Everton zremisował u siebie z Tottenhamem (2:2). Gospodarze mieli więcej z gry, ale Harry Kane wykorzystał dwa bliźniaczo podobne nieporozumienia w defensywie The Toffees, odpowiadając na dublet byłego gracza Spurs, Gylfiego Sigurdssona.
Everton dominował, Kane strzelał
W początkowej fazie meczu oba zespoły badały się wzajemnie, ale gdy wreszcie dobrze poczuł się James Rodriguez, Everton zaczął odciskać wyraźniejsze piętno na spotkaniu. W 23. minucie Kolumbijczyk idealnym zagraniem odnalazł Richarlisona, a Brazylijczyk świetnie przyjął, ale Hugo Lloris nie miał problemów ze strzałem oddanym w środek strzeżonej przezeń bramki. Tottenham wydawał się zagubiony, ale The Toffees dali swym rywalom prezent. Mason Holgate w kuriozalny sposób nie sięgnął piłki wrzuconej z lewej strony, a w polu karnym czekał już osamotniony Harry Kane. Anglik ze spokojem przyjął piłkę klatką i huknął lewą nogą z woleja, nie do obrony dla Jordana Pickforda. Jose Mourinho odetchnął z ulgą, przez co tym mocniej zabolała go kolejna akcja gospodarzy.
Gylfi Sigurdsson płasko podał do nabiegającego Jamesa Rodrigueza. Kolumbijczyk szykował się do oddania strzału, ale po ataku Sergio Reguilona padł jak rażony gromem i arbiter podyktował rzut karny. Sam obrońca nie protestował, ale kolejne powtórki podawały w wątpliwość decyzję arbitra. Tak czy owak, do piłki podszedł Sigurdsson, zmylił Hugo Llorisa i przywrócił status quo. Ten gol wyraźnie rozochocił gospodarzy. Świetnie prezentowali się zwłaszcza James z Sigurdssonem, ale z ich strzałami radził sobie kapitan Tottenhamu.
Po zmianie stron Everton kontynuował swoją dominację. Dobrze prezentował się, wprowadzony w przerwie, Seamus Coleman, który w 62. minucie zanotował asystę. Irlandczyk, w swoim stylu, precyzyjnie wrzucił z prawej strony. W polu karnym Sigurdsson, niczym rasowy snajper, zwiódł Toby’ego Alderweirelda, ustawił się i pewnym uderzeniem wyprowadził The Toffees na zasłużone prowadzenie. Kilka chwil później koledzy Islandczyka z defensywy po raz kolejny obrócili w niwecz jego starania. Po dośrodkowaniu Erika Lameli doszło do nieporozumienia pomiędzy Holgate’em i Michaelem Keane’em, a na taki błąd tylko czyhał Kane. Anglik tym razem nie przyjmował, tylko od razu huknął z woleja, po raz drugi przywracając remis.
Szczęśliwy remis Tottenhamu
Podział punktów na Goodison Park to nie wynik przynoszący wstyd Spurs, ale wydaje się, że czas Jose Mourinho w Londynie dobiega końca. Tego dnia pozytywny, jakby nie patrzeć, rezultat, zapewniły Kogutom wielkie błędy w defensywie Evertonu i wyjątkowa klasa Kane’a. To raczej nie wystarczy na wywalczenie przez Tottenham miejsca premiowanego awansem do europejskich pucharów.
Komentarze