Tomasz Musiał dla Goal.pl: Usunąłem social media. Pisali do mojej żony, obrażali nasze dzieci

- Z tyłu głowy miałem, że drużyna, która przejęła piłkę, ma korzystną sytuację wynikającą z czegoś niezwiązanego z grą w piłkę. Chciałem to naprawić, a jednocześnie nie mogłem gwizdnąć niczego z powietrza. Poszedłem za akcją, zobaczyłem kontakt zawodników i uznałem, że był faul – mówi w rozmowie z Goal.pl Tomasz Musiał, sędzia meczu Górnika Zabrze z Rakowem Częstochowa (2:1), opisując, jak z jego perspektywy wyglądało przerwanie akcji gości po tym, jak piłkarz Górnika upadł po kontakcie z nim.

Tomasz Musiał
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Tomasz Musiał
  • Z Tomaszem Musiałem umówiliśmy się na szczerą rozmowę o sędziowaniu i konsekwencjach uprawiania tego zawodu
  • Arbiter Ekstraklasy mocno się otworzył, opowiadając o wyzwiskach pod adresem jego rodziny, odcięciu od social mediów, chwilach, gdy nie miał chęci wstawać z łóżka oraz o tym, jak Sebastian Mila z piłkarza, jakiego sędziowie najbardziej nie lubią, stał się zupełnie innym człowiekiem na boisku
  • Jest też dużo o błędach i życiu ze świadomością ich popełniania  

Tomasz Musiał o sędziowaniu w Ekstraklasie

Przemysław Langier: Co jest najtrudniejsze w sędziowaniu?

Tomasz Musiał (sędzia piłkarski): Przebicie się przez te wszystkie B- i C-klasy na początku. To wymaga naprawdę mocnej psychiki, bo umówmy się – sędziów nikt nie lubi. Ludzie często przychodzą na trybuny, by sobie pokrzyczeć i odreagować, a komu najłatwiej dopiec? Sędziemu. To była prawdziwa szkoła życia, w której walczyło się z wszystkim: z piłkarzami, z kibicami, o awans wyżej. W meczach dzieci jest jeszcze gorzej. Zachowanie rodziców jest tragiczne – i do przeciwników, i do sędziów.

A teraz? Bo to, o czym mówisz, już dawno za tobą.

Teraz jest internet. Każdy może napisać wszystko. Krytyka po błędnych decyzjach jest zrozumiała, ale ona spada niezależnie od tego, czy popełniłeś błąd. Kibic zawsze kontrowersyjne sytuacje interpretuje na korzyść swojej drużyny. Nie ma się tu na co obrażać, ale gorzej, jeśli idzie to w niebezpiecznym kierunku jak choćby wysyłanie gróźb. To bywa naprawdę trudne.

Żeby być sędzią zawodowym, trzeba być mentalnym gigantem z odpornością na stres 10 na 10?

Tak. Osoby ze słabszą psychiką miałyby ciężko. To chyba jedna z najważniejszych cech niezbędnych przy sędziowaniu.

Zdarzało ci się wychodzić na mecz bez czystej głowy? Z myślą, żeby przede wszystkim czegoś nie zepsuć?

Jasne, że tak. Oczywiście jest to coś, z czym zawsze się walczy. Czyści się umysł przed meczem, ale nie zawsze jest to proste. Zwłaszcza gdy wcześniejszy mecz sędziowało się słabo i człowiek narzuca na siebie autopresję, że teraz trzeba już bezbłędnie. Wtedy to siedzi z tyłu głowy. Na szczęście im człowiek bardziej doświadczony, tym łatwiej przychodzi radzenie sobie z tym.

Często masz pretensje do samego siebie?

Praktycznie po każdym meczu.

Nawet tym dobrym?

Tak. Po każdym meczu sędziowie robią samoocenę. Oglądają swój mecz, wyciągają wnioski, co się zrobiło dobrze, a co źle. I wiesz co? Zawsze się wychwyci błąd. Nawet jeśli nie przy decyzji, to w ustawieniu na boisku. Ale tych minusów szuka się po to, by spróbować ich nie powielić w następnym meczu.

Mecze, po których się nie śpi

Kiedyś mówiłeś, że po słynnym golu ręką Rafała Siemaszki nie spałeś przez kilka nocy. Było więcej tego typu sytuacji?

Niestety. Kilka lat temu zawaliłem mecz Lechii z Legią, jeszcze za czasów Michała Probierza w Gdańsku. Do dziś tamten mecz siedzi we mnie. Słabo było też, gdy Jagiellonia grała z Legią, a po poważnym faulu kontuzji doznał Marek Saganowski, a ja nawet nie odgwizdałem przewinienia.

Mówisz o bardzo dawnych wydarzeniach…

Więc sam widzisz, jak długo potrafi coś takiego gnębić człowieka. To były bardzo poważne błędy w sztuce, po pytaniu o nieprzespane noce od razu mi się nasunęły. Później błędy też się zdarzały, ale już chyba nie tego kalibru. Inna sprawa, że dziś jestem znacznie bardziej doświadczony i być może potrafię inaczej je przerobić.

Wypracowałeś sobie mechanizm obronny?

Kiedyś na jednym z pierwszych obozów w Turcji, gdy byłem jeszcze I-ligowym sędzią, rozmawiałem z jednym z doświadczonych kolegów i usłyszałem cenną radę: nigdy nie czytać tego, co o mnie piszą. Bo jak jest dobrze, to będziesz zadowolony, ale gdy mecz ci nie wyjdzie, krytyka będzie dużo cięższa niż pochwały. Po wielu latach, gdy sam nabyłem doświadczenia, mogę powiedzieć, że lepszej rady być nie może. Czytanie o sobie to droga bez wyjścia. Zwłaszcza, że jeden błąd potrafi siedzieć w pamięci przez kilka miesięcy – pomimo serii poprawnych meczów.

Faktycznie nic nie czytasz o sobie, czy pokusa czasem wygrywa?

Żyjemy w takich czasach, że czymś niemożliwym jest całkowite odcięcie. Ale staram się to bardzo ograniczać. Nie mam żadnych social mediów – Twittera, czy Facebooka. Całkowicie je odstawiłem właśnie po tym meczu Lechii z Legią. Na Facebooku jest takie powiązanie, że widać, z kim się jest w związku. Tam się wyświetlał profil mojej żony. Kibice zaczęli wysyłać do niej wiadomości, obrażali ją, nasze dzieci. To był ostateczny sygnał, by usunąć wszystkie social media. I muszę powiedzieć, że w ogóle mi ich nie brakuje.

To najgorsze zdarzenie związane z sędziowaniem?

Tak. To było coś totalnie hardcorowego. Przez lata wykształciłem sobie grubą skórę i jeśli ktoś o mnie źle pisze, jestem w stanie to znieść. Ale tam zostały przekroczone granice. Inna sprawa, że niezależnie od grubej skóry, czasem nawet w mediach czyta się zdania idące o krok za daleko. Na przykład, że sędzia okradł jakąś drużynę. Kradzież z definicji jest intencjonalna, a my co najwyżej popełniamy czystoludzki błąd. Albo insynuacje, że sędzia sympatyzuje z którymś klubem. Przecież to jest nasza praca, za którą dostajemy pieniądze, a jeśli sędziujemy źle, to dostajemy ich mniej. Nikt nie będzie się podkładał, bo kogoś lubi lub nie. To wszystko generuje hejt, a wpisy ludzi potrafią być straszne. Ja je udźwignę, ale nigdy nie pogodzę się z obrażeniem mojej żony i dzieci.

Słyszałeś wtedy od żony coś w rodzaju: Tomek, odpuść, po co nam to?

Aż tak to nie. Wręcz przeciwnie, zawsze było wsparcie. Jak zaczynała się duża nagonka, żona ogarniała na szybko wyjazd rodzinny i wpajała mi, że spokojnie, zaraz będzie następny mecz. Nasze rodziny doskonale wiedzą, z czym łączy się ten fach i jak istotną rolę odgrywa regeneracja psychiczna. Pamiętam, jak kiedyś zaliczyłem jakiś słabszy mecz, po którym byłem krytykowany w mediach. Rozmawiałem o tym z moim tatą, który nagle przerwał wszystko hasłem: Tomek, oni się ch**a znają! (śmiech). To pomaga. Człowiek wie, że popełnił błędy, ale takie krótkie stwierdzenie potrafi rozładować całe napięcie.

Górnik – Raków, czyli historia zderzenia z piłkarzem

Presja działa jak narkotyk? Z jednej strony potrafi miażdżyć, z drugiej bez niej jest jeszcze trudniej?

To dobre porównanie. Adrenalina przed meczem osiąga maksimum, a jednocześnie nie możesz się doczekać, kiedy gwizdniesz pierwszy raz. To fantastyczne uczucie, bez którego byłoby mi dziś trudno.

Czułeś presję, gdy zblokowałeś w ostatnim meczu Górnika z Rakowem Damiana Rasaka, który przez to się przewrócił, a Raków ruszył z kontrą?

Może nie była to presja, ale w głowie od razu pojawiła się myśl: oj, mogą być kłopoty. Fakt jest taki, że przez moje zderzenie z zawodnikiem, druga drużyna miała korzystną akcję. Gdyby z tego padła bramka, byłoby bardzo źle.

Chwilę później odgwizdałeś faul, którego nie było.

Przyznam tutaj jedno – od momentu zderzenia z piłkarzem czekałem na okazję, by zatrzymać grę. W tamtej sytuacji naprawdę wydawało mi się, że był faul. Okazało się, że nie było – trudno, takie życie.

Naprawdę nie chciałeś naprawić błędu błędem?

Nie, choć w takich sytuacjach zmienia ci się nieco ocena zdarzeń. Z tyłu głowy miałem, że drużyna, która przejęła piłkę, ma korzystną sytuację wynikającą z czegoś niezwiązanego z grą w piłkę. Chciałem to naprawić, a jednocześnie nie mogłem gwizdnąć niczego z powietrza. Poszedłem za akcją, zobaczyłem kontakt zawodników i uznałem, że był faul.

Przepisy nie chronią was przed takimi sytuacjami. Co innego, gdybyś dotknął piłki.

Wtedy by to rozwiązało problem. W tej akcji, o której rozmawiamy, zastanawiałem się przez moment, czy nie można po prostu od razu gwizdnąć i przeprosić piłkarzy obu drużyn, że przez moje złe ustawienie doszło do takiej sytuacji. Ale czy by to było dobre rozwiązanie? Ciężko powiedzieć, na pewno niezgodne z przepisami.

Ta sytuacja stała się wiralem.

Zdaję sobie z tego sprawę. Zresztą zrobiłem już samoocenę i wiem, co źle zrobiłem, choć czasem coś takiego się po prostu zdarza, gdy masz za plecami kilku piłkarzy, a musisz patrzeć na pole karne i reagować przed piłką – by cię nie uderzyła. W zeszłym sezonie zderzyłem się z Matuszkiem z Miedzi Legnica i złamałem mu nos.

Czyli zawsze mogło być gorzej niż ostatnio w Zabrzu.

Tak… Wtedy przeprosiłem, bo co innego mogłem zrobić, choć nie uważam, że tam zawiniłem. Ale spodziewam się, że Matuszek musiał być bardzo zły. Przez kilka tygodni nie mógł grać. Samą sytuację wyjaśniliśmy sobie normalnie. Takie czasem jest życie.

Sebastian Mila? Były z nim problemy, ale przeszedł niesamowitą przemianę

Kiedyś Weszło miało taki cykl, w którym podpytywało piłkarzy między innymi o sędziego, z którym najchętniej poszliby na piwo. Wiesz, kto był najczęściej wskazywany?

Skoro zadajesz mi to pytanie, to pewnie ja.

Dziś byłoby podobnie?

Myślę, że znalazłbym się w czubie, bo nie zmieniłem się przez te kilka lat. Mam bardzo dobry kontakt z zawodnikami, co bardzo pomaga podczas meczów. Nawet teraz na Górniku. Od razu po odgwizdaniu tego faulu, którego nie było, wyjaśniłem, że dla mnie był faul, a jeśli nie, to sorry, ale szukałem okazji do przerwania gry, by nie było z tego naprawdę dużego problemu. Reakcja zawodników Rakowa była bardzo fajna – zero pretensji, duże zrozumienie. Nigdy nie staram się robić z siebie Boga na boisku i myślę, że to słuszna taktyka. Nie można iść w zaparte, że popełniłeś błąd, a przekonujesz wkoło, że to była dobra decyzja, a przy tych, do których ktoś ma pretensje, po prostu tłumaczę, czemu gwizdnąłem.

Tomasz Musiał (fot. Tomasz Kudala / PressFocus)

Zdarzali się piłkarze, z którymi miałeś na pieńku?

To byłoby za dużo powiedziane. Są zawodnicy po prostu trudniejsi od innych, z którymi trzeba się docierać. Poznać ich mentalność, jakoś się dopasować. Kiedyś jako początkujący sędzia Ekstraklasy miałem problemy z Sebastianem Milą, który nie był za przyjemny, ale wreszcie doszliśmy do porozumienia. Nie mówiąc już o tym, że gdy zaczął grać w kadrze u trenera Nawałki, to jego zachowanie na boisku zmieniło się o 180 stopni. Były jakieś trudniejsze chwile z Dominikiem Furmanem, ale dość szybko nie było już żadnego problemu. To samo z Josue, który jest bardzo specyficznym zawodnikiem, ale dziś nie powiedziałbym złego słowa na żadnego z nich.

Sebastian Mila był taki hardy? Kto by pomyślał. To przemiły facet.

Jest fantastycznym człowiekiem, ale – że tak powiem – lubił sobie porozmawiać. I doczepić się praktycznie do każdego gwizdka. Ale dogadaliśmy się. Myślę, że bardzo zmieniła go praca z trenerem Nawałką, a już zupełnie, gdy strzelił bramkę z Niemcami. To chyba największa mentalna przemiana zawodnika w mojej pracy. Nagle stał się jednym z najbardziej potrzebnych sędziemu piłkarzy na boisku, prawdziwym kapitanem.

Kiedyś twierdziłeś, że piłkarze nie znają przepisów. Coś się zmieniło w tej kwestii?

Wiedza jest na pewno większa, bo przed każdą rundą prowadzimy szkolenia. Świadomość jest większa. Natomiast będąc na boisku, ferwor walki i adrenalina robią swoje. Każdy interpretuje wszystkie sytuacje na swoją korzyść. Najwięcej dyskusji jest na zasadzie “tamten sędzia takiej ręki nie gwizdnął, a ty gwiżdżesz”. Patrzysz później na te sytuacje i widzisz, że jedynym punktem wspólnym jest dotknięcie ręką, a poza tym różnią się dosłownie wszystkim. Progres w wiedzy u piłkarzy jest wyraźny, ale trudno oczekiwać, by w czasie meczu kierowali się jedynie wiedzą o przepisach.

Błędy i konsekwencje

Pretensje do sędziów są także o to, że nie ponosicie konsekwencji swoich błędów. Nie ponosicie?

Oczywiście, że ponosimy. Każdy sędziowany przez nas mecz, to większe wynagrodzenie. Jeśli popełniasz błędy, to odpoczywasz – choćby przez tydzień. To jest realna konsekwencja powodująca straty finansowe. Mechanizm jest mniej więcej taki, jak u piłkarzy. Popełniają błędy, to trafiają na ławkę, ale też rzadko się zdarza, by trener odsunął zawodnika tylko przez to, że raz w banalnej sytuacji spudłował na pustą bramkę. Poza tym to też nie jest tak, że popełnimy błąd, to idziemy na luzie do domu, wyśpimy się, i czekamy na obsadę na przyszłą kolejkę. Po czymś takim jest masa pracy związanej z analizą czy treningami mentalnymi, by następnym razem błędu nie popełnić. Ale one będą się zdarzać, to ludzkie.

Kiedy ostatni raz “wisiałeś” za błąd?

To jest złe słowo. Czasem po prostu schodzi się niżej. Bywa, że trzeba odżyć w klasie okręgowej. Ja na przykład w zeszłej rundzie sędziowałem na Jutrzence Giebułtów, gdzie jest inny świat, ale pozwala na złapanie dystansu, na wyciągnięcie wniosków. Nigdy nie jest tak, że po błędzie jesteś gdzieś zawieszony w przestrzeni, a jednocześnie wiesz, że popełniłeś błąd, że słabo sędziowałeś, i po prostu w najbliższy weekend nie dostaniesz meczu.

Ciebie nie ma w obsadzie Ekstraklasy na najbliższą kolejkę…

Ale nie jest to kara za popełnione błędy. Jadę na I ligę, to normalna kolej rzeczy. Mecz na Górniku nie był wybitny w moim wykonaniu, ale w ocenie mojej pracy mówi się głównie o tym zderzeniu z Rasakiem. To nie było coś, co wypaczyło wynik.

Dostałeś feedback po tym meczu?

Tak, rozmawiałem z panem przewodniczącym. To była normalna, merytoryczna rozmowa. Co mogłem zrobić lepiej, z czego wynikały błędy.

To spytam – z czego one wynikają? Oprócz czynniku ludzkiego. Mówię o sytuacjach, w których coś na powtórkach widać jak na dłoni, a VAR i tak nie ratuje głównego.

Dobre pytanie… Może z charakteru sędziów? Każdy ma inny, co przekłada się na różny poziom odgwizdywania fauli. Czasem na moment gubiona jest koncentracja, a czasem wręcz przeciwnie – tak wkręcasz się w jakąś sytuację, że aż cię to gubi. Podam przykład. Widzisz poważny faul, masz od razu myśl, że to jest czerwona kartka. Oglądasz pierwszą powtórkę i się upewniasz, że tak było. Puszczasz slow-motion i dalej to samo. Wpadasz w takie błędne koło i zapominasz o bardzo prozaicznych rzeczach, jak możliwość obejrzenia tego z innej kamery. A tam można dostrzec inne tempo akcji, inny docisk. Ale ty już jesteś tak zafiksowany pierwszym odczuciem i pierwszą powtórką, że nie myślisz chłodno o innych ujęciach.

Tomasz Musiał ogląda powtórkę (fot. Piotr Matusewicz / PressFocus)

Jak w ogóle wygląda VAR od kuchni? Czasem zdarza się interwencja w sytuacji, której żaden widz nie dostrzegł, a piłkarze nie protestują. Mecz toczy się swoim życiem, a nagle mamy analizę karnego, której nikt się nie spodziewa. Jak to wychwytujecie?

Każda sytuacja w polu karnym zapala czerwoną lampkę. Jeśli facet, który blokuje piłkę, stoi za szesnastką, nie zwracamy na to uwagi, ale jeśli już w niej jest, z urzędu sprawdzamy, czy nie doszło na przykład do dotknięcia piłki ręką. Wtedy szybko szukamy odpowiedniej kamery. Jesteśmy na to szczególnie wyczuleni. Pomagają nam ekrany z trzysekundowym opóźnieniem, gdzie zawsze zdążymy zerknąć, by wstępnie ocenić sytuację. Jeśli zobaczymy, że faktycznie jest blisko, prosimy operatora o odwinięcie sytuacji. AVAR ogląda dalej mecz na żywo, a VAR sprawdza. Brak protestów to za mało, by odpuścić sprawdzanie.

Często czujesz, że jesteś niesprawiedliwie oceniany przez kibiców?

Przyzwyczaiłem się do tego. Choćbym jak dobrze sędziował mecz, kibice obu drużyn będą dopatrywać się błędów na korzyść rywali.

Gdy jednak trafi się błąd bezdyskusyjny, możesz liczyć na wsparcie innych sędziów? Czy między wami też jest rywalizacja o wyższe miejsce w hierarchii?

Kiedy rywalizujemy, to rywalizujemy. Każdy chce sędziować najlepsze mecze i jeździć na Europę. Ale gdy zdarzają się błędy, to nie zostawiamy się wzajemnie. Dzwonimy do siebie, bo czasem po dużym babolu zwykła rozmowa pomaga. Na zasadzie: co słychać, co tam u rodziny. Wspieramy się.

Ostatnio wypadłeś z listy sędziów międzynarodowych. Jak to zniosłeś?

Nie było to miłe, ale nie miałem żadnych argumentów na swoją obronę. Przez dziesięć lat bycia międzynarodowym, moja kariera nie była wybitna. Byłem w trzecim koszyku, później w drugim. Sędziowałem mało. Do tego wiek robi swoje, bo mając moje lata już nic nie osiągniesz w UEFA. Najwyższa pora dać szansę młodszym, którzy mają większe perspektywy. Było mi smutno i żal, ale to naturalna kolej rzeczy.

Borelioza i wpadnięcie w marazm

Jak wyglądają biegowe testy sędziów?

Mamy dwa testy – przed każdą rundą i w jej trakcie. Ten pierwszy to 48 razy po 75 metrów. Masz na to 15 sekund plus dojście 25 metrów w 18 sekund. Robimy to w cyklu po osiem powtórzeń. Drugi jest trochę trudniejszy, też do wytłumaczenia – za dużo gadania.

Pytam, bo wiem, że w poprzednim sezonie miałeś problemy z zaliczeniem testów biegowych. Skąd ta niedyspozycja?

Miałem problemy zdrowotne. W Turcji wypadłem słabo, ale gdy organizm się zregenerował, zdałem egzamin. Dochodziłem do formy w I lidze, a na koniec sezonu wróciłem do Ekstraklasy.

Wypadłeś z niej na pół roku. Nie miałeś myśli typu typu: dlaczego zawsze to mi zdarzają się problemy? W 2020 zachorowałeś na boreliozę i też cię długo nie było.

I to wtedy miałem myśli tego typu. Czemu mi się to przytrafiło. Borelioza wymusiła brak treningów, w głowie źle się działo. Dochodziło do tego, że nie chciało mi się wstawać z łóżka. Monotonia mnie przytłaczała. Praca z odpowiednimi ludźmi i wsparcie rodziny było tu nieocenione.

Z odpowiednimi ludźmi, czyli z psychologiem?

Tak. Pracowałem z psychologiem, odbyliśmy wiele rozmów. Nie wstydzę się tego. Pomogło mi to zrozumieć, że świat się wcale nie skończył.

Słowa o tym, że nie chciało ci się wstać z łóżka brzmią jak symptom depresji.

Nie miałem jej, na szczęście. To był po prostu słabszy okres w moim życiu psychicznym. Choć trzeba było szybko działać i tutaj wielkie słowa uznania dla mojej żony, bo to ona zaczęła. Kto wie, jak to się mogło skończyć, gdybym nie dopuścił do siebie pomocy. Od tego momentu było już tylko lepiej.

Jak u ciebie objawiła się borelioza?

Nie przebiegłem egzaminu. Byłem do niego przygotowany. 48 odcinków po 100 metrów przekłada się na 12 kółek na bieżni. Ja zszedłem po dwóch. Miałem tętno 190, a przez godzinę siedzenia na trybunach spadło mi do 180. Coś było nie tak. Zacząłem się badać. Zaczęliśmy od serca. Kardiolog założył mi Holtera, ale jednocześnie powiedział mi, że sam miał kiedyś bardzo nietypowe objawy boreliozy i chciałby to u mnie sprawdzić. Po 2-3 dniach zadzwonił i mówi: ściągaj Holtera, przyjeżdżaj, jest borelioza. Szczęście w nieszczęściu. Szczęście, bo szybko zdiagnozował, co nie grało, a nieszczęście, bo borelioza sama w sobie nie jest za fajna. Choć na pewno lepsza niż problemy z sercem.

Borelioza zostanie z tobą na lata?

Tak.

Jak się z nią żyje, gdy jest uśpiona?

Przede wszystkim muszę się badać raz na rok, natomiast czasem wysyła mi sygnał, gdy męczę się szybciej, niż normalnie.

Komentarze