Michał Rydz dla Goal.pl: taką kwotę możemy zaryzykować

- Na pewno stać nas na jakieś ryzyko w pojedynczych decyzjach. Ja naprawdę mam ambicje, by Widzew podnosił puchary. Bierzemy pod uwagę scenariusze, że zainwestujemy większe środki i nawet wygenerujemy jakąś stratę, ale tą granicą ryzyka jest doprowadzenie klubu do straty liczonej w milionach. Tego nie zrobimy nigdy - mówi w rozmowie z Goal.pl Michał Rydz, prezes Widzewa Łódź.

Michał Rydz, prezes Widzewa Łódź
Obserwuj nas w
SOPA Images Limited / Alamy Na zdjęciu: Michał Rydz, prezes Widzewa Łódź
  • Widzew Łódź ma jedne z najzdrowszych finansów w Ekstraklasie, natomiast otwartym jest pytanie, czy bez ryzyka można osiągnąć sukces sportowy?
  • O to pytamy Michała Rydza, z którym spotkaliśmy się podczas zimowego zgrupowania w Turcji
  • Prezes Widzewa zdradza też, czego dokładnie jego zdaniem brakuje jego klubowi, by przeskoczyć na wyższy poziom

Widzew Łódź. Gdzie dziś jest jego finansowy sufit?

Korespondencja z Turcji

Przemysław Langier (Goal.pl): Prawie 5,5 mln zł zysku w ciągu roku to powód, by gratulować?

Michał Rydz (prezes Widzewa Łódź): Nie ma co ukrywać, że to dobry wynik. Zarządzamy budżetem w sposób zrównoważony i tak, jak powinno się to robić. Oczywiście chcemy też podnosić poziom sportowy i coraz śmielej rywalizować z czołówką, ale będąc takim klubem, jak Widzew – mając w pamięci historię jego upadku, reaktywacji i tułania się po niższych ligach – mamy obowiązek oglądania każdej złotówki. Ta strategia się sprawdza, bo w tym roku był zysk, w zeszłym również. A jak będzie w następnym, to zobaczymy.

Bezpieczne zarządzanie może nie uchronić od bycia na minus?

Trochę inaczej – staramy się przechodzić na zarządzanie trzyletnie, czyli będziemy patrzeć, jak koszty i przychody rozkładają się na przestrzeni trzech lat, a nie jednego sezonu. Zatem jeśli będzie konieczność doinwestowania, szczególnie, że przed nami inwestycja, jaką jest ośrodek treningowy, to taką decyzję będziemy w stanie podjąć.

Póki co zyski Widzewa rosną, natomiast zastanawiam się, że gdzie jest ich sufit, którego przebicie pozwoli na ściganie się w tabeli z czołówką? Odrzucając nierealne scenariusze typu: szejk przejmuje klub.

Nie jest łatwo jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo wiele zależy od perspektywy. Jak przychodziłem do klubu cztery lata temu, głównym zadaniem było pozyskanie nowych źródeł przychodów i zwiększenie obecnych. I to rok po roku się poprawiało, jeśli chodzi o sponsorów czy przychody z dnia meczowego. Tu wciąż jest margines do poprawy, ale w niewielkim stopniu – w kolejnych sprawozdaniach finansowych nie będzie skoków o 5, czy 10 mln, będziemy rozwijać się organicznie. Nie powiedziałbym, że to nasz sufit, ale zachowując realia, dynamika będzie mniejsza. Natomiast cały czas mamy duże pole do popisu, jeśli chodzi o przychody ze sportu, które ostatnio już się pojawiły. Mam na myśli transfery wychodzące, których dwa lata temu nie było, a w ostatnim sprawozdaniu już są i będą też w tym następnym, bo za nami sprzedaż Jordiego Sancheza i Andrejsa Ciganiksa. Tutaj sufit jest jeszcze bardzo daleko. Do tego sporo jeszcze przed nami, jeśli chodzi o podnoszenie pieniędzy z boiska.

Kończą się wam umowy sponsorskie…

Tak, zarówno jednoroczne, jak i trzyletnie. Z jednej strony kibice słusznie zwracają uwagę, że jest to pewne zagrożenie, ale biorąc pod uwagę, że poprzez nasze zarządzanie jesteśmy wiarygodnym partnerem, ze spokojem siadamy do rozmów.

Będziecie bogatsi?

Oczywiście rozmawiamy o wzroście i te rozmowy idą dobrze. I będę się upierał, iż to, że nie mamy długów, że jesteśmy transparentni, że prowadzimy taką komunikację przy prezentacji sprawozdania finansowego, ma wielki wpływ na dialog z partnerami.

Widzew pracuje, by mieć zysk. Inni po prostu dostają pieniądze

Bardzo frustrujący jest fakt, że robicie zysk 5,5 mln zł, jako jedni z bardzo nielicznych jesteście na plusie, a nie uzyskujecie tym żadnej przewagi konkurencyjnej, bo inny klub w grudniu jest blisko upadku, po czym radni głosują, by dać mu zastrzyk gotówki, i w styczniu są tam już robione jakościowe transfery?

Jest takie powiedzenie – nienawidź grę, a nie gracza. Nie koncentruję się na poszczególnych klubach i nie buduję swojej frustracji, ale zwracam uwagę na problem strukturalny. Trzeba się nad tym zastanowić, czy tak te struktury właśnościowe i finansowanie powinny wyglądać… Nie ma co ukrywać, że kluby zarządzane jak przykładowo Widzew, Lech, Motor czy nawet zadłużona Legia, ale tak dobrze reprezentująca Polskę w Europie, powinny mieć przewagę nad klubami źle zarządzanymi. Natomiast ja się na tym nie koncentruję, tym bardziej, że po prostu wierzę, że długoterminowo tak się stanie. Nawet dziś w tabeli w pewnym stopniu mamy odzwierciedlenie – kluby z prywatnymi właścicielami, które zwracają uwagę na finanse, są wyżej. Poza Górnikiem, w górnej połowie tabeli są wyłącznie kluby prywatne.

Gdyby zaproszono pana na konsultacje ws. przyznawania licencji, z jakim wnioskiem by pan tam poszedł?

Komisja licencyjna powinna patrzeć na to, co się dzieje, nie tylko po przyznaniu licencji, ale też przed. Weryfikować dokumenty. My działamy według zasady mówiącej, że wszystkie koszty klubu powinny mieć pokrycie w konkretnych przychodach. I je przedstawiamy – umowy ze sponsorami, sprzedaż karnetów, generalnie twarde dane pokazujące, że znajdziemy środki na pokrycie kosztów. I to powinna być pierwsza zasada przy weryfikacji klubów. Na moje oko to się nie dzieje, a to jedyna droga do tego, by nie kredytować się w nieskończoność i nie pogłębiać strat. I druga rzecz, której mi brakuje, to weryfikacja osób, które wchodzą do polskiej piłki. Nikt de facto nie sprawdzał, kim jest biznesmen, który kręcił się wokół zakupu Pogoni Szczecin, podczas gdy przykładowo w Premier League z zasady każdą taką osobę się prześwietla. A tak to mówimy o leczeniu poważnych chorób aspiryną. Mamy kilka przykładów, że zmiany właścicielskie miały pomóc klubowi, a niewiele dobrego z nich wyniknęło… No i trzecia rzecz – inwestowanie środków publicznych w sport powinno ograniczać się do infrastruktury i młodzieży, podczas gdy dziś finansuje się nimi kontrakty piłkarzy.

Tylko u nas

Bez ryzyka nie będzie kroku naprzód?

W Widzewie uparcie powtarzacie, że nie zaryzykujecie finansami, natomiast to rodzi pytanie – gdzie jest granica ryzyka dla Widzewa? I czy brak jakiegokolwiek nie sprawi, że sportowo trudno będzie iść do przodu? Bez ryzyka nie ma sukcesu w sporcie.

Na pewno stać nas na jakieś ryzyko w pojedynczych decyzjach. Ja naprawdę mam ambicje, by Widzew podnosił puchary. Bierzemy pod uwagę scenariusze, że zainwestujemy większe środki i nawet wygenerujemy jakąś stratę, ale tą granicą ryzyka jest doprowadzenie klubu do straty liczonej w milionach. Tego nie zrobimy nigdy.

Ale konkretnie – na jaką stratę dla podniesienia poziomu sportowego możecie sobie pozwolić.

Powiedzmy, że trzy-cztery miliony na przesunięcie wajchy w kierunku sportu, to jest coś, co możemy mieć pod kontrolą. Widzimy po innych klubach, że większe straty już się z tej kontroli wyrywają. Wspominając o zbyt wielkim ryzyku mówimy o sytuacji, w której kluby budżetują bardzo niepewne przychody przy wysokich kosztach, co sprawia, że wszystko rozjeżdża się o 20 mln.

Pytam o to ryzyko, bo trochę szukam złotego środka. Bardzo doceniając waszą politykę finansową zastanawiam się, czy ona nie prowadzi do innego ryzyka – sportowego. Utknięcia w stagnacji.

W przypadku Widzewa trochę zasypujemy dziurę, którą mieliśmy. Mówię o infrastrukturze, która mocno wpływa na rozwój klubu. Fajnie jest mówić o rozwoju i patrzeć tylko na wynik sportowy, gdy jednocześnie chłopaki muszą rowerem dojeżdżać przez park do boiska treningowego, które w dodatku nie jest podgrzewane. Rozumiem kibica, który dziś chce walczyć o coś więcej, ale najpierw musimy zacząć równać do klubów, z którymi mamy zamiar o to coś więcej rywalizować. Ciężko jest bić się z nimi o piłkarza, gdy nie możemy mu pokazać: zobacz, tu będziesz miał idealne warunki do treningu. Musimy mieć argumenty, a na dziś – poza tymi największymi klubami w Polsce – na tego rodzaju argumenty przegrywamy choćby z Jagiellonią, Cracovią i Zagłębiem. Nie ma przypadku w tym, że Łukasz Masłowski w niedawnym wywiadzie mówił, że dla niego najważniejszym transferem jest podpisanie umowy z lokalnym administratorem boisk.

Czyli Widzew nie utknie w stagnacji, jeśli rozwinie infrastrukturę.

Obecnej sytuacji nie nazwałbym stagnacją, a stabilizacją. Natomiast co do zasady – tak. Wtedy będziemy w stanie zwiększyć ryzyko i walczyć o coś więcej. Ale jeśli mamy nie wywalić klubu do góry nogami, musimy zasypać tę dziurę.

Jagiellonia pokazała, że niskim kosztem też da się zdobyć mistrzostwo…

Przyznam, że jest z tyłu głowy taka myśl, że skoro im się udało, to i nam może. Zwłaszcza, że kluczem w Białymstoku był rozsądek. Wojtek Pertkiewicz i Łukasz Masłowski potrafią grać w tę grę, zrobili kawał roboty. Mamy bardzo podobne podejście, jeśli chodzi o patrzenie na pieniądze. Podam przykład – zarówno nas, jak i pewnie Jagiellonię stać, by zapłacić określone kwoty, ale często pojawia się wtedy wątpliwość, czy jest to warte swojej ceny. Rynek jest zwariowany, jeśli chodzi o stawki. Wtedy się zastanawiasz, czy to na pewno jest poziom wart takiej ceny. Mamy kilka przykładów piłkarzy z polskiej ligi, których byśmy widzieli u siebie w roli do rywalizacji, a gdy dowiadujemy się, ile by nas to kosztowało, słyszymy kwoty oscylujące wokół naszych największych kontraktów. Nie chcemy zaburzać rynku i wywracać przy okazji własnej struktury wynagrodzeń. Ja nie wzbraniam się od płacenia, pod warunkiem, że płacę za jakość. I po drugie – za to, co jest na boisku, a nie za to, że ktoś przyjedzie i powie, że ma na tyle duże nazwisko, by zarabiać dużo.

Jest pan człowiekiem twardym stąpającym po ziemi, więc spytam, co realnego musi się stać na wiosnę, by pana marzenia przełożyły się na rzeczywistość?

Zależy mi na wygrywaniu w sercu Łodzi. Te mecze są dla mnie wyjątkowe. Poza tym będziemy zadowoleni z wyniku 50 punktów w sezonie, jeśli przy okazji wpadną jakieś zwycięstwa z “dużymi” przeciwnikami.

***

Druga część wywiadu dostępna w wersji wideo, które zamieszczamy poniżej. Opublikowaliśmy ją w programie “Nasz nius”. Poruszone zostały kwestie kontraktu Imada Rondicia, rozmów z innymi piłkarzami, którym kończą się umowy, konfliktu w sztabie szkoleniowym Widzewa oraz pozostania – lub nie – Daniela Myśliwca na stanowisku trenera. Rozmowa od 33:33.

Komentarze