Latynos na wynos. Komu Portugalczyka, komu Argentyńczyka?

Jose Mourinho
Obserwuj nas w
fot. Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Jose Mourinho

Najwięcej na świecie piłkarzy sprzedaje Brazylia. Ok. 1400 zawodników z tego kraju gra za granicą. Argentyna dzielnie ją goni. Najwięcej trenerów za granicę wyjeżdża z Argentyny. Brazylia w tym rankingu nie liczy się wcale. W obu wysoko jest Portugalia. Ceni się ją u nas jak diabli! I nie chodzi tylko o angaż Paulo Sousy na stanowisko selekcjonera. Portugalczycy i Argentyńczycy są najchętniej na świecie angażowanymi trenerami, chociaż w obu krajach do sukcesu doszli odmiennymi drogami.

Kiedy komentowałem w telewizji mecze lig argentyńskiej, brazylijskiej i Copa Libertadores miałem swój ulubiony lejtmotyw: dlaczego brazylijskie kluby nie angażują portugalskich trenerów. Język prawie ten sam (portugalski w Brazylii brzmi zupełnie inaczej!), 30% piłkarzy w lidze portugalskiej stanowią Brazylijczycy, liga, puchar, rozgrywki stanowe i Copa Libertadores transmitowane są w tym kraju od dawien dawna, zatem każdy szkoleniowiec z Portugalii ma naprawdę niezłą wiedzę na temat brazylijskiego futbolu. A przynajmniej w teorii…

Mourinho przetarł szlak jak lodołamacz Lenin, dzięki niemu w świat poszli Andre Villas Boas, Nuno Espirito Santo, Marco Silva, Paolo Fonseca i inni. Portugalczyków szczególnie upodobano sobie w szastającej pieniędzmi przed kilkoma laty lidze chińskiej. Ale najbardziej oczywisty kierunek, Brazylia, był dla nich zamknięty. Dopiero były selekcjoner, Paulo Bento trafiając do Cruzeiro wszedł na najbardziej oczywistą z dróg. Poległ, bo w Brazylii gra się ciągle w jakichś turniejach, a porażka, nawet w rywalizacji o puchar remizy prezesa, boli jak czyrak u zwieńczenia pleców. Optyka zmieniła się dopiero w 2019, kiedy Flamengo przejął weteran Jorge Jesus, po czym wygrał z klubem Copa Libertadores i mistrzostwo Brazylii w tym samym sezonie. Po nim ruszyło, Jesus – nazwisko zobowiązuje! – zapoczątkował trend. W styczniu 2021 roku Copa Libertadores wygrał Palmeiras pod trenerem Abele Ferreirą. W finale pokonali Santos, który rozgrywki zaczynał z innym Portugalczykiem, Jesualdo Ferreirą. A w chwili, kiedy pisany jest niniejszy tekst, telewizja Globo zastanawia się czy Sao Paulo FC stać na zatrudnienie portugalskiego sztabu szkoleniowego. Alternatywą jest/miał być Argentyńczyk, ale…jest za drogi!

I tu przechodzę do sedna sprawy. Prawo podaży i popytu w branży futbolowej działa jak wszędzie. Trenerzy wyrabiają sobie markę. Oczywiście, angielscy nawet bez sukcesów pracują w angielskich klubach i zarabiają dużo, ale to dziwić nie powinno. Najbardziej poszukiwani na świecie są trenerzy z krajów, których reprezentacje i kluby odnoszą sukcesy, a pojedynczy piłkarze są najchętniej kupowanymi zawodnikami na świecie. Co do zasady – racja. Acz, ważnym wyjątkiem jest Brazylia. Trenerów z tego kraju poza Bliskim i Dalekim Wschodem nie uświadczysz. Ostatnim odnoszącym sukcesy poza krajem był Luis Felipe Scolari pracujący z reprezentacją Portugalii w latach 2002-2008. Powodów jest wiele, dwa podstawowe: dawne gwiazdy piłki do trenerki się nie garną, wybierając kariery polityczne (Romario, Bebeto), biznesowe (Ronaldo, Mauro Silva, Elber, Julio Cesar, Careca), pracę w mediach (Ze Elias, Zinho, Cesar Sampaio), wybierając karierę działacza (Juninho Paulista, Rai, Roberto Dinamite), menadżerską (Emerson, Aldair, Rivaldo), agenta (Mazinho),  lub po prostu odcinaniem kuponów od sławy (Ronaldinho, Cafu) oraz jeśli już podejmują pracę trenera to zostają w kraju, gdzie całkiem nieźle można zarobić.

Z Argentyńczykami jest inaczej. Piłkarz kończy karierę i od razu bierze się za trenerkę. Efekt? Praktycznie cała Ameryka Łacińska na argentyńskich trenerach stoi. Chile, Paragwaj, Ekwador… praktycznie nie masz liczącego się klubu, który nie angażowałby Argentyńczyka. Ba, w Brazylii to całkiem modny trend od mundialu 2014 roku. Obecny selekcjoner Peru, Ricardo Gareca wcześniej pracował w Palmeirasie, Edgardo Bauza brazylijskie Sao Paulo FC porzucił by prowadzić Argentynę w 2016, z kolei Jorge Sampaoli po fiasku mundialu 2018 z powodzeniem trenuje kluby takie jak Santos i Atletico Mineiro. Na północy z kolei bryluje inny ex-selekcjoner Argentyny, Gerardo Martino, od niespełna dwóch lat krojący 250 tysięcy dolarów miesięcznie za prowadzenie Hirvinga Lozano i spółki. Świetna passa Diego Simeone w Atletico, Mauricio Pochettino w Tottenhamie (obecnie PSG), Marcelo Bielsy w Leeds, a wcześniej jego asystenta Eduardo Berizzo w Hiszpanii (obecnie selekcjoner Paragwaju), ukazały z pełną mocą jak dobrze radzą sobie argentyńscy trenerzy.

Eduardo Caudet w tym sezonie przejął Celtę Vigo. W 2020 zastanawiano się czy do Europy nie trafi Gabriel Heinze, trafił do MLS. Nie trafił na Stary Kontynent jeszcze Marcelo Gallardo, najlepszy argentyński trener pracujący w swoim kraju, będący zarazem najlepiej opłacanym człowiekiem w argentyńskim sporcie! Marzy o nim federacja AFA, ale na kontrakt jej nie stać. Ale w jej sztabach są sami znani z europejskich klubów piłkarze tacy jak Scaloni, Aimar czy Walter Samuel.

Wuefiści kontra praktycy

Ów długi wstęp wprowadza nas do krainy zwanej Ideą. Portugalska trenerka to współczesność, metodyka, system. Popyt na tamtejszych trenerów zaczął się tak naprawdę dopiero w latach 90 XX wieku. Dzisiaj wg CIES to ok. 70 szkoleniowców pracujących w zawodowych ligach i reprezentacjach na całym świecie. Argentyńska praktyka to determinacja, cechy wolicjonalne i naturalne przywództwo. W Portugalii – o paradoksie! – panuje podobny system jak w Brazylii. Gros trenerów to ludzie próbujący w młodości grać w piłkę, ale wskutek kontuzji, braku talentu, determinacji czy czego tam jeszcze, poszli “w edukację”, kursy, staże i licencje. Nazwalibyśmy ten trend biurokratycznym, gdyby nie fakt że, jest cholernie skuteczny! Mourinho czy Villas Boas nie byli żadnymi piłkarzami. Vitor Perreira i paru innych podobnie. Ale Portugalczycy zachwycają pomysłowością, dyscypliną, warsztatem i profesjonalizmem. Tym samym świat w latach 80. i 90. XX wieku ujmowali Holendrzy, którzy właśnie Portugalczykom ustąpili pola w roli najlepszych najemników trenerskich w Europie.

Portugalczycy słyną z warsztatów, obozów, pracy u podstaw, ekspansywności mimo stosunkowo niewielkich zasobów finansowych. Rozmach FC Porto czy Benfiki jest wprost zdumiewający! Argentyna stoi po drugiej stronie barykady. Federacja AFA gdyby Czesi zrobili o niej film pewnie funkcjonowałaby jak miks “Paragrafu 22” i “Dobrego wojaka Szwejka”. Większego kabaretu niż organizacja turniejów piłkarskich w Argentynie ze świecą szukać. Wielka liga podupadła, kluby przestawiły się na handel piłkarzami ale przepustka do bycia trenerem jest tam nieodmiennie taka sama, jak dekady temu bywało: byłeś dobry, miałeś cojones, szacunek w szatni i na trybunach, poważanie u działaczy i łeb na karku? Witamy trenerze! Diego Simeone został trenerem tydzień po zakończeniu kariery. Marcelo Gallardo niewiele później. Podobnie bracia Barros-Schelotto, Martin Palermo, Rolando Schiavi itp. Prawie wszystkie kluby ligowe prowadzone są przez znanych zawodników: Hernan Crespo, Fernando Gago, Mauricio Pellegrino, Juan Antonio Pizzi, Kily Gonzalez, Gabriel Milito, wspomniany Gallardo czy grupa starszych, swego czasu cenionych graczy jak Juan Manuel Llop, Miguel Angel Russo, Julio Cesar Falcioni. Większość trenerów prowadzących 26 klubów Primera Division to byli reprezentanci Argentyny. Wszyscy byli znanymi ligowcami w Argentynie, prawie połowa grała w klubach zagranicznych.

Argentyńscy trenerzy to zakapiory, nie pieszczą się z zawodnikami, albo idziemy razem w ogień albo nie idziemy wcale – zdaje się głosić motto tamtejszej szkoły trenerskich najemników. Nie ma w ich życiorysach stażowania w akademiach Liverpoolu czy Barcelony. Ich CV to krew, pot i łzy wylane na murawę. Daję sobie palec uciąć, że znajomość technik komputerowych nie wychodzi poza obsługę konta mailowego, Twittera i HBO GO. A jednak Argentyńczycy są najchętniej angażowanymi trenerami na świecie. W tym w La Lidze, Premier League, Ligue 1. O dziwo, nie w Portugalii. Ale tam, jak wyżej napisano, innego typu trenera się ceni. Co ciekawe, w lidze portugalskiej za nic pracować nie chciał Paulo Sousa, acz to już historia na zupełnie inny artykuł.

Bartłomiej Rabij

Komentarze