- Cztery najbogatsze i najmocniejsze polskie kluby przez lata budowały swoją markę nie tylko czystymi wynikami sportowymi, ale i kulturą całej organizacji.
- Im głębszy kryzys, tym łatwiej o drastyczne, czasem wręcz paniczne ruchy, a gdy w takiej samej sytuacji znajduje się cała czwórka – jesteśmy świadkami obecnej komedii.
- Powrót na właściwe tory może być trudny – bo w piłce nożnej większość konsekwencji jest przesunięta w czasie i zacznie być odczuwalna dopiero po kilku, albo i kilkunastu miesiącach.
Teoria jest dobra na czas pokoju
Teoria jest dobrze znana każdemu, kto w piłce nożnej jest przynajmniej od dwóch tygodni. Jeśli przez te 14 dni nie zdążył jej wyłożyć żaden prezes, właściciel czy dyrektor sportowy, to na pewno została wykrzyczana przez gniazdowego podczas tzw. rozmowy motywacyjnej pod płotem – wystarczy słuchać. Najważniejszy, wiadomo, jest wynik sportowy. Ale osiągnąć można go wyłącznie miksem młodych, ambitnych piłkarzy, najlepiej Polaków, którzy dobrze znają ciężar herbu Potęgowianki na koszulce, z doświadczonymi magikami, najlepiej sowicie opłacanymi, którzy gwarantują jakość na tu i teraz. Każdy wie – wychowankowie, z akademii, czysty zysk, promujesz-sprzedajesz, potem może jeszcze wróci na koniec kariery. Zagraniczne gwiazdy – tytuły, trofea, a przy pomyślnych wiatrach jeszcze oferta życia z MLS albo z Arabii Saudyjskiej.
Transfery? U-23. Trampolina z lig biedniejszych do mocniejszych, przystanek pomiędzy Tatranem Presov a Salernitaną. Na ławce trener z wizją, młody, charakterny, doświadczony, bazujący na relacjach, ale z taktycznymi zasobami pozyskanymi na licznych kursach i stażach. W gabinecie dyrektor sportowy, gwarant ciągłości wizji, profilujący zawodników, prowadzący klub w jasno wyznaczonym kierunku, pilnujący, by pomysł ustalony przez zarząd był realizowany przez cały pion sportowy, od akademii po ostatniego rezerwowego w pierwszym składzie. Dużo pieniędzy na skauting, młodzież, to banały, do tego oczywiście dbamy o catering, obsługę kibica, odwiedzamy szkoły i nie zaniedbujemy tworzenia tego słynnego community. Trener ma mieć czas, zaufanie, narzędzia, dopiero potem można go oceniać. Zyski z transferów wykorzystujemy na kolejne inwestycje, bo pieniądz robi pieniądz.
Co jest najgorsze? Tę teorię częściowo udawało, może nawet nadal udaje się wprowadzać. W największych polskich klubach, w Legii, Lechu, Rakowie oraz Pogoni Szczecin, długimi momentami za teorią wypisaną gdzieś w folderach reklamowych klubu, szła rzeczywistość. Za tymi złotymi radami mędrców – takich jak ja, jak kibice na trybunach czy eksperci w telewizji – czasem szły konkretne działania, konkretne ruchy. By daleko nie szukać – tacy Sousa czy Muci to przecież jak z elementarza dyrektora sportowego w Polsce. Daleko nie szukać – Legia Training Center, LechLab, nowe obiekty Pogoni wybudowane razem ze stadionem – jak z poradnika tworzenia nowoczesnego klubu.
Cierpliwość dla Papszuna, konsekwencja przy wprowadzaniu Skórasia, ciągłość wizji Adamczyka. Poszczególne elementy ze złotego wzorca klubu idealnego bywały obecne w polskiej piłce, nie da się temu zaprzeczyć. A potem jest taki sezon jak ten obecny. I wali się dosłownie wszystko.
Papszun w Rakowie, Luquinhas w Legii, czyli wczytany sejw
Wiele wskazuje na to, że od ubiegłorocznej decyzji Marka Papszuna, że czas rozstać się z Rakowem Częstochowa, ani klub, ani trener, nie znaleźli niczego lepszego. Trudno właściwie określać, dla kogo to większa porażka. Wciąż młody, a już cholernie doświadczony trener, którego przymierza się do reprezentacji Polski czy klubów z Serie A, a potem już raczej do Cracovii i reprezentacji Łotwy? Czy jednak Raków, ten klub nowej fali, klub-unikat, klub pozbawiony betonowego balastu w postaci działaczy z poprzedniej epoki. Raków komputerowców, Raków analityków, Raków baz danych i gotowych planów A, B oraz C. Ten sam Raków, który przez 12 miesięcy z Dawidem Szwargą ma dwa pomysły na jego zastąpienie – wiosną proponuje pracę Markowi Papszunowi, latem proponuje pracę Markowi Papszunowi.
Bezradność to najbardziej łagodne spośród słów, które przychodzą do głowy w tym przedziwnym rozwodzie. Ostatni raz tak bezradny był chyba tylko Lech Poznań, gdy trzeba było zastąpić kimś Johna van den Broma i obecnie, gdy trzeba zastąpić kimś Mariusza Rumaka. Pomysły? Listę życzeń otwierał i zamykał do niedawna Maciej Skorża, przypomnijmy na wszelki wypadek, poprzednik van den Broma. A to przecież już połowa polskiego TOP 4, połowa polskiej elitarnej spec-grupy do rozbijania ligi w pył i ciułania rankingów w europejskich pucharach. Na kim się wzorują te polskie Manchestery City? Na Górniku Zabrze i jego manewrach z Janem Urbanem? Na Śląsku Wrocław i tzw. gambicie Magiery?
Nieprzypadkowo zaczynam od tych dwóch decyzji w tych dwóch klubach – bo to tak naprawdę wisienka na torcie pewnego większego zjawiska. W Lechu był czas przywyknąć – Piotr Rutkowski po przypadku Ivana Djurdjevicia chyba na dobre wyleczył się z używania terminu “trener na lata”, ale Raków jest jeszcze świeżakiem. Dwa tygodnie temu podjął odważną, choć nieco kontrowersyjną decyzję, że będzie dalej inwestował w rozwój trenerski Dawida Szwargi. W tym tygodniu ogłosił, że zakończył już to inwestowanie. Biorąc pod uwagę jak często stawialiśmy Raków za pewien wzór, jak często pokazywaliśmy go jako kontrę dla innych polskich klubów – niepokojąco zbliżył się do nich w procesie decyzyjnym.
Szczególnie, że podobnie jak w Lechu przy zwolnieniu van den Broma – nie ma chyba jednak żadnej zakamuflowanej “listy trenerów”, żadnych tajnych rozmów z topowymi kandydatami z Holandii, Brazylii i Gruzji. Jest bezradność, jest brak pomysłu, jak z tego wybrnąć – poza ucieczką w bezpieczną strefę, kojarzącą się ze starymi dobrymi czasami, gdy Skorża wygrywał tytuły dla Lecha, a Papszun dla Rakowa.
Jak trwoga, to do kogo?
Ale już pal licho – wybory trenera są trudne, poza tym nawet gdy wszystko się zgadza na papierze, zawsze może się okazać, że wypadł z paczki Constantin Galca, któremu nie chce się pracować. Chodzi o pewien trend, który dobrze widać po dołożeniu jeszcze decyzji Jacka Zielińskiego o zasłonięciu się Kostą Runjaiciem. Ile dała zmiana trenera Legii na tym etapie ligi? Zresztą, jesteśmy przy Legii, jesteśmy przy Jacku Zielińskim – Josue ma ponoć zostać zastąpiony Luquinhasem. Łączy ich chyba głównie wzrost i sympatia kibiców, bo z pewnością nie sposób grania, ani nawet system, w którym czują się i funkcjonują najlepiej. Natomiast – Luquinhasa Jacek Zieliński zna, bo Luquinhas grał w Legii.
Jeśli Papszuna ostatecznie ma zastąpić Papszun, jeśli Skorżę ma finalnie zastąpić Skorża, to oddajmy Legii, co cesarskie – tam już Wszołka musiał zastąpić Wszołek, Pekharta Pekhart, Carlitosa Carlitos a za moment Luquinhasa Luquinhas.
Przy czym – jestem co do tego przekonany – to nie jest tak, że te kluby stać wyłącznie na próbowanie setny raz dokładnie tej samej kombinacji klawiszy, licząc, że znów uda się wykonać wymarzonego kombosa w Tekkenie. Chodzi o reakcję na kryzys – a jak na dłoni widać to właśnie w takim momencie, gdy kryzys jakimś czarodziejskim zrządzaniem losu dotknął od razu całego topu. Wówczas ideały, sztandary, hasła na afiszu zostają na moment przyćmione typowym topielczym machaniem łapskami. W Rakowie według mojego redakcyjnego kolegi, Przemka Langiera z Goal.pl, coraz goręcej robi się pod posadami Cardenasa i Obidzińskiego. Dyrektor sportowy, który wytrzyma w stanowisku dwa okienka?
Idźmy dalej. Legia zadryblowała się do tego stopnia, że za moment totalnie położy temat Rejczyka, o ile już ten pociąg nie odjechał. Pogoń Szczecin gra jednym Przyborkiem, poza tym będzie musiała prawdopodobnie zapłacić karę za niewyrobienie minut młodzieżowca. Lechowi w Pro Junior System punktuje jeden Gurgul, w Legii nadal na liczniku PJS widnieje okrągłe zero. Raków tutaj przynajmniej jest konsekwentny od dawna i się w żadne domowe przedszkole nie bawi. Z drugiej strony jednak swoją przewagę – wysoką skuteczność na rynku transferowym – zatracił niemal równie efektownie, jak trójka towarzyszy z TOP 4 swoje zalety.
No właśnie, Pogoń Szczecin. Czy nad nią w ogóle wypada się obecnie pastwić? Pozostańmy przy tym, że po wystąpieniu Jarosława Mroczka, gdy szczerze omawiał niemal 30-milionową stratę klubu, do budżetu wpisano kasę za wygrany Puchar Polski. Krótko po przegranym finale prezes Pogoni, jednego z mądrzej i rozsądniej zarządzanych klubów ostatnich lat, napisał list, w którym przyznał, że z niektórymi partnerami będzie trzeba inaczej rozłożyć płatności.
Presja wśród piłkarzy a presja wśród działaczy
– Ja zawiodłem jako kapitan. Byłem przekonany, że zwłaszcza na tym stadionie poniesie mnie energia. Czułem, że nie byłem sobą na boisku, przez co zespół też cierpiał. W dogrywce też nie pomogłem – mówił w strefie mieszanej po przegranym finale Pucharu Polski Kamil Grosicki. Kto go zna, kto ogląda Ekstraklasę, ten wie – jeden z najlepszych piłkarzy ligi, również jeden z tych, na którym jego drużyna polega najmocniej. “Grosik” strzelił w tym sezonie 15 goli i dorzucił 17 asyst, ale największe wrażenie robią liczby po odcięciu bardzo nieudanego początku sezonu. Od wrześniowej przerwy na kadrę, która od początku miała być momentem przełomowym dla Grosickiego, sam to wcześniej zapowiadał, skrzydłowy Pogoni zagrał w 30 meczach. W niemal połowie z nich strzelił gola (14 sztuk), w niemal połowie zaliczył asystę (15 sztuk, ale w tym dwa razy dublety). Puste przeloty zaliczył tylko w siedmiu meczach – ósmym był finał Pucharu Polski, dziewiątym poniedziałkowa Puszcza.
Grosicki ma 35 lat. Za sobą przepiękną kartę w reprezentacji Polski, w meczach, które decydowały o naszym awansie na wielkie imprezy, w starciach na największych turniejach. W meczach, o których marzy każdy dzieciak, każdy młody piłkarz. Grosicki wygrał swoje, m.in. Puchar Polski z Jagą, ale przede wszystkim grał wszędzie – w klubach wielkich, średnich, w klubach o gigantycznej presji i w klubach, gdzie presji nie było żadnej.
I nawet on mentalnie nie uniósł 120 minut, które mogły dać jemu ukochanemu klubowi upragniony, pierwszy w historii tytuł. Jeśli mowa o piłkarzu, który mimo tak potężnego doświadczenia nie poradził sobie w takiej sytuacji – co powiedzieć o działaczach? Dyrektorach sportowych? Prezesach? Właścicielach?
Jeśli ten sezon poza przepotężną dawką memów i solidną porcją uśmiechu miałby pozostawić jakieś szersze nauki, to wyjąłbym właśnie doświadczenie TOP 4 w jednoczesnej pracy pod presją. Gdy w poszczególnych sezonach wywracał się jeden czy drugi z tych klubów, rzecz nie raziła tak mocno. Ale teraz, gdy w tej słynnej “dupce” zaczęło się palić solidarnie całej najmocniejszej czwórce – jak na dłoni widać, gdy kolejne ideały i wyższe wartości rodem z biblii budowy dobrego klubu giną w walce o każdy kolejny tydzień.
Nie wiem, czy powyższe kluby wyciągną z tego wnioski, czy zmienią swoje działania, co wydarzy się dalej w Lechu, w Rakowie, jak zareagują na kryzys w Legii czy w Pogoni.
Wiem za to, że w obecnej sytuacji, gdy pożar pochłonął wszystkie cztery kluby TOP 4, nie ma sensu oczekiwać od nich logiki, pragmatyzmu, działań zbieżnych z tym, do czego nas próbowali przyzwyczaić.
Tak jak trudno oczekiwać nienagannego stylu pływackiego od tonącego.
Komentarze