2007, 2014, 2015, 2016 – cztery przegrane finały, a w międzyczasie emocjonalna decyzja o porzuceniu kadry narodowej. Przy najlepszej Brazylii od czasu ich ostatniego mistrzostwa świata mało kto spodziewał się, że Copa America 2021 przyniesie Argentynie i Leo Messiemu odkupienie w postaci pucharu. A jednak, trener Scaloni potrafił wyciągnąć pełnię potencjału z zawodnika, który po raz pierwszy od momentu debiutu w koszulce narodowej nie musi obawiać się powrotu do ojczyzny.
- Leo Messi przez lata podkreślał, że oddałby kilka sukcesów klubowych, by wreszcie sięgnąć po trofeum z reprezentacją Argentyny
- Między 2007 a 2016 rokiem przegrał cztery finały najważniejszych imprez – w tym mistrzostw świata. W 2016 roku zdecydował się nawet odejść z reprezentacji
- Pod wodzą selekcjonera Scaloniego Albicelestes potrafili jednak w pełni wykorzystać geniusz zawodnika, który w wieku 34 lat może wreszcie zrzucić z serca ciążący mu od ponad dekady ciężar – sięgnął po Copa America
Nieustająca debata: “swój” Diego czy “obcy” Leo?
By w pełni zrozumieć wagę zdobytego w tym roku Copa America, trzeba pojąć, w jaki sposób Leo Messi jest (był?) traktowany w swojej ojczyźnie. W wieku 13 lat Argentyńczyk opuszcza ojczyznę; Barcelona jest skłonna zapłacić za drogą terapię hormonalną, jeśli ten zdecyduje się na przeprowadzkę do stolicy Katalonii. Tak się dzieje, a introwertyczny Lionel oddalony od matki i regularnie cierpiący przez biurokrację i kontuzje niepozwalające mu grać w piłkę, marzy tylko o powrocie do domu. W Argentynie, zaś, rok po roku zaczyna być traktowany coraz bardziej jako ktoś obcy. Nie odrobił pańszczyzny. Nie powalczył z Newell’s Old Boys o mistrzostwo kraju. “Uciekł” do Europy. Ta narracja przez lata będzie go dobijać. W Barcelonie traktowany jak bożyszcze, w Argentynie jako świetny piłkarz, acz nieudolny lider, niepotrafiący doprowadzić kraju do sukcesu.
Nie to, co Diego Maradona. Ten na starcie kariery pozostał w ojczyźnie wystarczająco długo, by zostać z Boca Juniors mistrzem Argentyny. Później, owszem, ruszył na podbój Europy, choć perypetie losu regularnie narzucały mu powrót do kraju pochodzenia. Do tego niemal w pojedynkę poprowadził Albicelestes do mistrzostwa świata, po drodze strzelając dwa gole, które już na zawsze pozostaną nieśmiertelne w pamięci kibiców: tak, “ręka Boga” i ten niesamowity slalom między obrońcami Diego wykonał w jednym spotkaniu. W odstępie trzech minut. Dodajmy do tego, nazwijmy to, bezpośredni i otwarty sposób bycia i porównajmy do introwertycznego Messiego. Diego to “pibe de oro”, złoty chłopiec ulicy, pokazujący, że dzięki zadziorności i pochodzącemu od Boga talentowi można zajść wszędzie. Leo to ktoś, kto “uciekł” do wygodnej Europy i nigdy nie będzie tak blisko rodaków.
Obiecujące pierwsze lata
A jednak, początki Leo Messiego w reprezentacji Argentyny były niezwykle obiecujące. W 2005 roku wraz z innymi gwiazdami swojego pokolenia, jak Sergio Aguero czy Pablo Zabaleta, Albicelestes sięgają po mistrzostwo świata do lat 20. Messi, jak to Messi – błyszczy w trakcie całego turnieju, zdobywa dwa gole w finale (a sześć łącznie) i zostaje MVP rozgrywek.
Rok później trener Pekerman nie może oprzeć się opinii publicznej, która wymaga, by 19-letni Messi pojechał na seniorskie mistrzostwa świata w Niemczech. Gracz Barcelony bierze w nich udział, a w meczu z Serbią i Czarnogórą zdobywa nawet bramkę. Ale Albicelestes odpadają już w ćwierćfinale, a eksperci są zgodni – cóż za samobójca zostawia tak ogromny talent na ławce rezerwowych?! Gdyby Leo był członkiem wyjściowej jedenastki, wszystko wyglądałoby lepiej. Czy to prawda? Nie sposób orzec tego po tylu latach. Pokazuje to jednak, że na starcie seniorskiej kariery Messi miał w ojczyźnie ogromny kredyt zaufania. Który spłacił dopiero piętnaście lat później.
Mało kto pamięta, że w 2007 roku Leo Messi również wziął udział w Copa America. Mało powiedziane, Alfio Basile – jedyny szkoleniowiec, który trenował zarówno Maradonę, jak i Messiego – od razu stworzył z zawodnika Barcelony gwiazdę drużyny, która na ławce zasiadła tylko raz, by się zregenerować. Albicelestes awansowali do finału, a 20-letni La Pulga po drodze zdobył dwa gole. W ostatnim meczu coś jednak pękło, a Brazylia brutalnie pokazała różnicę klas. Porażka 0:3 była dla Messiego pierwszym przegranym finałem wielkiej imprezy. Jeszcze nie wiedział, jak wiele tak trudnych chwil będzie musiał przeżyć, by wreszcie sięgnąć po największe z marzeń.
Pep Guardiola odmienia życie i grę Leo, a ten odpłaca się, stając się najlepszym zawodnikiem na świecie
2008 rok, był zaś dla Messiego przełomowy. Do Barcelony trafił Pep Guardiola, który osobiście wstawił się za zawodnikiem, którego klub nie zamierzał puścić na igrzyska olimpijskie. W ten sposób nawiązuje z La Pulgą wyjątkową więź – trwającą do dzisiaj. Nie bez znaczenia w tej relacji jest fakt, że Argentyna ów turniej wygrała i to przy wielkim udziale Messiego. Jeszcze tydzień temu wydawało się, że będzie to jedyne międzynarodowe trofeum w gablocie Argentyńczyka.
Pod wodzą Guardioli Leo wchodzi na niebotyczny poziom. Strzela, asystuje, kreuje, wreszcie ze skrzydłowego staje się najlepszą na świecie fałszywą “dziewiątką”. W Barcelonie daje to wymierne rezultaty. W kadrze? Cóż…
O latach 2010-2011 wolałby zapomnieć. Podczas, gdy Blaugrana masakruje kolejnych przeciwników, a po finale Ligi Mistrzów trener drużyny przeciwnej, sir Alex Ferguson przyznaje, że w ponad 20-letniej karierze nigdy nie mierzył się z lepszym zespołem, Argentyna kompromituje się na dwóch turniejach. Na mundialu w RPA dostaje – kolejną już – lekcję futbolu od Niemiec w ćwierćfinale. Sam Messi kończy mistrzostwa z zerowym dorobkiem bramkowym. Turniej ten pokazał również, że jakkolwiek wielką legendą był Maradona-piłkarz, tak trenerem jest co najwyżej miernym. Rok później Leo żegna się z Copa America już w pierwszej rundzie fazy pucharowej. Po serii rzutów karnych triumfuje Urugwaj Luisa Suareza. Jego późniejszy przyjaciel z drużyny ostatecznie wygra cały turniej, a w finale zdobędzie gola.
Trzy lata wypełnione traumą
W roku 2014 media zgadzają się, że Leo Messi wszedł w swój prime time – widząc jego wyczyny w kolejnych latach, musiały ten pogląd zrewidować – wraz z Neymarem i Suarezem stworzył świetnie uzupełniający się tercet, a na boisku jest liderem pełną gębą. Przekaz jest prosty – czas na trofeum z seniorską reprezentacją.
Pod wodzą trenera Sabelli Argentyńczycy ostrzą sobie zęby na mistrzostwo świata. Jak skończyła się ta historia, większość z kibiców pamięta aż za dobrze. Albicelestes byli dobrze zorganizowani, choć nieraz w ich grze brakowało błysku. Z rzadka rekompensowały to pojedyncze, genialne zagrania Messiego czy Angela Di Marii. Po katuszach uniknęli rzutów karnych w 1/8 finału, gdy wspomniany Fideo pokonał szwajcarskiego bramkarza na dwa minuty przed końcem dogrywki. Następnie przyszedł niespodziewanie łatwy triumf nad Belgią i thriller rzutów karnych w półfinale przeciwko Holandii. Finał to już legendarne, zmarnowane przez Gonzalo Higuaina, okazje i gol Mario Goetze. Niemcy po raz trzeci stanęli na drodze Messiego, który na osłodę otrzymał tytuł najlepszego zawodnika mundialu.
Kolejne dwa lata stworzyły jednak mocnego kandydata do miana największego reprezentacyjnego wroga gwiazdy Barcelony. W 2015 i 2016 roku Albicelestes przegrali dwa finały Copa America. Oba po rzutach karnych. Oba przeciwko reprezentacji Chile. Gdy w drugim ze wspomnianych finałów kluczową jedenastkę zmarnował sam Messi, coś w nim pękło.
– Zmarnowałem bardzo ważnego karnego i moje odejście z reprezentacji będzie najlepsze dla wszystkich. Nie cieszę się z dotarcia do finału, skoro go przegraliśmy. Bardzo starałem się zostać mistrzem z Argentyną, ale nie jest mi to pisane – mówił Messi po przegranym finale. Miał dość ciążącego na nim fatum.
Messi – lider
Jak spontanicznie zdecydował się na odejście z kadry, tak szybko do niej wrócił. Postanowił zakasać rękawy i spróbować raz jeszcze. Nie była to, bynajmniej łatwa, krótka droga z szybkim happy endem. Argentyna kończy mundial w Rosji już w 1/8 finału, a pierwszy popis na największej scenie daje wówczas Kylian Mbappe. Pomimo fantastycznego widowiska, Albicelestes przegrywają 3:4, ale świat nie traktuje tego jako niespodzianki. Kadra jest nierówna i nie miała prawa konkurować z późniejszymi zdobywcami trofeum. Rok później nadszedł czas na kolejne Copa America. I kolejną porażkę z późniejszym zdobywcą pucharu. Tamtejsza Brazylia pod wodzą Tite nie miała sobie równych, choć Peru dwukrotnie zalazło jej za skórę. W przeciwieństwie do Messiego, którego selekcjoner Canarinhos zdołał zamknąć “w klatce” stworzonej przez Casemiro i dwóch stoperów.
Przyznam, że jako wielki fan Messiego nie miałem przed ostatnimi mistrzostwami Ameryki Południowej wielkich wymagań. Owszem, selekcjoner Scaloni pokazywał, w czym różni się od wcześniejszych trenerów, a kadrę wzmocniło kilku graczy na europejskim poziomie. Wciąż jednak murowanym faworytem do obrony trofeum była Brazylia, napędzana przez gwiazdorów Realu Madryt, Paris Saint-Germain, Liverpoolu czy Manchesteru City.
A jednak, to co odróżnia Scaloniego od Diego Maradony-trenera czy Jose Sampaoliego-selekcjonera, wydało wymierne owoce. Zarówno 43-letni szkoleniowiec, jak i piłkarze pokroju Rodrigo De Paula mówili jednym głosem: Leo Messi to nasz kapitan, lider i gwiazda, ale pomożemy jemu i drużynie potrafiąc rozegrać akcję bez jego udziału. Krótko mówiąc, w ostatnich latach zarówno Barcelonę, jak i reprezentację Argentyny było relatywnie łatwo zablokować – tak jak zrobił to Tite. Zamknij Messiego “w klatce”, otocz zawodnikami, odcinaj od podań i zmuszaj do gry w głębi pola. Drużyny i tak będą go poszukiwać, przez co stracą piłkę.
Argentyna A.D. 2021 wygląda inaczej. Wspomniany De Paul, Di Maria, Leandro Paredes czy Lautaro Martinez potrafili brać odpowiedzialność na siebie i skupiać uwagę obrońców i pomocników rywali. Efekt? W siedmiu meczach Leo Messi zdobywa cztery gole i notuje pięć asyst. Trafia z rzutów wolnych, trafia też charakterystycznym dla siebie lobem. I triumfuje. Trzynaście lat po pierwszym, deprecjonowanym skądinąd trofeum międzynarodowym, La Pulga doprowadził Argentynę na szczyt Ameryki Południowej. Jeżeli ktoś uważa, że to zaledwie pagórek przy mistrzostwie świata, niech pamięta, że Albicelestes czekali na ten tytuł od 28 lat. I że sam Diego Maradona nie był w stanie poprowadzić drużyny do sięgnięcia po tenże puchar. Najlepszym wynikiem Pelusy jest przegrany mecz o trzecie miejsce w 1987 roku. Tym samym, w którym na świat przyszedł Leo Messi.
Ten nie musi już nikomu niczego udowadniać. W piłce klubowej sięgnął po wszystko, co możliwe, następnie zawrócił i zdobył to jeszcze kilkukrotnie. Wreszcie jednak do długiej listy trofeów dopisać może istotny sukces z reprezentacją, co – jak podkreślał przez te wszystkie lata – było dla niego ważniejsze niż trofea na arenie klubowej. A propos klubów; historia uczy, że szczęśliwy Leo Messi jest najbardziej śmiercionośny dla przeciwników. I jeśli zdecyduje się na pozostanie w Barcelonie – na co wiele wskazuje – możemy szykować się na kolejne dzieła sztuki zmalowane stopami geniusza z Rosario.
Komentarze