W połowie lutego Legia traciła do Pogoni dwa punkty, ale w kolejnych trzech meczach zrobiła plus dziewięć w stosunku do niej i teraz, gdy wkracza w decydującą fazę sezonu, już ledwie widzi tych, których zostawiła z tyłu. Tyle w kwestii, ile w lidze mamy drużyn dojrzałych do walki o tytuł.
Strach przed zwycięstwem
W sezonie 2014/15 Premier League Chelsea dość niespodziewanie wypracowała sporą przewagę nad Manchesterem City. W kwietniu mogła przyklepać tytuł w derbach z Arsenalem, ale zagrała bardzo słaby mecz i tylko zremisowała bezbramkowo. Didier Drogba, pytany na gorąco o przyczynę naprawdę fatalnej gry, powiedział z rozbrajającą szczerością: problem leżał w głowach. I rozwinął, zaznaczając, że Chelsea, wiedząc przed jaką szansą stoi, i że mało kto na nich stawiał przed rozgrywkami, zwyczajnie bała się wygrać. Że było to odczuwalne w szatni. The Blues ostatecznie sięgnęli po tytuł, zapewnili sobie go już kilka dni później, bo w składzie mieli mnóstwo jakości zbudowanej przez zawodników, którzy swoje puchary już wielokrotnie podnieśli. Ale słowa Drogby miejsce, w którym leży problem pretendentów do tytułu.
Legia bez konkurencji
Jakoś pod koniec stycznia umówiłem się na wywiad z Bogusławem Leśnodorskim. Gdy już dogadaliśmy termin, dostałem od niego SMS-a: “Ale o Legii nie rozmawiamy”. Jako że Legia w moim założeniu miała być głównym tematem rozmowy, trochę ponegocjowaliśmy i znaleźliśmy kompromis. Miałem więc okazję zadać mu pytanie, czy w momencie, gdy Legia swoją grą nie przekonuje, nie ma ani najlepszego ataku, ani najlepszej obrony (Pogoń na tamtym etapie w całym sezonie straciła o pięć goli mniej niż Legia przy samej Łazienkowskiej…), a rywali w tabeli wyprzedza zaledwie o punkt, nie doszliśmy do momentu, gdy powinna się bać o utrzymanie tytułu. – Dla Legii sytuacja byłaby dużo trudniejsza, gdyby to był następny sezon. Wtedy w analogicznym momencie rozgrywek uważałbym, że to Raków zostanie mistrzem Polski. Teraz to nie jest jeszcze ich czas. Dziś nie widzę dla Legii żadnej konkurencji – odpowiedział Leśnodorski. Po chwili dodał, że drużyny teoretycznie bijące się z jego byłym klubem dopiero teraz odczują smak presji i to, jak destrukcyjnie potrafi ona działać.
Po ostatnich meczach słowa byłego prezesa Legii wyglądają proroczo, choć pewnie to złe słowo. Nie mówimy przecież o jakiejś niemożliwej do przewidywania przyszłości, a czymś, co wydawało się naturalne, jeśli śledzi się polską piłkę. W ostatnim pięcioleciu, w którym Legia zdobywała mistrzostwo aż cztery razy, liderem na półmetku była tylko raz – w sezonie 2019/20, gdy jednak grupa pościgowa była ogromna. Piast i Pogoń traciły do niej po punkcie, Śląsk i Cracovia – po dwa. Za moment dystans miał się wyraźnie powiększyć. Rok wcześniej pierwsza na półmetku była Lechia, dwa lata Górnik, trzy znów Lechia, a cztery Piast. W dwóch ostatnich przypadkach przewaga ówczesnych liderów nad warszawianami wynosiła osiem punktów, ale i tak w czerwcu Zygmunt III Waza miał okazję przywdziać szalik Legii. Żaden z tych liderów nie skończył ligi przed Legią, raz z drugiej (a nawet z trzeciej) linii skutecznie zaatakował Piast, co możemy traktować jako wyjątek potwierdzający regułę. Teraz Legia oczywiście wciąż nie jest mistrzem, nie można jej rywalom zabierać szans na dziesięć kolejek przed końcem sezonu, jednak tendencje (bieżąca i przeszła) są aż nadto widoczne.
Kilka dni po wspomnianych słowach Leśnodorskiego Legia przegrała z Podbeskidziem, a zamiast niej z góry na wszystkie drużyny Ekstraklasy spojrzała Pogoń. Szczecinianie w kolejnych dwóch tygodniach dorzucili jeszcze cztery punkty – wygrywając z Cracovią i remisując z bardzo mocnym od momentu pokonania kryzysu Piastem. W tym samym czasie Legia punktowała identycznie, by po trzech kolejkach mieć już siedem punktów przewagi nad szczecinianami.
Jedyne zagrożenie
Legia może się męczyć z kolejnymi rywalami, nie zachwycać, grać przewidwalnie i schematycznie, ale jest na dziś jedyną drużyną w Polsce, co do której można mieć pewność, że w kluczowym momencie nie przestraszy się zwycięstwa. Że w głowach piłkarzy nie włączy się tak charakterystyczna dla pretendentów blokada biorąca się z myślenia o bliskości realizacji celu. Oczywiście pomaga jej w tym sytuacja kadrowa, bo co najmniej w pięciu-sześciu miejscach na boisku ma najlepszych na danych pozycjach piłkarzy Ekstraklasy, ale różnica w spojrzeniu na walkę o tytuł między nią a rywalami jest nieporównywalnie większa od dysproporcji w sportowej klasie. To, co dla Legii jest naturalne, dla innych często byłoby największym sukcesem w historii.
Jeśli w mentalności piłkarzy Legii można odnaleźć zagrożenie, to zupełnie innego rodzaju. Mówił o tym Czesław Michniewcz po porażce z Podbeskidziem. – Problemem nie była taktyka i plan gry, ale nastawienie zawodników. Nie wiem, z czego to wynikało, ale nie byliśmy sobą. Brakowało nam ducha. Jeśli chcesz być mistrzem, musisz myśleć jak mistrz i wszystko robić jak mistrz. Musimy wrócić do mistrzowskiego działania. Legia to dobra drużyna, zawodnicy mają duży potencjał, ale muszą to udowadniać.
Jeśli głównym problemem Legii było patrzenie na rywali z góry, to już tego nie widać. Szybka diagnoza Michniewicza przyniosła błyskawiczną i skuteczną kurację.
Rola trenera
Etat psychologa jest dla Czesława Michniewicza jednak tylko tym drugoplanowym. Szkoleniowiec Legii jest jednym z tych, którzy udowadniają, że w gabinetach też można robić sporą różnicę. Dołączając do mistrzów Polski nie dokonał taktycznej rewolucji – jego drużyna grała systemem 4-3-3 z jednym defensywnym pomocnikiem, dwoma ofensywnymi i wysoko ustawionymi skrzydłowymi. W stosunku do poprzednika zmienił sposób wyprowadzania piłki od bramki. Zamiast grania długiego podania do napastnika, akcje rozgrywane są krótką piłką od obrońców.
Michniewiczowi już wtedy po głowie chodziła koncepcja gry z trójką obrońców. – Jeśli wszyscy stoperzy będą zdrowi, nie widzę przeciwskazań, by grać trzema obrońcami. Na pewno podczas okresu przygotowawczego będziemy nad tym pracować. Skupimy się na wymienności ustawienia podczas meczu. Dziś mamy na to mało czasu, ale z tyłu głowy ten plan mam – mówił w listopadzie. Wiosną właśnie taką Legię oglądamy. Ewoluowała rola Filipa Mladenovicia, który z lewego obrońcy o zapędach ofensywnych stał się po prostu wahadłowym. Liczbowe efekty były najmocniej widoczne w starciu z Wisłą Płock (5:2), gdy Serb strzelił dwa gole i zanotował asystę. Taktyka z trzema obrońcami sprawiła również, że Michniewicz zyskał większą elastyczność w kwestii Josipa Juranovicia. Jesienią Chorwat grał na prawej obronie, a po zmianie ustawienia współtworzy tercet stoperów, ale – jak z Górnikiem (2:1) – może grać także na prawym wahadle.
Michał Probierz, odpowiadając krytykom siermiężnego stylu Cracovii, powiedział kiedyś, że nie będzie przepraszał za znalezienie sposobu na wygrywanie meczów w Ekstraklasie (mówił to w momencie, gdy to działało, więc to wypowiedź archiwalna). Wygląda na to Michniewicz też znalazł swój złoty środek, bo jego Legia zaczęła punktować na takim poziomie, na który trudno będzie wspiąć się komukolwiek.
Tylko Piast
W całej Ekstraklasie jest tylko jedna drużyna, która nadąża za Legią i w której nie widać mentalnego problemu ewentualnej walki z nią o najwyższe cele. To ona zresztą jako jedyna zgarnęła jej sprzed nosa tytuł mistrza Polski. Piastowi Gliwice ciąży jednak brzemię absurdalnego początku sezonu, gdy grał dobrze, ale punktował koszmarnie. Przegrywał – jak choćby z Cracovią – lub cudem ratował remis – jak z Wisłą Płock – w meczach, w których dominował przeciwnika na każdym fragmencie boiska. W efekcie po ośmiu kolejkach miał na koncie dwa punkty, choć zerkając w statystyki na rubrykę “expected points” zobaczymy tam 11. Dopisać gliwiczanom punktów nie możemy, ale dla pokazania ich siły rozpędu w porównaniu z tą legijną, warto zerknąć w tabelę od momentu przełamania drużyny Waldemara Fornalika. Piast zdobył w tym okresie 26 punktów, Legia – 27. Trzeci w klasyfikacji Lech Poznań (niespodzianka, prawda?) ma już tylko 20 oczek. Piastowi o punkty łatwiej, bo jego piłkarze nie mają z tyłu głowy presji walki o tytuł, ale biorąc pod uwagę, co Fornalik zrobił przed dwoma laty, dla Legii dobrze, że w tym sezonie z mistrzowskiego wyścigu wykluczył się na samym jego początku.
Pozostawiając tym samym Legię na szczycie samą. W sytuacji, gdzie nawet kilka wpadek nie powinno jej przeszkodzić, bo gdyby do tego doszło, rywale pewnie znów poczuliby uczucie, o którym mówił przed laty Didier Drogba.
Komentarze