- Cezary Kulesza ogłosił wczoraj, że podjął rozmowy ze stowarzyszeniem gotowym do podjęcia próby zorganizowania dopingu na meczach domowych reprezentacji Polski.
- Samo stowarzyszenie wygląda na pomysł kilku prawdziwych fanatyków, którzy przetarcie z dopingiem mieli już podczas niektórych meczów wyjazdowych kadry, na których tradycyjnie zbiera się również masa kibiców “klubowych” z całej Polski.
- Niezależnie od tego, kto spróbuje ożywić Stadion Narodowy, niektóre wątpliwości się nie zmieniają: a wśród nich ta kluczowa, czyli komu właściwie jest potrzebny doping na meczach reprezentacji?
Cuda roku wyborczego
PZPN podejmuje kolejną już próbę, jakkolwiek to brzmi, zorganizowania zorganizowanego dopingu na meczach reprezentacji Polski. Zorganizowanie zorganizowanego dopingu brzmi dość pokracznie, ale co gorsza – jeszcze gorzej wygląda, bo przecież zadanie to z różnym skutkiem powierzano już naprawdę szerokiej gamie podmiotów, łącznie z wodzirejami świetnie animującymi imprezy towarzyszące konkursom skoków narciarskich. Były telebimy, zachęcające publiczność do klaskania oraz żywiołowego śpiewu. Byli spikerzy z wyznaczonym odważnym zadaniem porwania za sobą do wspólnego szaleństwa publiki skupionej na podziwianiu występów reprezentacji Polski. Był didżej wyposażony w konsoletę, głośniki i muzykę, ale gdy okazało się, że to nie do końca zgodne z przepisami, didżej został wyekwipowany w grupę bębniarzy. To jednak przeszkadzało Łukaszowi Fabiańskiemu i ja nawet nie zmyślam, wszystkie te historie opisał dość dokładnie Przemysław Langier w tekście, który pokazał od kulis problem z atmosferą na Stadionie Narodowym.
Wczoraj Cezary Kulesza ogłosił nowe otwarcie, z nowym, bardziej klasycznym podmiotem. Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, tak się składa, że w trakcie dość krwawej kampanii wyborczej, gdzie orężem przed momentem była również sama lokalizacja meczów reprezentacji Polski, nawiązał kontakt ze Stowarzyszeniem “To My Polacy”. Oczywiście szereg wątpliwości budzi i sam timing podjęcia tych rozmów, i ludzie stojący za tym dość świeżym podmiotem (założenie stowarzyszenia, otwarcie mediów społecznościowych i wszystkie inne czynności związane z organizacją rozpoczęły się tak naprawdę kilka tygodni temu). Szymon Jadczak już zajął się tematem, dokładnie lustrując między innymi skład zarządu stowarzyszenia oraz siedzibę “To My Polacy”. Ja w takie szczegóły nie chcę się wikłać, bo nie jestem dziennikarzem śledczym, jestem za to bardzo naiwny. I jako naiwny nie mam na razie powodów, by wątpić w szczere chęci obu podmiotów, a nawet brak powiązania czasowego pomiędzy rozpoczęciem współpracy w celu poprawy atmosfery na Stadionie Narodowym, a wyborami w PZPN-ie.
Załóżmy więc różowe okulary – stowarzyszenie to faktycznie jest grupa zapaleńców, tak zresztą sami się przedstawiają. Kilku kibiców z megafonami i bębnami, którzy od dawna podróżują krok w krok za reprezentacją Polski, pomagając między innymi w organizowaniu dopingu na meczach wyjazdowych. To już jest cała sterta dobrych informacji – bo przecież na wyjazdach często Polacy odczuwają z trybun spore wsparcie, bo przecież od bębnów i megafonów w sumie wypadałoby zacząć jakąkolwiek rozmowę o dopingu. Problem polega na tym, że i bębny, i megafony już były – a to dopiero początek wątpliwości.
Dla każdego, czyli dla kogo konkretnie?
Nie ma sensu się oszukiwać – dopisywanie do listy sukcesów animowania dopingu podczas Mistrzostw Świata w 2018 roku w Rosji czy w trakcie niektórych atrakcyjnych meczów wyjazdowych reprezentacji Polski nie oddaje w pełni rzeczywistej sytuacji. Nikt nie odbiera naturalnie członkom czy nawet władzom stowarzyszenia doświadczenia na wyjazdowym szlaku, obycia z bębnem i megafonami, natomiast trudno też przypisywać im w stu procentach sukcesy kibicowskie na klimatycznych wyjazdach Polaków po całej Europie. Nie jest tajemnicą, że od 2016 roku i pamiętnych starć na ulicach Marsylii, mecze wyjazdowe reprezentacji stają się często bardzo atrakcyjnym miejscem do wyjaśniania krajowych sporów rodem z piłki klubowej. Najgłośniejsza i najbardziej znacząca była oczywiście wyprawa do Macedonii Północnej w 2019 roku, gdy łącznie w tym słynnym “wyjaśnianiu” brało udział ponad 200 kibiców z Polski. Jak się okazało po serii dogrywek już po powrocie do kraju – wszystkiego wyjaśnić się nie udało, stąd też od tamtej pory wyjazdy reprezentacji cieszą się jeszcze większym zainteresowaniem wśród kibiców poszczególnych klubów, a już zwłaszcza tych, które mają najwięcej do powiedzenia na scenie kibicowskiej.
Doping w takich okolicznościach jest dość naturalny – polscy kibice solidnie zaprezentowali się właściwie na większości spośród wyjazdowych potyczek w epoce post-covidowej i dopingowali niezależnie od tego, czy ludzie ze Stowarzyszenia “To My Polacy” pomagali bębnami i megafonem. Zresztą, wystarczy odświeżyć sobie prasowe relacje związane z wyjazdami Polaków na mecze z Danią czy Chorwacją, by dość szybko zorientować się, że nie pojechali tam wyłącznie zwolennicy gabinetowych spotkań z Cezarym Kuleszą. Czym innym jest więc poderwanie (w wersji optymistycznej) lub dołączenie się (w wersji bardziej realistycznej) do dopingu setek fanatyków zaprawionych w ligowym boju, podczas długich wypraw do Szczecina z Górnikiem czy do Białegostoku z GKS-em. Czym innym zbudowanie od zera atmosfery na Stadionie Narodowym.
I tu zresztą pojawia się podstawowy problem. Dla kogo właściwie i w jaki sposób jest adresowana cała akcja PZPN-u i Stowarzyszenia “To My Polacy”? Dobrych chęci obu podmiotom nie da się odmówić, zapewne i jednym, i drugim marzy się stworzenie gorącej atmosfery, która poniesie do zwycięstw ekipę Orłów Probierza, a cały świat wprawi w kompleksy na punkcie pulsującego od fanatycznego dopingu Orlego Gniazda, bo tak zapewne zacznie być nazywany Narodowy. Natomiast w praktyce nadal wyzwania są identyczne jak przy powierzeniu misji tworzenia stadionowej atmosfery didżejowi czy spikerowi. Kilku wodzirejów z megafonami i bębnami nadal będzie zachęcało do głośnego i melodyjnego śpiewu dokładnie tych samych ludzi, którzy przyjeżdżają na Narodowy od miesięcy. Nie zmienią się przecież ceny biletów – bo PZPN z pewnością nie ma zamiaru tracić ani złotówki, skoro mecze są zazwyczaj wyprzedane niezależnie od panującej na stadionie atmosfery. Nie zaciągnie się na stadion siłą tych, którzy zdzierali gardła w Cardiff czy w Podgoricy, nie wspominając o Bratysławie. Przecież gdyby to dało się zrobić – problem już dawno rozwiązałby się sam. A otwartą kwestią pozostaje też pytanie, czy akurat ta grupa kibiców faktycznie życzyłaby sobie wodzireja “namaszczonego” przez PZPN.
Jeśli to nie ma być akcja skierowana do klubowych fanatyków, tworzących młyny na trybunach Ekstraklasy i I ligi, a jedynie do tych, którzy już na Narodowym byli – to co właściwie odróżnia ją od spikera z bębnami za bramką Fabiańskiego?
Niemuzykalny naród
Szukam cały czas jakichś powodów do optymizmu. Może zmieni się repertuar, zmienią się przyśpiewki? Zamiast tradycyjnego “Polska, biało-czerwoni” coś z piłki klubowej, tam faktycznie bywa głośno, melodyjnie i z fantazją. Ale znowu – czy na pewno tak jest? W Polsce połowa przyśpiewek to przecież Guantanamera lub Boney M. Hity kopiowane z zagranicy zazwyczaj wykrzykujemy, a nie wyśpiewujemy, przez co istnieje dość drastyczna różnica między jakością wykonania przyśpiewek zaczerpniętych od fanów Panathinaikosu czy River Plate. Poza tym – przecież tak naprawdę większość państw nie ciąga na reprezentacyjne mecze całej swojej klubowej śmietanki. Chorwaccy fanatycy miewali przecież momenty otwartego bojkotowania meczów reprezentacji z uwagi na korupcję w związku piłkarskim i wieloletnie faworyzowanie Dinama przez władze futbolowe. Nawet wówczas mecze reprezentacji Chorwacji miały normalny, głośny i melodyjny doping – bo głośni i melodyjni są nawet chorwaccy “Janusze”. Ba, są przecież i narody, które w ogóle nie mają szczególnych tradycji kibolskich, jak choćby Irlandczycy. A jednak – Fields of Athenry to prawdziwy klasyk, nawet jeśli śpiewają go ludzie ubrani w fikuśne stroje bardziej nadające się na karnawałowy bal niż trybuny.
Wydaje mi się, że z tej perspektywy łatwiej dostrzec problem Stadionu Narodowego i meczów reprezentacji Polski. To nie jest tak, że Polska jest jedynym miejscem na mapie świata, gdzie fanatycy Lecha czy Legii nie są zainteresowani tworzeniem atmosfery rodem z Lecha czy z Legii na meczach reprezentacji. To nie jest tak, że tylko u nas PZPN podyktował takie ceny biletów, że na stadionie zasiada czysto teatralna publiczność, stroniąca od śpiewów i okrzyków. Po prostu pan Johan z Holandii, który ma przywiązane do uszu dwie wielkie marchewki, coś tam zawsze pod nosem zanuci. Pan Connor z Dublina czy Cillian z Belfastu nie są znani ze swoich fanatycznych przygód podczas wspierania Shamrock Rovers czy Linfield, ale na meczach Irlandii czy Irlandii Północnej zaśpiewają tak, że serce pęka (albo rośnie, zależy od nastroju słuchacza). A polski pan Janusz… Cóż, polski pan Janusz nie miał nawet za bardzo gdzie nauczyć się śpiewów – bo od wesel, przez dyskoteki, lekcje muzyki, aż po stadion, jesteśmy muzycznie dość ubodzy.
Czy istnieje szansa na poprawę atmosfery na meczach reprezentacji Polski?
- Tak, ten pomysł ma sens
- Nie, to nic nie da
0 Votes
Wiem, że nieco zbyt często odwołuję się do tego żartu, ale tak naprawdę – to rzeczywistość się do żartu odwołuje, nie ja. “Gdybyśmy mieli cienką blachę, produkowalibyśmy konserwy, ale nie mamy mięsa”. Podobnie jest z tą atmosferą na Stadionie Narodowym. Jej namiastkę mogliby dać kibice ściągnięci z piłki klubowej – ale ani kibice z piłki klubowej, ani PZPN nie są szczególnie zainteresowani tym pomysłem, a już na pewno nie znajdą drogi, by wspólnie pogodzić interesy obu grup. Prawdziwą atmosferę mógłby stworzyć stadion z miejsca zrywający się do przyśpiewek, które zna od dziecka – tak jak Chorwaci zrywają się do “Moja Domovina”, a Węgrzy do “Nelkuled”. Ale co my właściwie jeszcze w ogóle znamy od dziecka? “Szła dzieweczka”? “Pierwsza brygada”?
Kiedyś prezydent Andrzej Duda napisał na Twitterze, że stan polskiego sportu jest smutnym odzwierciedleniem stanu polskiego państwa. Pozwolę sobie na parafrazę: stan atmosfery na meczach reprezentacji Polski jest smutnym odzwierciedleniem ogólnej niechęci narodu do śpiewu i spontanicznej zabawy. Nie zmieniły tego telebimy, nie zmienił tego spiker, didżej, obawiam się, że nie zmieni tego nawet Stowarzyszenie “To My Polacy”.
Komentarze