- Kamil Grosicki przede wszystkim zasługuje na wielki szacunek za wszystkie swoje występy w reprezentacji Polski – zwłaszcza te, gdy w piłce klubowej nie do końca mu szło, siedział na ławce, leczył urazy, marnował okazje transferowe.
- Kamil Grosicki to też w pewnym sensie symbol, może nawet uosobienie sposobu myślenia o naszej piłce, o naszych atutach i wadach, o tym, jak Polak powinien grać. Symbol i uosobienie na boisku, ale… chyba też poza murawą.
- Powoli domykamy nasz rozbrat z pokoleniem, który stanowił rdzeń reprezentacji Polski, ale domykamy też rozbrat z pokoleniem, które reprezentowało stary, dobry futbol. Czy jesteśmy już gotowi na ten nowoczesny?
Kamil Grosicki – Porucznik Polska
Bez przesady, Kapitanem Polska był, jest i pewnie pozostanie Kamil Glik. Wielkie chłopisko (o takich jak Kamil Glik nietaktem jest napisać “wielki chłop”, to jest “wielkie chłopisko”), jak trzeba, to uzdrowi Kazacha stopą, jak wymaga tego sytuacja, to posmyra po brodzie Kyle’a Walkera, albo da 34 nowe ujęcia do memów o “smiles in polish”. Prymat Kamila Glika w zestawieniu na najbardziej polskiego spośród odnoszących sukcesy piłkarzy nie ulega dyskusji – również z uwagi na fakt, że Glik większość swojej reprezentacyjnej przygody grał na równym, dość wysokim poziomie, bez względu na aktualną sytuację czy przynależność klubową.
Ale Kamil Grosicki ściga swojego kolegę z linii obrony i wcale nie ogląda jego pleców wyłącznie przez lornetkę. Kapral Polska to trochę za mało, szukałem długo na liście stopni brzmiącego odpowiednio godnie i jest: Porucznik Polska. Trochę niżej niż kapitan, ale niewiele.
O tym, dlaczego Grosicki jest wręcz idealny do roli symbolu pewnej większej sprawy, jeszcze przejdę, na razie skupmy się na samej karierze reprezentacyjnej. Napisać, że Grosicki ze swojej kariery klubowej nie wycisnął nawet połowy – to właściwie banał. Gdyby inaczej się prowadził, gdyby podejmował lepsze decyzje na rynku transferowym, gdyby nie zwlekał wiecznie ze zmianą barw do ostatnich minut okienka – zapewne jego piłkarskie losy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Dzisiaj pewnie trudno takie kwestie rozstrzygać, ale tam nic się nie zgadzało, od samego wejścia do seniorskiej piłki. Czym była ta kompletnie nieudana pod każdym względem przygoda z FC Sion? Równolegle Dawid Janczyk, rówieśnik z Legii, powędrował do CSKA za ponad 4 miliony euro, nieco starszego Fabiańskiego bezpośrednio ze stolicy wyciągnął Arsenal. Chwilę wcześniej Boruc powędrował do Celtiku, chwilę później Augustyna zgarnęło Rimini. A Grosicki? Najpierw Sion, potem Białystok, przy czym pamiętajmy – Warszawę na Białystok Kamil po prostu musiał zamienić. Z naciskiem na słowo “musiał”, co sam zresztą przyznawał w licznych wspomnieniach związanych z młodzieńczymi błędami.
O tych angielskich przygodach nie ma sensu wspominać, szczególnie w kontekście tych słynnych “Transfer Deadline Days”, podczas których transakcje z udziałem Grosickiego wysypywały się w ostatnich minutach okienka. Tak naprawdę jedyną naprawdę udaną, w stu procentach uzasadnioną względami sportowymi oraz ambicjami samego piłkarza, była zamiana Sivassporu na Rennes, gdzie zresztą Grosicki grał najlepiej. Potem – wiadomo, spełnienie marzeń o Premier League, ale jednocześnie pytania, czy to na pewno był najbardziej odpowiedni ruch pod względem jego kariery, jego rzeczywistych możliwości.
Natomiast – co z tego, że Grosicki nie wyciągnął maksa ze swojej kariery klubowej, jeśli w kadrze zawsze był przynajmniej solidny? Niezależnie od sytuacji w klubie, niezależnie od tego ile minut grał, jak często pojawiał się na boisku, jakie miał role w kolejnych drużynach – w reprezentacji wchodził i robił swoje. Oczywiście, to nie była droga przez piękną łąkę, z błękitnym niebem ponad głową – Grosicki to też wiele reprezentacyjnych rozczarowań. Ale rzadko, może nawet nigdy nie miałem wrażenia, że “Grosik” nie potrafi przełożyć tego, co daje w klubie, na to, co w meczach Polski. A przecież w drużynie Warzychy, Zielińskiego a teraz też Szymańskiego, to wartość nie do przecenienia.
Od września 2015 roku do porażki z Portugalią w ćwierćfinale Euro 2016 Grosicki zagrał w 15 meczach, strzelił 6 goli i dorzucił 9 asyst. W Ligue 1 w tym czasie w 36 meczach strzelił 9 goli i 4 asysty. Nawet wtedy, w swoim klubowym prime time, jeszcze więcej dawał kadrze. Jasne, były momenty, gdy jednak memowiał – monumentalna cieszynka w meczu towarzyskim, reklamy kebabów czy słynne “Cipo and Baxx”. Ale to nie zmienia faktu – odkąd stał się wiernym żołnierzem Nawałki, aż do dzisiaj, nie przynosił specjalnego wstydu, ilekroć zakładał koszulkę z Orłem. A często, bardzo często przynosił radość i dumę.
Świat, który odchodzi
Ale Grosicki to nie tylko symbol kadrowicza, który “potrafi szarpnąć”. To pod wieloma względami symbol i uosobienie, zarówno boiskowego jak i pozaboiskowego myślenia o polskiej piłce. Zacznijmy od tej prostszej sprawy, czyli od tego, dlaczego rozmowa o kadrze była latami rozmową o Grosickim (wcześniej w duecie z Błaszczykowskim).
Odkąd pamiętam, a właściwie odkąd świadomie chłonę futbol, nasz pomysł na granie był dość prosty. Wielkie chłopisko na stoperze (Kamil Glik zabetonował temat), mocny zabijaka w środku, na skrzydełkach husaria. Szybki, nie musi umieć jakoś wybitnie dryblować, te wszystkie przeplatanki są dobre w reklamach Nike. Balans ciałem, przyspieszenie, dojechanie do kreski i wrzutka. To było nasze DNA, to było nasze wunderwaffe. Piła na Grosickiego albo Błaszczykowskiego, oni niech jadą do końca, centra, buch, wyskakuję tyle nad ziemią, łup i bramka. Abstrahując od tego, czy była to najlepsza z możliwych strategii, abstrahując od tego, czy zawsze przynosiła jakikolwiek skutek – tak się o kadrze mówiło, tak ona rzeczywiście wyglądała.
Potem, gdy świat i środowisko piłkarskie poszło naprzód, zaczynaliśmy się zastanawiać, kombinować, szukać nowych rozwiązań. A może wahadłowi? A może diament w środku, może dwóch kreatorów gry za plecami napastnika? Może jednak jakaś asymetria, szczególnie, że niezłego mamy lewego pomocnika i prawego obrońcę? Zawsze w momentach tych dywagacji, mocna była frakcja tradycjonalistów – a w czym wam nie pasuje Grosicki? On by wszedł, by szarpnął, zawsze dałby z serducha, zawsze mógłby czymś nieszablonowym zaskoczyć. I jakkolwiek to brzmi – czas nie przyznał racji żadnej ze stron tego sporu. Bo “Grosik” czasem wchodził i faktycznie szarpał. Bo czasem najładniej wyglądające na papierze strategie kończyły się wpuszczaniem skrzydłowych na ostatni kwadrans i powrotem do tego, co nam przez lata wychodziło najlepiej.
Progresywni miłośnicy polskiej piłki wytkną: przez lata nam wychodziło najlepiej, bo nie próbowaliśmy niczego innego. I tu pewnie też leży jakaś część prawdy. Natomiast nie ma sensu już grzebać w przeszłości i ranach, dość napisać, że z zakończeniem kariery przez Jakuba Błaszczykowskiego i dzisiejszym ogłoszeniem “Grosika”, ten etap się definitywnie zakończył. Ostatni husarze odstawili swoje rumaki do stajni, pióra ze zbroją zawisną w muzeach.
Natomiast jest też świat poza boiskiem i mam wrażenie, że tutaj Grosicki jest jeszcze bardziej symboliczny. Trochę szalony. Trochę niepokorny. Nie mógł go swego czasu zatrzymać nawet Jacek Magiera, Cezary Kulesza z kolei musiał regularnie przeczesywać Białystok, by jego perełki z Jagiellonii nie trwoniły życia na hazardowych rozgrywkach. Nie wiem, czy Grosicki z tamtych lat otrzymałby tyle samo szans w dzisiejszym świecie. Nie wiem, czy tyle rzeczy uszłoby mu na sucho, a przede wszystkim – czy zdołałby z tamtymi problemami utrzymać się w dzisiejszych realiach. Grosicki – tuż po odchodzącym chwilę wcześniej Gliku – to symbole minionego świata, gdzie czasem faktycznie ważniejsze było, by “dać z wątroby”, niż profesjonalnie prowadzić się przez 11,5 miesiąca w roku.
Już nie będzie pewnie takich skrzydłowych. Już nie będzie pewnie takiej strategii grania. Już nie będzie pewnie tak barwnych wspomnień w autobiografii, jeśli Grosicki się na taką zdecyduje.
Świat, który nadchodzi?
Optymistyczną puentą byłoby: nie będzie takich skrzydłowych, bo będą bardziej wszechstronni, grający regularnie w mocniejszych ligach, dopinający transfery nie w ostatnich minutach, ale na długo przed rozpoczęciem okienka transferowego. Nie będzie takiego grania, bo będziemy bardziej nowocześni, elastyczni, gotowi do wyzwań lat dwudziestych XXI wieku. Nie będzie takich autobiografii, bo będą przesycone profesjonalizmem poradniki jak jeść, spać i odpoczywać, by zostać reprezentantem Polski.
Naprawdę chciałoby się spuentować: Grosicki odchodzi, odchodzi z nim stary świat, świat, który będziemy wspominać z sentymentem, ale też świat, który już nie mógł się sprawdzać w rywalizacji z bardziej nowoczesnymi systemami – od Czechów po Austrię. Czas na nowe, lepsze, unowocześnione, zrywające z archaizmami.
Ale czy na pewno mamy to nowe? Czy na pewno mamy to lepsze?
Ja Kamilowi po prostu bardzo dziękuję. Było bardzo przyjemnie kibicować zespołom, w których występował. I nawet ja, człowiek tak małej wiary, że w momencie awansu swojego klubu analizuje już konsekwencje ewentualnego spadku, wierzyłem, że “Grosik może coś szarpnie”.
Ależ by to siadło, gdyby jeszcze szarpnął jutro, co?
Komentarze