Jedną z największych wątpliwości związanych z Euro 2020 jest ewentualny wpływ dalekich i częstych podróży na postawę piłkarzy na boisku. Sprawdziliśmy, czy faktycznie coś może być na rzeczy, czy jest to wyłącznie mit.
- Odkłamujemy teorię, że dalekie loty miały jakikolwiek wpływ na postawę piłkarzy na boisku
- Wśród ćwierćfinalistów znalazła się np. Szwajcaria, która od początku turnieju jest zmuszana do bardzo dalekich podróży
- Wydaje się, że zwycięstwa takich drużyn jak Anglia odbywają się bardziej przy okazji meczów u siebie, niż dzięki nim
Po tym jak Dublin stracił prawo współorganizacji mistrzostw Europy i wszystkie mecze mające odbyć się na Aviva Stadium przeniesiono do Sankt Petersburga, okazało się, że żaden inny finalista nie będzie zmuszony do wylatania tylu kilometrów, co Polacy. Pojawiły się głosy, że na tak wysokim poziomie, gdzie siły wielu ekip są podobne, taki szczegół może odegrać swoją rolę. Biało-czerwoni faktycznie nie zachwycali, odpadli po fazie grupowej, ale ostatnie, co ich może tłumaczyć, to właśnie potężne odległości między Rosją, a Hiszpanią.
Latanie? Bez znaczenia
Trudno udowodnić jakąkolwiek korelację pomiędzy godzinami w samolotach, a późniejszą postawą na boisku. Oczywiście łatwo powiedzieć: ale przecież Anglicy zagrali wszystkie dotychczasowe mecze na Wembley, co pomogło im wygrać aż trzy z nich i pewnie awansować do najlepszej ósemki. Patrząc jednak szerzej, dojdziemy do wniosku, że zrobili to bardziej przy okazji, niż dzięki temu.
Jedyna drużyna, która na tych mistrzostwach wygrała każdy mecz w podstawowym czasie gry, to Belgia. Czerwonym Diabłom nie przeszkadzało to, że w międzyczasie pokonali 7500 km w powietrzu i grali kolejno w Petersburgu, Kopenhadze, znów Petersburgu i w Sewilli. Dobrym przykładem jest też Szwajcaria, która w fazie grupowej wylatała blisko 9000 km (Baku – Rzym – Baku), by później w Bukareszcie wyeliminować faworyta numer jeden do końcowego triumfu – Francję. W dodatku wbijając mu dwa gole w końcówce spotkania i nie zwracając uwagi na to, że zanim sędzia rozpoczął mecz, mistrzowie świata wylatali jakieś 3700 km (Monachium – Budapeszt – Budapeszt plus powroty do bazy w Clairefontaine). Podobnie rzecz się ma z Czechami i Holendrami. Ci pierwsi byli zmuszeni do podróżowania pomiędzy Glasgow, Londynem i Budapesztem, a drudzy całą fazę grupową rozegrali u siebie, w Amsterdamie. Na boisku dużo lepiej wyglądali jednak nasi południowi sąsiedzi.
Ściany średnio pomagają
W ćwierćfinałach znalazły się cztery drużyny, które mogły rozegrać wszystkie mecze fazy grupowej na własnym stadionie – Anglia, Dania, Włochy i Hiszpania. Tylko Włosi wygrali każde z tych spotkań, Anglicy dwa, a Duńczycy i Hiszpanie tylko po jednym. Ściany na obecnym Euro raczej nie pomagają. Do momentu rozpoczęcia meczów o najlepszą czwórkę, drużyny mające turniej u siebie, zagrały przed swoimi kibicami 25 razy, z czego tylko 13 – niewiele ponad 50 proc. – kończyło się ich zwycięstwami. Dwunastokrotnie (pięć remisów, siedem wygranych) punkty wywozili goście.
To wystarczająco dużo danych, by stwierdzić, że latanie nie ma żadnego wpływu na wyniki. Tak tłumaczyć się mogą jedynie słabi, ale ich na próżno szukać w najlepszej ósemce mistrzostw.
Miejsca dotychczasowych meczów ćwierćfinalistów Euro 2020:
Anglia: Londyn – Londyn – Londyn – Londyn.
Szwajcaria: Baku – Rzym – Baku – Bukareszt.
Włochy: Rzym – Rzym – Rzym – Londyn.
Dania: Kopenhaga – Kopenhaga – Kopenhaga – Amsterdam.
Czechy: Glasgow – Glasgow – Londyn – Budapeszt.
Belgia: Petersburg – Kopenhaga – Petersburg – Sewilla.
Hiszpania: Sewilla – Sewilla – Sewilla – Kopenhaga.
Ukraina: Amsterdam – Bukareszt – Bukareszt – Glasgow.
Komentarze