- – Ja naprawdę jestem normalnym facetem. Uśmiechniętym. Łatka, która do mnie przylgnęła, jest nieprawdziwa i się z nią nie zgadzam – mówi Michał Probierz, selekcjoner reprezentacji Polski
- – Patrzyłem na ojca i widziałem, że trzymanie wszystkiego w sobie nie jest dobre dla zdrowia. Od dziecka byłem inny niż on. I w sumie dobrze mi z tym. Nigdy nie żałowałem słów, które wypowiedziałem – opowiada
- O życiu w świecie piłki i łączeniu go z życiem prywatnym. O golfie, wpływie doświadczenia życiowego i braku potrzeby psychologa w kadrze. W tym wywiadzie będzie mało boiska
Michał Probierz: Tyle razy mnie już podrzucali, a kilka razy zapomnieli złapać
Przemysław Langier (Goal.pl): Jak to jest być trenerem? Dobrze?
Michał Probierz (selekcjoner reprezentacji Polski): (śmiech) Zawsze było tak, że jak się wygrywało, to było dobrze, a jak przegrywało to słabo. Ale po tylu latach pracy już nie rozdzielam tego w ten sposób. Tyle razy mnie już podrzucali, a kilka razy zapomnieli złapać. Dobrze być trenerem niezależnie od tego, czy w danym momencie mi się układa. Najważniejsze, że ta robota nie zmienia mnie jako człowieka.
Ale ciągle wszyscy tylko o tej piłce i piłce… Udziela pan masy wywiadów na te same tematy. Do znudzenia.
Nie przeszkadza mi to, naprawdę. Po barażach miałem trochę przerwy. Teraz tych rozmów faktycznie znów jest trochę więcej, ale trzeba się umieć zdystansować. Nie mam z tym problemu.
Niektórzy ludzie z tego biznesu nie kryją, że mają czasem dość piłki. Gdy w tym sezonie umówiłem się na wywiad z Tomasem Pekhartem i zaznaczyłem, że nie chcę z nim w ogóle rozmawiać o boisku, powiedział z totalnym entuzjazmem, że wreszcie doczekał się czegoś takiego.
Rozumiem to, ale piłka to jest mój zawód, a wszystko, co się z nią wiąże, to następstwa, które zaakceptowałem wchodząc w ten świat. Pewne rzeczy traktuję już mechanicznie. Na przykład nadchodzą mistrzostwa Europy, wielki turniej, a ja nie czuję z tego powodu jakichś większych emocji niż standardowo. Gdybym miał teraz trenować dzieci, podchodziłbym identycznie jak do trenowania dorosłych. Za dużo mam też doświadczenia, bym mógł zwariować, bo wokół dzieje się więcej. Jestem pewien, że cała otoczka Euro nie wpłynie na mój plan co do przygotowań.
Nie no… nie wierzę, że Euro nie budzi większych emocji niż standardowy mecz.
Naprawdę. Zupełnie nie podniecam się, bo nadchodzi duży turniej. Fajnie, że rywalizujemy, chcemy zrobić jak najlepszy wynik, ale nie mam czegoś takiego, że teraz to trzeba wszystko zrobić inaczej, bo jest Euro. To są mecze jak wszystkie inne. Jakbym nagle zaczął uważać inaczej i kombinował, to ryzyko, że się nie uda, byłoby większe. Na pewno nie będziemy robić nie wiadomo jakiej napinki.
Może ten spokój jest spowodowany tym, że reprezentacja nie może nikogo zawieść, bo nikt nie ma w stosunku do niej większych oczekiwań.
Ale ja mam oczekiwania. Chcę wyjść z grupy i zaznaczyć z reprezentacją tam swoją obecność. W życiu nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że jedziemy tam na wycieczkę.
My trenerzy jesteśmy przede wszystkim ludźmi
Widać, że pan jest facet ze Śląska. Charakterny.
Trochę się śmieję, bo jak chcą przywalić prezesowi Kuleszy, to mówią, że jestem z Białegostoku, a jak chodzi o coś innego, to że ze Śląska.
Ale jednak jest pan ze Śląska.
Zawsze byłem, nigdy się nie zmieniłem. I to nie tylko to, że charakterny, ale ja naprawdę jestem normalnym facetem. Uśmiechniętym. Łatka, która do mnie przylgnęła, jest nieprawdziwa i się z nią nie zgadzam, ale też nikomu nie chcę niczego udowadniać na siłę. Mam bardzo wielu przyjaciół, także spoza piłki. Żaden z nich nie powie, że zachowuję się inaczej niż kiedy byłem bezrobotny lub bez stanowiska selekcjonera reprezentacji. Poza piłką mam te same potrzeby – jak chcę iść do kina, to idę. My trenerzy nie powinniśmy się obawiać mówić, że jesteśmy przede wszystkim ludźmi.
Łatka wzięła się z tego, że potrafi pan – nazwijmy to w ten sposób – zachowywać się ekspresyjnie.
Widzi pan… Jak Simeone wariuje przy linii, to się mówi, że żyje meczem i jest razem z drużyną, a jak Probierz, to że wariat.
Zakłada pan czasem maski?
Nigdy. Wszystkie moje zachowania są naturalne. Taki jestem i dla nikogo się nie zmienię.
Kiedyś opowiadał pan, że przez to, iż tłumienie emocji w sobie niszczyło pana ojca, przez co w wieku 41 lat doznał udaru. To zdarzenie miało wpływ na to, jaką pan jest osobą?
Na pewno. Patrzyłem na ojca i widziałem, że trzymanie wszystkiego w sobie nie jest dobre dla zdrowia. Od dziecka byłem inny niż on. I w sumie dobrze mi z tym. Nigdy nie żałowałem słów, które wypowiedziałem. Trochę korzystają na tym też dziennikarze, bo rzadko komuś coś zmieniam w autoryzacji. Wiem co mówię, ponoszę za to odpowiedzialność.
Oglądaj: Michał Probierz – osąd selekcjonera. Znormalniał?
Kiedyś się wkurzałem, ale z wiekiem mi to minęło
Po której stronie barykady pan jest, jeśli chodzi o odczuwanie presji? Są tacy, którzy uważają, że presję to ma chirurg w szpitalu, a nie człowiek zajmujący się piłką, ale i tacy, którzy prawo do presji dają każdemu.
Każda presja jest inna i każdy ma prawo ją odczuwać. Z samą presją nie mam żadnych problemów, pod warunkiem, że nie mylimy jej z chamstwem. A nim czasem dochodzimy do przesady. Tak było ostatnio w przypadku Janka Bednarka, po którym się przejechano za gola straconego z Estonią, a on był co najwyżej jednym z kilku zawodników, którzy mogli to uratować. Wszystko spadło na niego, ale to było chamstwo, nie presja.
Ale nawet zostawiając chamstwo na boku. Presja odciska jakieś piętno na pana życiu prywatnym?
Na mnie nie. Jestem przyzwyczajony. Dla mnie jest w porządku, gdy ktoś mnie ocenia i nawet krytykuje. Nie mam żadnych pretensji, gdy w którymś programie jakiś ekspert powie, że Probierz coś robi źle. Tych programów teraz jest tyle, że zawsze znajdzie się ktoś, kto powie coś na tyle oryginalnego, żeby zaistnieć. To jest normalne. Słucham, czytam, nie mam z tym problemów i powiem więcej – czasem nawet dowiem się z tych programów czegoś naprawdę ciekawego.
Nie zawsze miał pan chyba takie podejście.
Kiedyś się wkurzałem, ale z wiekiem mi to minęło. Zyskałem zbyt duże doświadczenie. Poza tym co mi da, że zirytuję się na jakąś opinię o mnie? Dla mnie najistotniejsi są piłkarze i to, by im pomóc w staniu się lepszymi. Jeśli mi się to uda, to i ja na tym przecież skorzystam.
Miał pan kiedyś dość piłki?
Może jeden lub dwa. Na przykład wtedy, jak co tydzień wszędzie trąbiło się, że w Cracovii to grają sami obcokrajowcy, podczas gdy gdzieś indziej wcale nie było pod tym względem lepiej. Miałem odczucie, że pojawił się trend, by przywalać we mnie. Teraz wiem, że to normalne i trzeba umieć się do tego po prostu przypasować.
Golf jako coś bardzo ważnego
To było też powodem podania się do dymisji po pierwszym meczu rundy wiosennej? Wtedy pan brzmiał, jakby faktycznie miał dość tego biznesu.
Nie, nie. Tam powody były zupełnie inne. Rozmawiałem wtedy o tym z profesorem Filipiakiem, ale w związku z tym, że profesor nie żyje, nie chciałbym do tamtej rozmowy wracać. Przy okazji chciałbym wyrazić żal – strasznie mi przykro, że tak nieoczekiwanie od nas odszedł.
Nie wszystko było jednak tematem prywatnej rozmowy. Otwarcie mówił pan: „Muszę odpocząć, bo przez piętnaście lat praktycznie cały czas pracowałem. Jest teraz taki moment, w którym widzę, że muszę to zrobić, pojechać gdzieś i zająć się sobą oraz rodziną. To był dla mnie burzliwy okres z wielu względów. Przez całą pracę trenerską miałem zaledwie trzy miesiące przerwy”.
Mówiłem to, co czułem. A czułem potrzebę zdystansowania się mniej więcej z tych powodów, które tam wymieniłem. Ale wtedy nie grałem jeszcze w golfa. Nie byłem świadomy, ile takie hobby może dać. Teraz, gdy mam gorsze momenty, po prostu idę pograć. Jest wspaniała grupa ludzi, z którą można zawsze pogadać. Czasem zdarzy się sytuacja, że wzajemnie nie wiemy, czym ktoś się zajmuje poza polem golfowym. To daje odskocznię od rzeczywistości. Niedawno miałem okazję grać z Rafałem Olbińskim, malarzem, z którym poznaliśmy się przy tej okazji. Ani on nie wiedział, kim ja jestem, ani ja, kim on. A dziś stałem się jednym z jego największych fanów. Niestety on w piłkę się nie wkręcił, choć gratulacje po awansie na Euro mi przysłał.
Golf stworzył nowego Michała Probierza.
Czasem się zastanawiam nad komentarzami, gdy wrzucę jakieś zdjęcie z golfa. Ludzie mi piszą, żebym zajął się pracą, ale przecież nikt nie pracuje 24 godziny na dobę. Jest praca, a po niej potrzeba złapania dystansu. Nie zgodzę się z trenerami, którzy najchętniej pracowaliby przez większość dnia. Sam namawiam młodych trenerów, by czasem odpoczęli. By nie pojechali na jakiś mecz. W naszej pracy potrzebna jest głowa, a żeby działała poprawnie, trzeba o nią dbać. Golf jest moim sposobem.
A kiedyś mówił pan, że trenerem jest w każdej godzinie, w której nie śpi. Że trzyma przy łóżku kartkę z długopisem, gdyby w nocy się pan obudził i wpadł na jakieś ćwiczenie, które trzeba zapisać, by nie uciekło.
Ale to jest coś zupełnie innego. To naturalne, bo nawet jak resetujesz głowę, to nagle może wpaść do niej jakiś pomysł i szkoda, by uciekł. Jak u mojego ulubionego Sztautyngera, który nie krył, że nie rozstaje się z długopisem i kartką. Była zresztą taka fraszka: “kiedyś o fraszce tak długo myślałem, że ją zapomniałem”.
Więcej czasu dla rodziny było w piłce klubowej
Co w pana życiu zmienił format pracy z klubowej na reprezentacyjną?
Kolosalna różnica, dwa różne światy. Dziś jestem non stop w rozjazdach i myślę, że stałem się mistrzem świata w pakowaniu walizek. Tu wyjazd na dwa dni, tam na trzy, tu do zimna i deszczu, zaraz do słońca. Non stop odwiedzanie zawodników. Przede wszystkim tych nieoczywistych – bardziej takich, których chcemy dowołać do kadry niż do pewniaków.
A tyle się mówi, że to trener reprezentacji ma więcej czasu dla siebie od klubowego.
Te prace są po prostu inne, a tak naprawdę wspólny mianownik to bardzo dużo roboty. Choć gdyby moja rodzina miała się wypowiedzieć, kiedy było mnie więcej w domu, powiedziałaby, że w czasach klubowych. Przynajmniej byłem na miejscu. A w tym roku to nie wiem, czy by się zebrało dziesięć dni, jak byłem w Białymstoku.
W takim razie następne pytanie jest oczywiste – jak godzić pracę trenera z rodziną?
To kwestia zrozumienia drugiej strony. Są zarwane weekendy, ale przecież wchodząc w relację z osobą ze świata piłki, jest się tego świadomym. Ale są też momenty odskoczni. Ostatnio wyłączyłem telefon na tydzień i przysięgam – nie włączyłem go nawet na minutę.
Na tydzień? Czyli nie cierpi pan na FOMO.
Zdecydowanie nie. Choć moja partnerka nie kryła zaskoczenia, że faktycznie potrafiłem się do tego stopnia odciąć. Trochę brakuje czasu na czytanie, bo jednak jest albo praca, albo rodzina. Z czegoś trzeba było zrezygnować, więc zrobiło mi się trochę zaległości w lekturach.
Już jakiś czas rozmawiamy i im dłużej to trwa, tym bardziej mam wrażenie, że dziś nie wdałby się pan w taką dyskusję na Twitterze, jak kiedyś z kibicem Cracovii, gdy napisał pan do niego „sam jesteś cyrk, kur*a”.
Wtedy specyfika była inna, bo nie odpisywałem tylko jako trener, a też jako wiceprezes Cracovii. Budowaliśmy bazę, rosły oczekiwania… Nie zgodziłem się ze sposobem krytyki, bo uważałem, że to był bardzo dobry okres, w którym zdobyliśmy Puchar i Superpuchar, utrzymaliśmy się w lidze mając ujemne punkty, dwa razy graliśmy w pucharach. Ale już dziś mówiłem, że nie żałuję żadnego słowa wypowiedzianego w życiu, więc i tu to podtrzymuję. W tamtym momencie uważałem to za stosowne.
Oglądaj także: Papszun wylądował. Wielki powrót do Rakowa
Psychologiem w kadrze jest trener
Z czego czerpie pan inspirację do tej psychologicznej warstwy piłki? Do wkładania do głów piłkarzy rzeczy nie związanych z boiskiem.
Teraz już od siebie. Kiedyś bardziej szukałem rozwiązań na zewnątrz. Podpatrywałem filmy, jak to robią w innych krajach, ale z perspektywy lat doszedłem do wniosku, że w Polsce nie mamy sobie nic do zarzucenia w tej kwestii. Ale tak – zdarzało się kopiować jakieś rozwiązania. Nie wszystko jest innowacyjne. Sam czasem odbieram telefony od innych trenerów, którzy mnie pytają, co najlepiej zrobić w danym momencie.
Jest pan dla innych trenerów człowiekiem dobra rada?
Nie, w życiu bym nie powiedział, że komuś coś doradziłem. To normalne rozmowy. Czasem to ja zadzwonię podpytać, ale na końcu decyzja należy do trenera, który jest zatrudniony na kontrakcie.
Jestem przekonany, że polscy trenerzy są świetnymi fachowcami, tylko że z innych względów nie liczymy się na Zachodzie. Choćby z takiego, że zbyt mało zawodników, którzy osiągnęli sukces zagranicą, zostaje w tamtych krajach. Gdyby któryś dostał szansę, pewnie pociągnąłby innych. W Polsce też lubimy odbijać się od ściany do ściany. Gdy weszła moda na młodych trenerów, starsi bardzo szybko poszli w odstawkę, mimo że wciąż mieli dużo do zaoferowania. Miejsce jest dla jednych i drugich.
Dociągnę jeszcze ten wątek psychologiczny. W pana sztabie brakuje psychologa. Uważa pan go za zbędnego?
Kadra to coś zupełnie innego niż klub. Poza tym wielu zawodników ma swoich psychologów i uważam, że jest to dobre. Sam regularnie rozmawiam z profesorem Jankiem Blecharzem, który jest moim kolegą. Jak jestem w Krakowie, idziemy na obiad. To normalne rzeczy. Ale w kadrze rolę psychologa często musi przejąć trener. Podkreślam na każdym kroku, że wierzę w tę drużynę i mam do niej ogromny szacunek za to, jak dźwignęła się w bardzo trudnej sytuacji.
To na koniec: znajdzie pan w sobie jeszcze iskrę, by kiedyś wrócić do codziennej, klubowej orki?
Pewnie. Jak mnie zwolnią, to pójdę do klubu. Jak nie dostanę żadnej oferty z Ekstraklasy, I czy II ligi, to pójdę pracować z dziećmi. Zawsze podejmowałem się trudnych zadań i nigdy się tego nie bałem. I skoro to koniec wywiadu, to możemy spiąć go klamrą, nawiązując do pierwszego pytania. Dobrze być trenerem. To coś, co lubię najbardziej i od tego nie odejdę.
Komentarze