W Pogoni wszystko sobie dokładnie zaplanowali. Wokół transferu miała być cisza, a jedyny przeciek, jaki był brany pod uwagę, to taki, że ktoś zobaczy Kamila Grosickiego w tunelu prowadzącym na boisko i puści niusa dalej. Ale milczenie ws. powrotu piłkarza z każdym dniem będzie coraz dalszym wspomnieniem. W przeciwieństwie do tego, co „Grosik” daje na boisku i ile za to pobiera z klubowej kasy. Czy taka transakcja może być dla Pogoni opłacalna?
- Pogoń Szczecin ogłosiła transfer Kamila Grosickiego tuż przed rozpoczęciem jej meczu ligowego ze Stalą Mielec (4:1)
- Niedawny reprezentant Polski to najlepiej opłacany zawodnik w historii Pogoni. Warto więc zastanowić się, czy klub stać na ewentualną – nawet jeśli mało prawdopodobną – pomyłkę
- W dyskusjach o finansach trzeba jednocześnie pamiętać, że Pogoń to przede wszystkim klub sportowy i to właśnie z sukcesów – przynajmniej na równi z polityką pieniężną – będą rozliczani jej szefowie
Lata nie grałem już w Football Managera, ale doskonale pamiętam mechanizm, według którego funkcjonowałem w tej grze. Przed każdym okienkiem transferowym przeglądałem listę zawodników z opcją „free transfer”, bo obok kompletnych anonimów dało się wyłowić wiekowego piłkarza z wielkim nazwiskiem. To na lata zakorzeniło w nastoletnim mnie – a spodziewam się, że też w milionach innych graczy na świecie – myślenie, że istnieje coś takiego, jak pozyskanie zawodnika za darmo. Kiedyś jednak zrozumiałem, że to utopia, a ci przychodzący za darmo często nieformalnie biją rekordy transferowe klubu. Przy założeniu, że Grosicki za złożenie podpisu pod kontraktem odebrał jakiś przelew oraz że rocznie ma zarabiać 2 mln zł, przy dwuletnim kontrakcie mówimy o transakcji wartej całościowo ok. 1 mln euro. Pogoń nigdy wcześniej nie kupiła piłkarza za takie pieniądze. Najdroższy w historii klubu Paweł Cibicki (klub zapłacił za niego 450 tys. euro) zarabiał 10 tys. euro miesięcznie, więc podpisując czteroletni kontrakt globalnie mógł kosztować Portowców porównywalnie z Grosickim, ale czterech lat nie wytrwał.
Syreny alarmowe nie zawyją
Pogoń generalnie na rynku transferowym rzadko szarżowała, a żeby znaleźć okienko, w którym więcej wydała na pozyskanie zawodników przychodzących niż odebrała za sprzedaż innych, trzeba cofnąć się do sezonu 2017/18. Wtedy nikt nie odszedł z klubu za gotówkę, a za nowych zawodników szczecinianie zapłacili 215 tys. euro. Na poziomie klubu ze zdrową polityką finansową to kwota bez znaczenia, tym bardziej, że w Szczecinie standardem stało się zarabianie na transferach wielokrotnie więcej. Bilans za sezon 2018/19 to 6 mln euro na plusie, za kolejny – ponad 3 mln euro, później przyszło skromne 550 tys. euro, by przed obecnymi rozgrywkami skasować 2 mln euro za Adriana Benedyczaka. Łatwo wyciągnąć wniosek, że transfer Kamila Grosickiego znajduje ze sporą nawiązką pokrycie w sprzedaniu do Parmy napastnika, który w poprzednim sezonie grał wprawdzie regularnie, ale tylko raz wystąpił w pełnym wymiarze czasowym. Który w przyszłości mógłby być sprzedany jeszcze drożej, ale też mógł zaliczyć nierzadko spotykany u 20-letniego piłkarza regres formy i nie przynieść za sobą żadnych kokosów.
Te dane pokazują, że zapłacenie za Grosickiego (a właściwie – Grosickiemu) miliona euro wbrew pozorom nie jest tak ryzykowne, jak mogłoby wyglądać. Wiele takich ewentualnych pomyłek – bo przecież ryzyko, że jeszcze niedawna gwiazda reprezentacji Polski będzie jedynie odcinać kupony w klubie, którego samo wspomnienie wywoływało u niego łzy wzruszenia, jest jedynie ewentualne, a na tle Ekstraklasy wręcz mało prawdopodobne – kazałoby stawiać pytanie o niegospodarność i przepalanie pieniędzmi w piecu. Ale tu mowa o maksymalnie jednym transferowym błędzie wielkiego kalibru. Ani to nie wpłynie destrukcyjnie na klubowe finanse, ani nie sprawi, że przyszłość Pogoni będzie się rysować w czarnych barwach. To nie jest sytuacja, jak przed dekadą w Wiśle Kraków, gdy o Ligę Mistrzów walczono, jakby jutra miało nie być i podpisano szereg wielkich kontraktów, co w postaci popadnięcia w przeciętność odbija się do dziś. Jeśli Grosickiemu w Szczecinie nie wyjdzie, rachunek na milion euro zostanie wystawiony za rozczarowanie, a nie za naruszenie płynności Pogoni.
Jednocześnie nie ma podstaw, by zakładać fiasko. Jeszcze na początku roku „Grosik” wyglądał dobrze w meczach przeciwko rywalom z Premier League. Zagrał dwa razy, zaliczył asystę, robił dużo pozytywnego szumu na boisku. To, że Polak nie znalazł się już nigdy w osiemnastce meczowej zaraz po spotkaniu, w którym wypracował bramkę i daleko mu było od bycia najsłabszym na murawie, najlepiej świadczy, że Grosickiego w West Bromwich już wcześniej skreślono, ale liczono, że dzięki oknu wystawowemu i pokazania go światu w styczniowych meczach uda się go sprzedać. Skoro wtedy Kamil nie odstawał w meczach z Wolverhampton i West Ham United, czemu – po dojściu do dyspozycji fizycznej – miałby być statystą przeciwko Lechii Gdańsk lub Cracovii? Aż tyle czasu nie upłynęło. A już na pewno odległość od stycznia do września jest mniejsza niż od Premier League od Ekstraklasy.
Konieczny krok do przodu
Przy okazji wyborów nowego szefa PZPN porozmawiałem chwilę z Jarosławem Mroczkiem, prezesem Pogoni. Przekonywał mnie – na podstawie meczów Portowców z Osijekiem – że liga polska wcale nie odstaje tak mocno od lig, które staramy się ścigać, jak świadczyły o tym wyniki w ostatnich latach. Abstrahując od pozostałych naszych drużyn, we wspomnianym dwumeczu Pogoni jeszcze mocniej niż w Ekstraklasie uwidoczniły się jej problemy ofensywne. To coś, z czym Portowcy walczą od dłuższego czasu, bo nawet w ostatnim sezonie – tak doskonałym dla nich – mniej goli w lidze strzeliło tylko pięć klubów. W obecnych rozgrywkach po czterech kolejkach drużyna Kosty Runjaicia miała na koncie zaledwie cztery bramki i dopiero sobotni mecz ze Stalą Mielec (4:1) przyniósł odblokowanie. Trudno jednak nie dojść do wniosku, że bez jakiegoś konkretnego ruchu kadrowego, Pogoń doszła właśnie do ściany. Że ryzyko, iż trwający już cztery lata marsz w górę tabeli (szczecinianie zajmowali na koniec sezonu kolejno 11., 7., 6. i 3. miejsce) zostanie przerwany, jest potężne. Pozyskanie Kamila Grosickiego daje nadzieję, że szklany sufit wciąż da się przebić. Odpowiedzią na pytanie, czy Pogoń stać na transfer „Grosika” może być więc: nie stać jej na brak tego transferu.
Sport, a nie Excel
Transfer Grosickiego oczywiście nie ma szans się zwrócić, bo gdyby Pogoń węsząc w tym czysty interes skorzystała z opcji przedłużenia kontraktu o kolejny rok tylko po to, by po roku-dwóch sprzedać Kamila na przykładowy Bliski Wschód (trudno zakładać inny kierunek), będzie sprzedawać piłkarza 34- lub 35-letniego. Kluby z tego regionu są skore do przepłacania, ale liczenie na to w tym przypadku ma sens jak dodawanie numeru buta do numeru telefonu. Żeby nie być gołosłownym – przed obecnym sezonem lig Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Kataru i Arabii Saudyjskiej transakcji opiewających na ponad milion euro można kilka znaleźć, ale tylko dwa z nich dotyczyły piłkarza po trzydziestce. Saudyjski Al-Shabab sprowadził 32-letniego Odiona Ighalo, ale tu mowa o zawodniku, który jeszcze dwa lata temu zaliczył 11 występów w Premier League dla Manchesteru United i który jeszcze parę sezonów wcześniej strzelił w sezonie ligi angielskiej 16 bramek. Katarski Al-Duhail kupił natomiast bezpośrednio z Tottenhamu Toby’ego Alderweirelda, od lat ostoję The Spurs oraz 113-krotnego reprezentanta Belgii. To nieporównywalne CV z tym Grosickiego. Ale nikt, kto decydował w Szczecinie o podpisaniu kontraktu z tym piłkarzem nie liczył, że uda się zarobić na jego sprzedaniu. Pogoń jest jednak mimo wszystkim klubem sportowym, nie instytucją finansową, i do historii przejdą jej wyniki, a nie pomalowane na zielono rubryki w Excelu.
Komentarze