- Goncalo Feio musi być naprawdę dobry w swoim fachu – i świadczą o tym nawet nie opinie piłkarzy czy wyniki Motoru, ale to, jak wiele zaryzykował dla niego Zbigniew Jakubas.
- Feio pod wieloma względami stanowi chodzącą emanację wszystkiego, co legijne – od chorobliwej ambicji i perfekcjonizmu, po arogancję i przekonanie o swojej wyższości.
- Czy trener doskonale uosabiający Legię Warszawa będzie na pewno dobrym trenerem Legii Warszawa?
Rzeczywista siła piłkarskiej fachowości
Jeśli ktoś spoza środowiska piłkarskiego zapytałby mnie, na czym polega fenomen Goncalo Feio, postawiłbym na zamknięcie sprawym krótkim wypisaniem trzech niepodważalnych faktów z ostatnich miesięcy. Jeden: Goncalo Feio, będąc trenerem Motoru Lublin, trzepnął prezesa Motoru Lublin. Dwa: właściciel Motoru Lublin, Zbigniew Jakubas, szalenie bogaty człowiek, z trudem wymusił od trenera wyrecytowane półgębkiem przeprosiny, ale stanął twardo po jego stronie, wyrzucając z klubu i prezesa, i panią rzecznik, z którą trener również nie miał po drodze. Przy okazji zaszantażował PZPN, że jeśli Feio zostanie zawieszony, albo w inny sposób będzie musiał skończyć przygodę z Motorem, także i sam pan Jakubas z polskiej piłki zniknie.
I wreszcie trzy: PZPN uznał, że wobec tak silnych argumentów dyskusja traci sens – i Feio spokojnie pracował aż do połowy marca.
Ktoś powie, że to manipulacja, że to pokazanie jednej strony medalu, że to dalece niesprawiedliwy skrót działalności Goncalo Feio. Wszak to człowiek, który brał poobijany, rozbity Motor na szarym końcu stawki w II lidze, a zostawiał go włączonego w walkę o bezpośredni awans do Ekstraklasy. Ale będę się upierał – nic nie mówi nam o Portugalczyku więcej, niż ten prosty ciąg zdarzeń: jeden z najbogatszych Polaków przymknął oko na uderzenie prezesa kuwetą na dokumenty, a potem PZPN uznał, że spokój jest cenniejszy od jakichś przykładnych kar. Nie ma cienia wątpliwości, że podobne zachowanie 98% trenerów w całej Polsce spotkałoby się ze zdecydowaną reakcją: albo samego prezesa, który oddałby cios, a potem wręczył wypowiedzenie, albo właściciela klubu, który usunąłby furiata, albo chociaż jakiegoś organu dyscyplinarnego, który wlepiłby karę zawieszenia.
Ale tu chodziło o Goncalo Feio. By uzyskać aż tak potężny immunitet u tak wpływowych ludzi, trzeba faktycznie być kozakiem. Wiele uchodzi na sucho wybitnym piłkarzom, świetnym piosenkarkom, posłom czy senatorom, którzy są bardzo potrzebni swoim partiom. Jeśli najpoważniejszą konsekwencją trzaśnięcia prezesa kuwetą na dokumenty jest szantaż ze strony właściciela klubu w stronę PZPN-u – to znaczy, że chodzi o trenera dość wyjątkowego. Nie trzeba wcale być wybitnym insajderem, by wysnuć prosty wniosek: by uzyskać akceptację dla takich odpałów, trzeba być w czymś obłędnie dobrym. A tak się składa, że Feio jest ponoć obłędnie dobry w trenowanie piki nożnej.
Elegancki chłopak, który rzadko przegrywa
Sukcesy Feio są udokumentowane w tabelach, nie trzeba tutaj tajemnej wiedzy zza kulis. Portugalczyk objął Motor Lublin na 18. miejscu w tabeli II ligi, z szalonym dorobkiem 7 punktów w 11 meczach. Napisać, że wygrał potem wszystko, co musiał wygrać, to delikatne niedopowiedzenie. Choć w międzyczasie Motorem targały najprzeróżniejsze sztormy, od zgubienia przez panie ze sklepu klucza do tej placówki (!), aż po konflikt z kierownikiem drużyny, Feio wjechał na wślizgu do strefy barażowej. W ostatnich 10 ligowych meczach przegrał tylko raz, ale cenniejsze było to, co wydarzyło się na samym finiszu.
Semper invicta
Dewiza miasta stołecznego Warszawy – semper invicta, zawsze niezwyciężona. Nawet, gdy sytuacja wydaje się beznadziejna.
4 czerwca, multiliga. Przed tą kolejką KKS Kalisz ma 54 punkty, Motor również. Wisła Puławy jest poza strefą barażową z 53 punktami. Na kwadrans przed końcem KKS trzyma remis 3:3, Wisła prowadzi 2:1, Motor traci właśnie bramkę na 0:1 z Polonią Warszawa, która już wcześniej wygrała całą ligę. I co? W ostatnich minutach kaliszanie tracą na 4:3, a banda Portugalczyka wyrównuje w 90. minucie spotkania. Filmowe wepchnięcie się na szóstą pozycję to idealna puenta całej przygody, podczas której Motor stracił co prawda prezesa i rzecznik, ale za to zyskał unikalne poczucie jedności.
Szybko jednak nakręcono drugą część tego trochę thrillera, trochę musicalu. W barażach Motor najpierw odwrócił wynik meczu z Kotwicą, znów po golu w ostatniej akcji, a potem po decydującym trafieniu na 4 minuty przed końcem dogrywki. W finale Feio z ekipą czekali jeszcze dłużej – i pokonali Stomil w Olsztynie dopiero po serii jedenastek. Cokolwiek kiedykolwiek zdziała Feio, cokolwiek i kiedykolwiek wydarzy się w Motorze – ten sezon będzie wytatuowany na niejednym kibicu z Lublina, fetującym wreszcie ten wyśniony i upragniony awans.
To krótki przebieg, bo można dodać oczywiście również sezon w I lidze, bardzo dla beniaminka udany, można wymieniać wielkie mecze Motoru, zresztą na jednym tchu z kuriozalnymi zachowaniami, jak na przykład przywoływanie do porządku kibiców Górnika Łęczna, którzy zbyt mocno fetowali niezasłużone zdaniem Portugalczyka zwycięstwo. Ważniejsze jest chyba jednak poszukanie przyczyn tak świetnych wyników na murawie. Według każdego, kto funkcjonuje blisko środowiska piłkarskiego – warsztat Feio jest wyceniany wręcz absurdalnie wysoko. Choć z zewnątrz może to wyglądać na dość prosty zabieg budowania oblężonej twierdzy i swojskiej bandy świrów, które idą za swoim charyzmatycznym wodzem – za tym kryje się coś więcej.
O pracoholizmie i nawet przesadnym perfekcjonizmie wspominał już sam Zbigniew Jakubas, a ja bardzo poważnie traktuję słowa osób, z którymi dzieli mnie aż tak potężna przepaść w wartości netto. Bardziej przykuwają uwagę słowa czy całe relacje piłkarzy o tym, co Feio dla nich wywalczył. Profesjonalna odnowa, warunki do komfortowego treningu właściwie za wszelką cenę, nawet za cenę karczemnej awantury z miejskimi urzędnikami, sprzęt, szkolenia, nawet poszczególne środki treningowe. Wszystko na najwyższym poziomie, wszystko na najwyższej intensywności, wszystko przygotowane tak, że można prowadzić staże dla młodych trenerów i stawiać za wzorzec.
Budowanie szatni, świetne relacje z zawodnikami, którzy doceniali jego profesjonalizm, ale do tego też pochłanianie kolejnych obowiązków, momentami wręcz zawłaszczanie wszystkiego, co realizuje klub – to rzeczy, które warto sobie zapisać gdzieś na marginesie i wyciągnąć w dyskusji, gdy już Feio osiądzie w Legii. Bo tak naprawdę najciekawsze w całym tym dość dyskusyjnym ruchu jest właśnie nie osądzanie samych wyczynów Feio, nie roztrząsanie samych decyzji Legii, ale nałożenie na siebie obu tych perspektyw.
Trener uosabiający Legię, ale czy trener dobry dla Legii?
Nie ma sensu się oszukiwać – właściwie nawet najbardziej fanatyczni kibice Legii są w tej kwestii zgodni. Nie jest to najbardziej ubóstwiany przez resztę kraju klub. Warszawiacy długimi okresami swojej historii wręcz żywili się nienawiścią całej reszty – Łodzi, Górnego Śląska, Wielkopolski czy Krakowa. Kibice z dumą prezentowali pamiętną kartoniadę: “nienawidzimy wszystkich”. Przyśpiewki o pijakach i złodziejach, albo inne, nawiązujące do niespecjalnie moralnych zagrywek klubu, tylko podkręcały. W sektorach gości w całej Polsce wisiała już flaga z butnym hasłem: “jesteśmy Waszą stolicą”. Ludzie stojący za tą flagą niejednokrotnie nucili: “przyszliście chamy, dlatego że my tu gramy”.
Legię za bodaj najważniejszego rywala uznawali w różnych okresach swojej historii kibice Górnika, Lecha Poznań, ŁKS-u, Widzewa, Jagiellonii Białystok, Wisły Kraków. Każdy ma inne powody, by nie znosić klubu czy kibiców ze stolicy. Każdy ma swój zestaw przyśpiewek dotyczących Legii, a i Legia zresztą nie pozostaje dłużna, by wspomnieć o GKS-ie Katowice, który ma spaść na sezonów sześć (przyśpiewka okazała się niedoszacowana). Ale to wierzchołek, bo przecież są tradycyjne zarzuty wobec sędziów, albo sprzyjających Legii, albo krzywdzących Legię. Zarzuty wobec mediów, “legiocentryzm” z jednej strony, a z drugiej roztrząsanie najmniejszych spraw w Legii, przy przymykaniu oka na wyczyny klubów z innych miast. Można tak wymieniać długo, bo Legia usadowiła się dość wygodnie na samym środku salonu polskiej piłki i od lat trudno cokolwiek opisywać w totalnym oderwaniu od “kontekstu legijnego”.
Czy można w ogóle na rynku znaleźć trenera, który bardziej uosabiałby wszystko, z czego słynie Legia? Kogoś, kto w pełniejszy sposób obrazowałby tę przedziwną mieszankę pychy, arogancji, ale też umiejętności, pracowitości i ambicji? Goncalo Feio wydaje się… No właśnie. Optymiści już wczoraj pisali: wydaje się stworzony dla Legii. Z uwagi na szereg podobieństw, z uwagi na hołdowanie podobnym wartościom, z uwagi na zbliżony odbiór na zewnątrz, z uwagi na to unikalne łączenie wielkiego uwielbienia wewnątrz ścisłego kręgu oraz wielkiej nienawiści poza wyznaczonym kręgiem.
Co ciekawe – rozmawialiśmy o tym już bardzo obszernie, gdy Łukasz Olkowicz obszernie opisał kulisy życia w Legii Warszawa z udziałem obsesyjnie skupionego na zwycięstwach kapitana, niejakiego Josue.
Też widzę w tym jakąś nadzieję dla warszawskich kibiców. Ale jednocześnie trudno nie zadawać pytań. Zbigniew Jakubas przy pożegnaniu z Feio odmienił przez wszystkie przypadki słowo “odpoczynek”. Już wcześniej zresztą sugerował, że Portugalczyk w temacie work-life balance jest zwolennikiem work, przeciwnikiem life oraz balance. Feio odpoczął nie “kilka miesięcy”, ale niespełna miesiąc. Co więcej – w Motorze odchodził trochę obrażony, trochę rozgoryczony, trochę sfrustrowany. Denerwowali go źle kibicujący fani z Łęcznej, denerwował go trener Polonii Warszawa, denerwowali go sędziowie. A Motor przecież ani nie grał słabego sezonu, ani nie miał jakichś innych poważnych kłopotów na głowie.
Feio nie trzymał ciśnienia na dość spokojnym morzu, a tutaj wpływa od razu na jeden z największych sztormów ostatnich kilkudziesięciu miesięcy.O zaletach już napisałem, natomiast istotny jest jeszcze styl pracy. Feio z Tomczykiem gryzł się m.in. o transfery. Co zrobi w przypadku, gdy Jacek Zieliński pójdzie dalej ścieżką umiarkowanego minimalizmu rodem z Lecha Poznań? Feio z różnymi osobami w klubie kłócił się m.in. o podział kompetencji. Jak poradzi sobie w strukturach, gdzie osób naprawdę blisko Dariusza Mioduskiego jest kilka, na oficjalnych i mniej oficjalnych stanowiskach? Feio nie akceptował u piłkarzy braku ambicji, profesjonalizmu, zaangażowania i podzielania celów, które on sam wyznaczał. Czy w Legii na pewno będą go otaczać wyłącznie zawodnicy, jakich sobie wymarzył? Czy jeśli nie – Jackowi Zielińskiemu wystarczy cierpliwości i chęci, by reperować szatnię pod dyktando Feio?
Najgorsza z perspektywy Legii jest chyba świadomość, w jak nietypowym momencie znalazł się klub. Jeśli odsiejemy na moment wszystko, co o Feio mówi się w środowisku – i o jego furiackich ekscesach, i o niesłychanym talencie do fachu trenerskiego – to zostaje nam były trener średniaka I ligi. Feio nie ma jeszcze udokumentowanych sukcesów, ba, lepiej wypada pod tym względem Jarosław Skrobacz, który zrobił z Ruchem dwa awanse rok po roku, nie potrzebując nawet baraży.
Najwięcej w tej sytuacji traci zresztą właśnie Legia. Znów pokazuje się jako klub zarządzany w sposób daleki od zaplanowanego, znów chwyta się brzytwy, znów zmienia wizję, bo przecież czym innym jest duet Runjaic-Zieliński, a czym innym stan docelowy, w którym pewnie najwięcej do powiedzenia będzie miał sam trener Feio. Aż trudno uwierzyć, że wszystko dzieje się w momencie, gdy wolny jest Marek Papszun. Papszun, u którego Feio był asystentem, Papszun, którego Legia chciała niemalże wykupić z Rakowa.
Zapowiada się albo wielki mariaż bratnich dusz – tej legijnej oraz wojowniczej u Portugalczyka, albo jeden wielki ciąg afer i skandali. Nie widzę za bardzo stanów pośrednich, jakiegoś letniego uczucia, tu będzie albo nienawiść, albo miłość.
Bo w końcu łobuz zawsze kocha najbardziej.
Komentarze