Mord na godności polskiej piłki

Zbigniew Boniek rozbiąc na swoim stołku miejsce Cezaremu Kuleszy życzył mu jednego – wyników. Bo nawet robiąc wszystko, by PZPN kojarzył się z mało wartościową instytucją, wynikami prezes zawsze się obroni. I na odwrót – będąc najlepszym w historii sternikiem nie ma szans na zachwyt tłumu przy przegrywającej reprezentacji. Ale nie mamy do czynienia z żadnym z tych przypadków. One idą w parze.

Reprezentacja Polski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Reprezentacja Polski

  • Rozkład godności polskiej piłki reprezentacyjnej postępuje w takim tempie, że nie uratuje tego nawet awans poprzez baraże na Euro
  • Ludzie nie przez przypadek odwracają się od reprezentacji
  • Mecz z Łotwą? “A kogo to obchodzi”, chciałoby się powiedzieć

Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi

Gdyby polska piłka była akcją w defensywie, byłaby tą z meczu z Czechami, gdy Jan Bednarek przewraca dwóch kolegów jak kręgle, a Jakub Kiwior nie trafia w futbolówkę. Gdyby była filmem, byłaby tą średnio udaną komedią “Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi”. W ostatnich miesiącach zrobiono wiele, by wszystkim obrzydzić futbol i trzeba byłoby mieć nadprogramowo dużo dobrej woli, by uznać, że wszystko dlatego, że to los się uwziął.

PZPN, gdy trzeba było wybrać wyjście do ludzi, milczał (afera premiowa, afera Stasiaka na pokładzie samolotu), a gdy dla własnego dobra lepiej było postawić na milczenie, wychodził do ludzi (zapowiedź pozwu dla dziennikarza po jego wpisie nie mającym właściwie żadnych zasięgów). Postawiono na mistrzostwo w dokonywaniu złych wyborów i jeśli przyznawaliby za to laury, związek musiałby do swojej siedziby dokupić gablotę. Trzeba było się mocno postarać, by nawet Robert Lewandowski publicznie zaczął mieć wątpliwości co do jakości gości zapraszanych do wspólnego lotu z reprezentacją – a mówimy o piłkarzu, który leciał z kadrą ze sto razy i różnych gości widywał. Do tego wszystkiego doszło robienie medialnego show z wyboru selekcjonera – zwłaszcza w przypadku Fernando Santosa – zamiast sprowadzenia tego wszystkiego do dyskusji o piłce. Do jasnego nakreślenia, kogo szukamy oraz poszukania odpowiedzi na pytanie, jak ma wyglądać gra reprezentacji. I wreszcie dopasowaniu odpowiedniej osoby pod tę modłę.

Trudno nie odnieść wrażenia, że u nas od lat selekcjonera wybiera się po nazwisku, wyłącznie. Nie po tym, co może dać długofalowo. Nie po tym, jaką ktoś ma wizję. To nie decyduje. Jest trener-wynikowiec, bo trzeba za moment wygrać baraż, trener-z-dużym-CV, bo trzeba zaspokoić tłum oburzony wydarzeniami na mundialu, wreszcie trener-dobry-znajomy, bo lepszej okazji do powierzenia mu pracy z kadra nie będzie nigdy. Oczywiście Michał Probierz reprezentuje sobą więcej niż tylko bycie kolegą prezesa, ale umówmy się – jeśli żaden inny prezes nie powierzyłby mu reprezentacji, a tu chyba nie ma wątpliwości, to bycie dobrym znajomym musiało być w tej relacji niebagatelne.

Wojciech Górski z Interii wyliczył, że w ciągu trzech lat w kadrze zagrało 73 piłkarzy. Gdyby przeciwko Łotwie zadebiutowało kolejnych czterech, mielibyśmy dokładnie siedem sprawdzonych jedenastek na przestrzeni 36 miesięcy. To średnio nieco więcej niż jedna jedenastka sprawdzana na pół roku. Na przestrzeni 12 miesięcy – między czerwcem 2022, a czerwcem 2023 – mieliśmy trenera, który sprawdzał na potęgę – zerknijcie na składy z meczów Ligi Narodów poczynając od wskazanej daty – oraz takiego, który nie dał zadebiutować nikomu, a jak chwilę później szukał jakiegoś powiewu świeżości, znalazł go w postaci odkurzenia Kamila Grosickiego i Grzegorza Krychowiaka. Gdy mówi się to głośno, chaos rządzący tym wszystkim staje się jeszcze wyraźniejszy. Z drużyny premium w kilka chwil uczyniono drużynę, która nie ma żadnego wyraźnego sensu. Która nie ma żadnego sensu.

Polska piłka nieustannie testuje. Kolejne wizje selekcjonerów i cierpliwość kibica. Próbuje nowatorsko udowodnić, że da się co chwilę budować od nowa i jednocześnie mieć zbudowane (no cóż, nie udowodniła). Mecz z Łotwą kończy najgorszy rok w całym świadomym życiu najmłodszego pokolenia kibiców reprezentacji, choć kibiców kadry coraz trudniej znaleźć. Dominuje frustracja i szyderka. Coraz więcej ludzi przekonujących, że zależy im na dobrze reprezentacji, życzy jej porażek, bez których – ich zdaniem – wciąż będziemy tylko pudrować trupa.

Nie zostało już nic z niedalekiej przeszłości. Adam Nawałka przed pamiętnym meczem z Niemcami we Frankfurcie, przegranym, ale jakże godnym z perspektywy stylu i późniejszego awansu, mówił na konferencji o wracającym etosie reprezentanta Polski. O tym, że po latach pogardy wobec drużyny narodowej, być jej częścią znów oznaczało dumę. Jerzy Brzęczek grał brzydko, ale wygrywał i przegrywał z kim musiał. Paulo Sousa grał ładnie, co do dziś wielu kibicom rekompensuje brak satysfakcjonujących wyników – zwłaszcza, że skutecznie potrafił wmówić piłkarzom, iż nie mają powodów do kompleksów przed Hiszpanią lub Anglią. Czesław Michniewicz nawet jak stylem rozpoczął procedurę obrzydzania reprezentacji, to realizował każdy cel (awans na mundial, utrzymanie w Lidze Narodów, wyjście z grupy na mistrzostwach). Każdy selekcjoner miał swoje wady, ale jednocześnie dawał coś ekstra. Do każdej z tych wersji reprezentacji  – nawet jeśli nie do osoby trenera – dziś z chęcią byśmy wrócili. Wystarczył rok, by zmieniła się optyka. By polski kibic zrozumiał, że jeśli nie chce się przejechać, nie może mieć żadnych wymagań względem kadry. By został do takiego myślenia zmuszony.

Oponenci Cezarego Kuleszy straszyli powrotem do czasów Grzegorza Laty. Nie jestem przekonany, czy to sprawiedliwa ocena, bo wciąż bardziej jakościowe (takie 2/10 w porównaniu do 1/10) wydaje mi się powiedziane do dziennikarza RMF-u zdanie “pan też siedziałby z gościem tak bez niczego?” niż żarty o trzech sekundach na setkę, źle trafionych bramkarzach, czy całej uroczej scenie z wołaniem Adama Olkowicza po losowaniu grup Euro 2012. Ale fakty są takie, że to właśnie w czasach Grzegorza Laty ostatni raz wizerunek związku i wizerunek reprezentacji Polski szorowały po dnie w identycznym stylu, jak dziś.

To nie jest tak, że wielu kibiców żyjących jeszcze niedawno reprezentacją Polski, teraz co najwyżej zerknie na wynik meczu z Łotwą i wzruszy ramionami, bo ktoś się uwziął na PZPN czy kadrę. To jest coś, na co tak mocno zapracowano, że nie naprawi tego nawet awans przez baraże (zwany coraz szerzej wślizgnięciem się na Euro jak szczur do śmietnika). Klimat wokół najważniejszej drużyny w kraju wygląda jak zapowiedź długiego trendu, a nie na moment słabości. I nawet wygranie procesu z dziennikarzem tego trendu nie zmieni.

Może więc nie tu jest problem?

Najgorsze eliminacje Lewandowskiego od lat. Nadchodzi zmierzch kapitana?
Robert Lewandowski (Polska-Czechy)

Czy to tylko gorszy czas? Tak fatalnych eliminacji do wielkiego turnieju Robert Lewandowski nie miał od dekady. Strzelił tylko trzy gole, oddał dziewiętnaście strzałów – z tego dziewięć celnych. Nie dochodził do sytuacji strzeleckich, nie ciągnął za uszy biało-czerwonych w słabszych spotkaniach, nie rozbił też żadnego z grupowych słabeuszy. Czy to już zmierzch najlepszego polskiego

Czytaj dalej…

Komentarze

Na temat “Mord na godności polskiej piłki