Legia Warszawa i jej wróg: pamięć kibiców. Olkiewicz w środę #156

Legia Warszawa dopina właśnie transfer poszukiwanego od dobrych kilku miesięcy napastnika. Jeśli nic się nie wysypie, Legia po przymiarce do jakichś dwudziestu innych nazwisk ostatecznie sięgnie po piłkarza z Ekstraklasy za 1,5 miliona euro - i co gorsza, nie będzie to Benjamin Kallman.

Vladan Kovacević Legia Warszawa
Obserwuj nas w
Sopa / Alamy Na zdjęciu: Vladan Kovacević Legia Warszawa
  • Ruch Legii Warszawa broni się na poziomie przydatności do drużyny, może nawet wypalić i pomóc Goncalo Feio w realizacji postawionych przed nim celów, ale nijak nie broni się na poziomie narracji
  • W samym środku największego kryzysu od lat – swoją reakcję zapowiedzieli nawet do tej pory szalenie wyrozumiali Nieznani Sprawcy – Legia finalizuje transfer, który stawia pod znakiem zapytania większość wypowiedzi najważniejszych ludzi w klubie nie tyle w ostatnich tygodniach, co wręcz w ostatnich latach
  • Zarówno moment przeprowadzenia transakcji, jak i kwota, o której piszą media, znalazły się pod ostrzałem kibiców, ale najważniejsze działo i tak wymierzone jest w jakość skautingu – bo po raz kolejny Legia w chwili próby stawia po prostu na rozwiązania pozostające w zasięgu ręki

Legia Warszawa, czyli popularne “Dekodery”

Vladan Kovacević, którego z najlepszej strony mogliśmy poznać poprzez transmisje meczów Rakowa Częstochowa na antenie Canal+. Wahan Biczachczjan, którego z najlepszej strony mogliśmy poznać poprzez transmisje meczów Pogoni Szczecin na antenie Canal+. No i wreszcie trzeci muszkieter, Ilja Szkurin, białoruski napastnik, którego z najlepszej strony mogliśmy poznać poprzez transmisje meczów Stali Mielec na antenie Canal+. Gdyby ktoś trzy czy cztery miesiące temu zapowiadał, że w tym okienku transferowym Legia zerwie z wizerunkiem klubu, dopinającego wzmocnienia wyłącznie za pomocą dekodera telewizyjnego i strony 90minut.pl – cóż, delikatnie by przestrzelił. Problem polega na tym, że takie zerwanie zapowiadali między innymi sami zarządzający Legią Warszawa, a jednym z namacalnych dowodów na odwrót od tej polityki transferowej miał być “poziomy awans” Jacka Zielińskiego ze stanowiska dyrektora sportowego na stanowisko doradcy zarządu ds. sportu. Jacka Zielińskiego w teorii już nie ma – w jego miejsce powstał golem złożony z kilku osób, w tym specjalisty ds. finansów, pana Jarosława Jurczaka. Ale jak to w przypadku wielkich umysłów – idee przetrwały.

Legia Warszawa znów realizuje transfer wewnętrzny. Znów wygląda to na przejaw paniki związanej z kolejnymi wywrotkami na krętej drodze po nowego napastnika. Znów wygląda to na transfer przepłacony, a już z pewnością na transfer daleki od tej oszczędności, którą zapowiadały władze klubu. I właśnie to jest w sprawie Szkurina najgorsze i najbardziej niepokojące dla fanów ze stolicy.

Zostawmy na sekundę wszystkie dostępne konteksty – skupmy się na samym ściągnięciu napastnika Stali Mielec za 1,5 miliona euro, bo takie założenia przedstawił Tomasz Włodarczyk z Meczyków, gdy poinformował jako pierwszy o dopinanym transferze. Czy Szkurin to słaby gracz? No nie, nawet jeśli w tym sezonie już tak nie błyszczy, to nadal piłkarz o sporej jakości i powtarzalności, który uwiarygodnił się w klubie dalekim od potencjału Legii Warszawa. Czy to piłkarz wart 1,5 miliona euro? Pewnie nie do końca, sam prezes Jacek Klimek przyznawał, że wartość Szkurina na rynku transferowym po wybitnym ubiegłym sezonie, obecnie już nieco spadła. Ale z drugiej strony – czy Szkurin nie pomoże Legii? Oczywiście, że pomoże, bo przy obecnej konkurencji w ataku stołecznego klubu pomoże każdy, kto potrafi w miarę prosto kopnąć piłkę w kierunku bramki (wiele spośród niedawnych nabytków Legii tego nie potrafiło).

Sam Szkurin nie wywołałby pewnie lamentu kibiców, sam Szkurin nie postawiłby pod znakiem zapytania całej polityki Legii Warszawa. Ale już Szkurin ściągany pod koniec lutego, za 1,5 miliona euro (którego nie było w kasie, gdy taką cenę za Kallmana podyktowała Cracovia), jako trzeci transfer i jednocześnie trzeci z przeszłością w Ekstraklasie? Szkurin ściągnięty, gdy wysypały się już wszystkie inne opcje, a przecież poszukiwania napastnika trwają właściwie nieprzerwanie od ponad roku? No, to jest temat do ożywionej dyskusji legionistów. I raczej nie chodzi o przekrzykiwanie się, kto będzie w stanie głośniej pochwalić ten majstersztyk klubu.

Pamięć – twarda skała, trudny przeciwnik

Pewnie wydźwięk transferu Szkurina byłby inny, gdyby wcześniej Marcin Herra nie zabrał głosu na temat wygórowanej ceny Benjamina Kallmana, którą Mateusz Dróżdż miał prawdopodobnie podyktować po złości, ze zwykłej nienawiści do Legii Warszawa.

Pracowaliśmy nad tym transferem, ale w życiu jak i biznesie jak ktoś się uprze, że nie sprzeda, to nie ma siły, żeby sprzedał. I co możemy zrobić? Każdy klub ma swoją perspektywę, szanuję to. Rozumiem i czasem być może woli nie sprzedać piłkarza przykładowo za ponad milion euro pomimo tego, że kontrakt kończy się za pół roku. Doceniamy Kallmana, ale tak czasem jest – nie zawsze o wszystkim decydują pieniądze – powiedział Herra w rozmowie z TVP Sport. Nie do zaakceptowania dla władz Legii Warszawa było 1,5 miliona euro za napastnika zespołu z czołówki, który w tym sezonie Ekstraklasy strzelił 12 goli. Chwilę później ceną do zaakceptowania za napastnika zespołu ze środka tabeli, który w tym sezonie strzelił 5 goli stało się… 1,5 miliona euro. Jasne, możemy tutaj podnosić w tym momencie kwestie związane z długością kontraktu, ze sposobem negocjacji, bonusami i setką innych detali, które determinują końcową wartość piłkarza. Ale Legia jest w środku walki o Puchar Polski (spore pieniądze), miejsce w ścisłym topie Ekstraklasy, gwarantujące pucharową przygodę w przyszłym roku (większe pieniądze) oraz Ligę Konferencji Europy (potężne pieniądze). Zdaniem większości kibiców Legii – ale chyba i realiści mogą się pod tym bezpiecznie podpisać – Legia powinna walczyć przede wszystkim o jakość na tu i teraz. O napastnika, który może zadecydować, że zamiast półfinału Pucharu Polski będzie trofeum. Zawodnika, który może okazać się kluczowy w walce o ćwierćfinał LKE, o piłkarza, który przesądzi o kolejności drużyn na podium. Ba, tutaj dochodzi nawet aspekt osłabienia bezpośredniego rywala w walce o pierwszą czwórkę Ekstraklasy.

Pieniądze są do podniesienia w tym sezonie, za wyniki sportowe odnoszone od stycznia do czerwca. Kibice na pewno, ale pewnie i część matematyków potwierdzi – zainwestowanie 1,5 bańki teraz, nawet w zawodnika, którego można mieć za darmo w czerwcu, ma sens, jeśli najcenniejsze pod względem finansowym mecze mają się odbyć na długo przed czerwcem. A co dopiero wzbranianie się przed transferem Kallmana, gdy równocześnie dopina się Szkurina?

Jasne, biorę pod uwagę, że komitet transferowy zadecydował, że sam Goncalo Feio też miał tu sporo do powiedzenia, że zwyczajnie Szkurin wygrał wyścig z Kallmanem. Ale znów wracamy do wypowiedzi Marcina Herry. Wracamy do wypowiedzi Mateusza Dróżdża, który przyznał, że Legia kontaktowała się z nim w sprawie Kallmana. Na łamach Goal.pl powiedział zresztą wprost: myślę, że 1,5 miliona euro to racjonalna kwota, która by zrekompensowała ewentualną stratę miejsca w ligowej tabeli. Spójrzmy na chronologię – to się działo w połowie stycznia. 15 stycznia – Legia nie ma 1,5 miliona euro na Kallmana. 2 lutego – Legia remisuje z Koroną, za Guala w ostatnich minutach meczu wchodzi Jordan Majchrzak. 8 lutego – Legia przegrywa z Piastem, w 79. minucie na boisku pojawia się Tomas Pekhart. 18 lutego – Legia ma 1,5 miliona euro na Szkurina. Już pomijam zgrywanie nowego zawodnika z drużyną, dopasowywanie go do systemu, zwłaszcza tak ambitnego, jak ten proponowany przez Goncalo Feio. Tu po prostu Legia zgubiła już pięć cennych punktów. Żartobliwie parafrazując: mogła wybrać wydanie dużych pieniędzy, albo stratę punktów, punkty straciła, a teraz i tak wyda pieniądze.

Skauting? Istnieje

Ale nawet pomijając te wszystkie drobne niedogodności związane z transferami Kallmana i Szkurina, nawet pomijając szyderstwa z “dekoderów” – Legię musi martwić po prostu jakość jej skautingu oraz jakość procedur, które wypracowano w klubie. Oficjalnie legioniści poszukują środkowego napastnika od paru miesięcy, gdy stało się jasne, że pomimo sporych pieniędzy wydanych na Jean-Pierre’a Nsame oraz Miguela Alfarelę, żaden z nich nie stanie się nowym Nemanją Nikoliciem. Ale właśnie – wcześniej przecież Legia też szukała, z pewnością obaj panowie znajdowali się na słynnych shortlistach w towarzystwie innych nazwisk przewidzianych przez Legię jako potencjalni nowi strzelcy goli dla warszawskiego klubu. To razem daje ładnych kilkanaście tygodni intensywnych poszukiwań, to razem daje kawał historii klubu, by przygotować jakieś logiczne kandydatury. W mediach przewijały się nazwiska – jestem wielkim fanem naszej goalowej infografiki, którą przygotowaliśmy na media społecznościowe.

Spoiler: ze Świderskim się nie udało.

Oczywiście nie chcę wpadać w populistyczne tony, szczególnie, że przecież sam jestem wielkim fanem transferów wewnętrznych, napędzania ligi również poprzez ruchy gwiazd z klubów z dołu tabeli, do tych na jej szczytach. Pewnie sam Szkurin by nikogo nie zabolał, może nawet nikogo nie zabolałoby całe okienko złożone ze Szkurina, Biczachczjana i Kovacevicia. Problem polega na nieprawdopodobnej wręcz powtarzalności Legii na rynku transferowym. Jeśli wydaje dużo na transfery “ze skautingu”, to wydaje niezbyt rozsądnie – na ludzi pokroju Alfareli. Pozostałe transfery? Albo kluczem dekoderowym, od Kapuadiego, Carlitosa, przez Luquinhasa, Picha, aż po obecne okienko, albo Goncalo Feio “wziął telefon i zadzwonił”. Nawet przy założeniu, że portugalski trener lubi wypiąć pierś do nieswoich orderów, nadal wygląda to jak jeden wielki akt oskarżycielski – szczególnie wobec skautingu, który w teorii powinien dostrzegać to, czego nie pokazuje Canal+.

Dwa miesiące temu rozważałem sytuację stołecznego klubu na finiszu roku, jako najważniejszy czynnik usprawiedliwiający rozstrzał pomiędzy oczekiwaniami kibiców a rzeczywistością podawałem sytuację finansową. Legia parę lat temu była na potężnym wirażu, chwilami była zmuszona, by odbierać kolejne kroplówki od Dariusza Mioduskiego czy innych enigmatycznych funduszy luksemburskich. Ale nawet ten wątły argument na obronę działań Wojskowych oni sami wyrwali mi z ręki. Rekord transferowy Ekstraklasy na Vinagre. Teraz półtorej bańki za Szkurina. Po drodze Biczachczjan, też transfer gotówkowy.

Legia więc z pewnością wydaje pieniądze. Pytanie, czy Legia wydaje pieniądze mądrze. Cenę za Szkurina skrytykował na Twitterze nawet… Kamil Grosicki.

Jaki będzie dalszy ciąg tej sagi? To jest właśnie najciekawsze. Legia w lidze musi gonić, w Pucharze Polski zwycięstwo jest właściwie obligatoryjne – by nie drżeć do ostatnich minut sezonu o losy przyszłorocznych europejskich pucharów. W Lidze Konferencji Europy prawdopodobne jest trafienie na Jagiellonię, a przy obecnej formie białostoczan, prawdopodobne jest nawet odpadnięcie z tym biedniejszym kuzynem z miasta na północnym wschodzie. Legia nie ma dyrektora sportowego. Legia – obecnym okienkiem to udowodniła – nie ma skautingu na tyle mocnego, by przebić sprawdzone rozwiązania z Ekstraklasy. Legia ma trenera na ten moment tylko do końca czerwca, a w perspektywie ma też zapowiadany bojkot kibiców, polegający na rezygnacji z zakupu karnetów i biletów na nowy sezon, jeśli zjazd renomy się utrzyma.

Jedynym pocieszeniem jest to, że Legia rozłożona na łopatki nadal leży tam, gdzie większość Polski nie zdoła się wdrapać. Ale dla kibiców wymagających mistrzostw to pocieszenie takie, jak Szkurin za półtorej bańki, gdy okienko zaczynało się od marzeń o Świderskim.

Komentarze