- – Przez problemy finansowe pojawiła się szansa – mówi Dawid Szot
- – Dostałem od “Wasyla” duże wsparcie – wspomina piłkarz Wisły Kraków
- – Twardo stąpam po ziemi i doceniam to gdzie teraz jestem – podkreśla Szot
Dawid Szot – chłopak z Nowej Huty
Marcin Ryszka: Nie będziemy zakłamywać rzeczywistości. W składzie Wisły obcokrajowców jest sporo. Jednak krakusów z krwi i kości nie brakuję. Ty jesteś tego przykładem.
Dawid Szot: To prawda. Wychowałem się na Nowej Hucie. Tam stawiałem swoje pierwsze piłkarskie kroki. Może to się wydawać dziwne, ale byłem bardzo nieśmiałym dzieckiem. Nie wierzyłem w siebie za bardzo. Jako dzieciaki z bratem rozgrywaliśmy mnóstwo meczów w naszym mieszkaniu. Wiadomo, że korytarz był boiskiem, a kaloryfer jedną z bramek. Tak naprawdę to brat pewnego dnia zarządził, że muszę spróbować swoich sił w drużynie piłkarskiej.
Brata trzeba słuchać.
– Dokładnie (śmiech). Pamiętam, że trochę na siłę wziął mnie pod pachę i poszliśmy na turniej z okazji dnia dziecka. Tam zdobyłem nagrodę dla najlepszego strzelca. Trochę bramek zdobyłem. Teraz, kiedy rozmawiamy, patrzę na tę statuetkę. Takie były moje początki.
Jako mieszkaniec Nowej Huty byłeś skazany na Hutnik?
Wiadomo, że miałem najbliżej i tam rozpocząłem swoje treningi. Po jakimś czasie Jerzy Dudek założył swoją szkółkę Progres Kraków. Większość chłopaków postanowiła, że tam się przeniesie i ja zrobiłem podobnie. Grałem tam do 2018 roku. Później pojawiło się zainteresowanie ze strony Wisły.
Zmieniając klub nie trafiłeś jednak do pierwszej drużyny.
– Na początek trafiłem do swojego rocznika i grałem w centralnej lidze juniorów. To było pół roku przed tym szalonym, bardzo trudnym, okresem w klubie. Przez problemy finansowe pojawiła się szansa dla nas, młodych chłopaków. Kilku z nas rozpoczęło treningi z pierwszym zespołem.
Maciej Stolarczyk uwierzył
Można powiedzieć że pierwszą poważną szanse otrzymałeś od Macieja Stolarczyka?
– Pamiętam rozmowę z trenerem który powiedział mi: “Szocik, kolejne przygotowania rozpoczniesz już z pierwszym zespołem”. Dla mnie to było ogromne przeżycie. Tacy zawodnicy jak: Kuba Błaszczykowski, Sławek Peszko, Marcin Wasilewski. Na młodym chłopaku te nazwiska mogły robić wrażenie.
Czyli paradoksalnie, problemy w których znalazł się klub otworzyły przed tobą dużą szansę?
– Na pewno tak. Myślę jednak że musiałem wykorzystać szansę którą dostałem. Od kiedy jestem w Wiśle, dzieje się naprawdę sporo. Może czasami brakuje takiej stabilizacji, ale mam nadzieję, że teraz wychodzimy powoli na prostą i będzie już tylko lepiej.
Mieszkając w Krakowie, tu gdzie się wychowałeś, z problemami finansowymi było sobie łatwiej poradzić?
– W tej sytuacji bardzo pomogli mi rodzice. Tak jak powiedziałeś, będąc tu na miejscu nie miałem problemów np. z wynajmowaniem mieszkania. Ja od dzieciaka kibicowałem Wiśle. Oglądając jej mecze jako dzieciak marzyłem, że kiedyś będę mógł zagrać na tym stadionie przed naszymi kibicami. Pewnie też przez to trochę łatwiej było sobie poradzić z problemami które były.
Wisła Kraków w drodze po awans
- TAK
- NIE
Nowa Huta obwiana jest legendą. Wychowało się tu kilku uznanych zawodników. To już jednak trochę inne czasy niż te które ty pamiętasz.
– Jest inaczej niż jak było 30 lat temu. Oczywiście różne sytuacje zdarzają się na osiedlach. Ja wychowałem się w stosunkowo spokojnej okolicy. Wchodząc do pierwszego zespołu poznałem “Wasyla”, który przecież też pochodzi z Nowej Huty. Dostałem od niego duże wsparcie i można powiedzieć, że czułem ten charakter z Nowej Huty (śmiech).
Czy w piłce młodzieżowej byłeś uważany za talent? Czułeś, że będziesz wstanie przebić się na poziom centralny?
– Zupełnie nie czułem się kimś, kto się wyróżnia. W Progresie czy w Hutniku grałem z chłopakami po których od razu było widać potencjał. Mieli niesamowity luz na boisku. Piłka im nie przeszkadzała. Z takich przykładów z mojego środowiska na poziom Ekstraklasy doszedł np. Norbert Wojtuszek i
Konrad Gruszkowski, z którym siedzieliśmy w jednej ławce a później walczyliśmy o miejsce w składzie Wisły (śmiech). Wiem jak to brzmi, ale ja serio do wszystkiego musiałem dochodzić charakterem i ciężką pracą. Wtedy kiedy inni mogli iść na imprezę czy na randkę, ja zawsze chodziłem z torbą w
której miałem książki do szkoły, ciuchy na przebranie i oczywiście piłkę. Jeszcze w Progresie jako junior miałem ciężką kontuzję, która też mogła mnie wyhamować, ale nawet wtedy zagryzałem zęby, rehabilitowałem się i robiłem wszystko, żeby jak najszybciej wrócić.
- Zobacz także wideo: Gdzie są transfery, Królewski, gdzie są transfery
Trudne momenty w Wiśle
Taka nieustępliwość to u Szotów rodzinne?
– Oj tak. Wiele wartości i takiego zacięcia nauczyłem się w domu. Nie mówię tego pod publiczkę, ale że jestem do dzisiaj w piłce, to duży wpływ mojej rodziny. Co by się nie działo, ciężką pracą człowiek zawsze się obroni. Przekonałem się nie raz, że karma wraca. Często wielu mnie już skreślało, uważało że się nie nadaję, a ja cierpliwie robiłem swoje. Później kiedy dostawałem szanse, w kluczowych momentach byłem gotowy.
Nigdy nie pojawiła się sodówka? Nie brakuje przykładów, że młodzi piłkarze zbaczają z obranej wcześniej drogi.
– Ciężko mi to oceniać. Musiałbyś zapytać kogoś z moich bliskich, którzy mnie znają i są cały czas przy mnie. Gdybym miał odpowiedzieć, myślę że takich momentów nie było. Znam wartość pieniądza i wiem jak ludzie muszą ciężko pracować, żeby zarobić na swoje utrzymanie. Moi rodzice prowadzą własną działalność. Sprzedają własny asortyment, najczęściej są to ubrania, w zależności od pory roku. Mają kilka punktów, ich dzień zaczyna się często o godzinie trzeciej, czasami czwartej. Jako dzieciak jeździłem z nimi żeby im pomagać. Przy okazji mogłem zarobić na swoje potrzeby. W rodzinie jesteśmy kibicami żużla. Wtedy w Krakowie chodziliśmy na Wandę Kraków i byłem z siebie dumny że sam zarobiłem na bilet. Twardo stąpam po ziemi i doceniam to gdzie teraz jestem.
Jako piłkarz Wisły nie miałeś jednak zbyt wielu okazji do świętowania, a gorzkich momentów było sporo.
– Dwa najgorsze momenty to spadek i przegrane baraże z Puszczą Niepołomice. Bardzo to przeżyłem. Pamiętam że przez kilka dni, zwłaszcza po spadku, nie mogłem znaleźć swojego miejsca. Powiedziałeś, że gorzkich chwil było sporo, teraz czas żeby dać radość sobie i naszym kibicom.
Liczyłeś ilu miałeś trenerów w Wiśle?
Ostatnio rozmawiałem na ten temat z Kamilem Brodą. Trener Rude jest ósmym w ciągu sześciu lat.
Całkiem sporo...
(śmiech) – No nie da się ukryć. Od momentu gdy jestem w klubie, rzadko kiedy jest spokojnie. Teraz wierzę, że nadchodzą dla nas spokojne czasy. Wszystko wygląda coraz lepiej.
Któremu trenerowi zawdzięczasz najwięcej?
– Trudne pytanie. Nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Na pewno trener Stolarczyk jako pierwszy na mnie postawił. Od trenera Sobolewskiego otrzymywałem wsparcie. Często ze sobą rozmawialiśmy i mówił mi nad czym muszę pracować, żeby być lepszym.
Zaskoczenie w drużynie po wyborze Alberta Rude na stanowisko nowego trenera było spore?
– Nie będę ukrywał, że ja spodziewałem się innej decyzji. Zaskoczenie było na pewno, ale my piłkarze nie jesteśmy od tego żeby rozmyślać o takich tematach. Poznaliśmy się z trenerem, zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie. Przekazuje nam co chce grać, co w jego filozofii jest ważne.
Będzie awans?
– Bardzo tego chcemy. Klub, nasi kibice, wszyscy tego potrzebujemy. My zrobimy wszystko, żeby tak właśnie było.
Komentarze