- Michał Mokrzycki w sezonie 2024/2025 ma już 4 gole i 3 asysty na poziomie Betclic 1. Ligi
- 26-latek reprezentujący ŁKS Łódź opowiedział o trudnym starcie sezonu, świetnej formie w lidze, walce o awans do Ekstraklasy oraz dlaczego piłkarskie rozgrywki są jak zawody Formuły 1
- Zawodnik podzielił się też szczerą refleksją o głośnym rozstaniu z Wisłą Płock oraz niedoszłym transferze do Wisły Kraków
Nagroda za cierpliwość
Oskar Szatraj: Jakub Dziółka zaczął od zdobycia jednego punktu w czterech meczach. Pomyślał pan sobie – to w końcu wypali, niech tylko nie zwalniają trenera?
Michał Mokrzycki (ŁKS Łódź): Nie zastanawiałem się nad tym zbytnio. Robiłem raczej swoją robotę. Nie ja jestem od zwalniania ani od zatrudniania. Szczerze? Ja nie myślę o takich rzeczach.
Dla piłkarzy spokój w tej kwestii jest chyba jednak ważny. W jednym z wywiadów dał pan do zrozumienia, że brak stabilizacji i ciągłe zwalnianie trenerów było jedną z przyczyn spadków ŁKS-u z Ekstraklasy.
Jeżeli chodzi o to pierwsze zwolnienie, czyli zwolnienie trenera Moskala, to wydaje mi się, że jako drużyna bardzo dobrze rozumieliśmy się z trenerem. Myślę, że większość szatni bardzo szanowała trenera i można powiedzieć, że wskoczyłaby za trenerem w ogień. To nas zabolało.
Później wyniki i gra się nie poprawiły. Doszło do kolejnego zwolnienia. Tej stabilności nie było. Wydaje mi się, że ciężko się buduje takie drużyny, jeżeli się nie dostaje czasu.
Spadek z Ekstraklasy, nowy trener, sporo transferów plus trudny terminarz – brzmi jak przepis na katastrofę, a nie udany start sezonu.
Można tak powiedzieć. Wydaje mi się, że u nas właściciele w klubie mieli świadomość, że wyniki może niekoniecznie przyjdą od razu, że zaszły potężne zmiany w drużynie, bardzo duże zmiany w klubie. Nie zawsze tak jest, że nowy trener robi wyniki za pstryknięciem palca, czy wszystko się dzieje od razu.
Uważam, że mimo wszystko i tak dosyć szybko to wszystko zafunkcjonowało. Mieliśmy też czas na pracę, bo był okres przygotowawczy. Część zawodników się znała, część doszła nowych. Doszedł nowy, wymagający styl grania. Z czasem coraz lepiej funkcjonujemy na boisku.
Jak wytłumaczyć kibicom, że drużyna najpierw balansuje wokół strefy spadkowej, a potem wygrywa 5 z 6 meczów i łapie kontakt z czołówką ligi?
Kibic niekiedy patrzy przez pryzmat wyniku. Jakby prześledzić i zagłębić się bardziej w te mecze, wydaje mi się, że nie wyglądały one tak dramatycznie, jak wskazywała tabela, czy jak mówiono o tym dookoła. Doszła większa skuteczność, doszły wygrane, doszły punkty.
Teraz mówi się o nas wiele pozytywnych słów. Najważniejsze w tym wszystkim jest, żeby zachować spokój i mieć pokorę. To, że nie przegrywamy od sześciu kolejek, to nie znaczy, że już jesteśmy super i świetni. Zawsze staram się wypośrodkowywać to wszystko doceniać sukcesy, ale też i nie zachłysnąć się tym, co do tej pory udało nam się zdobyć.
Mentalność lidera
ŁKS w końcu się przełamał. Między innymi za sprawą pana świetnej formy. Poczuł pan, że to czas, żeby wziąć sprawy w swoje ręce i spróbować wydobyć zespół z kryzysu?
Tak wyszło, że zagrałem dwa świetne mecze ze świetnymi liczbami. Wiedziałem, że na mnie spoczywa ta odpowiedzialność za tę drużynę. Jestem tu trochę dłużej niż inni zawodnicy. Wiedziałem, że na pewno ode mnie się wymaga. Fajnie, że doszły liczby i pomogłem trochę zespołowi wydostać się z dołka. To pierwsze, drugie zwycięstwo uważam, że odblokowało moją pewność siebie, ale też drużyny. Z meczu na mecz rośliśmy.
Szczególne wrażenie na kibicach zrobiła sytuacja z meczu w Niecieczy, gdzie nie cieszył się pan zbytnio po golu, tylko ruszył z piłką na środek boiska. Czuje się pan liderem tego zespołu?
Mnie osobiście nie zadowala bycie gdzieś w środku tabeli, czy wygrywanie od czasu do czasu. Ja dążę do tego, żeby mój zespół był na szczycie. Do tego też dąży ŁKS, żeby być jak najwyżej w tabeli.
Remis na boisku lidera w bardzo ciężkim meczu, mnie osobiście nie do końca zadowalał. Wiadomo, że bardziej niezadowolona z tego remisu jest pewnie Termalica, aczkolwiek ten mecz mógł się potoczyć inaczej. Gdybyśmy wykorzystali nasze sytuacje, to może ten mecz udałoby nam się nawet wygrać.
Walka o awans do Ekstraklasy to coś co ciąży drużynie, czy traktujecie to jako wyzwanie, które Was napędza?
Wydaje mi się, że nie ciąży nam nic takiego. Skupiamy się raczej na pracy. To jest najlepsze wyjście.
Jeżeli zadeklarowalibyśmy, że chcemy walczyć o awans do Ekstraklasy, to nikt z tego powodu nie dopisze nam kilku, czy kilkunastu punktów. Te punkty trzeba wywalczyć na boisku.
Ostatnio wpadła mi myśl, że piłkarski sezon jest trochę jak wyścig Formuły 1. Pierwsza runda jest jak kwalifikacje i wywalczenie pole position, a wszystko, co najważniejsze, dzieje się na wiosnę.
Ciekawe porównanie…
GKS Katowice pokazał w zeszłym sezonie, że wcale nie trzeba być jesienią nie wiadomo jak wysoko, żeby awansować wiosną.
Jak to jest być na ustach kibiców? Trochę tych indywidualnych wyróżnień się nazbierało. Był pan już wybierany do jedenastki kolejki Betclic 1. Ligi, a nawet najlepszym graczem całej kolejki.
Tymi dwoma meczami, zawiesiłem sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Teraz dobry występ bez liczb już nie wystarczy kibicom, żeby stwierdzić, że Mokrzycki zagrał dobrze (śmiech). Teraz, żeby kibice docenili mój dobry mecz, to nie wystarczy, że np. wykonam kilka dobrych podań i odbiorów, tylko muszą być bramki i asysty.
Co jest kluczem do świetnych indywidualnych statystyk i dlaczego tym kluczem jest Mateusz Kupczak?
Nie dam mu tej satysfakcji, że to tylko jego zasługa (śmiech). W tym sezonie mam większą swobodę. Ciąg na bramkę i wizję do grania też trzeba mieć. Ta forma to nie tylko efekt tego, że mam zabezpieczenie z tyłu.
Czy można już powiedzieć, że trener Dziółka odegrał ważną rolę w kontekście pana formy? Co go wyróżnia na tle innych szkoleniowców, z którymi pan pracował?
Na razie minęło dziesięć kolejek, więc trudno coś teraz powiedzieć. Co go wyróżnia? Na pewno da się odczuć tę szkołę Rakowa Częstochowa. Zaciągnięty stamtąd sposób pracy, komunikacji z nami, budowania tożsamości drużyny itp. Te działania już na tle Ekstraklasy robią różnice, a na tle 1. ligi mogą robić jeszcze większą.
Jak to było z tą Wisłą?
Milion złotych to dużo pieniędzy?
Dla mnie tak (śmiech). Czy dla klubów piłkarskich to jest dużo, trudno powiedzieć.
Nawiązuję do kwoty, na którą według mediów wycenił pana latem ŁKS. Wtedy ucinał pan transferowe spekulacje. Teraz okno transferowe jest już zamknięte.
Ucinałem to, bo chciałem się zająć swoją robotą. To, co działo się w gabinetach, to nie była moja rola. Czy były jakieś zainteresowanie albo rozmowy pomiędzy klubami? Tak, oczywiście były, ale nie doszło do ich finalizacji. Zostałem w ŁKS-ie i robię swoją robotę. Tak się czasem dzieje. Kluby rozmawiają między sobą, negocjują, a piłkarz na końcu może podjąć decyzję, czy chce pójść, czy nie. W tym wypadku kluby się nie dogadały, więc ja nie miałem żadnej decyzji do podjęcia.
Ktoś z Wisły przekonywał pana do gry w Krakowie, czy też rozmowy zatrzymały się na negocjacjach klubów?
Rozmawiałem z trenerem Moskalem.
Nie żałuje pan, że nie doszło do transferu?
Cieszę się, że jestem w ŁKS-ie, a spraw innych klubów nie chcę komentować.
Czytaj także: Jarosław Królewski i niebezpiecznie granie na komputerze
Rozmawiamy przed meczem z Wisłą Płock, z którą w przeciwieństwie do odejścia z Ruchu Chorzów, rozstawał się pan w chłodnym tonie. Jak pan patrzę na tę sytuację z perspektywy czasu?
Jasne, nie byłem święty w tej sytuacji. Czułem jednak, że to jest taki moment w mojej karierze, że muszę zawalczyć trochę o siebie i swoją przyszłość. Wiele lat zajęło mi dojście do Ekstraklasy. W wieku 18. lat odszedłem z Korony na wypożyczenie i około sześć lat tułałem się po różnych niższych ligach.
Czułem, że poprzedni sezon w ŁKS-ie, to będzie mój czas, gdzie będę mógł zagrać więcej minut w Ekstraklasie i pokazać, że stać mnie na granie w niej. Finalnie pomimo wyniku zespołu uważam, że dałem radę. Nie odbiłem się od Ekstraklasy. Spokojnie stać mnie co najmniej na granie w Ekstraklasie.
Ten transfer poszedł w bardzo zły sposób. Jest w tym bardzo dużo mojej winy i zdaję sobie z tego sprawę. Mam nauczkę na przyszłość, że trzeba trochę więcej pomyśleć, zanim się użyje social mediów.
Nowy kontrakt? Piłka po stronie ŁKS-u
ŁKS w przeciwieństwie do wielu faworytów awansował do kolejnej rundy Pucharu Polski. Czy stać was na powtórzenie sukcesu Wisły Kraków i sięgnięcie po trofeum?
Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym. Czasami potrzeba trochę szczęścia w losowaniu. Ogólnie ta edycja Pucharu Polski jest bardzo ciekawa, ze względu na to, jak wiele meczów kończyło się rzutami karnymi. To pokazuje, że trzeba mieć szczęście w losowaniu, ale na boisku też się przydaje.
Wymarzony rywal w kolejnej rundzie?
Rozmawialiśmy o tym w szatni. Chciałbym najmocniejszych rywali. Wydaje mi się, że na ten moment byłaby to Legia i Pogoń. Jak się mierzyć, to z najmocniejszymi.
Chcę zapytać o pana kontrakt. ŁKS jest na fali wznoszącej, a pan imponuje formą. Może to czas, żeby zapukać do gabinetu Roberta Grafa?
Mój kontrakt jest ważny do końca tego sezonu, ale klub ma opcję przedłużenia, więc nie wiem, czy to jest kwestia pukania do gabinetu dyrektora Grafa. Jeśli klub będzie zainteresowany przedłużeniem umowy o więcej, niż ten rok, to myślę, że się do mnie odezwie i usiądziemy wtedy do rozmów.
Czyli piłka po stronie klubu?
Na ten moment tak to wygląda.
Warunkuje pan przedłużenie kontraktu z ŁKS-em od awansu do Ekstraklasy lub jego braku?
Powiem szczerze, że nie zastanawiałem się nad tym. Mam kontrakt do końca sezonu. Klub ma opcję przedłużenia. Jeśli ja teraz będę sobie zaprzątał głowę umowami, to myślę, że stracę czujność na boisku, a to jest jednak ważniejsze.
Dziennikarze często pytają piłkarzy czego im życzyć. Może po prostu spokoju?
Dla piłkarza chyba najważniejsze będzie zdrowie, bo jak będzie zdrowie, to powinienem sobie poradzić na boisku.
Komentarze