Lech – Legia: Okiem za Bartoszem Frankowskim, czyli wiele hałasu o nic

Bartosz Frankowski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Bartosz Frankowski

Lech – Legia, czyli mecz bez goli i – co ważne, patrząc na obsadę sędziowską – bez większych kontrowersji. Bartosz Frankowski był tym arbitrem, którego wyznaczania do prowadzenia jej meczów Legia nie chciała, ale na pewno nie może twierdzić, że w Poznaniu punkty straciła przez niego.

Obecność Frankowskiego w polskim klasyku rozpatrywać można co najmniej w kategoriach kontrowersji, a być może nawet prowokacji ze strony Zbigniewa Przesmyckiego. Wszyscy pamiętamy treść pisma, jakie Legia wysłała do PZPN po meczu z Górnikiem Zabrze (2:1), gdy Frankowski popełnił szereg błędów na niekorzyść Legii, w tym dał zabrzanom ciche przyzwolenie na brutalną grę. Ponieważ było to kolejne spotkanie z udziałem tego arbitra w meczu mistrzów Polski, które kończyło się w oparach pretensji, w oficjalnym piśmie Dariusz Mioduski poprosił o niewyznaczanie go do gier z udziałem Legii.

„Pan Bartosz Frankowski w obecnym sezonie prowadził, jako sędzia główny lub sędzia VAR, 9 meczów naszego Klubu w ramach rozgrywek PKO Bank Polski Ekstraklasy, wielokrotnie popełniając – w naszej opinii – rażące błędy na niekorzyść Klubu. Mając na uwadze powyższe fakty wnioskujemy o niewyznaczanie Pana Bartosza Frankowskiego przy ustalaniu składów sędziowskich na mecze Legii Warszawa w sezonie 2020/2021” – można było przeczytać w piśmie podpisanym przez prezesa stołecznego klubu.

Od tamtego czasu Frankowski faktycznie nie prowadził meczów Legii, ale seria ta skończyła się, gdy PZPN postanowił wykorzystać go w hicie 24. kolejki. O ile trudno popierać wniosek klubu, bo żaden z zespołów Ekstraklasy nie powinien mieć wpływu na dobór arbitrów, o tyle wyznaczenie akurat Frankowskiego wydawało się niepotrzebne. Było jasne, że każda kontrowersja będzie wyolbrzymiona do granic możliwości. I przeglądając Twittera w czasie meczu dokładnie tak było – pod adresem arbitra z Torunia zaadresowano szereg wyzwisk, choć aby być uczciwym, pojawiło się też sporo opinii, że nic nie zepsuł.

I to te drugie były znacznie bliższe prawdy. Przyczepić się można wprawdzie o zbyt ulgowe traktowanie zawodników Lecha, bo na pewno błędem Frankowskiego nie byłoby pokazanie im dwóch-trzech żółtych kartek więcej, zwłaszcza Pedro Tibie za faul na Andre Martinsie w drugiej połowie, ale generalnie wpływu na przebieg meczu to nie miało. Zwłaszcza, że prawdopodobnie taka była obrana przez sędziego taktyka na mecz i dotyczyło to obu zespołów – przy innej Artur Jędrzejczyk też nie ukończyłby spotkania bez “żółtka”. Poza tym w Poznaniu nie urządzono takiego polowania na nogi legionistów, jak we wspomnianym wcześniej meczu w Zabrzu. Wydaje się, że najpoważniejszy błąd Frankowski wraz ze swoim asystentem mógł popełnić na korzyść Legii, gdy pod koniec pierwszej połowy puścił akcję mimo bardzo prawdopodobnego spalonego Luquinhasa. Legia wywalczyła w tej sytuacji rzut rożny (zatem VAR nie mógł interweniować), a po jego rozegraniu na kilka chwil zepchnęła Lecha do głębokiej defensywy.

Sytuacja z 38. minuty była jednak wyjątkiem, bo ekipa Frankowskiego generalnie bardzo dobrze i szybko wyłapywała spalone. Właśnie po ofsajdzie i to błyskawicznie wychwyconym bez użycia VAR, anulowano gola Tomasa Pekharta. Patrząc, jak rozczarował mecz i ile indywidualnych błędów popełnili sami piłkarze, Bartosz Frankowski był jednym z najlepszych na boisku. Po prostu niczego nie zepsuł.

Komentarze