- Anglicy wymyślili futbol, osiągnęli mistrzostwo w zarabianiu na futbolu, zasysają energię futbolową z całego świata na swoje niewielkie wyspy, mają absolutnie wszystko, by od wielu lat dumnie dźwigać status potęgi i wiecznego faworyta – a jednak, wciąż w całej historii zdobyli tylko jedno międzynarodowe trofeum.
- Latami Anglicy szukali przyczyn z użyciem nowoczesnych technologii, autorytetów z całego globu, specjalizujących się w wielu różnych dziedzinach – wydawało się, że skoro po podobnych zabiegach Premier League była w stanie odjechać całemu światu, tak i reprezentacja wreszcie zacznie osiągać prawdziwe sukcesy.
- Anglicy są jednak – znowu! – bodaj najnudniejszą z potęg, bodaj najbardziej męczącą, a przede wszystkim – tą typowaną do miana największego rozczarowania, mimo posiadania na papierze jednej z najsilniejszych jedenastek w historii Synów Albionu.
Szukanie drogi, leczenie kompleksów
Nigdy dość przypominania – reprezentacja Anglii w całej swojej piłkarskiej historii tylko raz wygrała wielki turniej – w 1966 roku, na Mistrzostwach Świata rozgrywanych w Anglii, w dodatku po golu, o którym debatowano przez lata. W teorii brzmi to nieźle, w końcu grono drużyn, które choć raz zdołały coś wygrać nie jest wcale wybitnie liczne. Gorzej jeśli spojrzymy na mapę Europy oraz kroniki piłkarskie, w których z łatwością możemy odnaleźć składy pierwszych wielkich imprez. Bez wchodzenia w drastyczne szczegóły – jakoś tak się ułożyła historia naszego kontynentu, że jego lewa strona na mapie jest odrobinę bogatsza, niż ta prawa. Co więcej, ten stricte finansowy podział pogłębia się, gdy zaczynamy grzebać w dostępnych szansach rozwojowych, w korzystnych porywach wiatru przesuwania granic i tak dalej. Efekt jest taki, że na zachód od nas, albo nawet na zachód od NRD, nie bawmy się w eufemizmy, mamy Niemcy (3 mistrzostwa Europy, 4 mistrzostwa świata), Francję (2 mistrzostwa Europy, 2 mistrzostwa świata), Hiszpanię (3 mistrzostwa Europy, 1 mistrzostwo świata) oraz ostatniego przedstawiciela świata najmożniejszych i najbogatszych, Włochów (2 mistrzostwa Europy, 4 mistrzostwa świata). Pozostali to kraje zdecydowanie mniejsze, o mniejszej roli dla kontynentu, ale nawet tam – w Portugalii (1 Euro), Holandii (1 Euro, 3 srebra mistrzostw świata) czy Danii (1 Euro) znajdziemy w jakiś sposób zrealizowany potencjał, który pozwala jeśli nie patrzeć z dumą na dorobek piłkarski, to chociaż wzdychać do przeszłości.
Jakoś tak się przedziwnie składa, że od lat zabetonowany jest też świat pięciu najmocniejszych lig, że od lat to tam najszybciej bogacą się kluby, że to tam najszybciej trafiają talenty z całego świata – i mowa tutaj również o utalentowanych trenerach, wychowawcach młodzieży, filozofach futbolu. Niemcy, Hiszpania, Włochy, Francja oraz Anglia. Pięć bogatych, wpływowych, mocnych pod każdym względem państw, które swój prymat polityczny i ekonomiczny przekuły na świat futbolu, zdominowany przez kluby z tych pięciu państw, zdominowany przez reprezentacje… z tych czterech państw.
Ta dysproporcja jest tak przedziwna, tak trudna do wytłumaczenia, że aż zwyczajnie podejrzana. Dlaczego w świecie, gdzie każdy łup dzieli się na pięciu, akurat reprezentacyjne sukcesy dzieli się na czterech? Dlaczego w świecie, gdzie piątka piratów po równo rabuje cały świat, ten świat reprezentacyjnego futbolu łupią tylko czterej z nich? Zwłaszcza, że przecież to Anglia w wielu kwestiach jest najgroźniejszym i najbardziej chciwym pośród nich, najbardziej roszczeniowym, najbardziej nienasyconym i wciąż wyznaczającym nowe cele. Angielska piłka, gdy naprawdę czegoś żąda – po prostu to bierze. Kulało szkolenie młodzieży – wrzucili tam tyle kasy, że marzeniem dla każdego dziecka pod każdą szerokością geograficzną nie są już nawet te największe akademie, ale jakiekolwiek z profesjonalnego poziomu w Anglii. Dowolny West Ham United gdzieś ze środka stawki wysyła zaproszenie z biletem niemal w każde miejsce na świecie – i po chwili wita u siebie świeżo sprowadzonego dzieciaka. Kulała popularność ligi? Stworzono od zera Premier League, a umiejętnie zarządzając całym biznesem – dziś liga angielska kasuje nie tyle największych konkurentów jak La Liga czy Serie A – kasuje ich RAZEM WZIĘTYCH. Kryzys myśli trenerskiej zawsze łatano wyciągając za największe pieniądze najlepszych w danym okresie trenerów. Anglicy, gdy tylko poczuli choćby delikatny powiew jakichś kompleksów na tle rywali – szybko znajdowali drogę, by tych rywali po prostu przebić.
Niemal na każdym polu Anglicy szli na przedzie, kasowali kolejnych wrogów, planowani kolejne wyprawy. Poza tym przeklętym futbolem reprezentacyjnym.
Jest lepiej, ale czy jest dobrze?
Latami formułowano dziesiątki, jeśli nie setki przyczyn angielskiej mizerii reprezentacyjnej. Skupiano się na tym, że presja paraliżowała piłkarzy, że kolejni selekcjonerzy zwyczajnie nie dojeżdżali – wskazywano tu również na sporą reprezentację zagranicznej myśli szkoleniowej w elitarnej Premier League. Wytykano, że szalony rozwój skautingu oraz rynku transferowego wypchnął z mocnych klubów Anglików, a gdy tak się stało – trudno oczekiwać, że poziom reprezentacji będzie rósł. Jeśli 17-latkowie w akademiach to egzotyczny miks z całego globu, a potem jeszcze połowa tych 17-latków jest zastępowana przez 23-latków wykupowanych z najdalszych zakątków ziemi za nieprzyzwoicie grube kwoty – to czym tu się właściwie dziwić?
Ale Anglia wykonała szereg wielkich skoków do przodu w kwestii szkolenia własnej młodzieży. Zresztą, tak naprawdę problem od początku wydawał się być nieco wydumany – kraj tak rozkochany w futbolu, gdzie tysiące kibiców podążają na mecze wyjazdowe swojego klubu nawet w niższych ligach, zawsze ma potężny najniższy szczebel piramidy – gdzie każdy dzieciak garnie się do uprawiania sportu w swoim ukochany Blackburn, Middlesbrough czy Newcastle. Jasne, Anglia mocno unowocześniła szkolenie – zrezygnowała w młodszych rocznikach z gry na dużych boiskach, postawiła nacisk na małe gry, ujednoliciła wytyczne dla trenerów młodzieżowych, pokusiła się o stworzenie ośrodka podobnego do legendarnego Clairefontaine. Wzmocniono podstawy – do akademii wprowadzano dziesiątkami analityków, psychologów, wyspecjalizowanych trenerów. Również poszczególne reprezentacje – i te młodzieżowe, i dorosłą, obudowano sztabem naukowców i specjalistów.
Anglia zamiast setek talentów ma teraz talentów tysiące. Zamiast kilku kozaków, którzy w każdym roczniku dobijają do bram najlepszej ligi świata, jest ich kilkunastu. Nie zmienia się jedno – gdy wychodzą wspólnie na boisko, wciąż bolą zęby.
Tak dobry skład, tak słaba gra
Głupio byłoby nie zauważyć rozwoju – proces, który rozpoczął się w Anglii kilkanaście lat temu już przyniósł naprawdę duże efekty. W 2018 roku zajęli czwarte miejsce na Mistrzostwach Świata w Rosji – dopiero trzeci raz w swojej historii znaleźli się w mundialowej strefie medalowej, choć niestety dla nich – po raz drugi z efektem w postaci czwartego miejsca. Trzy lata później, na Mistrzostwach Europy, Anglicy zdobyli srebro – i był to ich najlepszy wynik od momentu, gdy powstały mistrzostwa kontynentu. W 2022 roku trafili na równie doskonałych Francuzów i odpadli w ćwierćfinale, ale nawet po gołych nazwiskach i sposobie gry było widać – coś w Anglii drgnęło.
Obecne mistrzostwa Europy? Anglia wystawia chyba najmocniejszy skład w dziejach. Ma tak szeroki wybór talentów, że Gareth Southgate pomija przy powołaniach Jacka Grealisha, Harry’ego Maguire’a czy Marcusa Rashforda. Kadra wreszcie ma globalną gwiazdę największego kalibru – Jude’a Bellinghama, który udowodnił już, że nawet pod szaloną presją, w najmocniejszym klubie świata, potrafi grać na poziomie absolutnie wybitnym. Harry Kane ma dopiero 30 lat, już jest najskuteczniejszym Anglikiem w historii drużyny narodowej, a patrząc na jego umiejętności – może też w przyszłości zbliżyć się do rekordu występów dla Anglii, dzierżonego przez Petera Shiltona. Spośród dziesięciu najwyżej wycenianych przez Transfermarkt.de zawodników, biorących udział w imprezie, pięciu to Anglicy. To skład obrzydliwie mocny. Selekcjoner, który pracuje z tą grupą od lat – najpierw jako koordynator i autorytet w kwestii szkolenia, potem już jako samodzielny selekcjoner. Praktycznie wszyscy zawodnicy mają za sobą cholernie udany sezon, z tymi z Manchesteru City na czele, którzy poza angielskim szkoleniem piłkarskim odebrali też katalońską lekcję taktyczną od Pepa Guardioli.
Z Serbią wymęczone 1:0, gdyby sędzia był nieco bardziej surowy – pachniało remisem. Z Danią, która wczoraj była bezlitośnie obijana przez Niemców, tworzących jakieś chore liczby klarownych okazji, zaledwie remis. W ostatnim meczu grupowym, ze Słowenią – nie tylko remis, ale jeszcze bezbramkowy. Masz Bellinghama, Kane’a, Fodena i Sakę, masz Trippiera i Walkera na bokach obrony. A, niech stracę, przywołajmy liczby. Bellingham w tym sezonie to 24 gole i 13 asyst. Kane strzelił 45 goli i dołożył 12 asyst. Foden skończył rozgrywki z 27 golami i 12 asystami, Saka w samej Premier League i Lidze Mistrzów zanotował 20 goli i 13 asyst. Boczni obrońcy to kolejny 1 gol i 16 asyst. Takie liczby w klubach – mocnych, cenionych, walczących o najwyższe cele. I ZERO goli przeciw Słowenii.
Każdej minucie meczów Anglików na tych mistrzostwach Europy towarzyszy to nieznośne pytanie: jak można być tak słabym, będąc tak dobrym. Jak ekipa takich kozaków, prowadzona przez trenera, który ma już na koncie historyczny z perspektywy Anglików sukces, jak tak zgrana i poukładana paczka, może być tak nudna. Tak bezbarwna. Tak ślizgająca się przez kolejne spotkania?
Dziś szansa udowodnić, że to był zaledwie powolny rozbieg przed wielkim skokiem. W innym wypadku, jeśli Anglia na tym turnieju nie zagra ani razu na miarę swojego mistrzowskiego potencjału, do grona wszystkich analityków, skautów, filozofów futbolu, psychologów, ekspertów w kwestii rozwoju motorycznego i fizycznego, trzeba będzie chyba jeszcze dołożyć szeptuchę.
Sprawdź ostatnie materiały wideo związane z Ekstraklasą
Komentarze