Dlaczego nie odtajnić rozmów sędziów? Gdzie wady?

Zbigniew Boniek, jeszcze jako prezes PZPN, lubił mawiać, że za dużo jest dyskusji wokół sędziów. Do pewnego momentu się z tym nawet zgadzałem, ale czy brak dyskusji to nie jest poddanie sprawy walkowerem?

Sylwester Jarzębak w meczu Wisła - Arka
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Sylwester Jarzębak w meczu Wisła - Arka
  • Nie ma tygodnia bez dyskusji na temat sędziowania meczów w Polsce
  • Często, choć oczywiście nie zawsze, oceny sędziów są niesprawiedliwe – ci działają w ramach przepisów, których kibice nie znają lub nie rozumieją
  • Rozwiązanie leży na stole, a mimo to władze boją się go jak ognia. Oczekujmy wreszcie odtajnienia rozmów w kontrowersyjnych sytuacjach

Podstawowy wniosek: odtajnijmy rozmowy sędziów

Oczywiście punktem wyjścia dla tego tekstu – ale nie tylko o to w nim chodzi – jest poniedziałkowe zamieszanie wokół decyzji Sebastiana Jarzębaka, który wbrew całemu światu nie pokazał czerwonej kartki piłkarzowi Arki Gdynia za tzw. DOGSO, czyli pozbawienie realnej szansy na zdobycie bramki. Dosłownie wbrew całemu światu, bo takiej decyzji oczekiwał VAR, oczekiwała Wisła i oczekiwała nawet Arka, której zawodnik widząc zbliżającego się do niego sędziego, rozpoczął już marsz w kierunku szatni.

Genezą problemu było uznanie przez Jarzębaka, że Wisła po faulu na Starzyńskim wciąż miała “korzyść” – piłka spadła pod nogi Angela Rodado, który z mając przed sobą obrońcę, oddał strzał z 25 m. Przepisy w takiej sytuacji w teorii nie pozwalają ukarać czerwoną kartką za DOGSO, bo za co karać, skoro drużyny nie pozbawiono ostatecznie realnej szansy na gola? Problem w tym, że pozbawiono. Realną szansę zastąpiono możliwością oddania strzału z pozycji, przy której faul nie skończyłby się nawet żółtą kartką. Rafał Rostkowski, były sędzia, a obecnie ekspert, przekonuje na Twitterze, że w myśl przepisów korzyścią jest dalsza możliwość oddania strzału, ale ta interpretacja nie ma najmniejszego sensu. Strzał przecież można oddać nawet z połowy boiska, zatem w myśl logiki przemycanej przez Rostkowskiego, dałoby się wybronić sędziego za brak czerwonej kartki za DOGSO, gdyby piłka w następstwie interwencji spadła pod nogi zawodnikowi drużyny atakującej 50 m od bramki. Wciąż mógł przecież oddać strzał. Piłkarze czasem takie strzały oddają.

Tylko u nas

Prawda jest taka, że Jarzębak w tej sytuacji zwyczajnie zgłupiał. Pierwszym dowodem niech będzie to, że mimo iż widział faul – gestem pokazał korzyść – nie podjął decyzji nawet o żółtej kartce (a nawet przy założeniu, że Wisła odniosła tę korzyść, była to kara minimum). Drugim – zachowanie sędziego bezpośrednio po akcji. Błyskawiczna rozmowa z VAR i mowa ciała jednoznacznie pokazująca, jakby liczył na podpowiedź, co powinien zrobić. Można popełniać błędy, ale problem sędziego meczu Wisły z Arką wyglądał na dużo głębszy niż błąd.

Tu dochodzimy do mojego wniosku: odtajnijmy wreszcie rozmowy sędziów ze swoimi VAR-ami. Nie ma najmniejszego powodu, by tego nie zrobić. Testy, z bardzo dobrym efektem, już dwa sezony temu były prowadzone w Serie A, natomiast generalnie transparentność, ale i edukowanie społeczeństwa, się zabija. W interesie sędziów, nie zaś piłki nożnej. Atmosferę podgrzewamy, zamiast gasić najprostszymi instrumentami – wykładnią przepisów. Coraz częściej jesteśmy głupi, bo nie wiemy, dlaczego ta ręka to karny, a podobna już nie. PZPN jeszcze niedawno wychodził naprzeciw najbardziej spornym sytuacjom, publikując tzw. klip tygodnia – wyjaśnienie któreś z dużych kontrowersji – natomiast nawet z tego już zrezygnowano.

Stąd narastające dyskusje wokół pracy sędziów. Mam obawy, czy finalnie im to pomaga w poedjmowaniu optymalnych decyzji.

W środowisku kiedyś usłyszałem, że sędziowie nie są fanami ujawniania ich rozmów, co nawet rozumiem. Choćby dlatego, że te rozmowy sprowadzają się czasem do luźnych uwag, wyrwanych ze sztywnego podręcznika z przepisami. Dają pole do publicznego wyciągania zdań z kontekstu, memizowania ich. W pewnym sensie stanowi to naruszenie ich prywatności. Pytanie jednak, co łatwiej przystosować – arbitrów, by w rozmowach między sobą unikali zdań, które mogą stać się memami, czy kluby, by… no właśnie, by co? By nie były krzywdzone, albo – w lepszym przypadku – by sytuacje z ich udziałem przestały być kontrowersyjne do tego stopnia, że piłkarskie uniwersum wręcz krzyczy o wykładnię interpretacji?

Czemu mamy nie poznać treści rozmowy Sebastiana Jarzębaka i Tomasza Wajdy?

Mówmy o tym głośno

Odrzucając na chwilę interesowność słów Zbigniewa Bońka, które przytaczam we wstępie – jako prezesowi mającemu sprawować nadzór nad prawidłowością wszystkiego, co w polskiej piłce, każde negatywne zdanie zahaczające o jego związek musiało być nie na rękę – trudno się z nim zgodzić. Brak dyskusji w dłuższym wymiarze to akceptacja, a w piłce przecież przede wszystkim chodzi o piłkę. O to, kto w nią lepiej gra i kto dzięki temu może zarobić więcej pieniędzy. Premie piłkarzy w pewnym stopniu są uzależnione od decyzji sędziów, podobnie jak premie dla klubów. W niewydrukowanej tabeli, cyklu, który od lat prowadziła redakcja Weszło, to Śląsk Wrocław zdobyłby w maju mistrzostwo Polski, a Warta Poznań uratowałaby się przed spadkiem kosztem Korony Kielce. To gigantyczna różnica, choć oczywiście sam cykl był poglądowy i nie zakładał wielu zmiennych – jak na przykład zmiana taktyki zespołu po podjęciu takiej, a nie innej decyzji przez sędziego, czy uznanie rzutu karnego za gola (gdy statystycznie jeden na cztery strzały nie ląduje w siatce). Jednak też nie można powiedzieć, że skala błędów w ten sposób nie została wykazana.

Przy tak dużym wpływie sędziów na rozgrywki, dyskusja wręcz jest wymagana. Przy czym nie jestem naiwny i wiem, że nawet stojąca na najwyższym poziomie debata nie sprawi, że błędów nie będzie. W ich intencjonalność też nie wierzę. Nie umiem sobie wyobrazić, by sędzia – w każdym meczu w mniejszym lub większym stopniu kładący na szali swoją przyszłość – celowo kąsił Wisłę, Lecha, Legię, czy dowolną inną drużynę. Oczekuję zatem tylko jednego: ujawniania rozmów sędziów. Nawet, jeśli nie zgodzimy się z ich decyzjami, przynajmniej będziemy znać ich sposób patrzenia na daną akcję.

Bardziej papiescy od papieża

Inna sprawa, że coraz częściej to, co miało naprawiać sędziowanie, zaczyna być przekombinowane. Już teraz między bajki można wsadzić teorię, że sędzia główny wzywany jest przez monitor tylko w przypadku popełnienia rażącego błędu, bo niczym nowym jest wołanie go tam na alibi. Ale i to nie jest najgorsze.

W zasadach językowych funkcjonuje pojęcie hiperpoprawności. To częsty błąd polegający m.in. na mówieniu tak starannie, że zatracona zostaje naturalność. Coraz częściej można mieć wrażenie, że ta zasada, przepraszam – błąd, przemycany jest do świata sędziowskiego. Tak było choćby w niedawnym meczu GKS-u Katowice z Motorem Lublin, kiedy przez pięć minut rysowano linię spalonego przy golu dla gości, by finalnie otrzymać kompletnie nieprzekonujący w żadną ze stron obraz, na którego jednak podstawie anulowano bramkę. Decydowały centrymetry, w dodatku nie można być pewnym, co do prawidłowo wykonanej stopklatki, bo kamery też mają swoje ograniczenia, jednak hiperpoprawnym założeniem, że odchylenie jest o centrymetr w prawo, a nie w lewo, pozbawiono Motor prowadzenia. Gdzie tu oczywisty błąd sędziego, skoro rysowanie trwało przez ponad 10 proc. długości całej połowy, a efekt i tak nie był przekonujący?

Sytuacja Jarzębaka też podpada pod hiperpoprawność. Skoro przepis mówi, że przy pokazaniu korzyściu po DOGSO nie można już dać czerwonej kartki, to sędzia się go trzymał rękami i nogami, nie zważając ani na sugestię płynącą od VAR, ani na potężne pole pozwalające na podjęcie innej decyzji. A tym było choćby dalsze uczestniczenie w akcji, przez co Angel Rodado nie miał otwartej drogi do bramki.

Komentarze