- Spór o powrót Warty do Poznania wciąż trwa, a czas ucieka – jeśli do 18 czerwca nie będzie zgody na grę Warty przy Bułgarskiej, to ta nie przystąpi do rozgrywek 1. ligi
- Kto jest winny tego stanu rzeczy? Warta, bo nie wybudowała sobie stadionu? Lech, bo nie chce się przesunąć przy Bułgarskiej? A może poznański magistrat?
- Warciarze znaleźli się w fatalnym położeniu – między doskonale liczącym pieniądze Lechem i odwróconym od sportu zawodowego Poznaniem
Gdzie leży oś sporu
W poniedziałek władze Warty zorganizowały spotkanie z mediami, na którym właściciel Bartłomiej Farjaszewski i prezes Artur Meissner szeroko opowiedzieli o tym, w jakim położeniu znalazł się klub. Sytuacja jawi się jako katastrofalna. Warta jest po prostu bezdomna. Obiekty przy Drodze Dębińskiej nie nadają się do gry na jakimkolwiek szczeblu centralnym, bo na starych obiektach Warty poza boiskami nie ma prawie nic.
Komisja Licencyjna powiedziała Warcie wprost – żadne Grodziski w grę nie wchodzą, macie grać w Poznaniu. A skoro w Poznaniu, to tylko przy Bułgarskiej, bo tylko ten stadion spełnia wymagania pierwszoligowe (tak jak przed spadkiem ekstraklasowe). Z kolei Stadionem Miejskim zarządza spółka Stadion Poznań, która ma bezpośrednie połączenia z Lechem. Spółka mówi – koszty są takie i jeśli chcecie tu grać, to musicie dołożyć tyle. Warta mówi “tyle nie mamy” i zerka w kierunku władz miasta, a władze miasta mówią “my tyle do sportu zawodowego nie dołożymy”.
Każdy okopał sie na swojej pozycji. Lech na pozycji “mamy swoje problemy, nie będziemy rozwiązywać cudzych”. Spółka Stadion Poznań na pozycji “jesteśmy podmiotem komercyjnym, nie możemy działać na szkodę spółki”. Miasto na pozycji “nie wykładamy dotacji na sport profesjonalny”. Z Warta w pozycji zdesperowanego klubu, który – jeśli żadna z trzech pozostałych stron nie zrobi kroku wstecz – może nie przystąpić do rozgrywek 1. ligi i zrobi krok… Nie, to nie będzie krok w tył. Warta po prostu upadnie.
Bezdomni chcą na stadion-potworek
Rozumiem argumenty każdej ze stron. Najbardziej pewnie mogę zrozumieć Lecha, który dość nieoczekiwanie dla siebie znalazł się w tym sporze jako strona walki. Kolejorz metaforycznie przedstawia to tak, że wynajmuje dom od landlorda, utrzymuje ten obiekt, włożył pieniądze w tę infrastrukturę (także na poczet komercyjnego jej wykorzystania) i nie chcę, by wynajmujący dokładał mu innego lokatora do tego domostwa. Jest pewnie metafora pokrętna, bo przecież Lech nie spędza każdego dnia na głównym boisku, nie obstawia też trybun przez każdą godzinę tygodnia, ale logika Kolejorza jest jasna – nie chcemy, by ktoś naszym kosztem pakował się na Bułgarską. Kosztem finansowym, ale i kosztem spadku jakości boiska.
A ta jakość boiska jest tutaj ciekawym aspektem, bo po sznureczku możemy od niej dojść do krytyki miasta. Stadion Miejski jest architektonicznym potworkiem. Jego konstrukcja to prawdziwe kuriozum w kontekście tego, że centralnym punktem tego stadionu jest boisko. Swego czasu na Bułgarską przyjechał specjalista z UEFA. Poprzechadzał się, pomierzył, policzył. Wrócił z danymi i powiedział, że ten stadion nie nadaje się do rozgrywania meczów piłkarskich. Są trybuny, są szatnie, są światła, ale są też katastrofalne warunki do utrzymania dobrego boiska.
Lech zatem co rusz wymienia trawę na stadionie, wieczorami doświetla boisko specjalnymi lampami, nad murawą działa specjalny sztab ludzi. Ale to ledwie wystarcza, by jeden zespół mógł tutaj komfortowo rozgrywać mecze.
Ktoś ten stadion jednak zbudował. I było to miasto. To samo miasto, które przez kilka lat nie posunęło do przodu (a przynajmniej nie w stopniu wystarczającym) przebudowy obiektu przy Drodze Dębińskiej. Sytuacja prawna tego gruntu nie pomagała w przebudowie “Ogródka” Warty, natomiast dziś nie ma tam niemal nic. Jest boisko, jupitery i tyle. Stary obiekt klubowy został zburzony. Warciarze swój dom mają kilkaset metrów dalej przy ulicy Spychalskiego. Nad basenem POSiR-u.
Niech zbudują sobie sami!
Dlatego z uśmiechem – choć gorzkim – czytam komentarze kibiców spoza Poznania, którzy dziwią się, że poznański magistrat rozkłada przy tym całym sporze ręce. Te władze robią to od lat. Wystarczy przeliczyć kluby sportowe w stolicy Wielkopolski, które mogłyby rozgrywać swoje mecze w najwyższej klasie rozgrywkowej. “Mogłyby”, gdyby pozwalało na to wsparcie sportu ze strony miasta. Nie ma infrastruktury, nie ma kultury sportu, są raczej kłody rzucane pod nogi.
Ucieka nam gdzieś tu samo zarzewie problemu. Niech to wybrzmi: poznański klub chce wrócić do gry w Poznaniu, ale nie ma gdzie, a jeśli już ma gdzie, to na obiekt, który może tego nie dźwignąć, bo korzysta z niego inny klub z tego samego miasta. Jeszcze raz: stolica jednego z najbardziej dynamicznie rozwijających się regionu w tej części Europy rozkłada ręce, bo drugi największy klub miasta musi wrócić z Grodziska Wielkopolskiego do siebie.
Polecam przeczytać sobie to zdanie na głos i być może wtedy dojdzie do wszystkich skala tego absurdu.
Oczywiście nie brak też głosów o tym, że Warta jest w tej sytuacji winna. – Przez te lata gry w Grodzisku powinni przystosować “Ogródek!” – czytam. Pytanie – za co? Wybudować sobie ten obiekt za swoje? Tak jak jedyna na szczeblu centralnym Termalica? I żeby była jasność – też czuję niesmak, gdy miasta pompują co roku miliony złotych w kluby, które tkwią na miejskich garnuszkach. Ale nie obruszam się, gdy miasta budują stadiony. Tak samo nie obruszam się, gdy miasta budują teatry, parki czy inne obiekty przydatności publicznej.
Dzisiaj Warta jest w sytuacji, gdzie w przeciwieństwie do Gliwic, Szczecina, Płocka, Lublina i setek innych ośrodków nie dostali obiektu, na które pieniądze wyłożyli podatnicy. I naprawdę trudno mieć o to do niej pretensje. Zwłaszcza wobec tego, że z tych samych powodów warciarze byli zmuszeni do gry 50 kilometrów od swojego domu, gdzie trudno buduje się bazę kibicowską.
Jak Szkot, poznaniak i krakowiak
Jest taki stary (i już mało śmieszny) żart o sekrecie wynalezienia drutu. Otóż powstał on tak, że rzucono monetę między mieszkańców Poznania oraz Krakowa, a ci – znani dusigrosze – tak ją sobie wyrywali z rąk, że powstał właśnie drut. Krąży też wersja o dwóch Szkotach, ale nie będą nam wyspiarze kraść głównych ról w nieśmiesznych dowcipach, zatem uznajmy, że był to właśnie poznaniak z krakowiakiem.
Warta jest teraz w podobnej sytuacji. “Podobnej”, bo nikt jej sobie nie wydziera z rąk, ale znalazła się za to między dwoma podmiotami, które potrafią liczyć pieniądze i niezwykle pilnują swojego majątku. Po jednej stronie Lech – klub, w którym chyba jak w żadnym innym przykłada się olbrzymią wagę do zielonego koloru w Excelu. A po drugiej władze Poznania – magistrat, który jak prawie żaden inny ośrodek w Polsce idzie tak bardzo pod prąd haseł o “stawianiu na sport”.
I warciarze muszą od jednej strony wydusić jakiekolwiek zejście ze swoich oczekiwań finansowych, a od drugiej próbują wysupłać jakiekolwiek wsparcie finansowe.
To trochę tak, jakby początkujący zawodnik MMA wszedł między dagestańskiego zapaśnika i tajskiego kickboksera. Albo jakby rowerzysta chciał zabrać jeden pas ruchu od samochodziarzy, ale i jednocześnie wymóc zniżki od taksówkarzy. O, albo jakby młody człowiek próbował apelować do polityków o normalizację rynku mieszkań, ale z drugiej próbował uzyskać poparcie pokolenia, które mieszkało w siedemnastu, na dnie jeziora, a teraz przychodzą do nich ci roszczeniowi milenialsi…
Słowem – nie zazdroszczę Warcie.
PR-owo Warta próbuje grać agresywnie, ale jednocześnie nie na tyle agresywnie, by nie siedzieć samemu przy okrągłym stole podczas rozmów o grze na Stadionie Miejskim. Czas ucieka, Komisja Licencyjna odlicza dni do 18 czerwca, czyli dnia, gdy “Zieloni” muszą wysłać do PZPN-u podpisaną umowę na korzystanie z obiektów przy Bułgarskiej. A jak to się zakończy?
Gdybym miał obstawiać, to Warta skończy z sukcesem połowicznym. Czyli przystąpi do rozgrywek 1. ligi. Ale zacznie sezon znów w Grodzisku. Dojdzie do porozumienia w kwestii korzystania ze Stadionu Miejskiego, ale z uwagi na brak szatni, dojdzie do przetargów na remont przestrzeni przy Bułgarskiej. Uda się przebłagać Komisję Licencyjną, by znów uznała, że Warta jeszcze chwilę może grać w Grodzisku, ale później wróci do Poznania. Pewnie ostatecznie tam wróci, jakoś wiosną, na kilka kolejek, bo przecież przetargi trzeba ogłosić, rozstrzygnąć, a nim wjadą na Bułgarską robotnicy, to będzie zima.
Kto będzie wygranym takiego rozwiązania? Znów miasto. Bo gorącą pyrę w postaci Warty w Poznaniu znów będzie można odłożyć na doskonale znaną prokrastynatorom półkę. Czyli półkę z napisem – na później.
A to nie jest tak, że miasto powinno odpowiedzieć za błędne poprowadzenie inwestycji w stadion (w efekcie której murawa ledwo może “udźwignąć” grę jednego klubu)?