Gdy legendy odchodzą nie tak jak powinny

Alejandro Gomez
Obserwuj nas w
Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Alejandro Gomez

Historia piłki to też historia klubowych legend. Wielkich piłkarzy, którzy całą karierę lub najlepsze jej lata poświęcili jednym barwom. Gdy myślimy o Juve na myśl przychodzi Alex Del Piero. Symbol Milanu? Paolo Maldini! Rzym? Miasto Tottiego. Neapol? Maradona! Bergamo? Ze względu na przywiązanie do barw – Gianpaolo Bellini, ale najnowsza historia i największe sukcesy Atalanty mają twarz Alejandro Papu Gomeza. Nie jest wychowankiem La Dei. Nie wygrał w Bergamo żadnego trofeum, ale jest ikoną klubu, który swoją grą zachwyca kibiców nie tylko we Włoszech. Czas Argentyńczyka w Bergamo nagle dobiegł końca. Do rozstania dochodzi w toksycznej atmosferze awantury z trenerem wewnętrznych podziałów. 

W historii Serie A to nic nowego. Dużo lepsi piłkarze od kapitana Atalanty, nawet ci wybitni, rozstawali się ze swoimi klubami w daleki od ideału sposób. Maj 2009 roku. Milan gra z Romą, a na murawie San Siro po raz ostatni biega Paolo Maldini. Miał to być dzień wielkiego święta. Oddania hołdu zawodnikowi, który przez 24 lata bronił czerwono-czarnych barw. Siedem razy sięgnął z klubem po Scudetto. Wywalczył też pięć pucharów Ligi Mistrzów. Pożegnanie jednej z największych klubowych legend. Co mogło pójść nie tak? 

– Dziękujemy kapitanie. Na boisku byłeś mistrzem, ale poza nim nie szanowałeś tych, dzięki którym się wzbogaciłeś – taki transparent w trakcie meczu pojawił się na trybunie Curva Sud. Paolo Maldini wielokrotnie miał na pieńku z ultrasami Milanu. Gdy coś mu się nie podobało nigdy nie gryzł się w język. To fakt, ale na taki gest, w takim dniu nie zasłużył. Szef ultrasów Milanu tłumaczył w jednym z wywiadów – „Maldini to legenda Milanu, ale dla nas legendą nie jest. To miano należy do Franco Baresiego”. 

Oczywiście większość kibiców pojawiła się wówczas na San Siro by oddać hołd Maldiniemu. Wiwatowali na jego cześć, choć samo pożegnanie było dość skromne. Po meczu Maldini zrobił rundę honorową wokół murawy i szybko zniknął w katakumbach stadionu. – To wstyd, że Paolo Maldini został tak pożegnany. To niedorzeczne – grzmiał ówczesny prezydent włoskiej federacji Giancarlo Abete.


W przypadku Maldiniego problem stanowiła część kibiców. Inaczej wyglądała sytuacja w Rzymie, gdzie w ostatnich latach żegnano Francesco Tottiego i Daniele De Rossiego. Pożegnalny mecz Tottiego był piękny. Pełne dramaturgii, ale zwycięskie spotkanie z Genoą. Wypełnione po brzegi Stadio Olimpico. Ludzie płaczący na trybunach. Przemowa Francesco, która mogła wycisnąć morze łez nawet u postronnego widza. Symboliczne przekazanie opaski małemu chłopcu z akademii Romy. Długa runda honorowa, gdy Francesco ze łzami w oczach, w otoczeniu żony i dzieci dziękował tifosim za ich uczucia. Przechadzał się bardzo powoli, jakby chciał, żeby ten doliczony czas do jego kariery nigdy nie upłynął. To wszystko było cudowne, ale! W tej bajce też mieliśmy czarny charakter, Luciano Spallettiego. Szkoleniowiec Romy nie dogadywał się z Francesco. Wielokrotnie dochodziło między nimi do spięć. Po jednej z kłótni Spalletti nakazał Tottiemu opuścić centrum treningowe i nie powołał go na mecz z Palermo: – Wykopany z Trigorii. Ja. Wyrzucony z mojego domu. Trząsłem się ze złości – tak Totti wspominał tamten wieczór w swojej autobiografii. Równie zły był po meczu Milanu z Romą. Na kilka kolejek przed końcem sezonu Giallorossi pojechali na San Siro, gdzie gładko 4:1 rozprawili się z Rossonerimi. Każdy we Włoszech wie, że Totti uwielbia stadion w Mediolanie. Wielokrotnie przyznawał, że poza Olimpico to jego ulubiony obiekt. To tam zdobył najpiękniejszą bramkę w karierze, gdy przelobował Julio Cesara. Wiedział o tym także Spalletti i nie wpuścił na boisko Tottiego, choć mecz układał się dla Romy idealnie. Totti marzył o owacji od kibiców na San Siro. Takiej jaką w trakcie meczu Milan-Brescia 13 lat wcześniej otrzymał Roberto Baggio. Nie doczekał się. 

W atmosferze konfliktu, ale nie z trenerem, a z klubowymi dyrektorami z Romą rozstawał się najlepszy przyjaciel Tottiego, Daniele De Rossi. – Przez 10 miesięcy czekałem na telefon w sprawie przedłużenia kontraktu, ale nikt się nie odezwał. Zrozumiałem przekaz. Nie miałem nigdy problemów z Palottą, ale bolało mnie to, że postanowili rozegrać to w taki sposób” – opowiadał, nie kryjąc żalu, już po zakończeniu kariery. De Rossi spełnił dzięki temu swoje marzenie. Chciał zagrać na La Bombonerze, a w Boca przyjęli go z otwartymi rękoma. Niesmak jednak pozostał, bo zasłużył w Rzymie na lepsze rozstanie. 

Mniej kontrowersji wzbudziło odejście z Juventusu Alessandro Del Piero. W wieku 38 lat było to już nieuchronne. Może nie oczekiwał, że zostanie pożegnany z taką pompą jak Totti w Rzymie, ale pokutuje przeświadczenie, że było to za skromne. Za ciche, bo przecież żegnano jedną z największych legend Bianconerich. Podobnie, po cichu, z Juventusu odszedł też Claudio Marchisio. 

Nie oszaleliśmy i wiemy, że nie można postawić Papu Gomeza na jednej półce z Maldinim, Tottim czy Del Piero. Patrząc przez pryzmat historii Serie A kapitan Atalanty to po prostu dobry zawodnik. Dla społeczności w Bergamo znaczy jednak dużo więcej. Atalanta to nie Milan czy Juventus, które mają pełne gabloty z trofeami, są wielkie od zarania dziejów i mogą pochwalić się wieloma mistrzami, którzy nosili ich barwy. Atalanta to klub z prowincji. Przed przyjściem Papu Gomeza, a nawet w jego pierwszych dwóch sezonach walczył o życie, by nie spaść z Serie A. Ostatnie cztery lata to pasmo sukcesów. Cztery awanse do europejskich pucharów. Dwa sezony w Lidze Mistrzów. Walka z PSG o półfinał tych rozgrywek. Ligowe podium w Serie A i zakończenie rozgrywek przed gigantami z Lombardii, Interem i Milanem. Dla fanów Atalanty to sen, o którym nie śnili. Sen, który ma twarz Papu Gomeza, Josipa Ilicicia i Gian Piero Gasperiniego. Papu dla kibiców Atalanty jest legendą. Nie ma jednak legend większych niż klub, o czym i on brutalnie się przekonuje. Istnieje Roma bez Tottiego czy Juventus bez Del Piero. Czas na Atalantę bez Papu Gomeza. Szkoda tylko, że ponownie do rozstania dochodzi w takim stylu. 

PIOTR DUMANOWSKI
DOMINIK GUZIAK
ELEVEN SPORTS 

Komentarze