Włosi 14 lat temu zostali mistrzami świata. To niesamowite, ilu zawodników z tamtej drużyny poszło w trenerkę. Piotr Dumanowski i Dominik Guziak z Eleven Sports piszą na łamach SerieA.pl o kolejnym fenomenie z Półwyspu Apenińskiego.
Mistrzostwo Świata zdobyte przez reprezentację Włoch w 2006 roku to jeden z najważniejszych momentów w historii włoskiej piłki. Moment, który przypadł na trudny czas dla calcio. Osiągnięcie, do którego do dziś na mundialach Włosi nie zbliżyli się, ba – nie mogli o tym nawet marzyć. Ale ówczesne pokolenie piłkarzy dało Włochom nie tylko trofeum. Dziś można tych zawodników podziwiać nie tylko na zdjęciach z wręczenia Pucharu Świata w Berlinie czy na Youtubie, wspominając z nostalgią dawne czasy. Squadra Marcello Lippiego była czymś więcej, niż drużyną. Była grupą inteligentnych piłkarzy, których cechy charakteru sprawiają, że dziś – po 14 latach – mamy na ławkach trenerskich naprawdę obiecujących szkoleniowców. Oglądając grę Napoli oraz niedawne starcie Benevento z Juventusem, stwierdziliśmy, że warto przyjrzeć się temu, jak radzą sobie ostatni włoscy mistrzowie świata, a obecnie trenerzy.
Szybki przegląd tego, w jakim stopniu tamta drużyna poświęciła się pracy trenerskiej. Z dwudziestu trzech powołanych zawodników trzech pracuje obecnie w Serie A – Gennaro Gattuso, Pippo Inzaghi i Andrea Pirlo. Dwóch pracowało – Fabio Grosso i Massimo Oddo, ale łagodnie mówiąc – bez sukcesów. W niższych ligach wciąż na swoją markę pracują Alessandro Nesta (był blisko awansu do Serie A z Frosinone), Alberto Gilardino (Siena w Serie D), Marco Amelia (do niedawna Vastese w Serie D). Andrea Barzagli był jednym z asystentów Maurizio Sarriego w Juventusie, gdzie pomagał w pracy z obrońcami. Furorę w Chinach robi Fabio Cannavaro, mistrz Chin z Guangzhou Evergrande. W Słowenii Mauro Camoranesi prowadzi Maribor, tamtejszy najbardziej utytułowany klub. Marco Materazzi i Gianluca Zambrotta bawili się w trenowanie głównie w Indiach, a z juniorami Sassuolo pracuje Simone Barone. Alessandro Del Piero i Daniele De Rossi właśnie dołączyli do listy uczestników kursu trenerskiego UEFA A w Coverciano, a w tym roku dyplom UEFA Pro obronił Luca Toni.
Wychodzi na to, że aż siedemnastu z dwudziestu dwóch zawodników tamtej drużyny to już szkoleniowcy albo jeszcze trenerzy w przygotowaniu. Ten dwudziesty trzeci to oczywiście Gianluigi Buffon, który z boiskiem nadal się nie rozstał, ale do dziś jest bardzo ważną postacią w szatni, a jego bramkarskie porady niezwykle ceni Wojciech Szczęsny. Inni też zamierzają zostać przy piłce, tak jak Cristian Zaccardo, który ukończył kurs uprawniający do pracy jako dyrektor sportowy. Rzadko kiedy z jednej drużyny wychodzi aż tylu trenerów, ale z pewnością nie jest to przypadek. Po pierwsze – każdy z nich w karierze klubowej miał okazję pracować z najlepszymi włoskimi i zagranicznymi szkoleniowcami. Po drugie – wszyscy byli podopiecznymi Marcello Lippiego, który pokazał im, jak zbudować prawdziwą drużynę.
Przejmując drużynę narodową Lippi zmienił sposób jej postrzegania wśród piłkarzy. Wcześniej kluby regularnie namawiały zawodników do opuszczania zgrupowań, symulowania kontuzji, traktowania kadry jak przykrego obowiązku. Lippi zerwał z tym wizerunkiem. Podczas odpraw przedmeczowych często odwoływał się do wydarzeń historycznych, podkreślał, że piłkarze reprezentują cały włoski naród. Piłkarze zaczęli z chęcią przyjeżdżać na mecze. Selekcjoner stworzył nie tylko zespół złożony ze świetnych zawodników, ale także drużynę, która uwielbiała ze sobą przebywać.
Pewnego razu przed zgrupowaniem kadry do Lippiego zadzwonił Adriano Galliani.
– Marcello, kostka Gattuso strasznie spuchła, wygląda jak melon. Nie jest w stanie samodzielnie chodzić, ale twierdzi, że jedzie na zgrupowanie. Chyba mu odbiło.
– Pozwól mu przyjechać.
– Po co? Przecież i tak nie jest w stanie zagrać.
– Posłuchaj, on chce tu po prostu być. Chce pokazać, że jest częścią drużyny. Pozwól mu na to.
Każdy piłkarz dostawał od Lippiego zapewnienie, że pomimo kontuzji nie zostaje na lodzie i dalej jest z drużyną. Tak samo było z Francesco Tottim, którego kontuzja o mały włos nie wykluczyła z udziału w Mundialu. Lippi pokazał zawodnikom, jak zbudować prawdziwego ducha drużyny. Podobnie jak wielu piłkarzy z tego zespołu był przesądny, wybierając choćby Grosso jako wykonawcę ostatniego karnego w serii jedenastek w finale z Francją. „Fabio, ty wywalczyłeś karnego w 90. minucie z Australią, strzeliłeś w końcówce z Niemcami, teraz też poradzisz sobie na końcu”. Podczas pobytu w bazie treningowej w Duisburgu selekcjoner podczas zajęć zauważył, że w pobliskim lesie błyskają światła. Był pewien, że to dziennikarze lub szpiedzy z innej drużyny robią zdjęcia. By nikt z rywali przypadkiem nie rozpracował taktycznych schematów, Lippi wyjaśnił zawodnikom, że mają na treningu tylko jedno zadanie. „Widzicie tamten las? Podejdźcie jak najbliżej, zdejmijcie spodenki i pokażcie drzewom gołe tyłki”. Zadanie zostało wykonane, ale osobliwe zdjęcie nigdzie nie zostało opublikowane, więc prawdopodobnie selekcjoner wolał zwyczajnie dmuchać na zimne.
Trenerzy, których wychował w ten sposób Lippi, nie mogli być zwykłymi szkoleniowcami. Może nie każdemu z nich pisana jest wielka kariera, ale przynajmniej starają się robić dobre wrażenie. Tak jest w przypadku Massimo Oddo, który od kilku lat wylatuje z hukiem z kolejnych klubów. Jednak atmosfera to podstawa. Gdy rozmawialiśmy z Bartoszem Salamonem, który miał okazję pracować z Oddo w Pescarze, od razu przypomniała mu się historia z jednej z pierwszych odpraw trenera w nowym klubie. Oddo przyszedł w garniturze, krawacie i czarnych okularach, po czym z szelmowskim uśmiechem powiedział: „Panowie, może nie jesteście liderem tabeli, może nie gracie w Serie A, może mierzycie się z silniejszym rywalem, ale bądźcie pewni jednego. Macie najprzystojniejszego trenera we Włoszech!”.
Charakter i pasję z boiska na ławkę trenerską przeniósł także Gennaro Gattuso. O tym, że nie nikt nie ma prawa nazywać go krzykaczem i taktycznym dyletantem nie ma sensu się rozpisywać. Po tym, co zrobił w Milanie i Napoli zapracował na miano bardzo dobrego fachowca. Łatka idioty i narwańca, która została mu przypięta po kilku publikacjach (m.in. biografii Andrei Pirlo) sprawiła, że miał pod górkę. We Włoszech najpierw pracował w Palermo u zwariowanego Maurizio Zampariniego, który był pewien, że w przyszłości Gattuso zostanie wielkim trenerem, ale zwolnił go po sześciu meczach. W greckim OFI musiał składać się na pensje piłkarzy, a jedna z jego tyrad na konferencji prasowej i słynne „sometimes maybe good, sometimes maybe shit” stały się internetowym viralem. W Pizie sytuacja finansowa nie była lepsza, ale Gattuso także nie żałował prywatnych pieniędzy i pomagał piłkarzom. Odchodząc z Milanu nie domagał się pensji należnych z tytułu rozwiązanego kontraktu. Stara się motywować piłkarzy, wytwarza wokół nich presję, ale też zawsze jest blisko zawodników i wykazuje empatię. Niemal każdy jest gotowy skoczyć z nim w ogień.
Kolejni w kolejce do miana dobrych fachowców są Andrea Pirlo i Pippo Inzaghi. Ten pierwszy dopiero stawia pierwsze kroki, eksperymentuje na żywym organizmie, więc teoretycznie jest w najtrudniejszym położeniu, bo może się szybko sparzyć. Podobnie musiał zaczynać Pippo, któremu nie wyszło podczas pierwszej poważnej pracy w roli trenera w Milanie, po czym musiał zejść kilka pięter niżej do Venezii, jeszcze raz sparzyć się w Bolonii, by wreszcie w Benevento udowadniać, że zna się na rzeczy. Szczególnie w tym sezonie imponuje tym, jak szybko i trafnie podejmuje decyzje podczas meczu. Widać, że nabiera doświadczenia i nie wygląda już na tak przestraszonego, jakby wciąż widział wpadającego do szatni Silvio Berlusconiego krzyczącego „attaccare!”.
Fabio Cannavaro czy Alessandro Nesta pominęli etap bolesnego chrztu bojowego w mocniejszych zespołach i zaczynali daleko poza Italią, by uniknąć ciągłej krytyki i niepotrzebnej presji. Zresztą pomysł kapitana mistrzów świata, by pracować w Chinach, nie był jedynie próbą ucieczki przed wścibskimi oczami. Tam pracował właśnie Marcello Lippi, od którego Cannavaro dalej mógł czerpać porady. Pod koniec kariery trenerskiej Lippi zwolnił na pewien czas stanowisko selekcjonera reprezentacji Chin, rekomendując jako swojego następcę właśnie Fabio.
Za kilka lat być może będziemy mieli okazję regularnie oglądać mistrzów świata z 2006 roku na ławkach trenerskich Serie A, i to w liczbie dużo większej niż obecnie. Nigdy nie było przypadkiem to, że nawet pod koniec swoich karier piłkarskich tacy zawodnicy, jak Gattuso, Nesta, Barzagli, Inzaghi czy De Rossi byli w szatniach uważani za senatorów. Nie tylko ze względu na wiek, ale przede wszystkim ze względu na estymę i umiejętność wpłynięcia na zawodników. Przykład Didiera Deschampsa z ostatniego Mundialu (a wcześniej Franza Beckenbauera i Mario Zagallo) pokazał, że zdobycie najwyższego lauru w piłce nożnej na boisku może otworzyć drogę do bycia znakomitym szkoleniowcem. Cała wymieniona trójka sięgnęła po Puchar Świata zarówno w roli piłkarzy, jak i trenerów. A przecież Włosi też kiedyś chcieliby dołożyć piątą gwiazdkę na niebieskiej koszulce. Może zrobi to ktoś z tych, którzy czternaście lat temu dołożyli czwartą?
PIOTR DUMANOWSKI
DOMINIK GUZIAK
ELEVEN SPORTS
Komentarze