwóch klubów nie stać na wielu z tych chłopaków. Umeh Emmanuel poszedł do Szwajcarii za 1,4 mln euro. Taki po prostu jest rynek.

Lech też pytał o Umeha, o Samuela Akere. Tak samo Raków. James Eto’o również wzbudzał zainteresowanie polskich klubów. Ale musi być czas i miejsce, żeby takie transfery zrobić.

Również piłkarze z Polski wzbudzają zainteresowanie klubów bułgarskich. Mówiło się o kontakcie Botewa z Arką Gdynią w sprawie transferu Karola Czubaka.

Coś było na rzeczy. Zarówno w tym, jak i w poprzednim okienku pytaliśmy o Karola Czubaka. Sprawa rozbiła się o pieniądze – oczekiwania finansowe piłkarza były ogromne. W naszej sytuacji nie jesteśmy w stanie tyle zaoferować zawodnikowi.

Jeszcze jedno nazwisko: Mateusz Musiałowski. On też podobno był w kręgu zainteresowań Botewa.

Ja codziennie dzwonię do agentów i pytam o zawodników. Nawet 25 nazwisk dziennie. W tym przypadku jednak skończyło się tylko na takiej wstępnej rozmowie, żadnych kontaktów z samym zawodnikiem nie było. Na razie chłopak nic nie pokazał, a chyba chciałby grać w Realu Madryt.

Wskazać drogę afrykańskim zawodnikom

Za Panem spory transfer. Do Botewa dołączył Anthony Ujah, gracz, który swego czasu sporo znaczył w Bundeslidze.

Staramy się mieć w kadrze zawodników zarówno młodych, jak i doświadczonych, od których ci młodzi mogliby się uczyć. I taki cel przyświecał mi przy realizacji transferu Anthony’ego. Od momentu, gdy dowiedziałem się, że jest dostępny, aż do podpisania kontraktu, cały proces przebiegł bardzo szybko. Anthony to odpowiedni poziom na boisku, ale również poza boiskiem. On jest w stanie pokazać młodym afrykańskim zawodnikom, jak powinni pracować, jak żyć, żeby dojść na ten poziom, na którym on jest. Być może zostanie z nami także po zakończeniu kariery.

W klubie jest polski bramkarz Daniel Kajzer oraz inny golkiper Matvei Igonen, który występował w Podbeskidziu. Ale niedawno ściągnęliście na tę pozycję jeszcze jednego zawodnika Duńczyka Hansa Christiana Bernata.

To właśnie on popełnił duży błąd w meczu derbowym z Lokomotiwem [ta część rozmowy została przeprowadzona już po meczu derbowym – red.]. Daniel był już w Botewie, zanim ja tu przyszedłem. Z kolei Igonen był do wyciągnięcia za darmo po dobrym sezonie w Hebarze Pazardżik. U nas spisywał się dobrze, ale musieliśmy sprowadzić jeszcze jednego bramkarza, żeby się zabezpieczyć na wypadek jego odejścia. Stąd transfer Bernata. Wszyscy trzej są do siebie zbliżeni umiejętnościami.

Bułgaria – dobry kierunek dla Polaków?

Polscy zawodnicy dzwonią do Pana i pytają o ligę bułgarską jako potencjalne miejsce kontynuowania kariery?

Coraz częściej. Na naszą korzyść działa to, że gramy w europejskich pucharach. Wyeliminowaliśmy Maribor. Rywalizowaliśmy z Panathinaikosem w pierwszym meczu jak równy z równym. Jest ładny stadion, baza treningowa. Jesteśmy dużym, profesjonalnym, zorganizowanym klubem.

O co gracie w nadchodzącym sezonie?

O miejsca 1-4., które zagwarantują nam miejsce w europejskich pucharach.

Łudogorec jest do ruszenia?

Na przestrzeni jednego meczu na pewno. Pokazaliśmy to zresztą, wygrywając z nimi finał Pucharu Bułgarii.

“Umiem tylko pracować”

A jakie są Pana osobiste plany? Domyślam się, że odkąd jest Pan w Bułgarii, przychodziły też oferty z Polski. Niektórzy widzieliby Pana chociażby w Wiśle Kraków

Jak ktoś dzwoni i zaczyna rozmowę od kwestii moich zarobków, to przestaję rozmawiać. Były zapytania, ale nic konkretnego.

Jeśli zaś chodzi o Wisłę, to nie było żadnego kontaktu ze strony Jarosława Królewskiego. Do Wisły mogłem trafić w 2021 roku. Chciałem iść, ale miałem 3-miesięczna klauzulę wypowiedzenia, kluby się nie dogadały.

Rozumiem, że skoro nie pieniądze, to najbardziej interesuje Pana projekt?

Tak. Proszę zobaczyć, ilu zawodników sprzedałem za dobre pieniądze i ilu Górnik jeszcze sprzeda z tych, których ja sprowadziłem do Zabrza. Umiem tylko pracować.

Głowa ważniejsza od umiejętności

„Produkujemy upośledzonych zawodników” – to Pana cytat sprzed roku odnośnie Pro Junior System i przepisu o młodzieżowcu. Coś się zmieniło w Pana postrzeganiu tych regulacji, które obowiązują w Polsce odnośnie młodych piłkarzy?

Nie zmieniłem zdania i wciąż jestem krytykiem tego przepisu. Cały czas mamy ten sam problem. Nikt o tym nie rozmawia z trenerami grup młodzieżowych, dyrektorami, samymi zawodnikami. Warto byłoby wysłuchać zdania tych ludzi. Wtedy może decydenci zobaczyliby, gdzie są problemy i jak je można rozwiązać.

Przez ostatni rok aż tak nie śledziłem Ekstraklasy, żeby się wymądrzać o tym, czy mamy więcej talentów czy mniej. Ale wiem jedno: jesteśmy krajem prawie 40-milionowym, ale szkolenie jest na bardzo przeciętnym poziomie. Wielu młodzieżowców gra dlatego, że jest młodzieżowcami. A gdy już mija im ten wiek, to idą do pierwszej ligi albo jeszcze niżej i tam siedzą na ławce.

Przez lata mojej pracy, nie tylko w Polsce, ale i w Niemczech, nauczyłem się jednego: że często ważniejsza od umiejętności czysto piłkarskich jest głowa. Mówię o charakterze, o tym, co dany zawodnik chce osiągnąć. A my w Polsce tych czynników często nie bierzemy pod uwagę.

W Polsce młodzieżowiec dostaje coś za darmo – miejsce w składzie, bo jest młodzieżowcem. Ja kiedyś zapytałem Zbyszka Bońka czy Stefana Majewskiego: czy Wam ktoś Wam dał za darmo miejsce w podstawowej jedenastce? Nie! Graliście, bo byliście dobrzy. A Janek Urban? Rozmawiam z nim często, jest moim bardzo dobrym kolegą. Jako bardzo młody chłopak wchodził do Górnika i grał dlatego, że miał umiejętności i charakter.

Górnik akurat całkiem nieźle stoi młodzieżowcami.

W 2018 roku, gdy byłem dyrektorem sportowym Górnika, zaczęliśmy pracować nad koncepcją odbudowy II drużyny. I wielu z tych chłopaków, których wtedy pozyskaliśmy, dziś gra w Ekstraklasie. Poza tym stworzyliśmy dział skautingu. Klub ma bazę danych piłkarzy i z niej czerpią. Jak nie w jednym, to w drugim czy trzecim okienku, mogą spojrzeć, jacy tam zawodnicy są. Nie trzeba danego piłkarza oglądać jeszcze 50 razy, bo już sporo danych o nim jest.

Nowy kontrakt

Jak się Panu żyje w Bułgarii?

Jest tu bardzo ciepło. A żyje się tak samo jak gdzie indziej. Moje życie kręci się wokół piłki. Rano przychodzę do klubu, pracuję, wychodzę wieczorem. Do tego dochodzą mecze u siebie i wyjazdowe, negocjacje.

Moja partnerka została w Polsce. Widzimy się, jak wpadam na kilka dni do Polski, albo – co zdarza się częściej – gdy ona może przyjechać do mnie, do Bułgarii.

Wraz z końcem sierpnia wygasa Pana umowa z Botewem. Co dalej zamierza Pan robić?

Zostaję w Bułgarii. Przedłużyliśmy właśnie umowę o kolejne dwa lata i nadal będę pracował nad tym projektem.

Komentarze