- Kamil Kuzera jest pierwszym trenerem Korony Kielce od ponad roku
- Szkoleniowiec w obszernej rozmowie opowiada, jak pod jego wodzą zmieniła się drużyna od strony sportowej
- “Nikomu nie chciałem nic udowadniać” – podkreśla
- “Jesteśmy jedną wielką rodziną” – mówi o swoim miejscu pracy
Konsekwencja najważniejsza
Zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że Korona gra nieco lepiej i ładniej, niż aktualnie punktuje?
Kamil Kuzera, trener Korony Kielce: Na pewno zgodzę się, że jesteśmy dużo lepiej zorganizowani, niż miałaby na to wskazywać nasza zdobycz punktowa. Poprawiliśmy też kilka elementów w ostatnim czasie, ale i nie odeszliśmy zupełnie od swojego DNA, bo w dalszym ciągu wyróżnia nas nieustępliwość, choć przede wszystkim z piłką przy nodze radzimy sobie dużo lepiej. I w takim kierunku chcemy iść.
Ale obecne miejsce w tabeli z pewnością nie odzwierciedla gry Pana podopiecznych?
– Zdecydowanie. Tutaj mocno w nas siedzi początek tej rundy. Trzy pierwsze porażki, które nam się przytrafiły, mocno odbijają nam się czkawką, ale musimy z tym żyć i robić wszystko, żeby to się już nie powtórzyło.
Nawiązując do tego początku rozgrywek. Co trener może zrobić, kiedy jego piłkarze tracą głupio bramki, a na dodatek sami rażą nieskutecznością? Modelowe tego przykłady to wasze mecze z ŁKS-em i Górnikiem.
– Szczerze? Nic. Mogę tylko dalej wierzyć w ten zespół, bo ja wiem, że to wypadek przy pracy, choć chlopaki robili wszystko, co w naszej mocy. Tak samo głupio stracona bramka, jak i niewykorzystana sytuacja – to normalne w tym sporcie. Najważniejsze w takim momencie to nie zwątpić. Ja nie zachwiałem wówczas płynności pracy, pomyłki się zdarzają. Trzeba je eliminować, po prostu robiąc swoje.
Mimo słabego wejścia w sezon metodyki pracy Pan nie zamierzał zmieniać?
– To za szerokie pojęcie. Owszem, próbowaliśmy, i w dalszym ciągu próbujemy, dodawać coś nowego, coś ulepszyć, skorygować w treningu te rzeczy, które nam szwankowały, ale to nigdy nie zacznie działać z dnia na dzień. Często zbyt duże zmiany mogą też przynieść odwrotny efekt, dlatego bardzo ważna jest konsekwencja pracy.
Po całkiem udanej wiośnie poprzedniego sezonu ma Pan niedosyt, że znów kręcicie się bliżej dołu tabeli? Mieliście apetyt na coś więcej?
– Trudno powiedzieć. Myślę, że swoją grą pokazaliśmy, że jesteśmy w stanie rywalizować w tej lidze z każdym. Ale życie, jak to życie, tym bardziej w sporcie nie znosi próżni. Przeciwnicy również robią wszystko, aby byli lepsi. No i tak to obecnie wygląda.
Czy Korona Kielce utrzyma się w Ekstraklasie w sezonie 2023/24?
- Tak
- Nie
Udana wiosna tego roku
Wraca Pan pamięcią do poprzedniego sezonu? Wasz przykład może być nadzieją dla ekip ze strefy spadkowej. Rok temu po 18 kolejkach to wy byliście na samym dnie tabeli, mając na koncie tylko trzynaście punktów.
– Czy wracam pamięcią? Jestem świadom tego, co zrobiliśmy. To jest mocny fundament tego, w jakim kierunku chcemy iść. Dzisiaj nasza sytuacja pokazuje, że względem tego poprzedniego sezonu nasz dorobek punktowy nieco się poprawił, choć wciąż to dla nas za mało, teraz przed nami ostatni mecz w roku, musimy wycisnąć z niego maksa, by sytuacja ta była tylko lepsza. Nawet jeśli poprawiliśmy grę w piłkę, cały czas mamy do poprawy jakieś niewielkie detale. A te z kolei tworzą całość. Mając świadomość, jak ciężki okres przygotowawczy przed nami, a potem jak ciężka runda rewanżowa nas czeka, można wrócić pamięcią do wydarzeń sprzed roku. Takie doświadczenie jest bezcenne, nikt nam go już nie zabierze.
Pan wspomniał o dorobku punktowym, który względem poprzedniego sezonu się poprawił, ja z kolei zerknąłem na bramki: strzelacie tak samo (19), choć straciliście 20 goli, a rok temu 29. Rozumiem, że kluczem do wyjścia na prostą była – i w sumie w dalszym ciągu jest – organizacja gry w obronie?
– Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że sposób, w jaki graliśmy, choćby w zeszłej rundzie był nieco inny, bo dużo więcej bazowaliśmy na tym, żeby dobrze odbierać piłkę, być wysoko w pressingu, wywierać tę presję w zasadzie non stop i trzeba przyznać, że bardzo dobrze czuliśmy się w grze bez piłki. Jednak zdawaliśmy też sobie sprawę z tego, że mamy niezły potencjał w zespole, a sami piłkarze oczekiwali od nas, aby dać im rozwiązania, żeby mogli coraz pewniej czuć się z piłką i te rozwiązania im daliśmy. No i to było zauważalne. Nawet po trzech przegranych w tym sezonie meczach opinie ekspertów były takie, że nas się dobrze ogląda, że wkrótce musimy wyjść na prostą. Dzisiaj radzimy sobie całkiem sprawnie z tym, żeby otworzyć grę od bramki, żeby ominąć pressing przeciwnika. To ważne, bo najpierw musieliśmy nauczyć się nie bać tego pressingu. Bo oczywiście mogliśmy sobie pomóc długim podaniem, czasami tak trzeba, ale jeśli jest możliwość zbudowania gry od bramki krótkimi podaniami, dziś zazwyczaj nie mamy już z tym problemu. To buduje pewność siebie piłkarzy i w takim kierunku chcielibyśmy iść.
Dziewięć remisów w siedemnastu meczach to dość dużo. Może nie tak dużo, jak dwanaście Piasta, ale z czego to może wynikać? W waszą grę wkrada się zbyt dużo asekuracji?
– Nie powiedziałbym, aby to była asekuracja.
Zmierzam do tego, że przed rokiem w bardzo trudnej sytuacji zamiast grać ultraprgamatycznie, graliście odważnie w piłkę. Co w grze o utrzymanie nie jest częstym zjawiskiem. Teraz zbyt dużo ryzykować nie musicie.
– To też wynikało z tego, gdzie odbieraliśmy piłki, w jakich strefach, jak wysoko to robiliśmy, ale także jak byliśmy do bólu skuteczni. A to chyba w tym wszystkim najważniejsze. Dzisiaj na pewno się rozwinęliśmy, ale brakuje nam jednej podstawowej rzeczy. I, żeby nie było, ja nie oceniam tego negatywnie przez pryzmat moich piłkarzy, jeśli chodzi o skrzydłowych…
No ten jeden, w zeszłym sezonie czołowy strzelec, jest kontuzjowany…
– Tak, Kuba Łukowski miał dwanaście bramek. Niestety wciąż go z nami nie ma, przechodzi rehabilitację. Natomiast tych liczb, zwłaszcza u skrzydłowych nam brakuje, co nie znaczy, że wykonują oni źle swą pracę, bo te liczby rozkładają się na większą liczbę niekoniecznie ofensywnych graczy, jak Nono, Remacle, ale też Deaconu, Szikawka czy Dalmau. Ale widać, że brakuje liczb u bocznych pomocników, choć ja wiem, jak oni ciężko pracują, dużo na ten temat z nimi rozmawiam i robimy wszystko, co w naszej mocy, by także oni, mówiąc kolokwialnie, wreszcie odpalili. Gdyby te ich liczby były lepsze, to jestem przekonany, że bylibyśmy wyżej w tabeli. Niemniej, tak jak mówiłem, budujące jest, że ja w tych chłopakach nie widzę rezygnacji. Cały czas mocno chcą, ostro pracują, przy tym proszą nas o różne analizy, a to fundament tego, by wreszcie się przełamać. Tym bardziej że ja wiem, że mają duże rezerwy.
Skąd te zmiany w sposobie gry?
A propos zmiany stylu gry. Chciał Pan tym również udowodnić, że ówczesny potencjał kadrowy Korony nie był należycie wykorzystany?
– Nie. Nikomu nie chciałem nic udowadniać. Wiadomo, że ja też coś tam czytam i oglądam, pamiętam dzięki temu, jakie były opinie na temat mnie i mojego sztabu, że nic nowego nie wprowadzimy, że będziemy wyłącznie powielać, ale prawda jest taka, że ja i mój sztab mamy określony sposób pracy. Wszyscy doskonale się rozumieją, wiedzą, co mają robić. Każdy z nas też wie, w jakim kierunku idzie piłka nożna. To już nie tylko wysoka intensywność, ale i doskonała organizacja gry, wszechstronność, odnajdywanie się we wszystkich fazach gry. Oglądając polskie drużyny w europejskich pucharach widać, jak na dłoni na co powinniśmy zwrócić uwagę, i to, co jest budujące, to to, że w naszej lidze coraz więcej drużyn chce to zmienić. Wiadomo, że jest przy tym olbrzymia presja, bo każdy chce wygrywać mecze.
Ale ostatnio coraz częściej ci nowi trenerzy, w tym i Pan, faktycznie nie boją się wprowadzać ciekawych rozwiązań, czego starsza generacja szkoleniowców niekoniecznie miałaby odwagę uczynić, choćby z obawy przed zwolnieniem, bo przecież trzeba ciułać te punkty.
– Coś w tym jest. Ale większość z nas i tak w piłce jest bardzo długo. Pracowaliśmy wcześniej jako asystenci. Każdy z nas ma jakieś swoje obserwacje z poprzedniej pracy, by na przykład móc wyeliminować wcześniejsze błędy. Uważam też, że jest wśród nas duża świadomość tego, jak daleko do przodu poszedł futbol. Musimy przez to bardzo mocno go gonić. Patrząc też na to, jakie są struktury organizacyjne czy finansowe w Europie, nie wspominając o TOP-ie, ale tak ogólnie to, jak piłka rozwinęła się globalnie to mówiąc krotko: jest co robić. I nie można stać w miejscu. My robimy wszystko, aby tym wymaganiom sprostać, co oczywiście nie zawsze się udaje, bo każdy z nas popełnia błędy. Zresztą sama piłka nożna jest grą błędów. Jednak uważam, że uczciwość w działaniu i wspomniana świadomość pchną nas do przodu. Tam, gdzie obecnie jest ta wielka piłka. Musimy się bronić merytorycznie, bo finansowo to jeszcze za wysokie progi. Prawda jest też taka, że my zamiast kupować piłkarzy, musimy ich rozwijać.
Zaskoczył Pana Michał Probierz, który otwarcie przyznał, że obserwuje on bacznie Miłosza Trojaka?
– Broń Boże!
W ogóle?
– Ja go widzę codziennie w treningu, widzę, jaki progres zrobił w ostatnim czasie w swojej grze. Ok, Miłosz gra dzisiaj w Koronie, można powiedzieć, w specyficznych warunkach, bo nie jest to klub z czołówki, czasem zdarzy mu się jakiś błąd, a i jego metryka jest już dość spora, ale oceniając aktualną formę to ja nie miałbym nic przeciwko, by ktoś taki dostał szansę w reprezentacji. Miłosz kilka lat w swojej karierze przebimbał, ale w odpowiednim momencie zmienił nastawienie, a ostatni okres to jego regularny postęp. Więc co do powołania nie miałbym nic przeciwko. Lepiej późno, niż wcale.
W poprzedniej kolejce do bramki Korony wrócił Konrad Forenc, który zastapił Xaviera Dziekońskiego, o dziwo, będącego i tak w niezłej formie. To taki pozytywny ból głowy dla trenera?
– Dokładnie tak. Generalnie Xavier od początku sezonu wykonuje bardzo dobrą robotę i nie ukrywam, że jesteśmy z niego bardzo zadowoleni. Natomiast tak się złożyło, że Konrad mimo tego, że dopiero wrócił po kontuzji, zagrał z Legią i poradził sobie również bardzo dobrze. Naturalną koleją rzeczy było to, że w tej bramce pozostał. Po tygodniu muszę przyznać, że do jeszcze lepszej pracy zmotywowało to także Xaviera oraz dwóch innych młodych bramkarzy, którzy z nami trenują. Każdy trener marzy o takiej rywalizacji.
Zdradzi nam Pan, kto będzie bronił z Rakowem?
– O kurczę… Trudne pytanie. Dzisiaj jeszcze nie wiem, może jutro się dowiem. Mam pewną koncepcję, ale ona jeszcze się pewnie zmieni.
O transferach słów kilka
Jaki ma Pan wpływ na transfery? Bo wydaje mi się, że musiał Pan mieć niemały udział w rekrutacji do drużyny Martina Remacla, Adriana Dalmau czy Yoava Hofmaystera. Cała trójka dość dobrze wkomponowała się do drużyny.
– Ja przede wszystkim mam zdrowe i normalne relacje z dyrektorem sportowym oraz prezesem. Bardzo często dyskutujemy, ufamy sobie, nikt nie ma zamiaru wychodzić przed szereg. Z Pawłem (Golańskim, dyrektorem sportowym – przyp. red.) jest tak, że on pograł w piłkę na wysokim poziomie, ma przez to dużo kontaktów, ale co równie istotne, często bywa na treningach, wie, jak wyglądają nasze potrzeby, gdzie mamy braki. Nie ma tutaj miejsca na szukanie piłkarzy po omacku. Gracze są odpowiednio sprofilowani. Zresztą przed przyjściem do nas już wiedzą, że Korona to specyficzny klub, gdzie naprawdę panuje świetna atmosfera, jest szacunek do pracy, do klubu, a także ludzi ten klub tworzących. To też może mieć wpływ na aklimatyzację piłkarzy. Poza tym wiemy, jakie są na rynku oczekiwania finansowe, wiemy, na co możemy sobie pozwolić. Nie zamierzamy przy tym zbytnio szarżować.
Znacie swoje miejsce w szeregu. A warto przypomnieć, że jeszcze nie tak dawno temu Korona kojarzyła się z przepalaniem pieniędzy. Potraficie sprowadzić solidnych grajków za stosunkowo niewielkie pieniądze, a czy w najbliższym czasie można spodziewać się transferów wychodzących z Korony?
– Nigdy nie mów nigdy. Faktycznie transfery wychodzące to rzecz, dzięki której klub taki jak nasz może funkcjonować. To naturalna kolej rzeczy. Nawet jeśli wydaje się, że nie ma ludzi niezastąpionych, trzeba się z tym liczyć. To też jest dla nas nobilitacja, jeśli jesteśmy w stanie wypromować zawodnika, sprawić, by ktoś go dostrzegł, a potem wyłożył za niego odpowiednie pieniądze.
Bo rozumiem, że jeśli chodzi o transfery do klubu, to będziecie szukać w pierwszej kolejności skrzydłowego?
– Tak, ale to nie jest tak, że tylko na tej pozycji potrzebujemy wzmocnień. Ja wcześniej wspomniałem o skrzydłowych odnośnie do ich liczb, które są dalekie od satysfakcjonujących. Być może większa rywalizacja by to zmieniła?
Pucharowe marzenia
Co Pan czuł, kiedy Martin wpakował piłkę do bramki w 120. minucie z Legią?
– W pierwszym momencie jakby nie bardzo wiedziałem, co się stało, dopiero po chwili to pojąłem. Wszyscy gdzieś pobiegliśmy, bardzo radowaliśmy się, ale zorientowałem się, że tu jeszcze jest minuta grania.
Zepsuł Pan zabawę…
– Ustawiłem chłopaków do pionu, pokazałem na zegarek, że została minuta, tu jeszcze dużo się może zdarzyć. Ale dobrze zadziałaliśmy, nasz napastnik, można powiedzieć, pierwszy obrońca, przykleił się momentalnie do Josue, inni partnerzy szybko doskakiwali do rywali, nie chcieliśmy pozwolić choćby na sekundę słabości. Ale głównie wiedzieliśmy, że piłka będzie adresowana do Josue i tak było. Dwukrotnie. I dwukrotnie udało nam się ją odebrać. A później to już wielka euforia po końcowym gwizdku. Co by nie mówić, dla Korony ćwierćfinał Pucharu Polski to duża rzecz, tym bardziej kosztem Legii. Na pewno zostanie to zapamiętane na dłużej. Zresztą mieliśmy powiedziane przez zarząd na początku pracy, by robić tutaj rzeczy, które zostaną z nami na dłużej. Ten triumf taki jest.
Ćwierćfinał Pucharu Polski to już nie są przelewki. Tak zupełnie szczerze: czy wierzy Pan w triumf w tych rozgrywkach?
– Pewnie, że tak. To już jest piękna przygoda, a może być tylko piękniejsza. Ćwierćfinał jest już naprawdę blisko finału.
Ale podchodzicie do tego na zasadzie, że nic nie musicie, tylko możecie? Jagiellonia wydaje się być naturalnym faworytem.
– Nie zaprzeczę, ale nie oznacza to, że jesteśmy na straconej pozycji. Tak samo w lidze, jak i w Pucharze Polski możemy utrzeć nosa faworytom. Zresztą mamy swoje marzenia i narzędzia, by je zrealizować. Nie będzie to łatwe, ale skoro wyeliminowaliśmy Legię, to wszystko jest możliwe. Droga po puchar nigdy nie jest łatwa. My ją zobrazowaliśmy, jako krajobraz górski, na końcu którego znajduje się ten upragniony puchar. Przepustka do europejskich pucharów, w których zagralibyśmy po raz pierwszy w historii. Zrobimy wszystko, żeby zajść jak najdalej, ale w pierwszej kolejności musimy przejść ćwierćfinał.
Najbliższa przyszłość z domieszką przeszłości
Skoro udało się wygrać z Legią to z Rakowem chyba również nie powinno być problemu? Tym bardziej że częstochowianie będą mieć w nogach mecz z Atalantą. A i Pana bilans z “Medalikami” jest dodatni. Jeden mecz i jedno zwycięstwo.
– To prawda, daliśmy wtedy radę. Szczególnie w pierwszej połowie pokazaliśmy się z dobrej strony. Potem Raków choć przeważał, nie potrafił tego przekuć w nic konkretnego. Dopiero w końcówce mieli najlepszą okazję, kiedy Tudor nie trafił na pustą, ale to i tak był głównie efekt wpadki naszego bramkarza. Czy jesteśmy w stanie powtórzyć tamten rezultat? Jestem przekonany, że tak, ale trzeba będzie przy tym trochę pobiegać i pocierpieć. No i odpowiednio zrealizować swój plan na ten mecz, a taki już w głowie mamy.
Zmęczenie z meczu z Atalantą będzie miało wpływ?
– Możliwe. Gra co tydzień, a co trzy dni to co innego. Z drugiej strony to mistrz Polski. Kadrę ma bardzo szeroką, a do tego równie jakościową. Niemniej mimo wszystko trzeba będzie się namęczyć, żeby zapunktować w Częstochowie.
Do takiego meczu, jak z Rakowem podejdziecie na swoich warunkach czy jednak wolicie zagrać sposobem? Pytam, gdyż w meczu ze Śląskiem zmieniliście ustawienie na trójkę z tyłu. Raków też chcielibyście w ten sposób zaskoczyć?
– Jest to jakieś rozwiązanie, ale my na Śląsk wyszliśmy, mając 120 minut rozegranych w środku tygodnia. Wiedziałem, że możemy mieć z tego tytułu problem, aby wywierać presję wysoko, a wiemy też o tym, że Śląsk lubi bronić się nisko, a przy tym kontratakować, świetnie czuje się u nich najlepszy strzelec Ekstraklasy, którego udało nam się wyeliminować w stu procentach. Zagraliśmy nieco defensywniej i to się opłaciło. Mecz był dość zamknięty przez to, że oba zespoły odrobiły lekcję. Jedyne czego żałujemy to fakt, że mogliśmy być nieco agresywniejsi, mogliśmy odbierać piłkę nieco wyżej, ale nie byliśmy w stanie tego zrobić, bo to zmęczenie było naprawdę bardzo duże.
Zwłaszcza że przedłużyła wam się podróż.
– Tak, po drodze mieliśmy wypadek. Z czterogodzinnej podróży zrobiła się dziesięciogodzinna. Kolację w hotelu zjedliśmy dopiero po 23. Nie lubię szukać wymówek, ale na pewno to miało jakiś tam wpływ na naszą dyspozycję w meczu.
Jest Pan pierwszym trenerem Korony od roku. Jak bardzo zmieniło się Pana życie na przestrzeni tego czasu?
– Prywatne czy zawodowe?
Ogólnie. Wiem, że w życiu trenera jedno ma wpływ na drugie i na odwrót.
– Do tej pory nie dostrzegałem, co to jest rok. Teraz wiem, że to bardzo dużo. Dużo pracy, dużo decyzji do podjęcia, dużo emocji, każdy dzień jest na swój sposób emocjonalny. Człowiek żyje piłką. Choćbym chciał o niej zapomnieć, nie jestem w stanie tego zrobić. Czasami brakuje takiego zwykłego odpoczynku, ale z drugiej strony wiem o tym, że mam ogromne wsparcie rodziny, a także zaufanie ze strony zarządu czy kibiców. Z tego względu chcę się im odwdzięczyć najlepiej, jak tylko mogę. Ale staram się też nie zwariować od nawału pracy, mam odskocznie w postaci domu rodzinnego, co jest dla mnie bardzo ważne.
A jak z Pana perspektywy zmieniła się Korona? Abstrahując już od strony sportowej, bo o tym już powiedzieliśmy.
– Dzisiaj w Kielcach chce się rozmawiać o Koronie. Miasto żyje tym klubem. Jakiś czas temu panował tu taki trochę marazm. Teraz widać, że cała otoczka wokół Korony po prostu odżyła. No i widać, że to nie wszystko. Wszyscy w klubie robią wszystko, by ten się jeszcze bardziej rozwijał, czy to pod względem organizacyjnym, czy marketingu. Zresztą sama etyka pracy tutaj to jest coś, co trudno opisać, trzeba to poczuć, samemu będąc w środku. Jesteśmy jedną wielką rodziną.
Czuje się Pan dziś lepszym trenerem?
– Ciężko powiedzieć czy lepszym, czy gorszym. Wierzę, że z każdym dniem każdy z nas stara się być mądrzejszy, bo każdy dzień to nowe doświadczenie, a nowe doświadczenie to nauka czegoś nowego. Jestem na pewno bardziej doświadczony. Z każdym dniem nabywam tego doświadczenia. Zresztą uważam, że doświadczenie to największa wartość dodana dla trenera.
Komentarze