- Temat dopingu na PGE Narodowym wraca przy okazji każdego zgrupowania reprezentacji
- Tym razem było jeszcze więcej dyskusji – pierwszy raz pojawiły się próby prowadzenia dopingu
- Usiedliśmy w sektorze D15, by zobaczyć, jak to wyglądało od środka
Doping na Narodowym. Czemu PZPN nie pójdzie all in?
Sam pomysł był OK. Bez szału, ale powiedzmy, że OK – na pewno lepszy niż ściągnięcie DJ-a. PZPN nie chce oddać stadionu ani jego części kibicom prowadzącym doping na obiektach ligowych z kilku powodów – niechęci do płacenia kar nakładanych przez UEFA, strachu przed polsko-polską bitką. Strach ponoć jest też przed obrywaniem za udostępnienie sektora kibicom konkretnego klubu (bo czemu tego, a nie innego?!). Dla PZPN-u kibic przygodny, niezaangażowany klubowo, wykazujący chęć do pośpiewania, ale wymagający ukierunkowania przez osobę z megafonem – to dla związku brzmi o wiele lepiej. Tyle, że jeśli kiedykolwiek będą naprawdę namacalne efekty tej zmiany – to raczej nie szybko.
Już z rozmów z Mateuszem Pileckim, prezesem stowarzyszenia To My Polacy – dość jasno rysował się obraz, że nie będzie to ani nic takiego jak Żyleta, ani nic nawet żyletopodobnego. Ot grupka ludzi, która zaliczyła ileś tam wyjazdów z kadrą i która na Euro 2024 organizowała przemarsze na zdeklarowała się, że będzie zapodawać przyśpiewkę, a inni podchwycą. Tyle teoria. W praktyce wyszło tak, że było lepiej niż wcześniej, ale krótko. I niewiele lepiej.
Siedząc w D15 zdiagnozowałem kilka problemów, przez które to się nie mogło udać – nie w tej formule. To nie będzie krytyka kogokolwiek, kto się znalazł w tym sektorze. Zwykła relacja.
Dlaczego doping się nie udał?
Przede wszystkim sektor D15 nie jest nawet sektorem, a sektorkiem. W piłce klubowej, a przecież na takim dopingu się chcemy wzorować, oddaje się czasem całą trybunę ultrasom. Tutaj mamy stadion na prawie 60 tysięcy miejsc i około 700 krzesełek dla tych, którzy chcą śpiewać. Ani to nie porwie reszty stadionu, ani sąsiednich sektorów, ani nawet siebie wewnątrz. Najlepsze chęci nie sprawią, że ta przeszkoda zostanie zneutralizowana. Nie było żadnego gniazda, w którym stanęliby ludzie z megafonami. Ci prowadzili doping z pierwszego rzędu i o ile jeszcze na dole sektora było słychać, jakie przyśpiewki intonują, o tyle górne rzędy D15… nie słyszały tego niemal wcale. Nie mówiąc o tym, że jakikolwiek doping po kilku momentach zanikał. Dochodziło do sytuacji, że w D15 na początku meczu (ale tylko na początku) dało się usłyszeć “Lietuva, Lietuva” intonowane z przeciwległej strony stadionu.
Większego planu na prowadzenie dopingu nie było. – Plan jest taki, żeby rozgrzać ten niesamowity Stadion Narodowy. Nie mamy jakiegoś szczegółowego planu – zobaczy, co “siądzie”. Ekipa z D15 wcześniej w pubie zaznajomiła się z naszymi przyśpiewkami i mam nadzieję, że jakoś to będzie wyglądało – mówił mi Mariusz, bębniarz ze stowarzyszenia odpowiedzialnego za porwanie tłumów.
Wyszły z tego momenty, dość krótkie. Ciekawie wyglądała zbitka przyśpiewek. Około 75 minuty zaintonowano “Polska grać, k***a mać!”, by dosłownie trzy minuty później śpiewać “Jesteśmy z wami”.
Kibice z przypadku
Nie wszyscy kibice na D15 byli też świadomi, po co się tam znaleźli. – Prawdę mówiąc kupiliśmy bilety na ten sektor przez przypadek. Nie mieliśmy pojęcia o jakimkolwiek dopingu i dowiedzieliśmy się… tutaj. Ale oczywiście dostosujemy się i będziemy śpiewać – powiedziała mi para kibiców, gdy spytałem, czemu akurat D15.
Przed meczem doszło też do małej werbalnej scysji pomiędzy osobą prowadzącą doping, a mężczyzną w średnim wieku.
Wodzirej przez megafon: – Przypominam, że znaleźliście się w tym sektorze z własnej woli, więc w czasie meczu nikt nie siedzi, wszyscy śpiewają!
Mężczyzna: – Ja tu nie jestem z własnej woli. Kupiłem bilet i nie miałem pojęcia o dopingu.
– Nie mógł pan nie wiedzieć! Wszędzie było to głoszone!
– Do mnie nie dotarło.
– W takim razie albo się pan dostosuje, albo proszę opuścić sektor!
Mężczyzna został, ale takich osób z przypadku – których w gruncie rzeczy trudno winić – było znacznie więcej.
Dochodziło też do scen dziwnych i niespodziewanych. Dwóch kibiców z sektora po prostu wyszło, zabierając ze sobą jedną z flag na drewnianym palu, które były dostarczone przez organizatorów, by w czasie meczu sektor nimi machał i wyglądał efektownie.
Nie do końca udał się też pochód. Wzięło w nim udział niewielu kibiców i zupełnie nie przypominało to wydarzeń z Euro 2024, gdy pochody – zwłaszcza ten w Berlinie – były liczne i głośne. Po pierwszej próbie widać, że temat dopingu na reprezentacji Polski nie będzie łatwy. O ile w ogóle możliwy do zrealizowania.
Komentarze