- Polska przegrała 1:5 z Portugalią w meczu, w którym przez 45 minut prezentowała się bardzo dobrze
- I właśnie to, że prezentowała się bardzo dobrze – co już jej się zdarzało za kadencji Michała Probierza – i znów przegrała – co zdarza się ostatnio nagminnie, kolejny raz tracąc trzy lub więcej goli, jest dobrym zaczątkiem do dyskusji, czy granie, jakie wymyślił sobie kilka miesięcy temu selekcjoner ma większy sens
- Chyba trzeba zacząć trochę inaczej patrzeć na reprezentację, nawet jeśli ofensywny styl gry może się podobać
Reprezentacja Polski, czyli tragizm sytuacji
Sytuacja jest o tyle tragiczna, że nie ma dobrych rozwiązań. Probierz tyle razy mówił o ofensywnej drodze, z której nie zawróci, że to zwyczajnie nie nastąpi. A nawet, gdyby nastąpiło, to też niedobrze, bo nagle okazałoby się, że straciliśmy cały ostatni rok. I co? Mamy zacząć budować zupełnie inną koncepcję? Od początku? Stawiać nowe fundamenty? Bez sensu.
Ale jeśli nie nowe fundamenty, to co? Wciąż mamy grać tak, jak od kilku miesięcy? Ofensywnie, gdy poza walorami estetycznymi, czasami nawet długimi fragmentami, nie przynosi to żadnych wymiernych korzyści? Też bez sensu. Zaczynam w nosie mieć te estetyczne walory, skoro – jako kibic reprezentacji – ciągle przegrywam. Jeśli zagramy najlepszy mecz roku przeciwko Szkocji i przegramy, autentycznie włożę stopery do uszu, gdy ktoś zacznie mówić o szukaniu pozytywów. Mamy tych pozytywów całą szafę, więcej od nich chyba jest tylko wyciąganych wniosków, którymi dałoby się zapchać całe PKP Cargo. Strach pomyśleć, co będzie, jak zaczniemy z nich korzystać.
Czasem myślę, jak wiele zależy od tego, by znaleźć się gdzieś w dobrym miejscu, w dobrym czasie. Gdyby Probierz był nominatem Zbigniewa Bońka zaraz po Adamie Nawałce, i osiągał takie rezultaty, jak obecnie – całkiem możliwe, że nie dotrwałby końca kontraktu. Ale wtedy był Brzęczek i to jego oceniało się przez perspektywę bycia następcą najlepszego selekcjonera XXI wieku. Czy dziś Brzęczek ze swoją zamordystyczną grą, ale i niezwykle rzadkim traceniem goli na potęgę, przejmując kadrę po Santosie, nie byłby oceniany lepiej niż w „swoim” czasie? Nie wiem, choć się domyślam.
Wspominam o tym, by patrząc przez pryzmat poprzednika – u Probierza poprzeczka wisiała na wysokości kostek – nie stracić tego, że najważniejsze jest tu i teraz. Ten Santos już dawno przestał być istotny, by obecnego selekcjonera mogło bronić, jak w 2023 było fatalnie. I mam strasznie mieszane uczucia, jak to „tu i teraz” ocenić. Coraz bliżej mi do tego, by jednak negatywnie.
Portugalia – Polska, czyli ekstremum
Mecz z Portugalią był ekstremum dotychczasowej pracy Michała Probierza. Piękna, prawdopodobnie najpiękniejsza do tej pory, realizacja wszystkich obietnic składanych przez ostatnie miesiące – to o pierwszej połowie. I totalna katastrofa w drugiej. W trochę innej, mniej dotkliwej, skali przecież już to przerabialiśmy w innych meczach mających dla nas duże znaczenie (choć czasem kolejność zdarzeń była inna, czasem katastrofa szła przodem). Były ładne momenty z Holandią. I porażka. Z Austrią. I porażka. Podobno – tak twierdzi selekcjoner – nieźle było też w pierwszym meczu z Portugalią. I porażka. Z Chorwacją. I remis, niewiele nam dający.
Doszliśmy do miejsca, w którym trzeba sobie zadać pytanie: co my mamy z tych ładnych momentów? Czy naprawdę chcemy być tym maratończykiem, który najwyższy bieg wrzuca od początku tylko po to, by pocieszyć się perspektywą okazałego zwycięstwa aż do chwili, w której – mniej więcej koło 20 km – zabraknie mu pary? Jest tyle pytań: czy my naprawdę dobrze rozkładamy siły na mecz? Ile korzyści, a ile strat w całościowym przeliczeniu daje nam wysokie podchodzenie pod rywala? Czy odpowiednio się zabezpieczamy? Gol na 1:0 dla Portugalii wziął się nie tylko z niedokładnego podania Kacpra Urbańskiego i późniejszej szybkości Rafaela Leao. Wziął się też z tego, że po przejęciu piłki nie było żadnej asekuracji, w skutek czego w środku pola powstał lej po bombie. Probierz twierdzi, że nie można tak na to patrzeć, bo grając róg na krótko, nie zakładasz straty. A może trzeba ją zakładać? Straty pod polem karnym przeciwnika nie są czymś, w co nie jestem w stanie uwierzyć. Urbański – piłkarz, od którego oczekuje się ryzyka – ma prawo taką stratę pod bramką przeciwnika zaliczyć, ale i prawo oczekiwać, że ktokolwiek będzie gotowy do skasowania kontry.
W gruncie rzeczy w piłce nie chodzi o to, by grać ofensywnie, defensywnie, wysoko, nisko, czy jakkolwiek. Tylko by wygrywać. Chociaż od czasu do czasu, bo przecież nie jestem szalony, by oczekiwać serii zwycięstw na takich rywalach. A jak się nie da, to być realnie blisko zwycięstwa z lepszymi od siebie. Kiedy my ostatni raz byliśmy? Nawet w tym udanym ostatecznie meczu z Chorwacją to my goniliśmy od 1:3.
Nie ma żadnego postępu
Ta wyliczanka meczów – Holandia, Austria, Portugalia, Chorwacja – pokazuje nam też jedno. Że stanęliśmy w miejscu, od pierwszego z tych spotkań nie zmieniło się nic. O ile do otwarcia Euro sukcesywnie kadra rosła, a różnica między pracą Probierza, a Santosa stała się ogromna i poprawiło się dosłownie wszystko, o tyle dziś nie jest nic lepiej, niż w połowie czerwca. To, co wtedy zaczynało funkcjonować, dziś funkcjonuje na mniej więcej takim samym poziomie. Co nie działało, nie działa nadal. OK, powiedzmy, że w Porto naprawdę uwziął się na nas wszechświat, zesłał na nas wszystkie możliwe plagi i jak już defensywa funkcjonowała ponadprzeciętnie dobrze, to zabrano nam z niej dwa kluczowe ogniwa. Zaczęło się sztukowanie, pewność siebie u piłkarzy osieroconych po Bednarku i Bereszyńskim pikowała, aż wreszcie doszło do spektakularnej klęski. To wytłumaczenie byłoby dość rozsądne, może nawet wciąż takie jest, ale traci na wartości, gdy zobaczymy, iż jedyną ciągłością tej kadry i bez takich zdarzeń jest tracenie goli na potęgę. Ostatnie mecze: pięć z Portugalią, trzy ze Szkocją, trzy z Portugalią. Jeśli my zaliczamy jakikolwiek progres, to powiedziałbym, że raczej nienachalny.
Pisałem o tym, że odchodząc od wizji, której Probierz przysięgł wierność, pogodzilibyśmy się ze stratą roku. Znaczy – być może ostatecznie, po eliminacjach do mundialu, okaże się, że i tak straciliśmy ten czas, wtedy już dwa lata, ale do tej chwili można mieć jeszcze jakiekolwiek wątpliwości – to awans na mistrzostwa świata jest celem, Liga Narodów jedynie pośrednią drogą. Natomiast wątpliwości, co jest lepsze, są większe niż kiedykolwiek.
I powiem szczerze – nie wiem, co jest lepsze. Wiem za to, co doprowadzi mnie do szału. Mówienie, że robimy postęp.
Komentarze