Pierwsza liga kontrastów, od Kotwicy po Arkę. Olkiewicz w środę #157

ŁKS Łódź zatrudnia w roli nowego szkoleniowca dwukrotnego mistrza Paragwaju, który z powodzeniem prowadził klub również w rozgrywkach Copa Libertadores. Jego debiut wypadnie w meczu z Kotwicą, która dysponuje trzynastoma piłkarzami.

Pierwsza Liga Piłka
Obserwuj nas w
Konrad Świerad / Alamy Na zdjęciu: Pierwsza Liga Piłka
  • W najbliższy weekend były trener jednego z największych paragwajskich klubów, Libertad, w swoim pierwszoligowym debiucie zmierzy się z beniaminkiem, który w ostatnim meczu dysponował zaledwie 13-osobową kadrą.
  • Zespoły z górnej części tabeli były w stanie skutecznie licytować się o nowych zawodników z klubami ekstraklasowymi, podczas gdy równocześnie dół tabeli każdego tygodnia walczył o oddech i uzbieranie pieniędzy na kolejny miesiąc funkcjonowania.
  • Pogłębiająca się przepaść w I lidze na razie pozostanie pewnie tylko ciekawostką, ale rosnąca liczba wpływowych bogaczy na zapleczu Ekstraklasy może w przyszłości wpłynąć również na posunięcia PZPN-u – co najlepiej pokazał nam przykład Ligi Konferencji Europy.

Jedna noga ulica, druga czerwony dywan

Ariel Galeano to zaledwie 28-letni Paragwajczyk, który ostatnio pracował w drugiej lidze greckiej, z sukcesami prowadząc PAS Gianninę. Ciekawsza jest jednak jego nieco bardziej odległa przeszłość. Zanim trafił do Europy, zdobył dwa mistrzostwa Paragwaju (Apertura i Clausura, czyli oddzielne rozgrywki otwarcia i zamknięcia), dorzucił do tego krajowy puchar i Superpuchar oraz kilka niezłych meczów w ramach latynoskiej Ligi Mistrzów, czyli Copa Libertadores. 15 maja ubiegłego roku wyleciał wraz ze swoimi podopiecznymi do Buenos Aires, gdzie na wypełnionym ponad 60 tysiącami fanatyków El Monumental przegrał trenerski pojedynek z Martinem Demichelisem, trenerem legendarnego River Plate. Do ataku Galeano rzucił Roque Santa Cruza, tak jest, tego Roque Santa Cruza, ale niestety napastnik tym razem nie odwdzięczył się golami, Libertad przegrało 0:2. Na koniec fazy grupowej udało się jeszcze pokonać u siebie Urugwajczyków z Nacionalu, ale 7 punktów to za mało, by awansować do 1/8 finału Pucharu Wyzwolicieli.

Tak, broniłem się przed tym prostym zabiegiem bardzo długo, ale niestety, czasem po prostu trzeba ulec tego typu pokusie. Przenosimy się w czasie o dziewięć miesięcy (kto wówczas dał się ponieść nocy w Buenos, dziś może siedzieć na porodówce!) i dostojne, potężne El Monumental zamieniamy na kameralny stadion Kotwicy Kołobrzeg. Najważniejsze klubowe rozgrywki Ameryki Południowej, w której paragwajskie zespoły miały okazję rywalizować z największymi potęgami całego kontynentu, podmieniamy na Betlcic I ligę, trzecią kolejkę w 2025 roku. Roque Santa Cruza zastępuje Marko Mrvaljević, natomiast największą niespodzianką jest wymiana rywali. Że Martina Demichelisa, trenera River Plate, zastępujemy Piotrem Tworkiem – to jeszcze żadna rewolucja. Ale że naszpikowaną argentyńskimi gwiazdami ekipę ze stolicy Argentyny podmienia trzynastu zarejestrowanych piłkarzy Kotwicy Kołobrzeg – to już dość drastyczna zmiana.

Oczywiście, to nie ma być hymn pochwalny dla władz ŁKS-u, które zdołały przekonać do pracy w ŁKS-ie człowieka, który jeszcze w połowie ubiegłego roku przynależał do zupełnie innej klasy piłkarskiej. Szczególnie, że przecież to nie jest wybór jednoznacznie chwalony, wiele osób zwraca uwagę na wiek trenera, na fakt, że jednak z Paragwaju nie wyrwał go Panathinaikos, ale zaledwie drugoligowa Giannina. Sporo osób wskazuje, że Libertad jest na tyle mocną organizacją (bez wnikania w to, jak wiele da się w Paragwaju zorganizować jeszcze przed wyjściem piłkarzy na murawę), że sukcesy z tym klubem nie ważą dla trenera zbyt wiele. Natomiast kontrast jest nieprawdopodobny, kontrast jest nierealny. ŁKS – a jestem przekonany, że podobny ruch mogłyby wykonać niemal wszystkie kluby górnej połowy tabeli Betclic I ligi – wyciąga trenera z mistrzostwami Paragwaju na koncie. Jego niedzielny rywal – musi analizować, czy rezerwowy bramkarz nie powinien mieć pod ręką też stroju do pola, gdyby sytuacja wymagała wykonania dwóch zmian.

Zresztą, czy nie dałoby się podobnej historii ułożyć bez podpierania się marką River Plate i postacią Roque Santa Cruza? Za miesiąc przecież do Kołobrzegu przyjedzie trener, który w ubiegłym sezonie potrafił opędzlować Gurbana Gurbanowa, zrobić z Rakowem show na legendarnym Parken, a po drodze jeszcze odesłać do domu Aris Limassol. Dawid Szwarga oczywiście najlepsze momenty w Rakowie zaliczył latem 2023 roku i na swój zawodowy “spadek” do Gdyni jednak mocno zapracował, ale to nie zmienia faktu – facet przed momentem rozpracowywał Gian Piero Gasperiniego, a teraz będzie się zastanawiał, który spośród trzynastu piłkarzy Kotwicy Kołobrzeg tym razem siądzie na ławce obok rezerwowego bramkarza. Zresztą, gdy spojrzymy na takie nazwiska jak Szulczek czy Misiura, dojdziemy do wniosku, że przynajmniej jeśli chodzi o rynek trenerski, top I ligi nie różni się zbytnio od Ekstraklasy – bo każdego z wymienionych moglibyśmy spokojnie wstawić do Śląska Wrocław czy Stali Mielec i żadnego absmaku by nie było. Więcej – wygoniony z Ruchu Chorzów Janusz Niedźwiedź za moment może uratować Stal Mielec przed spadkiem – przyglądając się, jak w I lidze kisi się prowadzony przez niego na początku sezonu Ruch.

Liga dwóch prędkości

Czy zresztą nie jest wystarczającą rekomendacją, że wizyty Szymona Grabowskiego czy Jacka Magiery w Łodzi były szczegółowo omawiane i przez kibiców ŁKS-u, i przez kibiców Widzewa? Po zwolnieniach Jakuba Dziółki i Daniela Myśliwca giełda nazwisk ruszyła na całego, a z niektórymi kandydatami bez wątpienia negocjowały jednocześnie oba kluby. A ŁKS przecież nie jest nawet topem pierwszej ligi – ani sportowo, ani finansowo. Czy kogoś zdziwiłby Jacek Magiera przy al. Unii 2? Szymon Grabowski? Waldemar Fornalik? Pal licho, nawet sam Daniel Myśliwiec?

Kluby z aspiracjami sięgającymi awansu do Ekstraklasy zaczynają stanowić atrakcyjną propozycję nie tylko dla trenerów dysponujących pewną marką, ale też dla piłkarzy. Dziwiłem się, że łodzianie są w stanie wyciągnąć Sebastiana Rudola z Motoru Lublin, ale patrząc całościowo na okienko w I lidze – takich ruchów było więcej. A najważniejszym z nich – i asem z rękawa, jeśli chodzi o potwierdzanie mojej tezy o atrakcyjności pracodawców pierwszoligowych – jest transfer Wojciech Pertkiewicza do Arki Gdynia. I oczywiście dostrzegam, a także doceniam rolę geograficzno-rodzinną, fakt, że Pertkiewiczowi zwyczajnie do Arki zawsze było i zawsze będzie najbliżej. Natomiast to prezes, który stanowił ważne ogniwo historycznych sukcesów Jagiellonii Białystok – jestem pewien, że z radością powitaliby go w swoich progach kibice praktycznie każdego z osiemnastu klubów Ekstraklasy.

Umyślnie nie wspominam tutaj o chorzowsko-krakowskim rekordzie frekwencji, bo zagadnieniu atrakcyjności samej ligi, jako takiej, poświęciłem już co najmniej kilka tekstów. W ostatnich dniach uwidacznia się jednak nie tyle fakt, że góra I ligi to zwyczajnie porządne organizacje. Uwidacznia się przede wszystkim rosnąca przepaść. Sportowo jeszcze nie do końca ją widać, może z wyłączeniem Kotwicy Kołobrzeg, gdzie jednak łatwo dostrzec pewne ubytki na ławce rezerwowych. Natomiast na każdym innym poziomie, łącznie ze sposobem zarządzania klubem, Pogoń Siedlce nie jest na tej półce co Arka Gdynia. Robert Graf, który w ŁKS-ie odpowiada za cały sport, swojego odpowiednika w Stalowej Woli musiałby do niedawna szukać w ratuszu. Chrobry czy Warta mają pewnie łącznie tylu pracowników, ilu głowi się jedynie nad administracją w Krakowie czy Chorzowie. Przepaść budżetowa i organizacyjna będą się z pewnością pogłębiać – to widać po piramidach sponsorskich, frekwencjach meczowych a nawet zainteresowaniu potencjalnych inwestorów. Za nią do tej pory sport szedł niechętnie, ale przykład Kotwicy dostarcza nam pewnych prognoz na przyszłość. Kto będzie grał zbyt mocno na kredyt (a o zaległościach w wypłatach, czasem wielomiesięcznych, słychać przecież niemal w całej dolnej połowie ligi), po prostu z czasem zacznie na mecze jeździć w trzynaście czy czternaście osób.

Co z tym zrobimy, czy cokolwiek i jeśli tak – to dzięki komu

Liga Konferencji Europy nie powstała dlatego, że kiepsko ubrani faceci z niezbyt grubymi portfelami oraz niewielkimi zdolnościami interpersonalnymi też chcieli mieć swoją ekskluzywną restaurację, w której mogliby trwonić czas. Wręcz przeciwnie – Liga Konferencji Europy powstała dlatego, że w europejskiej piłce było już zbyt wielu dobrze ubranych facetów z grubymi portfelami oraz nieprawdopodobną charyzmą, którzy chcieliby spędzać czas w Lidze Mistrzów i Lidze Europy – ale w obu wypadkach wszystkie stoliki są już zarezerwowane. To nie UEFA wymyśliła, że czas na kolejne trzydzieści klubów tłukących się przez całą jesień w europejskich pucharach – to kluby doszły do wniosku, że europejski poziom osiąga już nie sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt klubów, ale bardziej sto czy sto dwadzieścia takich zespołów. Limit wejścia do Europy nadal jest bardzo wysoki, wymaga piłkarzy o określonej jakości, rozbudowanej infrastruktury, spokoju finansowego, sporych nakładów na administrację klubu – po prostu ten limit wejścia osiąga coraz więcej klubów. A skoro tak – to trzeba stworzyć przedsionek Ligi Europy, taki, w którym mijać się będą ci, których chwilowo nie stać na te dwie najdroższe sale i ci, którzy właśnie na ten poziom się wspinają.

Jak to się ma do Polski? Mam wrażenie, że przybywa w niej prywatnych inwestorów z własnym zdaniem, całkiem potężnymi środkami finansowymi oraz przyzwyczajeniem do tego, że ich głos jest słyszalny. Najbardziej jaskrawy przypadek to oczywiście Zbigniew Jakubas, który pozwalał sobie na bardzo śmiałe żarty w kierunku Cezarego Kuleszy na niedawnym spotkaniu w Jachrance. Jakubas, przyzwyczajony przez wiele lat funkcjonowania w biznesie, a może nawet: przez wiele lat funkcjonowania w Polsce, że ludzie, a może nawet pociągi, naginają się do jego woli, teraz podobnie widzi świat futbolu. Michał Świerczewski dopinguje Roberta Dobrzyckiego, bo wie, że tacy ludzie w piłce wzmacniają głos. A gdy spojrzymy na obecną I ligę? Od góry mamy rodzinę Witkowskich. Jarosława Królewskiego, Andrzeja Dadełłę, panów Tomasza Salskiego i Dariusza Melona, Gregoira Nitota, gdzieś do ich pierwszoligowego świata za moment zapuka Wojciech Kwiecień, kto wie, część moich znajomych kibicujących Widzewowi wieszczy, że Robert Dobrzycki też ma szansę stać się właścicielem klubu I ligi, jeśli zespół Patryka Czubaka szybko się nie ogarnie.

Część z nich w I lidze jest pewnie tylko na chwilę, część w niej pozostanie, część będzie do niej wracać w najbliższych latach, tak jak wracali do niej już po dwa razy panowie Dadełło i Salski. Nie mam pojęcia jaki rodzaj reform może im wszystkim chodzić po głowie, ale dostrzegam, że stajemy się na krajowym podwórku świadkami sytuacji, którą znamy właśnie z Europy. Poważni ludzie – jak właśnie wymienieni – chcą grać w lidze mistrzów Paragwaju, w lidze trenerów z renomą Szulczka, w lidze prezesów takich jak Pertkiewicz, a nie przeciw trzynastu piłkarzom, którzy jeszcze nie mają dość współpracy z Adamem Dzikiem. Nie wykluczam, że za parę lat po prostu cała I liga będzie bogata, stabilna i zapełniona poważnymi inwestorami. Ale nie wykluczam, że ci wpływowi ludzie w końcu zapragną zadbać o to, by ich wymuskane przedsiębiorstwa nie musiały uczestniczyć w rozgrywkach, w których ich rywal ma problem z zebraniem ludzi na ławkę rezerwowych.

Czy to stąd popłynie sygnał dla Komisji ds. Licencji? Czy może stąd wyjdzie propozycja ograniczania wpływów z samorządów, by urealnić stawki i płace? Czy z tego miejsca zaczną się reformy, które uchronią Dawida Szwargę przed koniecznością rozpracowywania piłkarzy przeciwnika, kiedy w sumie przeciwnik tych piłkarzy to ma ośmiu na krzyż? Nie wiem. Na razie wiem, że pan Galeano ma szansę przeżyć spory szok, gdy starcie na El Monumental z River Plate zamieni na 90 minut liczenia, czy kołobrzeżanie naprawdę mają na ławce tylko dwie osoby.

I zupełnie na marginesie – za długo kibicuję ŁKS-owi, by nie wiedzieć, jakim wynikiem się to może skończyć.

Komentarze