Ekstraklasa, czyli bałagan w piwnicy, za to spokój na górze. Olkiewicz w środę #153

Niewiele transferów, sporo informacji o problemach finansowych i organizacyjnych, ale i utrzymanie trzonu w najważniejszych klubach, bez choćby pogłosek transferowych o demontażu Jagiellonii czy Legii. Miniona zima dla polskich klubów bywała bardzo gorzka, ale czy całościowo faktycznie jest aż tak źle?

Kibice Lecha Poznań
Obserwuj nas w
Zuma Press / Alamy Na zdjęciu: Kibice Lecha Poznań
  • Powracająca już w piątek Ekstraklasa po przerwie zimowej spotyka się w bardzo zbliżonym zestawieniu – do ligi nie trafiło zbyt wiele nowych gwiazd, a Lechia Gdańsk jednak wystartuje w rundzie rewanżowej.
  • W teorii rozmowy o bankructwach, podejrzanych transakcjach sprzedaży poszczególnych klubów i zastoju na rynku transferowym przynoszą dość niewesoły obraz ligi, ale czy naprawdę ten medal ma tylko jedną stronę?
  • To, co wielu nazwie stagnacją i bezruchem, inni mogą nazwać stabilizacją i spokojem, szczególnie jeśli organizm do tej pory funkcjonował na całkiem przyzwoitym poziomie. Pytanie tylko, czy nasz trucht wystarczy, gdy inni są w pełnym biegu?

Cisza, spokój i dół tabeli

Dobre informacje napływają do nas praktycznie z każdego końca Polski. Lechia Gdańsk jednak znalazła pieniądze na te najpilniejsze, sięgające listopada zaległości, więc powinna bez przeszkód odzyskać licencję i wziąć udział w wiosennej rundzie Ekstraklasy. Piast Gliwice choć dość późno przypomniał pani prezydent, że “ma na jutro do przyniesienia do Komisji ds. Licencji karton techniczny i 14 milionów złotych”, ostatecznie zaliczył nawet dość udane okienko transferowe (również za sprawą pokaźnego przelewu z miasta). Śląsk Wrocław raczej nie zbankrutuje. Piłkarze Pogoni Szczecin na ten moment nie protestują. Bardzo możliwe, że nawet Górnik Zabrze przejdzie przez zimę i wiosnę suchą stopą, a przecież doskonale pamiętamy, co działo się w tym klubie przed wyborami i podczas ostatniego zimowego okresu przygotowawczego.

Oczywiście ktoś bardzo zgryźliwy i pesymistycznie nastawiony do życia mógłby zakrzyknąć, że to nie do końca jest powód do radości. Bo jednak grudzień zdominowany przez docierające z każdej strony pogłoski o możliwych bankructwach na poziomie Ekstraklasy nie powinien się zdarzyć. Bo Kielce, Gliwice czy Wrocław zasypujące dziury budżetowe swoich klubów to nie jest informacja o udanym pokonaniu choroby, ale wręcz przeciwnie, o dalszym popadaniu w nałóg naszych ekstraklasowych pacjentów. Wreszcie ktoś mógłby zauważyć, że jakimś totalnym skandalem, odlotem i sytuacją właściwie w ostatnich latach niespotykaną jest rozpoczynanie tygodnia meczowego od nerwowego sprawdzania, czy klubów jest nadal osiemnaście, czy może jednak już siedemnaście, po odstrzeleniu Lechii Gdańsk.

Zresztą, ci sceptyczni narzekacze mogą jeszcze parskać pod nosem – nawet jeśli Lechia znalazła pieniądze, nawet jeśli jej licencja zostanie odwieszona, wciąż przecież będzie nam towarzyszyła niepewność – skąd Paolo Urfer ma pieniądze? Dlaczego ma je zazwyczaj tak późno, gdy piłkarze już składają wnioski o rozwiązanie kontraktu z winy klubu, dlaczego ma ich tyle, by trzymać w składzie paru jakościowych zawodników, ale jednak nie aż tyle, by wyzerować zaległości gdańskiego klubu?

Okej, żarty żartami, trzeba przyznać – ta zima wcale nie była aż tak spokojna. Ba, być może na miejscu jest nawet określenie tej zimy zdarzeniem bez precedensu. Odkąd liga nabrała tempa w żmudnym procesie profesjonalizacji, na skraju bankructwa stanął tak naprawdę jedynie Ruch, i tak spadający wtedy z Ekstraklasy po pamiętnej ręce Siemaszki. Do tego dochodzi pamiętny długi lot przez Ocean Atlantycki, podczas którego ważyły się losy Wisły Kraków. Z dzisiejszej perspektywy obie sprawy to jednak właściwie prehistoria, czasy przedwojenne, przedcovidowe i jeszcze dalsze, w dodatku w obu wypadkach pilotom udało się jakoś dolecieć do końca sezonu, mimo że na różnych jego etapach bieda naprawdę mocno zaglądała tym klubom w oczy. Poza tymi przypadkami? Przez dłuższy czas kluby chwytały się różnych kreatywnych rozwiązań, rozpisywania zadłużenia na raty czy korzystania z licznych pandemicznych furtek, które władze zaoferowały ekstraklasowiczom. Ale licencyjno-finansowych zawirowań takich, jak obecnie – raczej nie notowały, a przynajmniej nie w takiej liczbie.

Nie ma sensu pudrować – Lechia nie powinna się zdarzyć. Nie powinna się zdarzyć strata Pogoni Szczecin, która sprawia, że nawet pan Alex Haditaghi może w pewnym świetle wyglądać jak zmiana na lepsze. Nie powinny się zdarzać takie ekstremalne sytuacje, jak błagania o ratunek a’la Piast czy Korona. Ale czy na pewno możemy z tego wysnuć wniosek, że za nami zima stulecia, przynajmniej jeśli chodzi o mróz na kontach klubów i lodowaty wzrok Komisji ds. Licencji? Czy naprawdę jest z Ekstraklasą tak źle, jak może na to wskazywać Lechia, Śląsk czy Pogoń?

Czy spokój może być podejrzany?

Oczywiście nie jestem w tym temacie najbardziej obiektywny – po przejściu przez IV-ligowe piekło jestem nie tyle człowiekiem akceptującym minimalizm, co wręcz fanatykiem minimalizmu, chuliganem, który byłby w stanie kroić szaliki z treściami antyminimalistycznymi. Minimalizm jest moim ulubionym podejściem w futbolu, bo jak żaden inny nurt chroni przed bólem rozczarowań, a przy okazji – równie skutecznie – przed bankructwami i innymi przyjemnościami, które już wkrótce mogą czekać choćby Lechię czy Śląsk. Natomiast postaram się mimo wszystko dostrzegać wszystkie barwy zimy w tej drugiej, spokojniejszej połowie tabeli.

To co wysuwa się u mnie na pierwszy plan, to wręcz porażający spokój najmocniejszych polskich zespołów 2024 roku. Lech Poznań, Raków Częstochowa, Jagiellonia Białystok oraz Legia Warszawa to kwartet klubów, które swoimi występami jesienią ubiegłego roku mogły przykuć na nieco dłużej uwagę skautów przeczesujących nieoczywiste ligi. Co więcej, każda ekipa z tej czwórki miała sporo interesujących indywidualności, a w dodatku piłkarze Jagiellonii i Legii pokazali się z naprawdę dobrej strony na europejskich boiskach, najpierw w eliminacjach, a potem w fazie ligowej Ligi Konferencji. Jeśli dobry występ Ernesta Muciego przeciw Aston Villi mógł podbić ostateczną kwotę jego transferu do Turcji, to można już powoli podliczać, ile będą cenne wszystkie efektowne zagrywki Pululu, które szczelnie zapełniają konta Ligi Konferencji w mediach społecznościowych. Nie wierzę, że mocne, albo przynajmniej bogate kluby, nie monitorowały sytuacji gwiazd jesieni. Nie wierzę, że choćby w kurtuazyjnych rozmowach pomiędzy działaczami nie padały zapytania o piłkarzy takich jak Pululu, Kozubal, Vinagre czy Sousa.

Tymczasem poza Nene nie odszedł praktycznie żaden ważny zawodnik pierwszej piątki, bo włączmy do tych wyliczeń jeszcze Cracovię. Ale i spoglądając niżej – Rasak z Górnika, Peglow z Radomiaka, kto więcej? Rocha i Bichaczjan to transfery wewnętrzne, zresztą takie, o które często nawoływali przez lata kibice i eksperci. Jakkolwiek spojrzeć – saldo wychodzi bardzo korzystnie dla Ekstraklasy, która ściągnęła paru zawodników co najmniej interesujących. Królem polowania pewnie został Motor Lublin i Paweł Golański, ale na papierze nieźle wyglądają Flach, Fritzson czy Thordarson. Ekstraklasa pod względami czysto piłkarskimi się nie osłabiła, a można nawet zaryzykować, że w lidze będzie odrobinę więcej jakości niż przed przerwą. Spójrzmy zresztą na ten najbardziej znamienny przykład – Lech Poznań i jego najmocniejsza młodzież. Z sezonu na sezonu, z roku na rok, to Kolejorz zyskuje pozycję w negocjacjach momentu wyjazdu swoich perełek. Ktoś powie – bo gdzie Kozubal, a gdzie Kownacki, po prostu akademia wypuszcza słabszych piłkarzy, to i łatwiej ich utrzymać w Polsce. Natomiast moim zdaniem fakt, że to Lech coraz częściej decyduje jaki dokładnie ma plan na swoich młodych zawodników (a nie młodzi zawodnicy kiedy dokładnie planują stamtąd czmychnąć) to jedno z większych osiągnięć organizacyjnych ostatnich lat.

Legia. Tak, wiem, drugim napastnikiem jest stuletni Pekhart, chyba że wyprzedzi go w hierarchii Nsame, ale Nsame jest w Polsce pół roku, a jeszcze nie wyprzedził ani jednego obrońcy na gierce treningowej. Wiem, jak wygląda kadra, jakie były oczekiwania i ile wyzwań przed warszawskim klubem wiosną. Ale chciałem nieśmiało przypomnieć, że koniec roku to też okres sprawozdań finansowych, które w przypadku Legii czasami były tak fatalne, że klub wydawał też równolegle komunikaty i referaty uspokajające zlęknionych kibiców. Legia może nie robi ruchów, które powinna wykonać bezzwłocznie po fantastycznym starcie w LKE, który niemal gwarantował miejsce w ósemce. Ale też Legia jeśli nie spłaca długów, to chociaż nie zaciąga nowych.

Można tu oczywiście pochylić się nad nadwyżką finansową Widzewa, nad Stalą Mielec, która przetrwała zderzenie z górą lodową, jaką jest zawsze wycofanie z finansowania klubu którejś ze spółek Skarbu Państwa. Mateusz Dróżdż, prezes Cracovii, bez większego krygowania się mówi w Goal.pl na temat ceny za Benjamina Kallmana – musi równoważyć ewentualny zysk, jaki Cracovia mogłaby zanotować choćby poprzez zajęcie miejsca w pierwszej czwórce. Dróżdż może tak mówić i może w ten sposób negocjować, bo Cracovia jest kolejnym z klubów na tyle poukładanych, by zimy były po prostu spokojne.

Miarowy trucht w pogoni za sprinterami

Jak już wspomniałem – dla minimalisty takiego jak ja, to już jest bardzo dużo. Przez większą część mojego życia kluby Ekstraklasy od mistrza Polski po beniaminków rzucały się na każdą monetę, jaką ktokolwiek był w stanie zapłacić za któregokolwiek z zawodników. W świecie, który mnie wychował, Ishaków, Kallmanów, Pululu i im podobnych zawodników już od dawna nie byłoby w Polsce. Nikt nie rozmawiałby o przedłużeniu kontraktu z Pawłem Wszołkiem, bo Paweł Wszołek w tak młodym wieku jeszcze by do Polski nie wracał. W zamian za nerwową sprzedaż wszystkiego, co w jakikolwiek sposób cenne, polskie kluby przygarnęłyby liczne wagony zawodników testowanych, którzy w śniegu i błocie próbowaliby udowodnić trenerom, że są w stanie zastąpić gwiazdy ligi. Ja wiem, łatwo przyzwyczajamy się do luksusu, ale przecież te wagony studentów nie działy się w latach pięćdziesiątych, tylko przed paroma laty. Te bolesne ucieczki najważniejszych piłkarzy to historia najnowsza, te zręczne gierki juniorów, by jak najwcześniej zwiać na zachód to już czas mediów społecznościowych i Internetu.

Czy Ekstraklasa się rozwija?

  • Tak, czołówka jest coraz stabilniejsza i coraz mocniejsza
  • Nie, dół ledwo łapie oddech
  • To nie ma tak, że dobrze, albo niedobrz
  • Tak, czołówka jest coraz stabilniejsza i coraz mocniejsza 52%
  • Nie, dół ledwo łapie oddech 18%
  • To nie ma tak, że dobrze, albo niedobrz 30%

44+ Votes

Wydaje się – sądząc po tej, ale i paru wcześniejszych zimach – że ta epoka jest już za nami. Jak to zwykle w życiu bywa, kiedyś odpalony został ostatni nigeryjski 23-latek z bośniackiej II ligi po 4-dniowych testach – i nikt nie spodziewał się, że to będą ostatnie tego typu testy. Dziś, przynajmniej ta ścisła czołówka, działa już w kompletnie inny sposób, w zupełnie innym stylu. To o tyle ważne, że przecież wszyscy wspólnie gonimy za tym wyśnionym piętnastym miejscem w rankingu UEFA. Z tej perspektywy miniona zima chyba raczej nas do wymarzonego celu przybliża – bo spokój w Lechu, Rakowie, Legii czy Jagiellonii sprawia, że możemy myśleć o pewnej pucharowej powtarzalności. Brak wypłat w Gdańsku nie powinien stanąć Legii czy Jadze na przeszkodzie w drodze po ćwierćfinał Ligi Konferencji. Tak, można tu stawiać pytania, czy ten nasz trucht jest wystarczający, skoro równolegle Slavia czy Ferencvaros kupują zimą zawodników za ponad 2 miliony euro. Natomiast to i tak osądzi dopiero Liga Konferencji, a może nawet kilka kolejnych sezonów Ligi Konferencji.

Jest tylko jeden szkopuł, jeden detal, który sprawia, że w tej słodko-gorzkiej zimie dostrzegam jednak odrobinę więcej goryczy niż cukru. Do niedawna o pucharowej powtarzalności myśleli w Szczecinie.

Komentarze