- Sindre Tjelmeland był pierwszym letnim transferem Lecha Poznań. Lechici wykupili go z IFK Goteborg
- Norweg ma ponad 100 meczów w roli pierwszego trenera, ale w Kolejorzu pełni rolę asystenta Nielsa Frederiksena
- 35-latek w wywiadzie opowiada m.in. o tajnikach analizy w Lechu, swoich wrażeniach z Ekstraklasy czy nieoczywistej dla siebie drodze
Sindre Tjelmeland, czyli nieoczywista droga do bycia trenerem
Zdecydowana większość trenerów to byli piłkarze, którzy skończyli karierę po trzydziestce. Ty chyba dość wcześnie wpadłeś na pomysł, by kształcić się w tym kierunku. Skąd taki pomysł?
Sindre Tjelmeland (asystent trenera Lecha Poznań): Ja też chciałem być profesjonalnym piłkarzem, jak każdy dzieciak pasjonujący się piłką. Ale to marzenie dość szybko uleciało ze mnie. Zdałem sobie sprawę, że po prostu pewnego poziomu nie przeskoczę. Pojawiły się kontuzje. A jednocześnie dojrzewałem do myśli, że podoba mi się sam proces trenowania, organizowania, budowania drużyny.
A trenerem zostałeś, gdy miałeś lat…
Osiemnaście? Może dziewiętnaście. Prowadziłem chłopaków w wieku trzynastu-czternastu lat. Łączyłem to z grą w klubie, ale jednocześnie myślałem sobie, że przyjdzie taki moment, by wybrać – albo jesteś trenerem, albo zawodnikiem. Każdego roku powtarzałem sobie “dobra, to już? Kończyć czy jeszcze trochę pograć”. Aż wreszcie stuknęły mi 24 lata i powiedziałem “pas”. Byłem już gotowy do tego, by zająć się nową rolą.
Klasyczna droga “chciałem być piłkarzem, ale nie pozwoliły mi na to kontuzje”?
To jedna ze składowych. Ale nie będę ci teraz mówił, że dzisiaj grałbym w kadrze narodowej, gdyby nie problem z tą czy inną kontuzją. Nie bądźmy naiwni. Natomiast to też kwestia trafiania na odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie. Moim ostatnim trenerem był Kjetil Knutsen, pewnie go kojarzysz.
Oczywiście, ponad 300 meczów w Bodo/Glimt, nasze zespoły trochę z nim pograły w pucharach.
Kapitalny facet. Bardzo mnie wspierał i wierzył w to, że mogę zostać trenerem. Zachęcał mnie, żebym się szkolił w tę stronę. Chociaż, gdy teraz tak sobie myślę, to może wypychał mnie do zawodu trenera, bo nie chciał mnie po prostu już w swoim zespole na boisku? Ale wtedy mógłby mnie odesłać do innej roboty, a jednak proponował mi pracę szkoleniową, więc chyba nie było ze mną aż tak źle…
A Football Manager? Pewnie jak każdy dwudziestoparolatek interesujący się piłką pogrywałeś sobie nocami w FM-a.
Oczywiście! Ale zawsze powtarzam, że nic nie wywołuje u mnie tyle złości, co gra w Football Managera. Jest coś w tej grze takiego, że wyciąga z ciebie to wewnętrzne zło. To jest jednak uzależniające… Wiesz, co jest najgorsze w pracy trenerskiej?
Nie.
To, że nie masz już czasu na FM-a.
Masz trochę namiastki FM-a w prawdziwym życiu. Ale wracając do twoich początków – spotkanie takiego Knutsena na swoim początku to całkiem niezła inspiracja. Facet wyniósł Bodo/Glimt na półkę solidnej europejskiej firmy.
Pracowałem w biurze obok niego, spotykaliśmy się regularnie przez dwa lata i mogłem sporo od niego wyciągnąć. Wiesz, to też nie jest tak, że on był już wtedy tym znanym Knutsenem. Ale jakoś podświadomie czułem, że to co robi, jak pracuje, jak organizuje cały proces… Że to wszystko ma sens. To było racjonalne i logiczne, więc po prostu słuchałem jego uwag.
Nauka u Kjetila Knutsena z Bodo/Glimt
Co mogłeś wziąć od takiego Knutsena?
Uczciwość w codziennej pracy. On wyznaje filozofię, że jeśli każdego dnia będziesz lepszy – nawet o troszeczkę, jakiś malutki element – to w szerokiej perspektywie da ci to naprawdę dużo. Mówię tu zarówno o tobie, jako trenerze, jak i o rozwijaniu drużyny i zawodników indywidualnie. Ja generalnie lubię czerpać od ludzi, którzy są blisko. Warto przeczytać ebooka o tym, jak Nagelsmann pracuje przy pomocy wykresów, jak wygląda jego proces treningowy, ale to tylko praca podręcznikowa, nie widzisz procesu. Ja chcę wiedzieć, dlaczego w poniedziałek ćwiczymy to, dlaczego takie ćwiczenia, dlaczego we wtorek robimy tamto, a nie robimy tego w środę…
Zawsze trochę dziwią mnie ci trenerzy, którzy zaczytują się w książkach Guardioli i chcą wprowadzać to samo w – dajmy na to – trzeciej lidze.
Jasne, że zawsze możesz coś dla siebie wziąć, nie odcinałbym takich inspiracji. Ale myślę, że musiałbyś zobaczyć taki proces treningowy wielkiego trenera od środka, obejrzeć każdy trening, odprawę i dopiero później mecz. Klopp czy Guardiola zmienili futbol, ale to nie jest tak, że obejrzę mecz Manchesteru City i powiem później chłopakom u nas “okej, to teraz rozgrywaj jak De Bruyne”. To tak nie działa.
Okej, zatem twoim pierwszym nauczycielem był Knutsen. A dalej?
Wiele nauczyłem się od Eirika Hornelanda, który prowadzi teraz Saint-Etienne. Ja generalnie lubię do tej pory pracować jako asystent, który dostaje dużo przestrzeni do pracy, dlatego też sporo wyciągnąłem z pracy w Goteborgu czy teraz w Lechu u boku Nielsa, ale i od innych trenerów w naszym sztabie, bo uważam, że mamy tutaj naprawdę silną grupę szkoleniową.
Frederiksen to faktycznie trener, który pozwala na to, by asystenci mogli się wykazać?
Nie wiem, czy to właściwie określenie, bo robilibyśmy z niego kogoś w rodzaju biernego obserwatora. W klubie, gdzie masz rozbudowany sztab i szeroką kadrę, pierwszy trener ma naprawdę mnóstwo obowiązków. I jako osoba zarządzająca tym wszystkim musi umiejętnie rozdzielać zadania. A że tych zadań dostaję dużo, to bardzo się cieszę.
Ile jest prawdy w tym, że ty i Frederiksen macie bardzo różne osobowości?
Nie myślałem o tym, ale co ciekawe – obaj mamy tytuł magistra z ekonomii. On jednak pracował w tej dziedzinie (był dyrektorem w banku – red.), a ja nigdy. Wydaje mi się, że ja jestem bardziej jednokierunkowy, bardzo skupiam się w szukaniu inspiracji na futbolu, mam takie klapki na oczach. Niels ma więcej zainteresowań poza piłką.
Ciekawe jest też to, że pracowałeś jako pierwszy trener na poziomie drugiej ligi w Szwecji, gdzie w IK Start zaliczyłeś prawie 100 meczów. Ale później zostałeś asystentem w Goteborgu, teraz w Lechu. To nie był krok wstecz? Jednak posmakowałeś już pracy w roli głównego szkoleniowca.
Mam dużą pewność co do swoich umiejętności taktycznych, ale chciałbym umieć jeszcze więcej. Chcę się uczyć i w obu tych miejscach mi to umożliwiono. Wydaje mi się też, że coś od siebie dołożyłem i dokładam też w Poznaniu. W Lechu mogę się skupić na tym, co na boisku, na planowaniu treningów, na analizie indywidualnej piłkarzy. Ale faktycznie to wszystko w mojej karierze trenerskiej działo się szybko. Byłem asystentem na trzecim poziomie, awansowaliśmy, graliśmy atrakcyjnie dla kibiców, zrobiliśmy awans, pracowałem w drugiej lidze, zaraz zostałem wykupiony przed kolejny klub.
Kiedy znów pójdzie “na swoje”?
A jak patrzysz na swoją przyszłość? Masz w Lechu jeszcze 1,5 roku kontraktu, natomiast zdobyłeś licencję UEFA Pro i jesienią pojawiły się plotki, że możesz wrócić do Skandynawii, by pracować w roli pierwszego trenera.
Od początku mówiłem, że nie ma takiej możliwości, bym teraz odszedł. Nawet nie rozpoczynaliśmy jakichkolwiek rozmów na temat odejścia, bo jestem zadowolony z tego miejsca, gdzie jestem. Pracuję na najwyższym poziomie, jestem zaangażowany w tę pracę, walczymy o duże cele, świetnie współpracuje mi się na co dzień ze sztabem, Nielsem, Tomkiem Rząsą. A co będzie później? Zobaczymy. Nie mówię nawet, że za dwa lata muszę być pierwszym trenerem. Może wtedy usiądę i uznam, że jest ciekawa opcja asystentury i wciąż mogę się wiele nauczyć? Póki co i ja, i moja rodzina jesteśmy szczęśliwi w Poznaniu.
Sprowadziłeś też tutaj rodzinę?
Tak. Mieszkamy w takiej dzielnicy… Jak to mówię, to wszyscy myślą, że pracuję w Pogoni Szczecin.
To pewnie na poznańskim Strzeszynie.
Tak. Świetne miejsce. Moja żona je uwielbia, syn kocha piłkę i gra w akademii Lecha, córeczka rośnie. Jest świetnie, naprawdę.
A jakie są twoje pierwsze wrażenia z Ekstraklasy?
To trudna liga. Fizyczna. Ja też uczę się czegoś nowego, bo wcześniej 70-80% meczów graliśmy na sztucznej murawie, a to zmienia samą dynamikę gry. Ale wracając do Ekstraklasy – widziałem dużo meczów Ekstraklasy w tym sezonie i podoba mi się to, że wielu trenerów ma bardzo określony sposób na to, jak ich drużyny mają grać. Patrzę na Jagiellonię, gdzie pracuje Siemieniec. W Legii widać myśl Feio. Ale nie tylko mecze z górą tabeli są wymagające, bo tutaj nie ma łatwych spotkań. Może to banalne stwierdzenie, ale nie w każdej lidze tak jest. Tutaj nikt ci za darmo punktów nie odda. Wiadomo, że gdy gramy np. z Puszczą, to będą bronić się nisko, będą chcieli grać w kontakcie. I to jest dla nas też wyzwaniem, bo każdego weekendu mierzymy się z kimś, kto gra inaczej.
Wasz styl też się wyróżnia. Frederiksen od początku mówił o swoim “speed football”.
I to jest właśnie ta druga strona intensywności. Ta pierwsza odnosi się do fizyczności, ale jak dla mnie gra intensywna wymaga też tego, byś był dobry z piłką przy nodze. Spójrz na Kozubala. Ktoś powie, że jest za mały na to, by grać intensywnie. Ale jego mentalność i umiejętności fizyczne pozwalają nam na zyskiwanie przestrzeni, granie intensywnie w fazie posiadania i w momencie przejęcia piłki, a do tego rozwija się też pod względem siły.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że “jeśli chodzi o futbol, to jesteś nerdem”. Co to tak właściwie znaczy? Mocno skupiasz się na liczbach?
Statystyki są częścią tego całego procesu, ale jestem nerdem w kontekście analizy i szczegółowości futbolu. Od samego początku mojej drogi staram się tworzyć własne zasady i wizję tego, jak widzę futbol. Analizuję sobie pewne sytuacje do bólu, staram się szukać mechanizmów, minimalizować czynnik przypadku w tak często losowym sporcie jak piłka nożna. Im lepiej rozumiem futbol, tym łatwiej mogę to wyjaśnić piłkarzom.
Jak wygląda analiza w Lechu Poznań?
Jesteś w dużej mierze odpowiedzialny za analizę zespołu? Słyszałem, że już do Poznania przyjechałeś przygotowany – miałeś rozgryzione wcześniejsze mecze, sparingi, fragmenty treningów.
Tak, tak. Staram się zawsze robić research, być bardzo przygotowanym. Analizuję każdą sesję treningową, robię z tego analizy…
To znaczy?
Każdy trening nagrywamy. Biorę wideo i przygotowuję materiał dla zawodników.
Myślałem, że coś takiego robi się tylko przy meczach.
U nas nie. Słuchaj, to jest dość proste, bo przecież wymagamy od zawodników wielu rzeczy: odpowiedniego snu, regeneracji, prawidłowego odżywiania. Proces treningowy też jest niezwykle ważny. Powiedziałbym, że kluczowy, bo jak trenujesz, tak grasz. To dlaczego mamy schodzić z treningu i zapominać o nim? Mecz grasz raz w tygodniu, a zobacz, ile masz czasu na samych treningach – to kilkanaście godzin materiału w tygodniu, który możesz przeanalizować i wyciągnąć wnioski. Staram się, by część zespołu miała dwa spotkania tygodniowo z takimi analizami wideo. Bierzemy przykładowo Murawskiego i Kozubala i pokazujemy sytuację z treningu – “tu dynamika była niewłaściwa, to trzeba poprawić, ten element nam się podoba, chcemy takiej powtarzalności, takiego ruchu wymagamy”. Tutaj w Turcji jest to trudniejsze, bo mamy dwie sesje treningowe w trakcie dnia, ale w Polsce sporo czasu poświęcamy na takie analizy.
Jesteś typem faceta, który przynosi pracę do domu?
Jeśli jestem z rodziną, to staram się ten czas poświęcić już wyłącznie żonie i dzieciom. Jest czas na pracę i jest czas dla bliskich. Mam fantastyczną żonę, która rozumie, że to dość czasochłonna praca przy moim podejściu. Ale kiedyś jej powiedziałem – “jeśli chcesz być ze mną, to musisz wiedzieć, że tak wygląda moje życie”.
Chyba też łatwiej poświęcić się pracy, gdy widzisz, że zależy od tego humor wielu ludzi. Jesienią mieliście najlepszą frekwencję w lidze.
Czuć ten ciężar odpowiedzialności, ale to jest ekscytujące w tej robocie. Z jednej strony to najbardziej bolesna część pracy trenerskiej, gdy tych ludzi rozczarujesz, ale z drugiej… Nie da się opisać tego uczucia, gdy jesteś na górze. Po meczu z Legią chociażby. Po prostu widzieliśmy, że nie mają z nami szans. W drugiej połowie pomyślałem sobie “kurczę, to jest dobry rywal, mogą próbować, ale wygramy to na pewno”. Oczywiście z pełnym szacunkiem do nich, bo widzimy, jakie osiągają wyniki w Europie. Ale każdy widział ten mecz – zmiażdżyliśmy ich. I gdy widzisz reakcje fanów po takim meczu, to czujesz, że ta cała praca poprzedzająca mecz ma sens. Czułem coś podobnego w Goteborgu, bo tam też frekwencja jest duża. Ale właśnie dla takich emocji czasem mówię rodzinie – “dzisiaj wrócę trochę później”.
Komentarze