– W Kraju Basków siedzę sam. Tata ostatnio powiedział mi: synu, jak to przetrwasz, to nic cię już nigdy nie złamie. Pierwszy raz jestem w sytuacji, bym tak mało grał. Czasem mam wrażenie, że gdyby na treningu mierzyli nam intensywność, moja byłaby największa. Mam nadzieję, że trener to doceni – mówi w wywiadzie dla Goal.pl Damian Kądzior, piłkarz SD Eibar i reprezentacji Polski.
- Damian Kądzior błyskawicznie zadebiutował w lidze hiszpańskiej, ale ostatnio gra bardzo mało. Po trzech meczach bez minuty, wreszcie otrzymał jednak kwadrans na pokazanie się
- – Pierwszy skład w Eibar jest moim celem, wcale nie uważam, że nierealnym. Są treningi, na których bardzo dobrze się czuję, wszystko wychodzi mi super, łapię automatyzmy, strzelam coraz więcej bramek i widzę, że mogę tutaj grać – mówi
- – Człowiek był w gazie, strzelał i asystował w każdym meczu i w kadrze siedział na ławce, a gdy przyjechałem na nią bez okresu przygotowawczego i po złamanym nosie, otrzymałem dwie szanse – opowiada, zaprzeczając przy okazji, by w reprezentacji panowała kiedykolwiek zła atmosfera.
Żyjemy w takim czasie, że tradycyjne “jak tam zdrowie?” na początek rozmowy nabiera nowego znaczenia.
Dziękuję, w porządku. Mnie na szczęście jeszcze nie dopadł żaden wirus. W Hiszpanii są bardzo duże zaostrzenia, do których się stosuję. Do tej pory działało, więc mam nadzieję, że nic się w tej kwestii nie zmieni. W klubie nie mamy też żadnych przypadków jeśli chodzi o piłkarzy, bo kilku pracowników niestety zachorowało.
Hiszpania jest jednym z krajów najmocniej dotkniętych przez koronawirusa. Dochodzą do was jakieś sygnały w sprawie rozgrywek? Że są niezagrożone, albo wręcz przeciwnie?
Nie sądzę, by ktokolwiek chciał zawieszać rozgrywki. Kluby żyją z praw telewizyjnych i pewnie część z nich lockdownu by nie przetrwało. Kraj robi wszystko, by zakażeń było jak najmniej. Bilbao, w którym mieszkam, jest zamkniętym miastem, jest zakaz wyjazdów poza jego granice. My jako piłkarze dostaliśmy specjalne przepustki, które musimy okazać policji, gdy nas zatrzyma.
Drażni cię myśl, że trafiasz do wielkiej ligi, a nie możesz nawet zaprezentować się przed kibicami?
Powiem szczerze, że tak. Człowiek marzył o tym, by jeździć po największych stadionach i pokazywać się ludziom, a przez czynniki niezależne ode mnie nie jest to możlie. Graliśmy w tym sezonie już na wyjeździe z Villarreal i Sevillą i widok pustych trybun na tak znanych stadionych jest bardzo przykry. Inna jest atmosfera meczu, inny poziom emocji. Eibar nie ma wielkiego obiektu, ale kibice tu też zawsze byli dwunastym zawodnikiem, my też tracimy na ich nieobecności. Nie ma co się oszukiwać, pandemia zmieniła piłkę.
Jak idzie nauka hiszpańskiego? Trener Mendilibar już nie ma powodów, by mówić o problemach w komunikacji?
Staram się, jak mogę, ale wiadomo, że nie nauczę się w dwa miesiące nowego języka. Chorwackiego, który należy do naszej rodziny językowej, uczyłem się rok, choć tam miałem parasol ochronny – trener Bjelica, Emil Dilaver i Sandro Kulenović mówili po polsku, więc mogłem sobie pozwolić na większy luz, uczyłem się po godzinę-dwie tygodniowo. Teraz jestem postawiony pod ścianą, mam lekcje od poniedziałku do czwartku, codziennie po dwie godziny między 17, a 19, więc nie jestem w stanie dać z siebie więcej. Idę ekspresowym tempem, bo w klubie bardzo zwracają uwagę na ten aspekt. Postępy są zauważalne, bardzo dużo już rozumiem. Ostatnio jedna z pań z kuchni podeszła do mnie i spytała po angielsku, co chcę na kolację. Odpowiedziałem, by mówiła po hiszpańsku. To bardzo ważne, by zżyć się w ten sposób z ludźmi z klubu.
Zresztą z językami nigdy nie miałem problemów, mówię biegle w chorwackim i angielskim, więc jestem dobrej myśli. Pewnie do świąt będę już bardzo dobrze posługiwał się hiszpańskim, ostatnio nauczycielka stwierdziła, że byłbym w stanie zdać teraz jakiś podstawowy egzamin. Motywuje mnie też to, że przecież z tyloma poznanymi językami łatwiej mi będzie odnaleźć się po karierze.
Język jest kluczowy, bo w klubie macie niemal wyłącznie zawodników hiszpańskojęzycznych. Jak się w tym odnalazłeś? Masz w zespole kogoś, z kim umawiasz się na rodzinne kolacje?
Póki co istnieje bariera językowa, bo na palcach jednej ręki mógłbym policzyć zawodników mówiących po angielsku, choć na tyle, na ile umiem, zagaduję do chłopaków po hiszpańsku. W końcu to ja przyjechałem do nich, nie oni do mnie, więc to naturalne. Jestem dość otwarty, bez kontaktu z szatnią żyłoby mi się ciężko. Mocniej zżyłem się z Portugalczykiem Rafą Soaresem, spotykamy się na kawę lub obiad, ale trudno nazwać go rodzinnym. Jestem w Hiszpanii na tę chwilę sam, bo moja żona otworzyła w Białymstoku swoją firmę i musi doglądać ją z miejsca.
Domyślam się, że w porównaniu z dotychczasową karierą, masz do czynienia z wielką zmianą kulturową.
Dokładnie tak jest, Chorwacja była dużo bliższa Polsce. Ale byłem na to przygotowany. Moja kuzynka, która od lat mieszka w Madrycie, mówiła po transferze: Damian, zobaczysz, jak specyficzne jest Bilbao, na początku będzie ci trudno. Przecież nawet nazwa tego regionu to Kraj Basków, jakby stanowili oddzielne państwo. Ludzie tu faktycznie nie uważają się za Hiszpanów, mają swój język, przywiązują wagę do zupełnie innych spraw, niż w miejscach, w których do tej pory byłem. Ale przecież nie położę się i nie będę płakał. Zawsze sobie radziłem, trzeba się po prostu przyzwyczaić, bez tego przecież nie zaistnieję, a to jest dla mnie celem nadrzędnym.
Ludzie rozpoznają cię już w restauracjach?
Pewnie moja twarz byłaby bardziej znana na mieście, gdybym więcej bywał w Eibarze. Jeżdżę tam tylko na mecze, nawet ośrodek treningowy jest w innym miejscu.
Jesteśmy dwa miesiące po twoim transferze. To wystarczający czas, by mówić o pierwszych wnioskach.
Spodziewałem się, że czeka mnie dużo pracy i nic mnie pod tym względem nie zaskoczyło. Wiadomo, że chciałoby się trafić z ligi chorwackiej do hiszpańskiej i od razu stać się czołową postacią, ale tak łatwo nie ma. Bardzo szybko zadebiutowałem w zespole, nawet nie znałem wszystkich nazwisk moich kolegów z boiska, i faktycznie myślałem, że będę miał więcej szans przez te dwa miesiące, ale jeśli trzeba swoją pozycję budować krok po kroku, to oczywiście to zrobię. Lekko nie jest, cały czas poznaję taktykę, a trener jest Baskiem i prawie nie mówi po angielsku, ale walczę o swoje. Chciałbym mieć więcej minut na boisku, ostatnio pojawił się pozytywny sygnał, bo po trzech meczach na ławce, trener wpuścił mnie na kwadrans. Może to znak, że w jego widzeniu jestem już bardziej gotowy?
No właśnie, jaka jest twoja aktualna pozycja w klubie?
Jak wspomniałem – walczę o swoje. Nie tacy jak ja przychodzili do Hiszpanii i musiał minąć czas, by się tu odnaleźli. Nic nie dzieje się bez powodu. Pierwszą kwestią jest to, że nie przeszedłem z zespołem okresu przygotowawczego. Drugą było to, że moje odejście z Dinama zbiegło się w czasie z operacją nosa i byłem wykluczony z treningów, nie grałem w ani jednym sparingu. Ostatni mecz, w którym zagrałem pełne 90 minut, był w czerwcu, gdyby nie prawie cały mecz z Finlandią w reprezentacji, grałbym od tego czasu tylko epizody. Przy tylu przeciwnościach trudno jest być w jakiejś wybitnej formie. Liga hiszpańska to ogromny przeskok, wejść w nią z marszu bez okresu przygotowawczego nie jest możliwe. Fajnie ostatnio powiedział mi mój tata: synu, jak to przetrwasz, to nic cię już nigdy nie złamie.
Jesteś w stanie stwierdzić, jak daleko jesteś od podstawowej jedenastki?
Trener Mendilibar nie jest typem szkoleniowca, który o tym rozmawia z zawodnikami. Raz była taka sytuacja na treningu, gdy ktoś chciał mi wytłumaczyć jedno z zadań, ale Mendilibar nie pozwolił. “Polaco da sobie radę sam”. To też dla mnie nowość, do tej pory współpracowałem z trenerami, którzy piłkarzom więcej tłumaczyli. To zachowanie trenera odbieram jako sygnał: pokaż, że poradzisz sobie sam, a będziesz więcej grać. Odpowiadam: OK, podejmuję rękawicę, na płacz mi się nie zbiera. Czasem mam wrażenie, że gdyby na treningu mierzyli nam intensywność, moja byłaby największa. Mam nadzieję, że trener to doceni. Tak było w Dinamie – w lidze strzelałem, zbierałem tytułu zawodników meczu, a na Ligę Mistrzów byłem poza składem. A gdy szansa przyszła, przy 30 tys. ludzi na trybunach zaliczyłem asystę przeciwko Manchesterowi City, jednemu z największych klubów świata. Pierwszy skład w Eibar jest moim celem, wcale nie uważam, że nierealnym. Są treningi, na których bardzo dobrze się czuję, wszystko wychodzi mi super, łapię automatyzmy, strzelam coraz więcej bramek i widzę, że mogę tutaj grać. Nawet dziś, przed naszą rozmową, wróciłem z treningu i jestem po nim uradowany, patrzę pozytywnie. Może problemem jest wciąż język, który sprawia, że nie robię niektórych rzeczy tak, jak trener tego oczekuje? Może uważa, że potrzebuję więcej czasu na adaptację? Ja się z tym zgadzam, jestem świadomy swojej formy, wiem, że do takiej, w jakiej kończyłem sezon w Dinamie jeszcze mi brakuje, ale trudno, by było inaczej, gdy nie zbieram wystarczającej liczby minut. Do formy dochodzi się meczami.
Terminarz działa na twoją korzyść. Te wymarzone dla każdego piłkarza mecze z Realem i Barceloną dopiero w grudniu.
Dokładnie, ja po prostu szykuję się na grudzień (śmiech). A tak poważnie – chciałbym grać od zaraz. W klubie bardzo fajnie podchodzą do mnie, jest dużo zrozumienia. Większość zawodników Eibar nigdy nie grała zagranicą i nie spotkali się z sytuacją, w której czegoś nie rozumieją, a próbują mnie budować. Podchodzą po treningu, klepią po plecach, mówią: Damian, dobry trening, rób tak dalej. Ostatnio podszedł do mnie nasz kapitan i powiedział: widzę, że masz umiejętności, pracujesz z uśmiechem na twarzy, sytuacja się odwróci. To dla mnie coś niespotykanego, bym grał tak mało, przez ostatnie lata prawie w każdym meczu zaliczałem po 90 minut. Ale sam jestem żywym przykładem, że nie ma sufitów, których nie dałoby się przebić. Przecież ja jeszcze niedawno grałem w I lidze, a teraz rozmawiamy, że szykuję formę na Barcę i Real.
Grając w Wigrach Suwałki na Real poleciałeś kiedyś kibicowsko, a działo się to jakieś cztery lata temu.
Tak było. Przecież gdyby ktoś mi w tamtym okresie powiedział, że niedługo przeciwko nim będę mógł zagrać, bym się zaśmiał. To jest w piłce najpiękniejsze. Ale chciałbym podkreślić – moje ambicje sięgają dużo wyżej, niż tylko wybiegnięcie na boisko przeciwko wielkiemu klubowi. Nie po to ciężką pracą wydarłem sobie transfer do La Ligi, by być tu statystą. Gdybym widział, że poprzeczka jest za wysoko, że nigdy jej nie przeskoczę, pewnie bym się poddał, ale nic na treningach na to nie wskazuje. To mi daje kopniaka i nie pozwala zwiesić głowy.
Dwa miesiące temu czułeś całym sobą, że musisz odejść z Dinama?
Zdecydowanie. Czułem, że nie zrobię tam już kroku w przód, a po kolejnym sezonie w Zagrzebiu propozycja z lig top 5 już może nie nadejść. Mogłem tkwić w swojej strefie komfortu, grać sobie teraz w Lidze Europy, ale wtedy nigdy w życiu bym nie spróbował ligi hiszpańskiej. Zaryzykowałem, mam trudną sytuację, ale na pewno niczego nie żałuję. Słońce wkrótce wyjdzie.
Nietypowo się te twoje losy układają. Gdy mało grasz w klubie, na plus zmieniła się twoja sytuacja w kadrze. A gdy rozmawialiśmy kilka miesięcy temu nie kryłeś delikatnego rozczarowania pozycją w reprezentacji.
To prawda. Człowiek był w gazie, strzelał i asystował w każdym meczu i w kadrze siedział na ławce, a gdy przyjechałem na nią bez okresu przygotowawczego i po złamanym nosie, otrzymałem dwie szanse. Z Finlandią moim zdaniem zaprezentowałem się dobrze, z Bośnią wszedłem w takim momencie, gdy mecz był już na dotrwanie. Ale takie jest życie piłkarza, to nie ja wybieram, kiedy gram, a kiedy nie.
Denerwowało was, jako piłkarzy reprezentacji, mówienie w mediach o słabej atmosferze w kadrze, albo krytyka stylu drużyny?
Nie wiem, skąd się biorą informacja o słabej atmosferze. Ja się w kadrze bardzo dobrze czuję i nie zauważyłem, by ktokolwiek narzekał. Październik tylko to potwierdził, bo zagraliśmy fajne trzy mecze i mam nadzieję, że podobnie będzie to wyglądać w listopadzie. A krytyka ze strony mediów nie denerwuje. Jesteśmy piłkarzami, musimy z nią umieć żyć, to normalna sprawa, że raz jesteś na górze, a później na dole.
Myślisz, że październik, który był na pewno najlepszym miesiącem dla kadry pod wodzą Jerzego Brzęczka, będzie stanowił jakiś przełom?
Mam nadzieję, że tak, bo przede wszystkim nasza gra wyglądała wreszcie dobrze. Od niektórych słyszę: z Bośnią graliście w przewadze. Ale przecież ile jest meczów, gdy ma się jednego zawodnika więcej, a i tak bije się głową w mur i nie można zrobić akcji, a nasze wyglądały bardzo fajnie. W listopadzie, gdy przeciwnicy będą silniejsi, trzeba będzie po prostu udowodnić, że jesteśmy mocną reprezentacją.
Komentarze