Co ma Postecoglou, a czego brak ten Hagowi? Transfer i debiut Wernera jako punkt wyjścia

Sir Jim Ratcliffe przed meczem z Tottenhamem uśmiechał się w zakulisowych rozmowach z dziennikarzami, ale na koniec mimo remisu wyglądał na zaniepokojonego. To nie był wielki wieczór United na Old Trafford, a wręcz znowu rywale obnażyli wszystkie bolączki dawnej potęgi. Ich źródła są różne, ale jednym z ważniejszych staje się osoba Erika ten Haga.

Ange Postecoglou
Obserwuj nas w
IMAGO/Ahsley Wester/Colorsport Na zdjęciu: Ange Postecoglou
  • O czym świadczy transfer i debiut Timo Wernera?
  • Czym różni się granie w Manchesterze United od innych klubów?
  • Czym ma być zespół Erika ten Haga?
  • Dlaczego styl gry zaczyna być najważniejszy w warsztacie trenerów?

Potrzeba chwili

Ange Postecoglou nie widział w tym ruchu ryzyka, choć może za jego słowami kryła się potrzeba chwili. Tottenham przystępował do meczu z Manchesterem United bez podstawowych skrzydłowych, rozgrywającego i pomocników, więc wypożyczony naprędce Timo Werner i tak musiał grać. To, że Australijczyk chwalił Niemca nie zmienia faktu, że jeszcze dwa miesiące wcześniej taki ruch byłby nie do pomyślenia.

Czasem do transferów nie warto dorabiać specjalnej filozofii. Klub potrzebuje zawodnika, wyszukuje go, składa ofertę, dogaduje się i po chwili ogłasza nowy nabytek. Powody przeprowadzenia transferu generalnie są dwa: skład albo wzmacniasz, albo uzupełniasz. Jeśli to pierwszy przypadek, to potrzebujesz zawodnika lepszego, co na poziomie Premier League oznacza konieczność wydania sporej kwoty. W drugim może być nieco łatwiej, ale zagrożenia też są. Werner w tym sezonie rozegrał 8 spotkań w Bundeslidze i strzelił tylko dwa gole. Po sezonach 2016-2020, gdy zdobył w lidze 78 bramek pozostało tylko wspomnienie. 50 milionów funtów, które wyłożyła Chelsea przełożyły się na kilka obietnic dobrych występów i znacznie więcej frustracji. Te ostatnie fani Tottenhamu również przeżyli w trakcie drugiego debiutu Niemca w Premier League.

Obiecujący debiut Timo Wernera

Rosnąca inflacja i liczba transferów dokonywanych powyżej kwoty, jaką Chelsea zapłaciła Lipskowi, powodują, że dziś nie zawsze pamięta się o postrzeganiu Wernera w ten sam sposób, co latem 2020 roku. Błyskotliwy, szybki, pewny siebie – tak wykańczał swoje akcje w Bundeslidze i za to pieniądze wykładała Chelsea. W skrócie: za gwarancję goli. Teraz Werner jest gwarancją wyłącznie pewnego doświadczenia, atrybutów fizycznych i wszechstronności, która w Tottenhamie jest tak ważna. Niemiec nie zmienił się jako piłkarz, ale postrzeganie piłkarza Wernera zmieniło się diametralnie.

Być może właśnie to sprawia, że w danym momencie pasuje do Tottenhamu idealnie. Pod wodzą Postecoglou jest to drużyna, która daje swoim ofensywnym piłkarzom platformę do pokazywania swoich najlepszych cech. „Zostałem od razu wdrożony w zespół, a to, czego trenerzy dokonali ze mną w ciągu kilku dni jest niesamowite” – mówił autentycznie podekscytowany po remisie na Old Trafford. W poprzednim sezonie w Lipsku zdarzyły mu się tylko cztery mecze w lidze czy europejskich pucharach w których zaliczyłby więcej kontaktów z piłką, niż w debiucie w Tottenhamie (46). Ostatni raz przynajmniej pięć strzałów oddał w październiku 2022 roku przeciwko Bochum. Na asystę czekał od kwietniowego meczu z Augsburgiem. To rywale o innej skali, niż nawet ten niemrawy, nie będący w najlepszej dyspozycji Manchester United.

Możliwe, że najważniejsze w tym wszystkim były słowa samego Postecoglou, który przy transferach Wernera oraz Radu Dragusina powtarzał, że kluczowe były indywidualne rozmowy z piłkarzami. W ich trakcie dostrzegł autentyczny entuzjazm zainteresowanych. Dla 22-letniego rumuńskiego obrońcy to okazja do wykonania skoku na inny poziom, choć najpierw musi wygrać rywalizację z podstawowym duetem stoperów. „Gdyby chciał grać, to zostałby w Genui”, powiedział jednak Australijczyk. Dla Wernera to może być ostatnia szansa wskoczenia na tak wysoki poziom. Otworzyło się okno, które wydawało się zamknięte. Pomimo problemów w składzie, to Tottenham pewnie miałby przygotowane kolejne opcje po które mógłby ruszyć. To ci piłkarze na tym etapie bardziej potrzebowali takiego klubu – i trenera, i jego stylu – niż na odwrót.

Kogo potrzebował Manchester United?

Co też stawia tą aktywność transferową Tottenhamu w zupełnie innej perspektywie, niż działania Manchesteru United. Kolejne miesiące funkcjonowania klubu z Old Trafford, a także działań Erika ten Haga wskazują, że to oni są bardziej zdesperowani, by uzupełnić liczne braki. United jawi się jako klub zakopujący talenty swoich nabytków, niż eksponujący ich atuty. Nawet ci, którzy mogli czuć się bardziej komfortowo – bo grali już u tego szkoleniowca – nie potrafią przenieść swojego potencjału na boisko. Pozostali z różnych względów (głównie kontuzje) również są po tej samej stronie. Nic dziwnego, że pomimo swoich ograniczeń fizycznych tak ważną rolę w tym sezonie odgrywa Jonny Evans i wcale nie wygląda na tle kolegów źle (co bardziej świadczy o nich) – on zna otoczenie, presję, wymagania.

„Granie dla Manchesteru United jest czymś znacznie innym, niż w pozostałych klubach. Jest trudniej. Potrzeba mocnego charakteru, który potrafi radzić sobie z oczekiwaniami. Kiedy cena jest zbyt wysoka, to oczekiwania urosną jeszcze bardziej i ten charakter musi być jeszcze mocniejszy”, mówił Holender przed meczem z Tottenhamem, co również nie zabrzmiało jak najlepsze reklama do przyjścia na Old Trafford. Powtarzane przez niego słowa, że „to najlepsze miejsce do gry” kontrastowało wręcz z tą wypowiedzią.

Samo pytanie o wymagania Old Trafford skłaniają do głębszej refleksji nad tym, czym ma być Manchester United. Sam Erik ten Hag miewa je i wyraża całkiem regularnie. Na początku nie obiecywał kibicom odzwierciedlenia na boisku stylu Ajaksu, wręcz wskazywał, że chce też sięgnąć po bardziej tradycyjne wartości piłkarskie tego klubu – agresywność bez piłki, szybkość w ataku. Po pierwszym sezonie wskazywał, że buduje drużynę faz przejściowych, która jednak szybko stała się drużyną łatwą do przejścia w każdej fazie – przez rozrzucony środek pola, niemrawy pressing i źle funkcjonującą obronę. Dziś mówi, że każdy z nowych zawodników sprowadzonych za jego kadencji to „transfer topowy”, ale wciąż „zastanawiamy się, jak sprawić, by jako całość prezentowali się dobrze”.

Rasmus Hojlund także przyznawał, że nie mógł uwierzyć, iż zgłosił się po niego latem Manchester United. W Serie A strzelił tylko dziewięć goli w 32 występach, nie zaliczył jeszcze sezonu ligowego z dwucyfrową liczbą zdobytych bramek, przed 20-latkiem jeszcze wiele nauki, nim zbliży się do osiągów liderów najważniejszej dla napastników klasyfikacji. Musiało jednak minąć ponad 1000 minut grania w Premier League, nim udało się dostrzec, że wreszcie w United się wpasowuje. Z Tottenhamem zaliczył asystę, strzelił gola, kilka razy błysnął, ale… szesnaście kontaktów z piłką to niski wynik, trzy razy niższy od Alejandro Garnacho, który miał ich nieco więcej niż Marcus Rashford. A warto dodać, że średnia Hojlunda z Atalanty była w posiadaniu piłki znacznie lepsza. Miał średnio 12 kontaktów z piłką więcej, niemal dwukrotnie wyższy wynik notował w strefie ataku (21,5, a obecnie 12,3). Chociaż warunki fizyczne predysponują go do gry bezpośredniej, to nie można powiedzieć, by miał łatwiejsze wejście do United ze względu na tożsamość stylu gry z tym, jak grał u Gian Piero Gasperiniego.

Tylko u nas

Drużyna w fazie łatwej do przejścia

Ten Hag miał pretensje, że jego piłkarzy ocenia się przez pryzmat formy w danym momencie, ale na dziś jego zespół – także ze względu na prezentowany styl – daje tylko momenty. Z jednej strony Manchester United jest zespołem o potencjale szybkościowym, z przebojowością Rashforda, Garnacho i Hojlunda, z kreatorami w osobach Bruno Fernandesa czy Christiana Eriksena. Z drugiej jednak mecz z Tottenhamem był dla nich drugim z najniższym posiadaniem piłki w tym sezonie. Ta wydawałoby się przemyślana taktyka – wpuścić Spurs na swoją połowę i ich skontrować – przyniosła zwłaszcza gola na 1:0, ale w skali sezonu nie daje efektów. 

Z dwunastu meczów w których różnica w posiadaniu piłki pomiędzy United a rywalami wynosiła przynajmniej dziesięć punktów procentowych (na korzyść przeciwnika), zespół ten Haga wygrał tylko dwa, trzy zremisował. Pięciokrotnie tracił minimum trzy gole, ledwie dwa razy zdarzyły się czyste konta. Pokonane zostało Burnley – drugi najsłabszy beniaminek – oraz Chelsea, która jest w jeszcze większym kryzysie tożsamościowym i, co ciekawe, równie często w ostatnich dwóch latach kupowała piłkarzy ze względu na potencjał, a nie pod plan. W skrócie, gdy takie kluby jak Tottenham (i po zatrudnieniu odpowiedniego trenera) zaczynają funkcjonować wedle myśli, stylu, to łatwiej im o transfery. Gdy wszystkim kieruje chaos, to zamiast dwóch wskazywanych wcześniej dróg obiera się trzecią: potrzeba kupowania dominuje nad faktycznymi potrzebami drużyny. Sprawiasz wrażenie wzmacniania, poszerzania składu, ale tak naprawdę go destabilizujesz.

Ten Hag lubi podkreślać, że żadna drużyna nie podołałaby takiej liczbie kontuzji, ale Tottenham właśnie pokazał, że nie jest to prawdą. Nie wygrał na Old Trafford, jeszcze mógł przegrać przy lepszej celności Scotta McTominaya (wciąż najlepszego strzelca United), lecz gdy Postecoglou mówił o świetnym występie drużyny, to łatwiej było mu przyznać rację, niż Holendrowi. Ten upierał się, że będący po raz pierwszy na trybunach Sir Jim Radcliffe zobaczył zespół walczący, lepszy, ale ostatni gwizdek przyniósł mieszaną reakcję trybun. United w drugiej połowie nie oddali celnego strzału, przez kilkadziesiąt minut po przerwie nawet nie zdołali wejść w pole karne Tottenhamu, a zaczęło się od tego, że stracili łatwego gola.

Czym jest przekonanie do stylu?

Kontuzje kontuzjami, ale styl gry zespołu to wybór trenera. To zbiór jego pomysłów i wyznacznik przekonania w jakość piłkarzy. Jeśli – jak Postecoglou – wierzy on, że trójka Hojbjerg-Skipp-Bentancur może dać grze Tottenhamu to samo, co podstawowa w składzie Sarr-Bissouma-Maddison, to nie zmienia stylu na konkretnego przeciwnika. Gdyby jego piłkarze mieli cień wątpliwości co do planu, to nie rozegraliby takiej akcji jak ta na 2:2 – z podaniem przez dwie linie od Romero, do rozegrania przez Skippa i Wernera, który zaliczył asystę do wbiegającego Bentancura. Była to wręcz modelowa akcja Tottenhamu, a ten Hag pieklił się, że przecież to wszystko swojej drużynie przedstawiał, a ona i tak była nieprzygotowana.

To prowadzi do pytań. Zaczynając od tego: jaka jest typowa akcja Manchesteru United? Z rzuceniem piłki na Marcusa Rashforda i czekaniem, aż coś stworzy? Dlaczego trio środka pola z Eriksenem (126 meczów w kadrze, 280 w Premier League, ponad 100 w europejskich pucharach), Fernandesem (odpowiednio: 63, 144 i 71 meczów) nawet z Mainoo nie może zdominować tak przetrzebionych rywali? Nie ma takiego przekonania, czy takiej jakości? Czy dlatego gra pozycyjna United wygląda na tak… zdezorganizowaną?

United w meczu z Tottenhamem zaliczyło pięć akcji z przynajmniej dziesięcioma podaniami. Tottenham miał ich trzy razy więcej. Z jednej strony gospodarze odzyskali piłkę pięć razy w strefie obrony gości, a z drugiej zaliczyli jeden z najgorszych wyników intensywności pressingu (wyznaczonej przez wskaźnik PPDA) w całym sezonie. Chociaż ten Hag upiera się, że United wyróżniają się w lidze grą wysokim pressingiem – w końcu tylko Tottenham zaliczył więcej odbiorów piłki w strefie ataku – to czym innym jest bycie zespołem broniącym tak momentami, a innym robienie tego za każdym razem. Efekty też wiele o tym mówią: Tottenham z takich sytuacji strzelił sześć goli, United jednego.

Jak rewolucja Spurs wyjaśnia świat

„Kiedy zawodnicy ofensywni nie zdobywają bramek, to odczuwa to cały zespół. Każdy czuje się mniej pewny swego, zaczynając od piłkarzy z przedniej formacji. Są mniej cierpliwi, nie mają tyle przekonania. A w obronie każdy tracony gol jest problemem”, komentował ten Hag występ swojej drużyny. Pierwszy w którym Hojlund i Rashford strzelili po golu. Ale to przekonanie piłkarzy nie wynika tylko ze skuteczności ich działań, lecz również z decyzji trenera. Przykładowo, Dalot miewał w tym meczu momenty w których schodził do środka tworząc przewagę w rozegraniu, ale jego rola szybko skończyła się, gdy Spurs kilka razy zagrali piłkę do Wernera i Portugalczyk musiał nadrabiać dystans. W Tottenhamie nawet po szarżach Garnacho czy Rashforda role Porro czy Udogiego się nie zmieniały. Bywały momenty, że niemal stali ramię w ramię w środku pola.

Pierwsze półrocze w Tottenhamie Postecoglou spędził na przekonywaniu piłkarzy, że mają czuć się swobodnie i pewnie, trzymając się kreatywnego, nawet jeśli czasem zbyt radosnego stylu gry. Pierwsze półtorarocze w Manchesterze United ten Hag spędził na pokazywaniu piłkarzom, kto jest szefem, kto podejmuje decyzje przy transferach i kogo planów, nawet jeśli zbyt pragmatycznych, muszą się oni trzymać. Nic dziwnego, że jeden zestaw zawodników rośnie, a drugi przez większość czasu po prostu stara się nie popełnić błędu.

Nie można powiedzieć, by ten Hag był trenerskim odpowiednikiem tych najbardziej pragmatycznych szkoleniowców, w niedawnej przeszłości prowadzących przecież United i Spurs. Jednak brak własnego, proaktywnego i ekspansywnego stylu oznacza ograniczanie własnych szans na budowę mocnej pozycji na Old Trafford. Zwłaszcza w obliczu wejścia do klubu nowego inwestora, który ma stworzyć cały pion sportowy, którego Holender będzie tylko częścią. I coraz częściej tak się dzieje: trenerzy są tylko składnikiem, który ma prowadzić klub daną ścieżką, wzmacniać ją swoimi przekonaniami, a nie z meczu na mecz, z transferu na transfer liczyć na przetrwanie.

W futbolu defensywa przestaje dawać efekty. Ostatnie mistrzostwo Anglii zdobyte przez głównie broniącą się ekipę przypadło na niesamowite Leicester City w 2016 roku. To było już niemal całą epokę temu, wiodących trendów piłkarskich objawiło się kilka, przepisy pozwoliły na bardziej ofensywne granie, ale z każdym upływającym miesiącem ten sport United ucieka. Na szczęście ich oraz sir Jima Ratcliffe’a czasem drastyczne zmiany stylu i tożsamości nie muszą zajmować kolejnego trzy- czy pięcioletniego cyklu. Wystarczyło patrzeć nie na United, ale na Tottenham. Na nieszczęście ten Haga: tam zaczęło się od postawienia na właściwego trenera.

Komentarze