- Nicolae Ceaușescu urodził się w 1918 roku w ubogiej wiosce Scornicești w południowej Rumunii. W 1973 roku utworzono tam klub piłkarski, który po zaledwie 6 latach istnienia awansował do pierwszej ligi rumuńskiej.
- Najsłynniejsza historia związana z klubem ze Scornicești wydarzyła się w czerwcu 1978 roku. Drużyna walczyła wtedy o awans do II ligi wygrała swój mecz… 18:0!
- W Scornicești na potrzeby klubu wybudowano stadion na 25 tys. miejsc.
- Ostatni mecz w pierwszej lidze FC Olt (wcześniej Viitorul) rozegrał w grudniu 1989 roku. Niedługo potem w Rumunii wybuchła rewolucja, podczas której życie stracił Ceaușescu. Klub rozwiązano na początku 1990 roku.
Milicyjne radio
To mogło wyglądać mniej więcej tak.
Milicjant w napięciu czekał na wiadomość. W pewnej chwili z głośnika radia zamontowanego w radiowozie wydobyły się trzaski. Pośród nich usłyszał głos kolegi. Nie słyszał zbyt dobrze, co drugi funkcjonariusz chce mu przekazać.
– Odbiór. Jaki wynik? – zapytał.
– Dziewięć zero – odpowiedział.
– Ile? – dopytywał.
– Dziewięć zero – usłyszał wśród trzasków, po czym odwrócił się do mężczyzny stojącego obok i powtórzył niepewnym głosem: – Było dziewięć do zera.
Facet towarzyszący milicjantowi przy rozmowie nic nie powiedział. Nie było czasu. Szybkim krokiem oddalił się, by przekazać wieść innym. Wiedział, że trzeba działać.
Urodzony na prowincji
Scornicești to niewielkie rumuńskie miasteczko położone w południowej części kraju, w okręgu Aluta. To tu, 5 lutego 1918 roku, na świat w bardzo biednej chłopskiej rodzinie przyszedł niejaki Nicolae Ceaușescu. Rodzinne strony opuścił jako 11-latek. Przeniósł się do wtedy do Bukaresztu, gdzie rozpoczął naukę zawodu szewca. Jednak to nie szycie i naprawa butów, lecz działalność polityczna przyniosła mu sławę i wpływy. W 1965 roku został sekretarzem generalnym Rumuńskiej Partii Komunistycznej. Niepodzielnie panował nad krajem przez niemal trzy i pół dekady, aż do swojej tragicznej śmierci z rąk rewolucjonistów 25 grudnia 1989 roku.
Rywalizacja
Sport dla komunizmu miał ogromne znaczenie. Rywalizacja na boisku czy bieżni przynajmniej na chwilę odciągała ludzi od codziennych problemów. A te w latach 70. w Rumunii były potężne. Sukces wzmacniał poczucie wspólnoty i był powodem do dumy. Częstokroć pokazywał sportową wyższość demoludów nad zgniłym zachodem. Był ważny także w rywalizacji wewnętrznej – między resortami, państwowymi zakładami i innymi komórkami komunistycznego państwa, a nawet pomiędzy poszczególnymi dygnitarzami.
Działaczom partyjnym ze Scornicești musiało być zatem nieco wstyd, że w 1972 roku, 7 lat po przejęciu władzy w Rumunii przez najznamienitszego syna tego miasteczka, nie mieli własnego porządnego klubu piłkarskiego. Inne ośrodki już dawno posiadały swoje drużyny. Na przykład w takim Stoicănești funkcjonował zespoł o nazwie Recolta.
Tak się złożyło, że największy ówczesny dobroczyńca tejże Recolty, Dumitru Tudose, szef Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej ze Stoicănești i deputowany do Zgromadzenia Narodowego, przyczynił się do powstania klubu w miejscu urodzenia Słońca Karpat. Otóż pewnego, swobodnie rozmawiając z niejakim Vasile Bărbulescu (o nim za moment), rzucił uwagę, że w Scornicești nie ma żadnego klubu, a jego Recolta właśnie awansowała do III ligi.
Choć była to dość luźna dyskusja, Vasile wziął sobie słowa Tudose bardzo do serca i zaczął działać. Miał przecież duże możliwości. Był posłem, szefował Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej ze Scornicești, a przede wszystkim za żonę pojął Elenę Ceaușescu, siostrę Nicolae (nie mylić z Eleną Ceaușescu z domu Petrescu, żoną Nicolae).
Wygrany baraż
Ideę w czyn zaczął zamieniać Gheorghe Bărbulescu, młodszy brat Vasile. To on podjął się zadania utworzenia klubu i sprowadzenia piłkarzy. Duży wkład w ten proces miał też Valeriu Sturza, człowiek, który w latach 50. brał czynny udział w powołaniu do życia Steauy Bukareszt.
Panowie byli nastawieni na szybki sukces. Nie było mowy o tym, by zbierać baty od innych drużyn. Sprowadzenie piłkarzy do Viitorulu (pol. Przyszłość) – bo tak nazwano klub – o odpowiednich umiejętnościach stało się koniecznością. A argumentów ludzie ze Scornicești mieli kilka. I to dość konkretnych.
Marzeniem młodego piłkarza niekoniecznie musi być służba wojskowa. Przechodząc do Viitorulu, można było znacznie skrócić sobie pobyt w kamaszach. Z takiej możliwości skorzystali na przykład Petre Petre czy Aurel Pana. W 1973 roku obaj służyli w jednostce wojskowej w mieście Craiova, do której pewnego dnia przyjechał Bărbulescu. – Przyjechałem po Petre Petre – oświadczył w rozmowie z pułkownikiem Ratiu, dowódcą jednostki. – Szef chce, żebyśmy stworzyli drużynę do walki ze Stoicanesti. Mamy już kogoś, ale potrzebujemy więcej piłkarzy. Których graczy możemy wziąć? – zapytał. Zabrał ze sobą jeszcze Aurela Panę i pojechali do Scornicești.
Ale trzeba również powiedzieć, że w Scornicești wcale nie było im źle. Gheorghe Barbulescu, jako dobry organizator, zapewniał piłkarzom odpowiednie warunki. – Przeniesienie do Viitorulu uratowało nas przed wojskiem. Wysłużyliśmy 20 dni, a po złożeniu przysięgi byliśmy prawie cywilami – wspominał potem Pana.
Zawodnicy Viitorulu wpisywani byli na listę płac CAP-ów (Cooperativă Agricolă de Producție), czyli Rolniczych Spółdzielni Produkcyjnych). Oczywiście nie musieli w nich pracować. Po prostu oddelegowany działacz co miesiąc objeżdżał spółdzielnie, pobierał pensje i przekazywał je piłkarzom.
Wygrany baraż
Piłkarskie laury nadeszły bardzo szybko. Drużyna w debiutanckim sezonie wygrała rozgrywki w okręgu Aluta, dzięki czemu trafiła do baraży o awans do III ligi. Tam zmierzyła się z Unireą Babeni, która okazała się najlepsza w sąsiednim okręgu Valcea.
Przed dwumeczem działacze Viitorulu, chcąc zwiększyć swoje szanse w pojedynku z bardziej doświadczoną drużyną, postanowili wzmocnić skład i sprowadzili do Scornicești napastnika Luciana Martinescu z Dinama Slatina.
Nowy nabytek ani w pierwszym, ani w drugim meczu z Unireą nie strzelił żadnej bramki, ale za to jego koledzy nie mieli problemów z trafianiem do siatki rywala. 1:1 i 6:1 dla Viitorulu – takie rezultaty padły w dwumeczu. Awans po pierwszym sezonie działalności klubu stał się faktem. Piłkarze świętowali dwa dni, nie omijając w tej celebracji okolicznych winnic.
Nowoczesny stadion
Futbol w Scornicești rozwijał się. Początkowo drużyna musiała grać na boiskach w pobliskich wsiach Potcoava i Jitaru, ale wkrótce rozpoczęła się budowa stadionu dla Viitorulu. I nie był to, jak wskazywałaby logika, kameralny obiekt dla niedużego klubu. Na prowincji w połowie lat 70. powstał kolos na 30 tys. miejsc. Dodajmy – jak na tamte czasy dość nowoczesny kolos, bo inwestycja uwzględniała miejsca siedzące, saunę, basen, kabiny dla komentatorów.
W takich warunkach Viitorul miał piąć się w górę. I rzeczywiście piął się. Choć nie tak szybko, jak mogłaby to robić drużyna z tak potężnym wsparciem. Budowa zespołu trwała. Aż 4 sezony spędzili na trzecim froncie. Dopiero w kampanii 1977/78 nadszedł czas, by zaatakować drugą ligę.
Korespondencyjny pojedynek
Ta historia, której jedną z wersji przytoczyliśmy na początku tego tekstu, wydarzyła się 21 czerwca 1978 roku w Scornicești. Tego dnia na mecz z Viitorulem do miasteczka przyjechał dołujący w lidze Electrodul Slatina. I w zasadzie tyle wiemy na pewno. Co wtedy naprawdę wydarzyło się na rumuńskiej prowincji, owiane jest po trosze tajemnicą, a po trosze fantazją albo zawodną pamięcią tych, którzy wtedy tam byli. A może niektórzy po latach chcą się nieco wybielić lub odwrotnie – dodać swojej postawie sprzed lat trochę dziarskości.
Viitorul był o krok od awansu, jednak ludzie związani z klubem czuli sporą niepewność. Ich ulubieńcy mieli bowiem na koncie tyle samo punktów co Flacara Moreni, która o tej samej porze mierzyła się z Rovą Roșiorii de Vede. A zatem w przypadku zwycięstw obu ekip o promocji decydowałby bilans bramkowy. Sytuacja była bardzo ciekawa, bo obie legitymowały się identyczna różnicą: +53 gole. Ale to zespół ze Scornicești miał o tyle lepszą sytuację, że ich rywal, Electrodul, znajdował się w strefie spadkowej i słusznie uważano go za ekipę dużo słabszą niż przeciwnika Flacary. Rova bowiem usadowiła się na 5. miejscu, legitymując się jedną z lepszych defensyw grupy VI trzeciej ligi.
Pomoc milicji
Prezes Viitorulu Dumitru Dragomir (zwany popularnie Mitică), człowiek z gatunku zaradnych, ale i ostrożnych, miał powody, by nie ufać Flacarze. Wszak był to klub znajdujący się pod skrzydłami znienawidzonej w Rumunii tajnej policji Securitate. W głowie musiał mieć scenariusz, w którym ekipa z Moreni wygra swoje starcie bardzo wysoko. Co zrobić w takiej sytuacji? Przecież nie można pozwolić, by rywale sprzątnęli Viitorulowi sukces sprzed nosa.
Pierwsza część planu zakładała jak najszybsze uzyskanie informacji o wyniku meczu Flacary z Rovą. Na rumuńskiej prowincji telefony nie były jednak powszechnym dobrem, toteż działacze klubu z rodzinnych stron Ceaușescu załatwili, że na trasie Moreni – Scornicești (niecałe 70 kilometrów) zostaną rozstawieni milicjanci, którzy poprzez swoje radia o niedużym zasięgu będą podawać sobie wynik, aż ten, który czeka na stadionie Viitorulu przekaże go komuś z klubu.
Niestety, milicyjne radia nie były cudem techniki. Często się psuły, a jak działały, to pośród trzasków i szumów wydobywających się z urządzenia niełatwo było zrozumieć komunikaty. Mimo to Dragomir i jego ludzie zaufali, że dzięki temu wyposażeniu dość szybko dowiedzą się, co wydarzyło się w Moreni.
18:0
Wersji tego, co stało się po przerwie meczu z Electrodulem, jest co najmniej kilka. Prawdopodobnie milicjant oddelegowany do przekazania wyniku przez radio usłyszał, że Flacara wygrywa 9:0, choć w rzeczywistości prowadziła tylko 2:0. Nie jest to wcale niemożliwe, bo mógł pomylić „doua” (dwa) z „noua” (dziewięć).
Co działo się dalej? Do akcji wkroczył Dragomir i jego ludzie. Jedni mieli „przekonać” sędziów, drudzy piłkarzy Electrodulu, jeszcze inni zebrać ludzi, którzy… zastąpią właściwych przeciwników. Ponoć ściągano, kogo się da, byle tylko wyglądali na piłkarzy. Jak opowiadał po latach sam Mitică, jedni doili krowy, inni pracowali w polu, ktoś podobno sprzedawał pączki. Przebrali się za zawodników i w koszulkach ekipy ze Slatiny zagrali drugą połowę. Padł wynik 18:0. A po końcowym gwizdku piłkarze otrzymali polecenie, by nie spieszyli się z zejściem z murawy. Czekano bowiem na ostateczny rezultat spotkania w Moreni. Gdyby kontrkandydaci do awansu wygrali jeszcze wyżej, to niewykluczone, że trzeba byłoby wznowić mecz i zdobywać kolejne gole. Wkrótce wszyscy dowiedzieli się prawdy. Flacara co prawda zwyciężyła, ale tylko 2:1.
Wydawać by się mogło, że intryga tak grubymi nićmi szyta, spowoduje ogólnokrajowy skandal. Nic z tych rzeczy. W gazetach podawano jedynie wynik spotkania, bez żadnych komentarzy. Pamiętajmy, że chodziło o klub z wioski Ceaușescu, wspierany przez członków jego rodziny. Nikt zatem nie odważył się publicznie zadawać pytań, ani tym bardziej krytykować tego, co wydarzyło się tamtego popołudnia w Scornicești. Konsekwencje spadły jedynie na gracza Electrodulu nazwiskiem Stanica, który został zawieszony.
„Podnieś chorągiewkę”
Kolejny sezon Viitorul spędził w II lidze. Wygrał rozgrywki w swojej grupie, co zaowocowało awansem do rumuńskiej elity. Oczywiście i na tym poziomie drużynie pomagały talenty Dragomira. W meczu z Metalulem Bukareszt, najgroźniejszym przeciwnikiem w walce o awans, Viitorul prowadził 1:0. W pewnym momencie rywale strzelili gola na 1:1. Mitică, siedzący wtedy na trybunach, krzyknął do sędziego bocznego: „Spalony, podnieś chorągiewkę”. Arbiter przestraszył się, zasygnalizował ofsajd, a jeden z piłkarzy Viitorulu, Aurel Mincu, zgodnie z poleceniem Dragomira podszedł do sędziego głównego i powiedział mu, że jest spalony. tym czasie zawodnicy Metalulu cieszyli się na środku boiska ze strzelonego gola. Nawet nie zauważyli, że ich trafienie zostało anulowane. Potem Viitorul dołożył jeszcze jednego i zamknął spotkanie wynikiem 2:0. Taką wersję opowiedział ówczesny rezerwowy golkiper drużyny ze Scornicesti Predescu.
Ale i ta historia ma alternatywną wersję. Opowiedział ja sam Mincu. Było 0:0, gdy w 80. minucie Metalul zdobył gola. Wtedy Dragomir rzeczywiście kazał mu podejść do sędziego głównego i odgwizdać spalonego. Tak się stało i arbiter rzeczywiście bramki nie uznał. Zawodnicy Metalulu zaczęli się śmiać, a potem przestali grać na znak protestu. Po prostu stali na boisku odwróceni plecami do rywali, a Viitorul strzelił gola na 1:0. Futbolówka wróciła na środek i znów to samo… Zespół ze Scornicești przy biernej postawie rywala kolejny raz trafił do siatki. Po chwili arbiter, przestraszony tym, co dalej może się stać, przerwał mecz. Następnego dnia gazety po prostu podały rezultat, pomijając te dziwne wydarzenia.
Gorszy bilans bramkowy
Przez kolejne 10 lat malutkie Scornicești miało swój zespół w rumuńskiej ekstraklasie. W 1980 roku klub zmienił nazwę na FC Olt (pol.: Aluta, tak nazywa się okręg, w którym znajduje się Scornicești) i właśnie pod takim szyldem święcił swoje największe chwile. Najpiękniejszy był dla nich sezon 1981/82, kiedy zajęli 4. miejsce w tabeli. Najniższy stopień podium, który dawał grę w Pucharze UEFA, przegrali z Corvinulem Hunedoara tylko – o ironio – gorszym bilansem bramkowym. Drużynę prowadził wtedy Florin Halagian, a do dyspozycji miał m.in. słynnego Victora Pițurcę, który kilka lat później wygra ze Steauą Puchar Europy.
Pițurcă to zresztą nie jedyna gwiazda rumuńskiej piłki, która przewinęła się w latach 80. przez Scornicești. Grali tam również Adrian Bumbescu, Ilie Barbulescu, Marian Radu, Dan Petrescu czy Dorinel Munteanu.
Innym razem Olt był bliski awansu do europejskich pucharów w sezonie 1987/88, ale wtedy znów przegrali miejsce w Pucharze UEFA przez gorszy bilans bramkowy. A rok później do lokaty nagradzanej grą na międzynarodowej arenie zabrakło już 4 punktów. Nie byłoby w tym może nic szczególnego, gdyby nie fakt, że wtedy udała się ta sztuka… Flacarze Moreni, która kilka lat po drużynie ze Scornicești też przebiła się na najwyższy szczebel rumuńskiej piramidy futbolowej.
3 karne
Grając w jednej lidze ze Steauą, Dinamem Bukareszt czy Universitateą Craiova, takie „wały” jak w niższych ligach nie były możliwe. Ale to nie oznacza, że w sprawach nacisków na sędziego działacze ze Scornicești byli całkowicie bezzębni. Inna sprawa, że ich wysiłki nie zawsze przynosiły efekt.
W sezonie 1981/82 Olt grał w meczu Pucharu Rumunii z CS Targoviste, prowadzonym przez słynnego Emerica Jenei. Spotkanie rozstrzygały rzuty karne. Obie ekipy szły w nich łeb w łeb, choć obie strony często się myliły. Wreszcie do piłki podszedł obrońca drużyny ze Scornicești Dan Ionascu. Uderzył, ale golkiper rywali obronił. Arbiter dopatrzył się jednak, że bramkarz Voinea poruszył się przed strzałem i zarządził powtórkę. Ionascu na nowo kopnął futbolówkę i… znów to samo. Górą był przeciwnik. Ale sędzia po raz kolejny nakazał powtórzenie próby, bo Voinea miał, jego zdaniem, ponownie przekroczyć przepisy. Ionascu jeszcze raz spróbował i oczywiście znów nie znalazł sposobu na zawodnika Targoviste. Rozjemca zawodów najwyraźniej uznał wtedy, że nie ma co przeginać i zakończył spotkanie. Olt odpadł z rywalizacji w bardzo dziwnych okolicznościach.
Po latach Ionascu tłumaczył się, że po prostu był słabym strzelcem jedenastek, co zresztą jest zgodne z prawdą. Obrońca mówił, że Voinea wyskakiwał wtedy z bramki i w ten sposób ułatwiał sobie zadanie. Inaczej widzieli to ludzie oglądający tamto spotkanie. Dziennikarz gazety „Sportul” Marian Ionescu pisał, że sędzia dostrzegł wtedy „wyimaginowany ruch” Voinei.
Ceaușescu, Breżniew i Kennedy
Ceaușescu nigdy nie zwracał większej uwagi na klub ze swojej rodzinnej wioski. Mitică Dragomir tylko raz spotkał się z dyktatorem. Nicolae był wtedy w towarzystwie swojej żony Eleny, I Sekretarza Bułgarskiej Partii Komunistycznej Todora Żiwkowa oraz ochroniarzy. W pewnym momencie najważniejszy ówczesny polityk w Rumunii poprosił Miticę o opowiedzenie żartu. Ten oczywiście nie chciał, ale despota nalegał. W końcu prezes klubu zaczął opowiadać:
Ceașescu, Breżniew i Kennedy [w innej wersji Nixon – red.] utknęli na statku. Zaczęli debatować, który naród jest najodważniejszy. Breżniew wezwał Aloszę, dał mu miecz i nakazał mu wskoczyć do wody i wrócić z dwoma rekinami. Alosza, jak mu kazano, tak zrobił. Przyniósł dwa rekiny, choć kosztowało go to utratę ręki. Przyszła kolej na Amerykanów. JFK wezwał jednego ze swoich ludzi i nakazał mu wskoczyć do oceanu i przynieść 3 rekiny. Amerykanin usłuchał rozkazu. Uzbrojony jedynie w nóż zanurzył się w wodzie, a potem wrócił z trzema rybami, choć nie miał już ręki ani nogi. Wreszcie Ceasescu obudził Bulę, swojego człowieka. Dał mu brzytwę do golenia i powiedział, żeby złowił 5 rekinów. A Bula wsadził palec do wody i stwierdził, że nie wskoczy, bo jest za zimna. Wtedy cała załoga statku zaczęła wiwatować i uznała, że Bula jest najodważniejszy, bo odmówił dyktatorowi.
Ponoć Ceaușescu się nie zaśmiał. Niezręczną ciszę przerwała Elena, która zrugała Dragomira. – Powinieneś się wstydzić – rzuciła. Wtem głos zabrał jej mąż i powiedział: – Bardzo dobrze młody człowieku. Nikt nie rusza tego gościa, ok? Dopiero wtedy napięta atmosfera się rozluźniła i na twarzach zgromadzonych pojawił się uśmiech, a ich ręce zaczęły klaskać.
Ta opowieść to chyba najsłynniejsza anegdotka z wizyty Ceaușescu w Scornicești w latach 80.
Egzekucja
Ludziom mieszkającym w rodzinnej wiosce Słońca Karpat, jak nazywano Ceaușescu, żyło się za czasów jego panowania stosunkowo nie najgorzej, choć i tam nie brakowało niezadowolonych. W ramach systematyzacji, czyli przekształcania wsi w maleńkie miasteczka, budowano tam bloki z miejscami na lokale usługowe na parterze. Powstały tam także camine de nefamilisti, czyli maleńkie mieszkania (wielkości celi więziennej) dla osób, które nie miały rodzin, ze wspólnymi łazienkami i kuchniami. Ludzi cieszył budujący się browar, a przede wszystkim to, że tamtejsze sklepy były często lepiej zaopatrzone niż gdzie indziej. No i za płotem mieli dobry futbol. Steaua, Dinamo, Universitatea przyjeżdżały do maleńkiego Scornicești i nie zawsze wywoziły stamtąd komplet punktów.
Tymczasem kraj chylił się ku upadkowi. Ludzie mieli coraz bardziej dość dyktatora i jego pomysłów. A były one absurdalne i uciążliwe. W Rumunii na przykład zakazana była antykoncepcja, co – jak nietrudno się domyśleć – prowadziło do niekontrolowanego wzrostu narodzin. Nie szła za tym jednak opieka medyczna. W 1987 roku prawie 30 na 1000 dzieci umierało przy urodzeniu (dla porównania: w Polsce umierało wówczas mniej niż 2 dzieci na 1000 urodzeń).
Ale nie zakaz antykoncepcji najbardziej wzburzał społeczeństwo. W kraju permanentnie brakowało żywności, dostawy energii elektrycznej były nieregularne. Naród cierpiał z powodu drakońskiego planu spłaty zadłużenia. „Normą stało się wstrzymywanie do prywatnych mieszkań dostaw ciepłej wody, gazu i prądu. Zamiast tego media promowały hasło: »Załóż jedną warstwę ubrania więcej»” – pisał Andrzej Krajewski na łamach Gazety Prawnej. Surowa kara groziła nawet za wniesienie paczki papierosów i zapałek do zakładu pracy. W tym zakazie chodziło o to, by robotnicy nie tracili czasu na palenie i pracowali wydajniej.
Zgnębiony rumuński naród, zachęcony upadkiem komunizmu w nieodległej Polsce, wypowiedział posłuszeństwo dyktatorowi w grudniu 1989 roku. 22 grudnia w Bukareszcie wybuchło powstanie. Dyktator wraz z małżonką uciekł ze stolicy. Schwytano ich w Targoviște. W tamtejszych koszarach, 25 grudnia, zorganizowano szybki proces, w wyniku którego Słońce Karpat i jego żona zostali skazani na śmierć przez rozstrzelanie. Wyrok wykonano natychmiast.
Ostatni mecz
Na kilkanaście dni przed śmiercią dyktatora, Olt rozegrał swój ostatni mecz. 10 grudnia u siebie przegrał ze Steauą 0:1, a jedynego gola strzelił słynny Gheorghe Hagi. Spotkanie rozegrano w bardzo nerwowej atmosferze. W pewnym momencie zawodnik gospodarzy Gheorghe Mihali ostro potraktował Mariusa Lăcătușa. Piłkarz Steauy w rewanżu pociągnął faulującego za włosy i wywiązała się bójka. Brali w niej udział piłkarze, członkowie sztabów szkoleniowych, a nawet milicjanci i kibice. Nawet Hagi był aktywny w tej boiskowej chryi. Awantura trwała około 15 minut. Gdy obie strony uspokoiły się, sędzia… dokończył mecz, wyrzucając wcześniej Lăcătușa i Mihaliego z boiska. Chyba nikt nie spodziewał się wtedy, że poważny klub z maleńkiego Scornicești za chwilę przestanie istnieć.
Rozwiązanie
Po śmierci Ceaușescu Front Ocalenia Narodowego, który tymczasowo przejął władzę w Rumunii, zaczął rozprawiać się z reliktami reżimu komunistycznego. Na celowniku znalazł się też klub piłkarski ze Scornicești, który był jednym z symboli znienawidzonej dyktatury. 17 stycznia 1990 roku w siedzibie Rumuńskiej Federacji Piłkarski odbyła się rozprawa decydująca o przyszłości Oltu oraz milicyjnej Victorii Bukareszt. Pierwsi swój wyrok poznali ludzie ze stolicy – Victoria ma zostać rozwiązana. Identyczna decyzja zapadła w sprawie klubu z rodzinnych stron zastrzelonego satrapy. „Komitet Frontu Ocalenia Narodowego w ramach FRF podjął decyzję o rozwiązaniu drużyny FC Olt z dniem 17 stycznia 1990 roku” – brzmiał werdykt.
W uzasadnieniu padły następujące słowa: „FC Olt Scornicești powstał w 1973 roku, bezpośrednio w wyniku działań klanu ceausistów. W rezultacie skończyło się na tym, że w krótkim dzięki nadużyciom, oszustwom i innym przestępstwom zespół awansował. Dość chociażby wspomnieć, że w ostatnim oficjalnym meczu w III lidze wygrali 18:0 […]. Również bezpodstawnie wybudowano w Scornicești duży stadion, którego liczba miejsc siedzących kilkakrotnie przekracza potrzeby mieszkańców tej miejscowości”.
Hiobowe wieści dotarły do drużyny, gdy ta przebywała na obozie przygotowawczym w popularnym rumuńskim kurorcie Poiana Braşov. – Kiedy dotarliśmy do hotelu w Sinaia, do naszego trenera zadzwonił telefon. Powiedziano nam, że musimy zawrócić, ponieważ zostaliśmy rozwiązani. Zapadła cisza, patrzyliśmy na siebie i nie wiedzieliśmy co powiedzieć, nikt nie powiedział ani słowa – wspomniał Marius Stan, wówczas zawodnik Oltu. Piłkarze dostali wolną rękę w poszukiwaniu nowych klubów.
Tylko jeden wygrany
Po rozwiązaniu Oltu ludzie związani z futbolem w Scornicești, w tym Gheorghe Bărbulescu, zawiązali nowy klub – CS Olt, który miał zacząć rywalizację w III lidze. Udało im się zebrać nawet ciekawy zespół, który już w pierwszym sezonie rywalizacji wywalczył awans na drugi szczebel rozgrywkowy. Bez silnego wsparcia z góry nie udało się jednak na dłużej zachować finansowej stabilizacji. W 1994 roku twór także rozwiązano, by wkrótce ponownie powołać do życia FC Olt. Ten klub istnieje do dzisiaj, ale nigdy nie nawiązał on do sukcesów swojego wielkiego poprzednika.
Do dziś w Scornicești można też podziwiać stadion będący symbolem lat świetności tamtejszej piłki. Zaplecze obiektu, na którym niegdyś bramki strzelał sam Gheorghe Hagi, przekształcono na mieszkania komunalne.
Zaangażowanie w proceder ustawiania meczów nie zaszkodziło natomiast Miticy. Dumitru Dragomir doskonale odnalazł się w rzeczywistości, która nastała w Rumunii po 1989 roku. Doszedł aż do stanowiska prezesa Rumuńskiej Profesjonalnej Ligi Piłkarskiej. Stanowisko to piastował przez 18 lat, od 1996 do 2014 roku. Przez 8 lat był także członkiem Izby Deputowanych, czyli niższej izby rumuńskiego parlamentu.
Za pomoc w tłumaczeniu tekstu z języka rumuńskiego dziękuje Dariuszowi Fellerowi.
ŹRÓDŁA:
- Informacje ze strony fotbalolt.wordpress.com prowadzonej przez Florina Brutaru
- Tekst: „Dumitru Dragomir a dezvăluit cum s-a făcut un blat în România: Așa a fost aranjamentul! A fost ideea mea genială” na stronie www.gsp.ro
- Tekst: Emmanuela Rosu: „FC Olt Scornicesti: The dictator’s hometown team disbanded after bloody revolution” na stronie BBC.com
- Książka Thomasa Kunze „Ceauşescu. Piekło na ziemi”
- Tekst Stefana Apostola: „Cel mai mare blat din fotbalul românesc. Lucrătura lui Mitică Dragomir. ‘S-a făcut 18-0 și râsul României’” na stronie playtech.ro
- Tekst „Bancul cu Ceaușescu care a enervat-o pe „tovarășa”, după ce Dumitru Dragomir i l-a spus în față lui Nicolae Ceaușescu. „Mânca-v-aș gura, am crezut că mor!” na stronie gandul.ro
Komentarze