- Dlaczego to Arsenal najdłużej trzyma się wyścigu o mistrzostwo kraju?
- Co pozwoliło im zwyciężyć w derbach północnego Londynu?
- Jak rozwija swój zespół Mikel Arteta?
- Czego może się z tego przykładu nauczyć Ange Postecoglou?
Było w tym wszystkim odczucie nieuchronności. Zaczynając od akcji, która przyniosła rzut rożny zakończony golem samobójczym Pierre-Emile’a Hojbjerga. Zupełnie jakby Arsenal czekał na możliwość doskoku w wysokim pressingu, z Thomasem Parteyem tuż przed szesnastką Tottenhamu, Declanem Rice’em w jej środku. Gdy gospodarze w panice pozbywali się piłki, oddając stały fragment przyjezdnym, w ich polu karnym było już pięciu Kanonierów.
W tym rozbiorze nadziei Tottenhamu była ogromna prostota środków zastosowanych przez Arsenal. Dwa rzuty rożne rozegrane niemal identycznie: z piłką wbitą na bliższy słupek i nabiegających zawodników. Kontra rozpoczęta z własnej połowy i przy czterech podaniach przenosząca akcję pod – i do – bramkę rywali. Zawsze o krok od przeciwnika: z większą przebiegłością, z inicjatywą i zdecydowaniem.
Arsenal zdaje się być nieuchronny. Znów, bo przecież podobnie było w poprzednim sezonie. Rok temu z Tottenhamem w dwudziestej kolejce też nie musieli dominować, by z terenu rywali wywieźć zaskakująco komfortowe zwycięstwo (2:0). To osiągnięte w niedzielę (3:2) może z racji wyniku wyglądać na mniej przyjemne, lecz poszczególne wyniki z korzyścią dla gospodarzy – posiadania piłki, goli oczekiwanych, strzałów, wykonanych podań – będą mylące. A różnica wynikała już z celów z jakimi obie drużyny pojawiły się na Tottenham Hotspur Stadium.
Prawda mentalności
Wystarczyło spojrzeć w program meczowy gospodarzy. Ange Postecoglou w wyróżnionych przez wydawcę zdaniach tłumaczył, dlaczego jego zespół popełnia błędy, jak się z nich uczy i jakie ma to znaczenie w kontekście wspólnej przyszłości. O Tottenhamie w angielskiej prasie przed derbami pisano, że przynajmniej wiedzą, jakie pomyłki im się zdarzają i dlaczego, że jest to sygnałem postępu dla drużyny, która przez ostatnie lata często bała się własnego cienia. Schowana za podwójną gardą i niemal bez piłki próbowała osiągnąć wyniki takie, które ekipa Postecoglou robi nie dbając o ryzyko, o wynik. Nawet jeśli ten ostatni przychodzi, jest wymagany i satysfakcjonujący.
Australijczyk zresztą zauważał, że ich podejście będzie różne od Arsenalu. Tottenham miał w tym sprawdzianie pokazać, że jest w stanie postawić się najlepszym i do tego swoim pomysłem na grę. Chociaż wynik sugeruje, że w jakimś stopniu mogło im się to udać, to każdy kto widział spotkanie zaprzeczy. Tottenham przyjął kolejną lekcję, choć mniejszą niż sam Postecoglou. To on zasiał wątpliwość w głowach piłkarzy, a korzystali z tego rywale. Tymczasem grając z Arsenalem nie można mieć sekundy zawahania w działaniach, momentu zastanowienia.
Można wskazać na konieczność zmian na lewej obronie – Ben Davies zastąpił Destiny’ego Udogiego – albo odmieniony w porównaniu z pierwszymi derbami środek pola. Lecz zmiany były bardziej formalnością, kluczem okazała się mentalność. Rodrigo Bentancur oraz Hojbjerg mieli pomóc bardziej w obronie, niż uwolnić atak. Nawet jeśli tego w rozmowie z drużyną Postecoglou nie zdefiniował, to sygnał dla całości był jasny. Piłkarze Spurs mogli zinterpretować to tak, że niemal każdy szybszy atak zamieniali w pozycyjny, często wykonując dwa kroki wstecz zanim zdecydowali się na ten do przodu. Gdy tylko na boisku pojawili się Yves Bissouma oraz Pape Matar Sarr, nawet po zdjęciu nieefektywnego Jamesa Maddisona, to gra wyglądała płynniej, przyspieszyła. Było już jednak za późno, zresztą do gry Spurs wrócili za sprawą błędów, nie własnej inicjatywy.
Prawda ideału
Arsenal był drugą skrajnością, ponieważ od pomyłek Rayi oraz Rice’a nie czekał. Gdy tylko wyczuwał, że rywal się chwieje lub jest zamroczony – uderzał. Gole tracone na stadionie Tottenhamu były raczej wyjątkiem od reguły, którą jest dominacja Arsenalu. Wyniki w 2024 roku są na poziomie Premier League świetne, jedynymi odchyłami od normy są remis z City oraz porażka z Aston Villą. Pierwsze z tych starć zostało wręcz odebrane jako przejaw rosnącej siły Kanonierów, w drugim Unai Emery mówił o szczęściu przy niewykorzystanych sytuacjach, zanim jego zespół pokazał skuteczność po przerwie.
To już nie jest kwestia lepszej taktyki i po prostu lepszych piłkarzy. Arteta potrafi dopasowywać system do wad przeciwnika, ale jednocześnie nie robi ruchów spektakularnych, nie spekuluje, jak to miał w zwyczaju Pep Guardiola. Większość wyjściowej jedenastki Arsenalu można przewidzieć w ciemno, nawet dwa gole strzelone po rzutach rożnych w derbach były schematami z których piłkarze już z powodzeniem korzystali.
Aktualny lider Premier League nie jest idealny. W tym wyścigu o mistrzostwo zresztą takich drużyn nie ma. City oraz Arsenal punktują znakomicie, lecz pierwsi bywają ratowani przez indywidualności Fodena czy De Bruyne, u drugich w sezonie dyskutowano nad wyborem na lewej obronie, lewym skrzydle i środku ataku. Stopniowo te kwestie rozwiązywały się same lub na różnym etapie przynosiły inne odpowiedzi. Liverpool, który do niedawna uczestniczył w wyścigu mistrzowskim, był zapewne najbardziej odległy od idealnego obrazu zespołu. Jego potencjał jest namacalny, ale frustrująco zaprzepaszczany pod bramką przeciwnika.
Prawda etapu
Ideału nie da się osiągnąć, lecz w rywalizacji tak zaciętej zbliżanie się do niego musi być ambicją. Nie patrząc na punkty, gole strzelone, tracone i oczekiwane, trudno o miarę postępu. Na pewno za sprawą transferów Declana Rice’a, Kaia Havertza i Davida Rayi ten zespół zyskał. Niektóre połączenia na boisku stały się mocniejsze, inne wymagały pracy oraz czasu, nawet zmian pomysłu trenera. Na początku sezonu Havertz miał biegać i biegał tam, gdzie w derbach odnajdował się Rice, a wrócił na pozycję numer dziewięć i… gra płynie. Niemiec z lekkością zagrywał piłkę, uwalniał się od obrońców i rozprowadzał ataki.
Czy gorsze lub porównywalne z poprzednim sezonem statystyki indywidualne Martina Odegaarda, Gabriela Martinelliego, Gabriela Jesusa i innych mogłyby świadczyć o braku rozwoju? Nie, jeśli na tym etapie liczy się to, jak pełny jest zespół. Nawet, gdy Arsenal wygrywa seryjnie to jego kibice – jak w przypadku każdej innej drużyny – krzywią się na poszczególne jednostki, dyskutują o formie indywidualności. Lecz rozwój całościowy byłby niemożliwy bez rozwoju każdego punktu w zespole.
Podobnie jak piłkarzy, drużyny także przedstawia się za sprawą coraz popularniejszych radarów, które na kilku wskaźnikach obrazują styl, jakość funkcjonowania. Nie mówią wszystkiego – bo np. radar Liverpoolu pokazuje zespół najbardziej wszechstronny w ataku bez wskazania ich nieskuteczności – lecz dają ogólne wyobrażenie techniczno-taktyczne. Te charakterologiczne trzeba by próbować mierzyć w inny sposób, lecz Arsenal również to ma.
W największej liczbie spotkań Kanonierzy wychodzili na prowadzenie (27-krotnie), tylko w trzech takich przypadkach remisując lub przegrywając. Ta porażka jest wyjątkiem w 62 ostatnich starciach ligowych, gdy zdobywali bramkę na 1:0. W tych meczach obecnego sezonu strzelili aż 78 goli i stracili ledwie 17. Nie zawsze charakter należy oceniać po tym, że zespół odrabia straty, odwraca wynik i zdobywa bramki w czasie doliczonym. To co robi Arsenal jest może mniej spektakularne, lecz świadczące o ich dojrzałości w kontrolowaniu meczów. Na początku sezonu zdarzało im się dokonywać tego później, często za pomocą stałych fragmentów, które nawet dominowały nad efektami z gry, ale na przełomie roku Kanonierzy zaczęli przyspieszać od samego startu. W pierwszych połowach strzelili ponad trzy razy więcej goli od rywali.
Także przed meczem z Tottenhamem Arteta po raz kolejny podkreślił, że widzi w drużynie niewykorzystany potencjał. Choć wielu przychodzi z trudem wyobrażenie sobie, jak np. z Bukayo Saki wyciska jeszcze więcej, to można jego słowa odebrać jako próbę utrzymania poziomu nienasycenia. W niedawno zaprezentowanym serialu Netfliksa o potrójnej koronie Manchesteru City przypominano słowa Pepa Guardioli i pokazywano zakulisowe słowa piłkarzy, którzy na trudnym etapie sezonu wprost mówili, że Arsenal jest od nich bardziej spragniony tytułu. Miał coś, czego nie da się zdefiniować – a to, że tego nie wykorzystał wtedy za sprawą potknięć tylko sprawiło, iż dziś są nawet bardziej zdeterminowani.
Jak osiągnąć pełnię
W poprzednim sezonie zdarzało się też Artecie wspominać, że jego drużyna spektakularnie wyprzedziła prognozowany przez Hiszpana progres. Ostatnio wspominał, że nadal musi swoich piłkarzy hamować w treningu, co również może być objawem tego nienasycenia. Oczywiście celem Artety było zarządzanie emocjami otoczenia i zawodników, ale on sam musiał do przyspieszonego rozwoju się zaadaptować. Możliwe, że wyjazdowe mecze takie jak z City czy Tottenhamem – gdzie oddawali piłkę rywalom, posiadanie okresowo spadało nawet do 20% – są tego wyrazem. Wcześniej można było odnieść wrażenie, że Arteta jest nieprzejednany w pewnym sposobie grania (po części dlatego poległ na finiszu poprzednich rozgrywek), teraz zauważalna jest jego uniwersalność. Pokazanie piłkarzom, że on sam potrafi dostrzec rezerwy w swoim podejściu i je uzupełnić było równie ważnym sygnałem, jak wzmocnienie kadry kolejnymi piłkarzami.
Może z tych doświadczeń powinien czerpać również Postecoglou. Jego powielane hasła o tym, że Tottenham „ma tak grać niezależnie od wszystkiego” w jakimś sensie dały alibi popełniającym błędy lub grającym słabiej. Spurs bywają spektakularni, lecz daleko im do pełności drużyny. W samej Premier League rośnie liczba drużyn, które chcą często posiadać piłkę, Tottenham należy do tego grona. W tym sezonie aż cztery zespoły mają średnią powyżej 60%, sześć powyżej 55%. Jednak to oznacza, że rośnie też liczba spotkań w których trzeba pogodzić się z nie tak dużym udziałem w grze. Manchester City pokazał w poprzednim sezonie, że to potrafił, swoje przecierpiał. W tym przyszła kolej na Arsenal. Im szybciej konieczność wszechstronności zrozumie Postecoglou, tym pełniejszy będzie Tottenham, a Australijczyk nie będzie – jak po niedzielnych derbach – przepraszał za grę drużyny.
Komentarze