Gdy w Wielkiej Brytanii w dziewiętnastym wieku futbol dopiero kiełkował, spisywano pierwsze zasady gry, wyznaczano pole i liczbę zawodników, to spalony już istniał. Jeszcze wówczas odbierano to inaczej, pisano o skradaniu się, byciu bezużytecznym, gdy wybiegało się za linię piłki. Przez lata kształt przepisu zmieniał się wielokrotnie, a w różnych cyklach rozwoju futbolu bywał wykorzystywany przez trenerów do celów taktycznych.
Nie trzeba patrzeć na historię światowego futbolu, by to zrozumieć, wystarczy polskie podwórko. Gdy w 1925 roku zmniejszono do dwóch liczbę zawodników broniących, którzy musieli znaleźć się przed atakującym, by nie było ofsajdu, to trenerzy odpowiedzieli pragmatycznymi rozwiązaniami. A konkretnie zrobił to Herbert Chapman, wynalazca systemu WM, który dodał jednego obrońcę, cofnął łączników i sprawił, że jego Arsenal stał się jeszcze bardziej bezpośredni, szybszy w grze z kontry i skuteczniejszy w wykorzystywaniu pułapki ofsajdowej. Taktyka i styl jego drużyny sprawiły, że zaczął on dominować nad szkockimi, naddunajskimi wzorcami gry podaniowej, która rozwijana była także w Polsce za sprawą m.in. Józefa Kałuży. W jego debiucie w roli kapitana związkowego (trenera kadry) z Belgią rywale ustawieni w WM aż 40-krotnie łapali biało-czerwonych na spalonym – choć tę liczbę trudno zweryfikować poza ówczesnymi doniesieniami prasy.
Pojęcie pułapki ofsajdowej istniało już wcześniej, ponieważ była to broń taktyczna. W pierwszym znanym przypadku intencjonalnego stosowania było to z udziałem Notts County na początku dwudziestego wieku. Z futbolu powojennego wyróżniano drużyny m.in. argentyńskiego trenera Osvaldo Zubeldíi, a także reprezentację Holandii Rinusa Michelsa z mundialu w 1974 roku. „Oranje” wprawili w zachwyt cały świat swoją odważną grą. „Ofsajd w przeszłości najczęściej był stosowany jako taktyka defensywna, zwłaszcza przeciwko drużynom z szybkimi atakującymi wybiegającymi na długie podania. Rozwój stoperów i libero także sprawiał, że okazji do łapania na spalonym było mniej. Tym bardziej imponujące było obserwowanie pułapki ofsajdowej Holendrów. Wielokrotnie dochodziło do sytuacji w której wielu rywali było uwięzionych na spalonym dzięki tej taktyce” – podkreślano w raporcie FIFA.
Swoje piętno na nowoczesnej piłce odcisnął Arrigo Sacchi, którego AC Milan grał wysoko ustawioną linią defensywy, świetnie pressując rywali i stosując obronę strefową. Synchronizacja tych działań bez piłki była szokiem dla drużyn przeciwnych. „Nikt nie grał tak wysoko ustawioną linią obrony, ponieważ wszyscy używali libero. Sacchi jednak kompletnie zmienił nasze myślenie o futbolu. Dzięki niemu zaczęliśmy zupełnie inaczej postrzegać przestrzeń boiska. Przed nim po prostu mówiono, kogo należy kryć i to tyle. Nie nauczyłem się tego od niego, ale do mojego Mainz sprowadził to trener Wolfgang Frank. Musiałem obejrzeć z pięćset kaset wideo Milanu. Widziałem, że ilekroć Franco Baresi unosił rękę, by zagrać na spalonego, to cały zespół był w gotowości” – opowiadał parę lat temu Juergen Klopp, menedżer Liverpoolu.
Czym współcześnie jest udana pułapka ofsajdowa?
Liverpool jest zresztą idealnym przykładem, czym stała się pułapka ofsajdowa współcześnie – w końcu to drużyna, która w sezonie 2021/22 z pięciu czołowych lig europejskich najczęściej łapała rywali na spalonym (144 razy). Robiła to pomimo ogromnych obciążeń wynikających z rywalizacji na każdym polu do samego końca, sięgając zwycięskich finałów Pucharu Anglii, Pucharu Ligi i przegrywając na finiszu z Manchesterem City w lidze, czy z Realem Madryt w LM.
Jednak to, jak cała formacja z Virgilem van Dijkiem na czele wówczas funkcjonowała było przeciwieństwem tego, co robił Milan Sacchiego. Włoska drużyna była agresywna i dynamiczna: ofsajd był niejako pressingiem, więc na sygnał wszyscy zawodnicy będący za linią piłki ruszali w kierunku rywala, który ją posiadał. To go zmuszało do podjęcia panicznej decyzji o zagraniu do przodu – do kolegów na spalonym – do tyłu lub o prowadzeniu piłki, co z kolei napędzało Milan do ataku.
Obrona Liverpoolu też czasem robiła krok lub kilka metrów do przodu, ale zwykle zwalniała, niemal stając w miejscu. Przy dynamicznie atakującym rywalu to także prowadziło do trudności przeciwnika: tego z piłką, by wybrać idealny moment podania do kolegów wbiegających za linię defensywy, tym wbiegającym, by nie wychylili się zbyt wcześnie i nie zostali złapani przez asystentów sędziego lub VAR. „Sposób w jaki biegnie Virgil jest niesamowity. Jest ustawiony tak, że niemal patrzy na swoją bramkę, jakby stał na szczycie góry, kiwając się na palcach i mówiąc: ja nie idę, ty pierwszy! To ta najtrudniejsza część całości” – mówił o tej postawie Klopp.
Liverpool grał na pełnym ryzyku, ale był niesamowicie przygotowany. Do tego stopnia, że nawet gdy jako pierwszy tracił gola, to nic z ich intensywności nie znikało, a linia obrony – choć zagrażająca kolejną nieudaną pułapką i stratą drugiej bramki – pozostawała ustawiona wysoko. Z dwunastu przypadków, gdy rywal otwierał wynik, piłkarze Kloppa tylko dwukrotnie schodzili z boiska przegrani. Mieli najwyższą średnią punktów w takich sytuacjach. Jednak następny sezon pokazał, jak trudno jest funkcjonować w tym samym systemie, gdy jest on… przeciążony. O rok starszy, wyczerpany fizycznie i mentalnie po poprzednich rozgrywkach, z kontuzjami wymuszającymi rotacje. W sezonie 2022/23 zaliczyli o ponad jedną trzecią mniej udanych pułapek ofsajdowych, ale nie dlatego, że nie próbowali. Linia obrony była nadal wysoko, ale nie działała już tak składnie, trzeszczał także wysoki pressing i reakcja atakujących po stracie piłki.
W efekcie Liverpool już szesnastokrotnie jako pierwszy tracił bramkę, w połowie przypadków nie był w stanie nadgonić przeciwnika i przegrywał. Alisson Becker jeszcze częściej był eksponowany na pojedynki z napastnikami i nawet jeśli był najskuteczniejszym golkiperem w sytuacjach sam na sam, to Liverpool miał ogromne problemy z defensywą. Dopiero w drugiej części rozgrywek Kloppowi udało się ustabilizować i uszczelnić zespół, poprawić obronę i od początku lutego w lidze nazbierali aż dziewięć czystych kont. We pierwszej połowie sezonu ligowego mieli ich tylko pięć.
Stój i się nie rusz
Wakat na pozycji lidera drużyny, która najczęściej łapie rywali na spalonym nie trwał długo. Wraz z pojawieniem się Unaia Emery’ego w Birmingham odmieniły się nie tylko wyniki tego klubu, ale i styl gry. Dezorganizacja z czasów Stevena Gerrarda ustąpiła miejsca totalnej kontroli baskijskiego szkoleniowca, a jednym z pryncypiów jego gry jest wysoko ustawiona linia obrony.
Bo Emery uwielbia łapać rywali na spalonych. Prowadząc Villarreal w ostatnim pełnym sezonie cały świat obiegła zmyślna pułapka zastawiona przez jego piłkarzy na rywali z Bayernu w meczu Ligi Mistrzów, gdy na sygnał ruszyli do przodu tuż przed kopnięciem piłki z rzutu wolnego przez monachijczyków. Chociaż w lidze hiszpańskiej nie należeli do liderów w tym względzie – o czym za moment – to w Aston Villi po prostu dostał pasujących do tego systemu piłkarzy. Miał bardzo szybkich bocznych obrońców oraz stoperów, którzy również wyróżniali się w tym elemencie.
Aston Villa w poprzednim sezonie pod wodzą Emery’ego złapała na spalonym rywali ponad sto razy. Rekord przypadł na mecz z Tottenhamem w którym stawką były niejako europejskie puchary. Sceny z końcówki meczu są… trudne do zrozumienia. Villa prowadziła 2:1, potrzebowała zwycięstwa, a jej piłkarze zamiast bronić własnego pola karnego… stali na linii środkowej. Nie było też tak, że zawodnicy rywala mieli problem z zagraniem prostopadłego podania. Zachowanie Aston Villi było tak nietypowe jak na moment i stawkę spotkania, że piłkarze Tottenhamu nie potrafili nie dać się złapać na spalonego. Hueng-Min Son raz wybiegł i nawet gola strzelił, ale po weryfikacji VAR został on cofnięty.
Aston Villa jest też zespołem, który także w tym sezonie najczęściej łapie rywali na spalonym, ale to wcale nie wydawało się tak oczywiste. W pierwszej kolejce grając na wyjeździe z Newcastle ich linia doznała totalnego załamania: Tyrone Mings zerwał więzadła krzyżowe, Pau Torres został wrzucony w debiucie na głęboką wodę, a rywale wyciągnęli wnioski choćby ze sparingu przedsezonowego z tym samym rywalem i mieli swój plan. Newcastle zostało tylko dwukrotnie złapane na spalonym, w drugiej połowie kilkukrotnie pędzili z piłką niemal sam na sam z obroną lub bramkarzem Villi.
Jednak z czasem udało się Emery’emu taktycznie ustabilizować drużynę. Ułatwiło sprawę to, że Torresa znał doskonale z Villarrealu, a Ezri Konsa urósł – i wciąż rośnie – do roli lidera całej defensywy. Bywało różnie – Liverpool wygrał z nimi 3:0, choć sześciokrotnie był złapany w pułapkę ofsajdową – ale w zwycięstwie z Chelsea (1:0) wszystko zafunkcjonowało właściwie. Symbolem tego był fakt, że w pierwszej minucie na ofsajdzie znalazł się Enzo Fernandez, a w ostatniej akcji meczu – Armando Broja. Jednak to, że robili tak w końcówce, mając prowadzenie i grając z przewagą jednego zawodnika nie musi dziwić, ich odwaga w realizowaniu taktyki Emery’ego była zauważalna od początku i jeszcze przy wyniku bezbramkowym.
Na początku tygodnia Chelsea stała się ofiarą tego samego manewru, ale w jeszcze bardziej niespodziewanych okolicznościach. Grając z Tottenhamem rywale od 55. minuty grali w dziewięciu po dwóch czerwonych kartkach i… ustawili linię obrony na połowie boiska. Chelsea była skonfundowana, absolutnie nie potrafili zawodnicy Mauricio Pochettino złapać właściwego momentu na zagranie podania i ruch na wolne pole – do czasu.
„Bronilibyśmy tak nawet w pięciu, kolego” – mówił później Ange Postecoglou. Tottenham jest jedenastą drużyną z pięciu czołowych lig europejskich pod względem średniej liczby spalonych na które łapie rywali. Ale to wymagało również od Australijczyka sporych zmian w defensywie: sprowadzenia bardzo szybkiego Micky’ego van de Vena, postawienia na Destiny’ego Udogiego i sprawienia, że Pedro Porro będzie bardziej zorganizowany, niż w poprzednim sezonie… u bardziej defensywnie usposobionego szkoleniowca. Do czasu to funkcjonowało, także w meczu z Chelsea, ale ostatecznie gościom udało się przełamać wysoko ustawioną linię obrony – i to aż trzy razy.
Jednak ambitną grę doceniono, a głosy o odwadze zagłuszały te o głupocie, choć każda ze stron była zgodna, jakie to niosło ze sobą ryzyko. Nie da się jednak w temacie gry pułapką ofsajdową – niezależnie od wysokości jej zastosowania, momentu meczu, wyniku i zaangażowanych zawodników – rozmawiać bez poruszania kwestii ryzyka. Drużynom i trenerom przekonanym o tym, że to właściwa strategia defensywna wydawałoby się, że sprzyja VAR, kontrolując za pomocą technologii (doskonałej, czy jeszcze nie) linię spalonego po każdej sytuacji.
Co jednak ciekawe, VAR wcale nie przyczynił się do tego, że na przestrzeni ostatnich ośmiu sezonów średnia liczba spalonych zespołu w pięciu najlepszych ligach europejskich drastycznie spadła lub wzrosła. Owszem, w Premier League, Ligue 1, Bundeslidze i Serie A ta tendencja była spadkowa, ale nie na tyle znacząco, by mówić o efekcie technologii sędziowskiej – to bardziej sposób gry drużyn oparty na posiadaniu piłki, liczba progresywnie myślących trenerów i oparcie gry na atakach pozycyjnych miała tu większe znaczenie.
Równie interesujący jest fakt, że w wymienionych ligach nie granie na spalone wcale nie musi oznaczać głębokiej defensywy. Przecież najrzadziej swoich rywali na spalone łapie… Bayer Leverkusen Xabiego Alonso. To jednak może wynikać z innych aspektów: np. świetnego wysokiego pressingu, który nie dopuszcza rywali do długich podań. Zastanawiające jest też to, że w czołowej dziesiątce tej klasyfikacji drużyn stosujących pułapkę ofsajdową jest aż pięć hiszpańskich, w tym Las Palmas trenera Garcii Pimenty. Chociaż zawdzięczają to głównie świetnemu w tym względzie początkowi sezonu (na sześć spalonych nadziali się m.in. zawodnicy Sevilli i Realu), to wyniki przyszły, gdy nieco rzadziej piłkarze z Wysp Kanaryjskich próbowali grać wysoką linią obrony. Nie ma też przypadku w tym, że chodzi o właśnie tego szkoleniowca – w końcu pracował on przez lata w La Masii i stanowił o metodologii, sposobie grania akademii FC Barcelony.
Jednak trudno o znalezienie drużyny, która łączyłaby wysoko ustawioną linię obrony z pułapkami ofsajdowymi tak zdecydowanie, jak choćby Liverpool dwa sezony temu, nie mówiąc o Milanie czy reprezentacji Holandii sprzed lat. Aston Villa – głównie ze względu na osobę Emery’ego – mocno dostosowuje swój plan do rywala. Ekipa Juergena Kloppa jest w drugiej części klasyfikacji ligowej, ale to więcej powie o ich dotychczasowym sezonie (m.in. dużo meczów w osłabieniu), niż o intencji i stylu gry. Pułapka ofsajdowa więc żyje, ma się nieźle, czasem potrafi nas zaskoczyć, zachwycić lub nawet oburzyć, ale z byciem trendem jeszcze trzeba poczekać.
Komentarze