Grali, gdy mordowano ludzi. Piłka nożna w Auschwitz-Birkenau

Auschwitz-Birkenau
Obserwuj nas w
fot. Muzeum Auschwitz (www.auschwitz.org) Na zdjęciu: Auschwitz-Birkenau

Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że w Auschwitz-Birkenau, gdzie w czasie II Wojny Światowej życie straciły tysiące istnień, grano regularnie w piłkę nożną. Pamięć o tym, że w obozie stały dwie bramki, a pośród trawy narysowane były linie boiska, przetrwała we wspomnieniach nielicznych.

27 stycznia 1945 roku doszło do wyzwolenia Auschwitz przez Armię Czerwoną. W rocznicę tego wydarzenia i w Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu przypominamy o piłkarskim wątku związanym z tym obozem koncentracyjnym.

Piłka nożna uratowała mu życie

Okazuje się, że piłka nożna przyczyniła się w przynajmniej jednym przypadku do uratowania życia. Mowa tu o Leo Goldsteinie – Żydzie, który w czasie pobytu w Auschwitz otarł się o śmierć. Goldstein zmierzał nago wraz z innymi do komory gazowej. Strażnik o imieniu Otto, będący przed wojną niemieckim piłkarzem, odesłał go jednak do jednego z baraków.  Obaj spotkali się wcześniej tylko raz. Tydzień przed całym zdarzeniem Otto pytał czy któryś z Żydów zna zasady gry w piłkę. Goldsteid odważył się wtedy powiedzieć: czytałem kiedyś książkę na ten temat. Goldstein przeżył, bo naziści poszukiwali sędziego, mogącego poprowadzić ich mecze. Żyd, który zmierzał do komory, pasował do tego zadania bardzo dobrze.

Dzięki temu, że z powodzeniem sędziował mecze w obozie, naziści pozostawili Goldsteina przy życiu. Prowadzenie spotkań stało się jego pasją i nie porzucił jej nawet po opuszczeniu Auschwitz-Birkenau. Po zakończeniu wojny przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, gdzie skończył kurs i został arbitrem z prawdziwego zdarzenia. W 1962 roku pojechał nawet na mundial do Chile, gdzie pełnił funkcję liniowego.

Fot. polskawalczaca.com

Goldstein nie szukał rozgłosu, a swoją obozową przeszłość starał się zostawić za sobą. Media przypomniały sobie o nim dopiero 15 lat po wojnie, kiedy w czasie meczu w Nowym Jorku został poturbowany przez jednego z kibiców. Gołymi pięściami zaatakował go także piłkarz z Haiti, oburzony jedną z podjętych przez niego decyzji. Na kimś, kto otarł się o śmierć w obozie koncentracyjnym, zdarzenia te mogły nie robić jednak większego wrażenia.

Złudzenie normalności

Boisko piłkarskie umiejscowione było tuż przy torach i nie było to przypadkowe. Ludzie, których przywożono do obozu, opuszczali wagony właśnie przy rampie wyładowczej, skąd roztaczał się doskonały widok na plac gry. Z całą pewnością można dopatrywać się w tym zabiegu celowego. Widok ten mógł stwarzać u nowo przybyłych więźniów wrażenie normalności, wręcz łagodności obozu pracy, do którego właśnie trafiali. Słynny napis na bramie – Arbeit match frei (Praca czyni wolnym) mógł nabierać w tym kontekście nowego znaczenia. Faktem jest, że niektórzy więźniowie zapominali od święta o wszelkich troskach, biegając po wspomnianym boisku. Większości niestety nie było to dane, a złudzenie normalności znikało czasem szybciej, niż pójście po piłkę, która wylądowała poza boiskiem.

Fot. polskawalczaca.com

W rzeczywistości dostęp do boiska mieli tylko nieliczni, a mecze rozgrywano tam zazwyczaj jedynie w dzień wolny – czyli niedzielę. Świadczą o tym słowa Miklosa Nyiszliego, zawarte w dziele „Byłem asystentem Doktora Mengele”.

Odpoczywam na swoim legowisku albo przesiaduję na ławeczce na boisku sportowym, znajdującym się w sąsiedztwie bloków. Bo i boisko sportowe jest na terenie obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Korzystają jednak z niego tylko więźniowie uprzywilejowani, przeważnie Niemcy. W niedzielę odbywają się tutaj mecze sportowe. W pozostałe dni plac jest pusty. Tylko jeden rząd kolczastych drutów odgradza boisko sportowe od I krematorium”.

Grali, gdy palono ludzi

W zupełnie innej roli na boisko wychodzili alianccy jeńcy. Mecze, w których uczestniczyli Szkoci, Anglicy, Walijczycy i Irlandczycy rozgrywano w każdą niedzielę. W przeciwieństwie do Żydów, uczestniczyli w nich bez przymusu i dla własnej przyjemności. Na łamach gazety Daily Mail przekonywał o tym Rob Jones – dawny jeniec obozu Auschwitz-Birkenau. By opisać jedną z niedziel, powiedział: “Tego dnia nie kazano nam pracować, dlatego mogliśmy zająć się piłką. Gdy o naszych występach dowiedział się Czerwony Krzyż, zorganizowano nam nawet koszulki w kolorach naszych krajów“.
 
Jeńcy zaangażowali się wówczas w całą sprawę tak bardzo, że z resztek wełny i niepotrzebnych skarpet wyszyli sobie narodowe emblematy. Dzięki temu ich stroje wyglądały niemal jak prawdziwe. “Futbol był odskocznią od tego, co robiliśmy w obozie na co dzień. Gdy żyło się w tak złych warunkach, była to nasza jedyna przyjemność. Oczywiście mogliśmy grać tylko latem, gdyż w zimę boisko do gry w piłkę nożną było pokryte śniegiem i lodem“.
 
Mimo niedzielnej beztroski, jeńcy ani na moment nie zapomnieli jednak o miejscu, w  którym się znajdowali. Wszystko z powodu usytuowanych nieopodal krematoriów. “Gdy wiatr zawiał w naszą stronę, czuliśmy potworny smród. Doskonale wiedzieliśmy, że to palone ciała. Co mogliśmy jednak zrobić… Widzieliśmy, jak giną Żydzi, Polacy, Cyganie, homoseksualiści. Baliśmy się, że nas spotka wkrótce to samo“.

Fot. DailyMail.com

Jonesowi, który w czasie pobytu w obozie stał na bramce walijskiego zespołu, udało się przeżyć. Gdy do Auschwitz zaczęła zbliżać się Armia Czerwona, zwołano ewakuację, nazwaną później marszem śmierci. W ciągu zaledwie czterech miesięcy Jones przeszedł blisko 900 mil, tracąc przy tym połowę swojej wagi. Z powodu mrozu i trudnych warunków życie w czasie podróży straciło ponad stu innych jeńców. Tych, którzy przeżyli wyzwoliła ostatecznie radziecka armia. Jones wrócił do Newport w południowej Walii, gdzie z utęsknieniem oczekiwała go żona – Gwladys.

Przez bramkę do komory gazowej

Obozowe boisko było przez pewien czas poligonem doświadczalnym dla Anioła Śmierci, jak nazywano doktora Josefa Mengele. Jak opisuje w swoich wspomnieniach dawny więzień, Joseph Zalman Kleinman, bezlitosny zbrodniarz wpadł pewnego dnia na pomysł, jakim było zbudowanie “bramki śmierci”.

Do obozu przyniósł tego dnia drewnianą deskę, która miała zostać umieszczona między dwoma słupkami na pobliskiej murawie (…). Siedzieliśmy w swoich barakach, gdy usłyszeliśmy nowy rozkaz. Wszyscy chłopcy mieli zjawić się na boisku. Z tego co wiem, należało ono wcześniej do Cyganów, których zabito parę tygodni przed tym, jak się tam zjawiłem”.

Jak wynika z jego relacji, chłopcom zgromadzonym na boisku rozkazano, by spróbowali przejść pod zamontowaną deską. Ci, którzy byli niżsi i wykonali to zadanie, trafili do komory gazowej. Życie straciło tego dnia blisko tysiąc osób. Szczęśliwie ocalały Kleinman wspomina: “Przeżyłem tylko dlatego, że wcześniej włożyłem sobie do butów parę kamieni. Dzięki temu wydawałem się znacznie wyższy“.

Salami za wygrany mecz

O swoim pobycie w obozie opowiadał też Żyd czeskiego pochodzenia – William Schick. Mężczyzna, który przed wybuchem wojny był półprofesjonalnym piłkarzem, trudnił się w Auschwitz graniem na trąbce. Jako, że nie wychodziło mu to najlepiej, szybko wpadł w niemałe tarapaty i jak sam zapewniał, dwukrotnie ocierał się o śmierć w komorze gazowej. W krytycznym momencie pomocną dłoń wyciągnął do niego jeden z niemieckich dowódców.

On, w przeciwieństwie do innych, był dla więźniów bardzo miły. Nigdy w obozie żadnego z nas nie uderzył. Pewnego dnia przyszedł do naszego baraku i  zapytał, czy ktoś z nas gra w piłkę nożną. Podniosłem rękę, bo przed wybuchem wojny występowałem w półprofesjonalnym klubie w Pradze“.
 
Umiejętności Schicka zostały docenione. Stanął na czele obozowego zespołu, który w wolnych chwilach rozgrywał spotkania z więźniami z innych części Auschwitz-Birkenau. “Po wygranym meczu dawano każdemu z członków drużyny po sześciocalowym kawałku salami. Nie mogliśmy jednak być zachłanni. Trzeba było uważać, bo w przypadku zjedzenia wszystkiego za jednym razem, można było nawet umrzeć. Nasze żołądki nie były przyzwyczajone do takiego jedzenia” – tłumaczył. Wspomniany dowódca, który zaciągnął Schicka do prowadzenia obozowego zespołu, został po latach uhonorowany odznaczeniem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”.

Przeżyli nieliczni

Historie Leo Goldsteina, Josepha Kleinmana czy Rona Jonesa to niestety wyjątki od przykrej reguły. Większość osób związanych z futbolem pozostało w Auschwitz do końca swoich dni. Niemcy ubolewali po zakończeniu II Wojny Światowej chociażby nad stratą Juliusa Hirscha, którego zgładzono w obozie z powodu żydowskiego pochodzenia.      
 
Siedmiokrotny reprezentant Niemiec grał w czasie kariery na pozycji lewego skrzydłowego, a krajowi zasłużył się już w czasie I Wojny Światowej. Za dokonania na froncie uhonorowano go wysokim odznaczeniem wojskowym. Gdy do władzy dochodził Hitler, on stał się trenerem. Hirsch nie opuścił III Rzeszy, gdyż nie dopuszczał do siebie myśli, iż mógłby zostać pojmany. O tym, jak bardzo się mylił, przekonał się w 1943 roku, gdy wraz z innymi Żydami wysłano go do obozu w Auschwitz-Birkenau.  Co ciekawe, jego śmierć w komorze gazowej datuje się na jeden z ostatnich dni II Wojny Światowej.
 
Mimo gry w piłkę – zarówno przed, jak i w trakcie pobytu w obozie – swojego życia nie uratował też Eddy Hamel. Holender, który przez osiem lat grywał w Ajaksie Amsterdam, trafił do obozu przed 40. rokiem życia.

Wszystko było dobrze aż do pewnego dnia, gdy stawiliśmy się przed komisją lekarską. Stałem tuż za Hamelem, który szepnął mi na ucho, bym się odwrócił. Zobaczyłem, że jego usta są opuchnięte. Nie wiedziałem co to jest, ale musiało być to jakieś zakażenie. Zdrowi więźniowie, a wśród nich ja, byli wysyłani na prawo, a chorzy i niezdolni do pracy na lewo. Eddy’ego Hamela wysłali tego dnia w przeciwnym kierunku” – tłumaczył. Jak się później okazało, stracił go z oczu na zawsze.

Autor: Michał Wachowski

Autor tworząc artykuł posiłkował się takimi źródłami jak:

Los utracony Kereszta Imrego, Ludzie, którzy szli Tadeusza Borowskiego, Co zostaje w Auschwitz Giorgio Agambena, Byłem asystentem doktora Mengele Nyiszliego Miklosa, a także stronami: polskawalczaca.com, artykułami na: Daily Mail, Daily Telegraph

Komentarze