W grudniu zastanawialiśmy się, jak można było zwolnić Slavena Bilicia, który wywalczył remis na Etihad. Nieco ponad 40 dni później, już po wysokiej porażce WBA z City, próbowaliśmy zrozumieć, co, oprócz złudnych nadziei, miało dać The Baggies zatrudnienie Sama Allardyce’a. Odpowiedź poznaliśmy dopiero po czterech miesiącach. Zwycięstwa z Chelsea i Southampton sprawiły, że ekipa z The Hawthorns znowu liczy się w walce o utrzymanie w Premier League. Jednak mimo upływu czasu, jedna rzecz pozostała w niezmienionym stanie.
Strażak Sam ratuje Premier League dla WBA
Sam Allardyce nie lubi rozstawać się z najwyższym ligowym szczeblem. Nikt tego nie lubi, jednak niektórym takie momenty po prostu się przydarzają. Natomiast Big Sam, jeżeli czegoś nie lubi, to po prostu tego nie robi. Angielski Leszek Ojrzyński zwykle znajduje zatrudnienie tam, gdzie trzeba uratować sezon. Blackburn z 19. miejsca wyciągnął na 15., Sunderland z 19. na 17., Crystal Palace z 17. na 14., natomiast Everton z 13. na 8. Nigdy nie spadł z Premier League i tym samym wyrobił sobie markę strażaka, człowieka od rzeczy niemożliwych. Tym właśnie kierowali się włodarze WBA, którzy powierzyli 66-letniemu trenerowi misję utrzymania The Baggies.
Bardzo długo wydawało się, że tym razem doświadczony szkoleniowiec nie wypełni zadania, a jego legenda legnie w gruzach. Pierwsze zwycięstwo pod wodzą nowego opiekuna piłkarze West Bromwich Albion odnieśli w szóstym meczu. Kolejne w trzynastym. Tymczasem Fulham prowadzone przez Scotta Parkera poczynało sobie coraz śmielej i z łatwością wywalczyło pole position w kwalifikacjach do wyścigu o pozostanie w Premier League. Jednak czym innym są kwalifikacja, a czym innym sam wyścig. Parker nie jest Hamiltonem, a Fulham to nie Mercedes. The Cottagers zaliczyli serię pięciu meczów bez porażki, po której nastąpiła seria pięciu porażek. W tym czasie WBA dogoniło londyńczyków i obecnie traci do nich tylko dwa punkty, a na dodatek rozegrała jedno spotkanie mniej. Zwycięstwo w zaległym starciu pozwoli ekipie z West Midlands wyprzedzić stołeczną drużynę.
Big Sam, big impact
Na efekt Big Sama musieliśmy trochę poczekać, jednak w końcu się doczekaliśmy. Wpływ nowej, chociaż sprawdzonej w bojowych warunkach miotły jest zauważalny nie tylko wtedy, gdy patrzymy na cały zespół, ale także gdy analizujemy grę poszczególnych zawodników. Przykład sztandarowy, Matheus Pereira. Od początku kadencji Allardyce’a Brazylijczyk oddał 31 strzałów, na bramkę, czyli o 10 więcej niż którykolwiek z jego kolegów. Conor Gallagher, Callum Robinson i Matt Phillips udowodnili, że potrafią dać coś od siebie w ofensywie.
Tom Worville z The Athletic przygotował ciekawe zestawienie, w którym porównał współczynnik spodziewanych goli (expected goals, słynne xG) za czasów panowania różnych trenerów. Dla nas, jaki i dla samego WBA, najważniejsze jest zestawienie Bilicia i Allardyce’a. Schyłkowy Bilić to znacznie poniżej jednego trafienia na mecz, z kolei współczesny Allardyce to już zupełnie inny styl – The Baggies niedługo osiągną współczynnik 1,5 gola na spotkanie. Co z liczbą bramek przeciwko West Bromwich? Tutaj również nastąpiła zauważalna zmiana. Końcowy Bilić/wczesny Allardyce to prawie dwa trafienia na mecz, natomiast współczesny Big Sam zdołał zejść poniżej jednego gola. Big Sam, big impact.
Zapewne jesteście ciekawi, do czego odnosi się stwierdzenie z początku artykułu. Co to za tajemnicza jedna rzecz, która mimo upływu czasu pozostała niezmieniona? Być może niektórzy z łatwością się domyślili – tak, chodzi o status Kamila Grosickiego. Reprezentant Polski pod skrzydłami Allardyce’a zaliczył 139 minut w 18. i 19. kolejce, a później słuch o nim zaginął. Nadzieja umiera ostatnia, jednak regularna gra naszego rodaka jest zdecydowanie mniej prawdopodobna niż utrzymanie WBA w Premier League.
Wydarzenie kolejki: porażka City z Leeds, a właściwie to zwycięstwo Leeds z City
Spotkanie na Etihad możemy analizować i oceniać w dwojaki sposób. Jeżeli spojrzymy na wynik z perspektywy gospodarzy, będziemy mogli pozwolić sobie na ostrą krytykę. Podopieczni Pepa Guardioli przystępowali do tego spotkania w roli bezsprzecznych faworytów i liderów ligowej tabeli, podejmowali przeciwników na własnym stadionie, a na dodatek całą drugą połowę grali w przewadze. Jednak takie spojrzenie na rezultat starcia jest krzywdzące dla ekipy Bielsy, która wykonała tytaniczną pracę. Pawie jako pierwsze trafiły do siatki, znakomicie się broniły, co potwierdza gol dla Obywateli, którego Ferran Torres strzelił dopiero w 76. minucie, a na dodatek całą drugą połowę grali w osłabieniu.
Bohater nieoczywisty: Edinson Cavani
Był tam, gdzie być powinien. Robił to, co do napastnika należało. Zaliczył “asystę” przy trafieniu Freda, który dobił jego strzał, a później także sam wpisał się na listę strzelców, dając United prowadzenie. Urugwajczyk mimo upływu lat to jedna z najlepszych dziewiątek na świecie. Był piłkarz PSG to zawodnik niesamowicie inteligentny, który nie tylko wykorzystuje dogrania partnerów, ale także w wyjątkowy sposób ściąga uwagę rywali i umożliwia innym piłkarzom wyjście na czystą pozycję. El Matador, który w rywalizacji z Tottenhamem wziął koguta byka za rogi i cisnął nim o murawę.
Rozczarowanie kolejki: Brighton
Powiedzieć, że Brighton po raz kolejny zrobiło Brighton, to jak nie powiedzieć nic. 23 strzały, dziesięć zablokowanych, dziesięć niecelnych, zero goli. Zwycięstwo nad Evertonem pozwoliłoby Mewom na wypracowanie dziesięciopunktowej przewagi nad strefą spadkową. Tymczasem drużyna prowadzona przez Grahama Pottera po raz kolejny nie potrafi celnie przymierzyć w prostokąt o wymiarach 244 cm wysokości i 732 cm szerokości. Swój udział w festiwalu nieskuteczności miał także Jakub Moder, który czterokrotnie spróbował szczęścia i czterokrotnie nie trafił w światło bramki. Współczynnik xG jest dla Brighton bezlitosny. Ekipa z The Amex powinna mieć w swoim dorobku dziesięć goli więcej. Ile to punktów? Strach liczyć.
Komentarze