Szokująca przemiana Śląska. To nie miało prawa się udać

Pół roku temu byli memem. Śmiała się z nich cała Polska. Prawie spadli z ligi. A dziś? Są wiceliderem Ekstraklasy i mają drugą najwyższą frekwencję w lidze. Dlaczego Śląsk Wrocław przeszedł takie odrodzenie? Gdzie tkwi ich sekret?

Śląsk Wrocław
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Śląsk Wrocław
  • Latem sprzedali najlepszego piłkarza poprzedniego sezonu, byli bliscy sprzedaży kluczowego napastnika, a ściągali zawodników, na których nawet Jacek Magiera nieco kręcił nosem
  • Śląsk jest w wielu statystykach na samym dnie ligowej stawki, zatem dlaczego to tak naprawdę działa tak dobrze?
  • Przykłady Radomiaka, Widzewa czy Wisły Płock uczą, by nie koronować Śląska na mistrza, ale dlaczego mamy zabraniać kibicom życia chwilą?

Pół roku temu – rozkład na każdym polu

Uniwersum Ekstraklasy pełne jest absurdów. Właściwie co tydzień jesteśmy atakowani zdarzeniem, które trudno włożyć w jakiekolwiek ramy zdrowego rozsądku, profesjonalizmu czy sensu. Są jednak ośrodki, które potrafią niezwykle regularnie dostarczać materiału pod wszelakiej maści szyderkę. Dziś słynne hasło “organizacyjnie Stal Mielec” nie miałoby racji bytu, bo nie da się zgonić wewnętrznego bałaganu tylko na jeden klub.

Natomiast trzeba przyznać, że Śląsk Wrocław w poprzednim sezonie przodował w serwowaniu potencjału memicznego. Na przestrzeni roku przecież mieliśmy głośną aferę z zoo – wrocławski ogród zoologiczny (radzący sobie bardzo dobrze na swoim rynku) sponsorował/dotował Śląsk (radzący sobie fatalnie na swoim rynku). Internet zalewały abstrakcyjne historie o tym, że kapibary dostają mniej karmy, bo trzeba zapłacić pensje piłkarzom, a misie koala narzekają na warunki, gdyż zawodnicy muszą jechać na daleki wyjazd do Białegostoku.

Śląsk w tym czasie rotował trenerami – w pewnym momencie utrzymywał trzech szkoleniowców, bo trzeba było płacić Piotrowi Tworkowi, który zastąpił Jacka Magierę, a Tworka zastąpił Ivan Djurdjević, którego natomiast zastąpił… wracający do klubu Jacek Magiera. Ten ostatni powrót do klubu rozpoczął od odsunięcie od gry Caye Quintany oraz wysłania na “krótki urlop redukujący wagę” Erika Exposito, najlepszego strzelca drużyny.

Erik Exposito (Śląsk Wrocław)
PressFocus

Gdzieś w tle toczyła się wielka walka o sprzedaż Śląska. Co rusz wypływały plotki o nowym potencjalnym inwestorze, a z mediów dochodziły informacje o tym, że miasto Wrocław chciałoby pozbyć się klubu możliwie szybko, ale tez możliwie drogo klub spieniężyć. Wyglądało to dość kuriozalnie.

Jednocześnie oliwy do ognia dolewali kibice. Najpierw przez ich rasistowskie okrzyki piłkarze Sandecji Nowy Sącz zeszli z boiska podczas serii rzutów karnych w Pucharze Polski. PZPN orzekł walkower na korzyść wrocławian (karne i tak de facto były rozstrzygnięte), ale ukarał też klub karą 190 tysięcy złotych oraz zakazem wyjazdowym na sześć spotkań w ramach Pucharu Polski. Później na trybunach wrocławskiego stadionu wywieszono antyukraińskie transparenty, które miały wydźwięk zbliżony do rosyjskiej propagandy o tym, że napaść Rosji na Ukrainę w żaden sposób nie wpływa na sytuację w Polsce.

Słowem – w Śląsku bałagan był wszędzie. A pewnie największy na boisku, bo przecież wrocławianie do samego finiszu sezonu byli zagrożeni spadkiem. Ostatecznie udało się utrzymać, choć to było utrzymanie raczej spod znaku “inni byli słabsi, a nie my byliśmy tak dobrzy”.

Lato, które nic wielkie nie zwiastowało

Opowieści o wielkim odrodzeniu klubu mają zawsze etap, w którym nadchodzi wielka przemiana. Ale w Śląsku latem nie było symptomów tego, że to przesilenie nastąpi. O nowym dyrektorzem sportowym Davidzie Baldzie krążyły skrajne opinie. Klub opuścił John Yeboah, który zanim trafił do Rakowa, to pojechał jeszcze – za zgodą klubu – do Francji na dogadywanie transferu, który nie został sfinalizowany. Do drużyny dołączyli m.in. Kenneth Zohore i Burak Ince. Ten pierwszy przed Śląskiem więcej się leczył niż grał. Ince z kolei, jak sam przyznał Magiera, przyszedł kompletnie nieprzygotowany.

Zohore piłkarsko się obroni, pod warunkiem, że będzie miał siłę biegać. Co do Ince’a – dla mnie głupio, że tak młody chłopak, rocznik 2004, pozwolił sobie na to, by nie trenować przez kilkanaście dni. Między transferem z poprzedniego klubu do nas. No, ale nic nie byłem w stanie zrobić miesiąc temu, bo go nie znałem. A dziś mogę wymagać. Tak samo, jak Zohore, dostanie indywidualny plan. Zohore zagrał w meczu z Koroną, ale to nie było to, czego od niego oczekuję. Wiem, że musi spędzić czas na treningach, a mniej na meczach mistrzowskich, bo nie możemy sobie pozwolić, by tak to wyglądało – mówił trener Śląska w wywiadzie dla Weszło. I rozmowy udzielał nie w środku okresu przygotowawczego, a już w trakcie sezonu.

POLECAMY TAKŻE

A przecież do końca okna rozgrywała się telenowela o odejściu Erika Exposito. Hiszpan miał odejść, latał po Europie, Śląsk rozpatrywał jego transfer. Na samym finiszu okienka transferowego zgłosił się jeszcze Raków, który chciał wyciągnąć z Wrocławia drugi filar drużyny. Ale Magiera decyzję już podjął – skoro Exposito nie dogadał się z klubami podczas transferowego tournee, to klamka zapadła. Co więcej – trener uczynił go kapitanem drużyny. A Exposito z czystą głową miał się skupić na graniu. No i trzymaniu diety.

Na papierze bilans okienka transferowego nie rzucał na kolana. Przyszedł zaniedbany Zohore, zapuszczony Ince, poza tym Żukowski (nie przebił się w Lechu, grał w drugoligowych rezerwach), anonimowi dla polskich kibiców Pokorny, Petkkov czy Brothwick-Jackson. Każdy z jakimś defektem, każdy z jakimś “ale…”. A przecież po odejściach Gretarssona, Verdaski, Garcii zaburzona została liczebność piłkarzy w defensywie. Śląsk wchodził w sezon właściwie bez lewego obrońcy i bez najlepszego piłkarza poprzedniego sezonu, czyli Yeboaha. Biorąc pod uwagę, że wrocławianie utrzymali sie w trybie last-minute, to trudno było wierzyć w inny scenariusz, że Śląsk czeka inny scenariusz niż ponowna walka o ligowy byt. Nic dziwnego, że eksperci w gronie kandydatów do spadku wymieniali beniaminków, Stal, Warte, Koronę i właśnie Śląsk.

Dlaczego to zaczęło działać?

Tymczasem jesteśmy po dwunastej kolejce i… to wszytko działa. Exposito strzela jak najęty, Petkov wyrasta na mocnego kandydata do najlepszego transferu lata, przebudził się Nahuel, Śląsk ma drugą najwyższą frekwencję w lidze i nastała we Wrocławiu pozytywna moda na futbol.

Eksplozję formy i nastrojów można tłumaczyć na dwa sposoby. Po pierwsze – logika Ekstraklasy, która jest absolutnie niezawodna. A po drugie – czasem po prostu zaczyna ci żreć i jeśli już wskoczysz na falę, to musisz zrobić wszystko, by jak najdalej na niej popłynąć.

Liczby wskazują bowiem na to, że Śląsk nie ma prawa punktować aż tak dobrze. Jak bowiem wyobrażamy sobie zespół, który stać na dominowanie w lidze i seryjne wygrywanie spotkań? Od razu przychodzi do głowy drużyna, która kontroluje spotkania przez wysokie posiadanie piłki. Taka, która – jak to mawiają trenerzy – próbuje grać piłką. A jeśli nie ma tyle jakości w składzie, to jest męcząca dla rywali dzięki wysokiemu pressingowi. Albo znalazła inne ustawienie na boisku, które jest skuteczną bronią na ekstraklasowy klasyk w wydaniu 4-2-3-1 lub ostatnio 3-4-3.

Tymczasem Śląsk ani nie gra tak, jak zespół dominujący. Ani nie narzuca szalonego pressingu. I też nie wymyślił futbolu na nowo w kontekście samego ustawienia.

Śląsk jest po prostu diabelnie skuteczny.

Zerknijmy sobie na liczby. Śląsk ma:

  • trzecie najniższe posiadanie piłki w lidze – śrendio 42,6% (mniej tylko Warta i Puszcza)
  • pod względem stoczonych pojedynków w ataku i dryblingów jest ligowym średniakiem (9. miejsce)
  • podobnie jest pod kątem kontaktów z piłką w polu karnym rywala (10. miejsce)
  • tylko Puszcza i Warta mają mniej podań na mecz (277 przy 80% celności)
  • tylko Puszcza wykonała mniej podań w ofensywną tercję rywala (Śląsk 469, Puszcza 462)
  • jedynie Warta rozgrywa pilkę wolniej (Śląsk ma średnio 11,7 podań na minutę posiadania piłki)

Patrząc na statystyki dotyczące konstruowania gry i budowania akcji Śląsk wypada blado. Wręcz jak jedna z najsłabszych drużyn ligi. Gdybyśmy nie znali tabeli i zerknęli sobie na te liczby, to w życiu nie posądzilibyśmy wrocławian o to, że w rzeczywistej tabeli są w czołówce. To trochę tak, jakby patrzeć na chłopaka mierzącego 180 centymetrów i zastanawiać się nad tym, czy stać go na grę w koszykówkę na dobrym poziomie. Prawdopodobieństwo jest niewielkie.

Ale przecież Raków Częstochowa też nie jest klubem dominującym, za to rekompensuje to sobie świetnym pressingiem. Czy to przykład Śląska?

Niekoniecznie.

Znów odwołajmy sie do liczb:

  • Śląsk ma najniższy wskaźnik intensywności pojedynków (czyli najrzadziej podejmuje próbę przejęcia piłki wtedy, gdy ma ją rywal)
  • Śląsk ma najwyższe PPDA (czyli pozwala rywalwoi na wymienienie największej liczby podań zanim podejmie akcję obronną)
  • tylko zawodnicy Legii biorą udział w mniejszej liczbie pojedynków defensywnych od zawodników Śląska

I ponownie dochodzimy do wniosku, że to w teorii nie ma prawa działać. Test szkiełka potwierdza test oka – Śląsk głęboko się cofa, czeka na inwencję rywala, przyjmuje przeciwnika blisko własnego pola karnego, a jednocześnie z rzadka sam konstruuje atak pozycyjny i niezbyt często prowadzi wielopodaniowe akcje na połowie rywali.

Czy Śląsk wisi na barkach Exposito?

Zatem łatwo byłoby postawić tezę, że ten Śląsk to właściwie nic nie gra, a gdyby nie Exposito, to dzisiaj byliby gdzieś w dolnej połówce tabeli.

I jasnym jest, że trzeba oddać Hiszpanowi to, na co zasłużył. A zasługuje na oklaski z trybun, piwo od kolegów po meczach oraz podziw osób postronnych. Już we wtorkowym podsumowaniu kolejki pisaliśmy o tym, jak kluczową postacią Śląska jest Exposito. Dość powiedzieć, że po dwunastu kolejkach ma tyle bramek, co król strzelców poprzedniego sezonu po… 29. kolejkach. Ale warto spojrzeć na to szerzej – Exposito jest znakomity pod względem wykorzystywania sytuacji nieoczywistych. Według WyScouta ma współczynnik goli oczekiwanych na poziomie 7.44 xG (a strzelił jedenaście goli). Żaden czołowy strzelec ligi nie ma takiej nadpodaży bramek względem tego, co sugerowałyby algorytmy.

Mało? Exposito jest drugi najczęściej dryblującym napastnikiem Ekstraklasy (tylko za Pululu, ale ten ma wyraźnie gorszą skuteczność), ma najwięcej udanych dryblingów z grona napastników, wśród napastników żaden piłkarz nie ma tylu kluczowych podań. Exposito jest też trzecim piłkarzem ligi pod względem liczby tzw. smart passes, piątym piłkarzem Ekstraklasy pod względem podań w pole karne (wyłączając z tego dośrodkowania). A z napastników tylko Szkurin zanotował więcej asyst od hiszpańskiego napastnika Śląska.

Legią znów popisał się dwupakiem (czwartym w tym sezonie, średnio co trzy kolejki strzela dwa gole). A biorąc pod uwagę fakt, że wrocławianie mają teraz na rozkładzie dwóch beniaminków, to wcale nie będzie szokujące, jeśli Exposito przed półmetkiem sezonu będzie miał na koncie więcej goli niż król strzelców poprzedniego sezonu. Gual skończył sezon z piętnastoma bramkami.

Z piłką przy nodze – cała naprzód!

Siła Śląska na początku sezonu tkwi zatem w bardzo dobrej dyspozycji graczy stricte ofensywnych (Exposito, ale i Nahuel czy Samiec-Talar), ale i w sposobie grania. Na czym ten plan polega? Na ekspresowym przechodzeniu z obrony do ataku. Śląsk broni nisko, ale agresywnie. Poza tych zachowuje bardzo małe odległości między zawodnikami w defensywie, dzięki temu trudno przedrzeć się rywalom pod bramkę Leszczyńskiego.

Na pewno poprawiliśmy to, że gdy bronimy, mniejsze są odległości między formacjami. Jeśli ktoś spojrzy na nasze mecze, zobaczy, że rywale wcale nie stwarzają dużej liczby sytuacji, a to zasługa naszej dobrej organizacji. Nie jest tak, że wygrywamy dzięki nieskuteczności przeciwników – mówił Martin Konczkowski w rozmowie dla TVP Sport.

Śląsk gra w stylu, który można nazywać hybrydą pomysłu na grę Rakowa i Warty. Od poznaniaków Śląsk bierze niską, ale szczelną i agresywną obronę. Z kolei od Rakowa szybkie przechodzenie z defensywy do ataku. Ekipę Szwargi, a wcześniej Papszuna, charakteryzował jednak wysoki pressing, czego w zespole Magiery nie obserwujemy zbyt często.

Wrocławianie regularnie korzystają też z dalekich podań. Wojciech Szczęsny mówił po mundialu w Katarze, że “nie każde długie podanie to laga”. I w przypadku Śląska też można na to zwrócić uwagę – choć czasem faktycznie grają “na uwolnienie, na walkę”, to jednak w większości są to zagrania intencjonalne, kierowane w odpowiednie strefy, nie na “ura-bura, niech walczą”. Choć Śląsk pod względem liczby podań jest na piętnastym miejscu w lidze, to tylko Lech Poznań ma więcej dalekich podań od wrocławian. Długie pilki nie stanowią u żadnej drużyny w Ekstraklasie tak wysokiego odsetka wszystkich podań.

Dość symptomatyczne jest to, że drugim najczęściej podającym w ofensywną tercję piłkarzem Śląska jest… Rafał Leszczyński. Trzecim i czwartym są obrońcy – Bejger i Petkov.

Podania w trzecią tercję boiska – Śląsk Wrocław

Śląsk zadaje zatem kłam teoriom o tym, że trzeba grać piłka, że trzeba opanować sytuację na boisku. Niekoniecznie. Szybki atak czy stałe fragmenty gry nie są hańbiącym sposobem na zdobywanie bramek. Co więcej – statystycznie najwięcej goli pada po akcjach z małą liczbą podań. A przy ograniczonej jakości kadry Śląska pomysł na to, by uprościć grę, oprzeć się na nisko ustawionej defensywnie i bazować na elemencie zaskoczenia oraz będących w świetnej dyspozycji graczach ofensywnych, jest naprawdę dobrą ideą.

Jak mawia porzekadło – jeśli coś wygląda na głupie i działa, to nie jest głupie.

Jak nie wygasić mody na Śląsk?

Oczywiście wcale nie musimy szukać w prehistorii ekstraklasowej i miotać się między Ruchem Radzionków oraz Miliarderem Pniewy, by znaleźć drużyny, które robiły furorę jesienią, by wiosna spuścić z tonu. Radomiak Radom po awansie do Ekstraklasy rozmarzył się na temat europejskich pucharów. W poprzednim sezonie z przytupem do ligi wszedł Widzew, a wiosną posada trenera Niedźwiedzia wisiała na włosku. Mistrzem lata była ostatnio Wisła Płock, dzisiaj jeździ na stadiony do Głogowa, Tychów i Opola.

Czy ze Śląskiem tak musi być? Niekoniecznie. Aczkolwiek im dłużej ten sezon będzie trwał, tym bardziej zwiększać będzie się szansa na dołek. Wrocławianie muszą zdawać sobie sprawę z tego, że wykręcają dziś wyniki ponad stan. Chwała im za to, wszak o to w futbolu chodzi i na tym też zarabiają bukmacherzy, że nie zawsze faworyt wygrywa.

Natomiast kluczem dla udanego sezonu tego Śląska będzie nie tylko osiągnięcie dobrego wyniku, ale i zbudowanie pozytywnej aury wokół klubu. Już teraz to się udaje. Wrocławianie mogą pochwalić sie drugą najwyższą frekwencją w lidze. Ostatnio na mecz z Legią przyszło blisko 40 tysięcy widzów. Akcje w mediach społecznościowych nakręcają zainteresowanie biletami. Widać gołym okiem, że odkąd Patryk Załęczny jest prezesem, to właśnie ma marketing postawiono mocniejszy akcent.

Ale Śląsk nie może dziś obiecywać gruszek na wierzbie. Podobać się może komunikacja dyrektora sportowego – David Balda pisze dość klarownie o tym, co udało się zarobić, czego sie nie udało i dlaczego. Klub organizował też spotkania dla kibiców, gdzie w luźniej atmosferze fani mogli podpytać o to, co w klubie piszczy. Natomiast w tej komunikacji wrocławianie muszą trzymać się ziemi. Nie malować wizji walki o mistrzostwo, mocarstwowych planów czy ataku na fazę grupową europejskich pucharów.

Mówienie o wybujałych celach może bowiem skończyć się potężnym rozczarowaniem. A ostatnie, czego Śląsk dziś potrzebuje, to nabrzmiały oczekiwań. Zwłaszcza po tym, jak wyglądały dwa ostatnie sezony.

Jeść małą łyżeczką, cieszyć się chwilą, potraktować tę falę dobrych wyników jako trampolinę do budowania relacji z klubem, ale i też zaufania. Nie brońmy kibicom marzyć, nie zakazujmy piłkarzom wygrywania kolejnych starć. To są zawsze kapitalne historie – nawet jeśli Śląsk miałby skończyć w połowie tabeli. Nasłuchają się fani od rywali, że już byliście mistrzem jesieni, już sobie sprawdzaliście bilety do Zagrzebia, Trnawy czy Muchosrańska, a nic nie macie. I co z tego? Futbol – zwłaszcza ten ekstraklasowy w wydaniu średniaków – to sztuka cieszenia się okresami hossy. Nawet jeśli te okresy trwają krótko.

Komentarze