- Czy Ruch Chorzów przy prezydencie miasta, który jest jego zdeklarowanym kibicem, może liczyć na szczególne względy?
- Spotkaliśmy się z Szymonem Michałkiem, by po blisko roku jego prezydentury spytać o tę kwestię
- Oczywiście nie mogło zabraknąć też pytań o jego flagowy postulat wyborczy – budowę nowego stadionu dla Ruchu
Szymon Michałek – prezydent Chorzowa prosto ze stadionu
Z Szymonem Michałkiem poznaliśmy się we wrześniu 2022. Jako Goal.pl realizowaliśmy wtedy reportaż o Ruchu Chorzów, a z przyszłym prezydentem Chorzowa umówiliśmy się na rozmowę o niedasiźmie w sprawie nowego stadionu. Michałek wtedy raczej nie myślał jeszcze o prezydenturze, natomiast był jedną z najbardziej zaangażowanych osób walczących o budowę nowego domu dla Ruchu. W pewnym momencie to on jako społecznik – a nie ówczesny prezydent miasta, od 14 lat obiecujący stadion – zaczął spotykać się z politykami będącymi na szczytach władzy w Polsce. Aż wreszcie wystartował i wygrał wybory.
Czy jako zdeklarowany kibic Ruchu, organizator sektora rodzinnego w czasach, gdy posada w Urzędzie Miasta nie była jeszcze w jego planach, wspiera Ruch w stopniu większym od osoby, dla której Ruch nie był taki ważny? Jak wyglądają postępy w stawianiu nowego stadionu? Co uważa o klubach miejskich i ich wpływie na piłkarski rynek? O tym wszystkim opowiada w naszym wywiadzie.
Na zdjęciu: kadr z reportażu o Ruchu Chorzów (Goal.pl, 2022)
Ruch Chorzów i naprawianie relacji
Przemysław Langier (Goal.pl): Czujesz się wybrany głosami kibiców Ruchu?
Szymon Michałek (prezydent Chorzowa): Chorzów jest miastem, w którym obecnie mieszka około 90 tys. mieszkańców. Myślę, że znakomita większość z nich w pewnym okresie swojego życia regularnie chodziła na Ruch, albo czytała w gazetach, czy aktualnie w internecie, co słychać w Ruchu. Ten klub to nierozerwalna część tkanki miejskiej Chorzowa.
W twoim odczuciu daje ci to legitymację do wspierania Ruchu bardziej niż robiła to wcześniejsza władza?
Inaczej – przede wszystkim staram się wprowadzać normalność w relacjach. Wcześniej było – z punktu widzenia mnie, jako kibica klubu, wtedy jeszcze nie prezydenta – wrażenie, że jest z tym problem. Nie chodziło o ilość przekazywanych pieniędzy, tylko relacji. Dziś dążę do tego, by trzech największych akcjonariuszy Ruchu, czyli miasto Chorzów, prezes Kurczyk i prezes Bik, mówili jednym głosem.
Do momentu zmiany władzy nie mówili?
W przeszłości dochodziło do sytuacji, gdzie jedna strona w relacjach z miastem mogła się czuć różnie i niekoniecznie po partnersku. Obecnie rozmawiamy jednym językiem. Wiadomo, że czasem dochodzi do sytuacji, w których się ze sobą nie zgadzamy, natomiast zamiast iść z taką informacją publicznie, dajemy sobie więcej czasu na wypracowanie kompromisu. Marka Ruchu jest zbyt cenna dla miasta, by kojarzyła się negatywnie. I mam poczucie, że w tej kwestii to się zmieniło, czego dowodem niech będą rekordy frekwencyjne. To, że społeczność jest zjednoczona, nie stało się samo. To efekt wielu lat pracy naszego stowarzyszenia, oraz teraz obecności w Urzędzie Miasta prezydenta, który rozumie te problemy. Ale nie jest tak, że skoro prezydent Chorzowa kibicuje Ruchowi, będzie się skupiał tylko na Ruchu – a takie głosy pojawiają się regularnie. To, że dziś będziemy rozmawiać tylko o Ruchu, wynika z tego, że jesteś dziennikarzem branżowego serwisu.
Oglądaj także: Byliśmy na Ruch – Wisła | Goal Reportaż
Szymon Michałek: klub powinien być samowystarczalny
Jaka jest twoja wizja zarządzania tym klubem?
Z racji wykształcenia i doświadczenia bardzo mocno interesuję się finansami, więc kładę duży nacisk na to, by prezes Ruchu był efektywny finansowo. To jest rzecz, którą wprowadziłem, choć nie tylko w Ruchu, bo w każdej spółce podległej miastu. Staram się, byśmy jako samorząd dwukrotnie obejrzeli każdą wydaną złotówkę. Zorganizowałem też spotkanie klubu biznesu, by z jednej strony wykorzystać markę Ruchu, a z drugiej dążyć do sytuacji, w której Ruch jest klubem samowystarczalnym. Dlatego trzeba kojarzyć biznes z klubem. W długiej perspektywie miasto być może nie będzie musiało już wykupywać akcji Ruchu, tylko prywatny sponsor poprzez przez wykup akcji, albo sponsoring, będzie w stanie klub utrzymać. Wiemy, jak to w Polsce wygląda. Nie jesteśmy jeszcze na takim etapie rozwoju, jak na Zachodzie, gdzie można kupić bardzo drogi bilet na bardzo drogi mecz, co na tyle mocno finansuje klub, że samorządy pomagają w mniejszym lub żadnym zakresie. W Polsce bez samorządów sport nie funkcjonuje.
To konkretnie – miasto pod twoimi rządami przeznacza na Ruch więcej pieniędzy niż wcześniej? Mniej? Tyle samo?
Realnie mamy zbyt mały okres porównawczy. Wybory odbyły się w kwietniu, a urząd prezydenta objąłem w maju. Poprzednicy przeznaczyli na Ruch kwotę pomiędzy 1,8, a 2 mln zł. Ja przeznaczyłem 3,8 mln, ale jest to związane z dwoma rzeczami – po pierwsze przeszliśmy na model grania nie na swoim stadionie. Najpierw w Gliwicach, później na Stadionie Śląskim. Zrobiliśmy to przy jednoczesnej obietnicy, że samorząd będzie utrzymywał tę zmianę. Zapewnienie 2 mln zł z tego tytułu było realizacją pewnego rodzaju umowy społecznej. Po drugie, miasto co rok zapewnia 1,8 mln zł w formie wykupu akcji Ruchu. Z jednej strony to wsparcie dla klubu, z drugiej powiększenie przez miasto pakietu właścicielskiego.
Główną różnicą między mną, a moim poprzednikiem, jest to, że on przez 14 lat mówił o budowie stadionu, ale to dopiero ja wpisałem te środki w budżecie. Przeniosłem je z wieloletniej prognozy finansowej, gdzie były wiecznie rolowane. Teraz będziemy wykonywać pierwsze kroki w stronę budowy.
O tym też porozmawiamy, ale chciałbym skończyć wątek klubów miejskich. Jestem ciekaw twojej opinii na temat ich funkcjonowania.
Częściowo odpowiedziałem już na to pytanie. W Polsce nie jesteśmy jeszcze na poziomie, aby samorządy mogły całkiem zrezygnować ze wsparcia sportu. Moje podejście jest takie, że na dziś jest to konieczne, ale powinniśmy mieć długofalową strategię, by kluby stały się w przyszłości niezależne od miasta.
Kluby miejskie niszczą rynek piłkarski?
Zależy jaki klub. Weźmy Ruch – otrzymuje od miasta niewielkie środki w porównaniu do innych klubów, przy jednoczesnym dbaniu, by te pieniądze wydawać rozsądnie. Ruch nie psuje rynku. Ale istnieją kluby, choć nie będę wymieniał z nazwy, gdzie potężne środki są przeznaczane, co prowadzi do sytuacji, w której włącza się tryb “hulaj duszo, piekła nie ma”. Zarządy wydają pieniądze na horrendalne kontrakty, itd. Natomiast, gdybyśmy mieli się porównać do klubów o największych budżetach w Polsce, jak Legia czy Lech, to gdyby ktoś dziś chciał z nimi rywalizować, nie ma szans, by samorządy pokryły tę różnicę.
I tak, i nie. Rozmawiałem niedawno z Dariuszem Mioduskim, który opowiedział mi historię, jak klub miejski zgarnął mu młodego piłkarza, oferując ogromny, zupełnie nierynkowy kontrakt. Bo miasto wykłada pieniądze, których on – właściciel prywatny – temu konkretnemu zawodnikowi nie mógłby zaoferować.
To powiem o sobie – gdyby coś takiego miało się wydarzyć w Ruchu, nie podpisałbym się pod tym. Choćby dlatego, że jestem finansistą – może z innym wykształceniem myślałbym inaczej. Nie umiem sobie wyobrazić, bym płacił za zawodnika więcej, niż jest wart.
Rozwinę trochę ten wątek. Ruch potrzebuje awansu do Ekstraklasy jak tlenu. To gwarancja wpływu przynajmniej 10 mln zł do budżetu. Bez Ekstraklasy ciężko tę dziurę wypełnić i ja – jako miasto – być może powinienem mieć pokusę, by dosypać teraz nieco środków celem czegoś w rodzaju inwestycji, jaką byłoby podniesienie jakości zespołu poprzez pozyskanie nowych, lepszych piłkarzy. Ale nie jestem za tym, by w taki sztuczny sposób pompować ten rynek. Jestem przekonany, że nie wszystkie kluby częściowo miejskie – bo do miasta należy około 33 proc. akcji Ruchu – psują rynek. Mi by było ciężko zrobić taki manewr, jak klub miejski z opowieści prezesa Mioduskiego. Podobną filozofię zresztą wyznaje prezes Ruchu. Gdy w 2019 roku przyszedł do klubu, miał założenie, by nie robić kominów płacowych i tego się konsekwentnie trzyma.
Mówisz, że Ruch potrzebuje Ekstraklasy jak tlenu. Co, jak go nie uzyska?
Będzie musiał zostać wypracowany plan B. Klub jest świadomy, że budując stadion, miasto nie będzie w stanie wspomagać Ruchu w takim zakresie, który zrekompensuje brak awansu. Czasem pojawiają się podszeptywacze, którzy twierdzą, że lepiej przeznaczyć te pieniądze na piłkarzy i co roku grać o trofea, natomiast jestem zdania, że priorytetem jest infratruktura. Zostawienie czegoś po sobie. Nawet, gdybyśmy przeznaczyli wszystkie środki na działalność bieżącą, co oczywiście jest niemożliwe, za trzy lata tych piłkarzy i tak nie będzie, i stadionu też nie będzie.
Prywatyzacja Ruchu Chorzów? Najpierw stadion
Temat pełnej prywatyzacji Ruchu w ogóle się pojawia?
Miasto powinno zachowywać mniejszościowy pakiet. Natomiast prywatyzacja będzie możliwa dopiero po budowie stadionu.
Dochodzimy do kuli u nogi…
To widać nawet patrząc z boku – mamy rok, odkąd Ruch gra na Stadionie Śląskim. W tym czasie rozegraliśmy mecze takie jak: Śląsk Wrocław – 29 tys. widzów, Górnik Zabrze – 34 tys., Legia Warszawa – 38 tys., Widzew Łódź – 50 tys., Wisła Kraków – 53 tys. Ogromny potencjał ludzki, do tego bardzo zdrowe finanse, brak długów. Więc dlaczego nikt nie chce dziś kupić Ruchu Chorzów? Bo nie mamy stadionu.
To rodzi inne pytanie – dlaczego “waszym” stadionem nie może być Śląski?
Bo nie jest to stadion należący do miasta, a do marszałka Województwa Śląskiego. To nie jest dom Ruchu, z którego korzysta, kiedy chce. Każdy mecz na Śląskim to jest mały wyjazd. Trzeba transportować tam sprzęt, w ciągu 24 godzin zdać stadion, wysprzątać go. Na tej samej zasadzie robiliśmy najem stadionu w Gliwicach, a przecież nikomu nie przyszłoby do głowy twierdzić, że tam może być nasz dom.
Domem byłby stadion, na którym Ruch posiadałby na swój użytek pomieszczenia biurowe, salki, wszystko, czego potrzebuje klub. Codzienne życie klubu powinno się toczyć tam, gdzie jego mecze – w przypadku Ruchu na Cichej 6. Jest jeszcze inna kwestia. Stadion Śląski przyciąga różne imprezy. Gdyby jakaś kolidowała z naszym meczem, oznaczałoby to dla nas mecz wyjazdowy. Mieliśmy w zeszłej rundzie sytuację, w której przez terminarz Stadionu Śląskiego było zagrożenie grania ośmiu wyjazdowych meczów z rzędu. Na szczęście udało się dokonać jednej podmianki i ostatecznie ułożyło się to w formie czterech wyjazdów, jednego meczu u siebie, i trzech wyjazdów. Poza tym Ruch może zagrać w czerwcu w barażach. Wyobraźmy sobie, że Stadion Śląski dostaje na ten termin ofertę zorganizowania koncertu. I jak się ma zachować? Odmówić, mimo że dziś nie wiemy, czy Ruch zagra w tych barażach? A jak zagra, to do zakończenia meczu półfinałowego nie będzie jasne, czy zagra w finale. A odmowa koncertu dużej gwiazdy międzynarodowej będzie oznaczać utratę dużej kwoty.
Prezes Ruchu niedawno mnie zaskoczył mówiąc, że może za trzy lata Ruch zagra pierwszy mecz na swoim nowym stadionie. Byłem pewien, że to bardziej odległa wizja…
To bardzo odważna deklaracja. Ja bym jej nie wypowiadał z dwóch powodów. Po pierwsze takie słowa z lat ubiegłych kończyły się, jak się kończyły, a budowa stadionu to proces. Poprzedni Prezydent zdezaktualizował projekt i doprowadził do tego, że wycofane zostało pozwolenie na budowę. Żeby budować stadion, trzeba mieć projekt. Przez tamte działania zostaliśmy cofnięci na start. Dziś zaczynam od przygotowania się do projektu i jak on będzie, pojawi się wniosek o pozwolenie na budowę. To jest szereg decyzji do podjęcia i nie wiemy, w jakim czasie się porozjeżdżają.
Czyli nie jesteś w stanie określić nawet szacunkowej daty.
Nie, ale powiem o drugim aspekcie. Uporczywie odmawia się nam dotacji z ministerstwa sportu. W moim mniemaniu ona się nam należy, bo wygraliśmy konkurs ogłoszony przez ministerstwo. Zmieniła się władza i zostaliśmy pokrzywdzeni, mimo że nie można zmieniać reguł gry w trakcie jej trwania. Nasz samorząd ma między 150, a 200 mln zł, które może przeznaczyć na stadion, który będzie kosztował między 300, a 350 mln. W przestrzeni medialnej mówiłem, że moim celem jest zacząć – tak, jak to zrobiono choćby na stadionie ŁKS-u, gdzie postawiono pierwszą trybunę. Bo wiem, że rozpoczęcie budowy będzie takim gamechangerem, jakiego do tej pory nie było. Jako partner miasto było niepoważne. Dlatego ja nie chcę mówić o terminach, a po prostu rozpocząć tę budowę. A czy to będzie jedna, czy dwie trybuny – to i tak pokaże, że idziemy do przodu. I wtedy powinno być łatwiej pozyskać pozostałe środki.
Pieniędzy jednak brakuje, a jednoczeście z planowanej budowy obiektu na 16 tys. miejsc, zrobił się plan na 22 tys. Ambitnie, wiedząc że Chorzów jest miastem 90-tysięcznym…
Przeprowadziliśmy analizy na bazie miejscowości, z których kibice przyjeżdżają na mecze Ruchu. W połączeniu z bazą kibicowską z Chorzowa, wyszło nam, że największy sens ma stadion na 22 tys. miejsc. To też dobra liczba pod względem możliwości zarobku z dnia meczowego, jak i faktu, że kosztowo nie ma wielkiej różnicy między 16, a 22 tys. krzesełek. Gdyby zainteresowanie jakimś meczem znacznie przekraczało możliwości nowego stadionu, można myśleć o okazjonalnym zagraniu na Śląskim.
Do kiedy macie podpisaną umowę na wynajem Stadionu Śląskiego?
2027 lub 2028 rok – musiałbym to sprawdzić. Natomiast już wiemy, że chcielibyśmy ją przedłużyć do momentu, w którym będzie możliwe granie na stadionie Ruchu. To, co na pewno mogę powiedzieć, to że w przyszłym tygodniu chcemy rozpocząć przetarg na wyburzenie obecnego stadionu przy równoczesnym przetargu na koncepcję. Chcemy zwizualizować kierunek, w jakim chcemy iść, bez żadnego budowania makiet, by przyszłemu projektantowi pokazać, co ma projektować. Odbyliśmy już konsultacje społeczne i biznesowe. Wiemy, czego potrzebujemy: trybuna VIP z dwoma lub trzema rzędami lóż i skyboxów, przy długim boku najbardziej zagorzali kibice, przy krótkiej linii, czyli za bramką pierwszą kibice gości, za bramką drugą sektor rodzinny. Mniej więcej wiemy, co i gdzie chcemy mieć oraz jakie funkcje ma posiadać budynek klubowy. Pod względem finansowym chcemy się skupić, by inwestycja w to, na co nas stać, była przeprowadzona w latach 2026-2028.
Da się usłyszeć głosy, że wewnątrz Urzędu Miasta wytworzyła się opozycja wokół budowy tego stadionu.
Powiem tak – w Chorzowie mieliśmy trzech kandydatów startujących na urząd prezydenta i każdy z nich obiecywał stadion. Pytanie zatem, czy chcemy akceptować polityków, którzy mówią jedno, a robią drugie? To chyba byłoby niepoważne. Inaczej każdy przed wyborami mógłby powiedzieć, co mu się podoba. Ja uważam, że nie należy traktować ludzi, jakby byli nieinteligentni. Oni czytają programy wyborcze. Mój zawierał 28 punktów i dążę, by każdy z nich był zrealizowany. Stadion wykracza poza jedną kadencję, ale już chociażby takie ruchy, jak wyburzenie, uzyskanie pozwolenia na budowę i stworzenie projektu, co mam nadzieję stanie się w pierwszym kwartale przyszłego roku, byłoby spełnieniem części mojej obietnicy. A jeśli przed rokiem ktoś popierał swojego kandydata, który czwarty raz szedł do wyborów z planem budowy stadionu, a po wyborach jest przeciwnikiem tego stadionu, to chyba mówi wszystko o tych ludziach.
Jaki jest twój wymarzony, ale realny status budowy stadionu Ruchu na koniec twojej kadencji?
Nadal będę zabiegał, by przekonać ministra sportu do dofinansowania stadionu. Muszę go przekonać, że społeczność go potrzebuje. Ktoś powie, że jest to nierealne, ale za nierealne uznane było też to, że wygram wybory. Gdyby udało się uzyskać te środki, pod koniec kadencji skończyłoby się na trzech trybunach. Bez środków rządowych – zakładam, że na jednej lub dwóch.
Komentarze