– Z jednej strony buzują w tobie emocje i masz świadomość, że mecz był fatalny, że wiele rzeczy nie funkcjonowało, ale jako kapitan wiesz, że nie możesz pewnych rzeczy powiedzieć poza szatnią – mówi w rozmowie z Goal.pl Radosław Majdan zapytany o wymowne milczenie Roberta Lewandowskiego po pytaniu o taktykę na mecz z Włochami (0:2). – Miał prawo być sfrustrowany – dodaje Tomasz Frankowski. Próbujemy odpowiedzieć, co tak naprawdę powiedział i czego nie powiedział po porażce w Reggio Emilia kapitan polskiej kadry.
- Wszyscy skupili się na ciszy Roberta Lewandowskiego w pomeczowym wywiadzie, a tak naprawdę najważniejsze zdania mogły paść po niej
- – Gdyby się czepiać pojedynczych słów, można odebrać je jako uderzenie w metody Jerzego Brzęczka – mówi nam Tomasz Frankowski, dodając jednak, że tak naprawdę wypowiedź Lewandowskiego może wcale nie wynikać z chęci wbicia szpili trenerowi, a potrzeby uwolnienia tymczasowej irytacji
- – – Zagraliśmy zbyt bojaźliwie na skrzydłach, jakby nasi zawodnicy mieli zbyt mocno wbite do głów, że mają bronić, a nie atakować. A przecież mamy blisko przykład, że z lepszym da się grać w piłkę. Lech Poznań też mógł się bronić z Benficą, bo teoretycznie stał na straconej pozycji, a miał okazje, by dzięki braku strachu zremisować 3:3. Nie zdziwię się, jeśli to nastawienie nie podobało się Robertowi – zastanawia się Radosław Majdan.
Pytanie Jacka Kurowskiego z TVP Sport było proste i sprowadzało się właściwie do kilku słów: jaki był pomysł Jerzego Brzęczka na mecz z Włochami? Zanim Robert Lewandowski zaczął odpowiadać, jego zdanie poprzedziła blisko ośmiosekundowa cisza. Właściwie wszyscy widzieli w niej rzecz ważniejszą niż słowa. Dziennikarz Kanału Sportowego Tomasz Smokowski napisał na Twitterze: “Lewy nie robi takich rzeczy przypadkiem, wierzcie mi. Jego wymowne milczenie mówiło więcej niż 1000 słów. Poszedł do wywiadu i wiedział co chce nie powiedzieć”. Można się z tym zgodzić – Lewandowski już w przeszłości doskonale planował swoje pomeczowe rozmowy z dziennikarzami. Wiedział, jak po przegranym Euro 2012 uderzyć we Franciszka Smudę bez wymawiania jego nazwiska, potrafił też bić szczerością między oczy po awansie na ostatnie mistrzostwa świata, gdy wściekał się, iż z łatwego meczu z Czarnogórą (4:2) na własne życzenie Polacy zrobili sobie ciężary.
Nasi rozmówcy nie do końca są jednak przekonani, czy cisza naprawdę była tym najważniejszym elementem.
Frankowski: – Nie jestem przekonany, że on tę ciszę wyreżyserował.
Majdan: – Według mnie Robert chciał się ugryźć w język, nie chciał krytykować postawy reprezentacji za bardzo. Przy wywiadach bezpośrednio po meczu trzeba wyważyć swoje słowa. Z jednej strony buzują w tobie emocje i masz świadomość, że mecz był fatalny, że wiele rzeczy nie funkcjonowało, ale jako kapitan wiesz, że najważniejsza rozmowa jest w szatni i poza nią nie wszystko możesz powiedzieć. Trudno mi stwierdzić, czy w tym milczeniu był jakiś podtekst, szczerze mówiąc nie wiem tego.
Słowa ważniejsze od ciszy
Skoro nie jesteśmy w stanie jednoznacznie ustalić, czy Lewandowski ciszę zaplanował, czy “tak wyszło”, bo naprawdę zbierał myśli, warto skupić się na tym, co po niej powiedział. Bo można odnieść wrażenie, że niespełna osiem sekund milczenia wszystko inne zepchnęło na dalszy plan, tymczasem kapitan kadry po kilku okrągłych słowach o konieczności walki i różnicy między teorią a praktyką odpalił prawdziwą bombę. – Dużo rzeczy jest do poprawy, szczególnie w treningu, żeby wykorzystać każdy trening na maksa. Dzisiejszy mecz pokazał, że nie tylko przy słabej dyspozycji, ale też słabym przygotowaniu do meczu, trudno rywalizować z takimi drużynami – powiedział.
– Gdyby się czepiać pojedynczych słów, można odebrać je jako uderzenie w metody Jerzego Brzęczka – komentuje Frankowski, choć jednocześnie tonuje swoją wypowiedź. – Od czasu do czasu Robertowi zdarzają się tego typu wypowiedzi pod kątem selekcjonerów, ale na szczęście to pojedyncze momenty niezadowolenia. Wczoraj był odcięty od podań i miał prawo być sfrustrowany słabszą dyspozycją zespołu i walką wręcz z włoskimi obrońcami, którzy na pewno dali mu się we znaki.
Radosław Majdan jest zdania, że z Lewandowskiego wyszła frustracja spowodowana kilkoma czynnikami. – Zagraliśmy zbyt bojaźliwie na skrzydłach, jakby nasi zawodnicy mieli zbyt mocno wbite do głów, że mają bronić, a nie atakować. A przecież mamy blisko przykład, że z lepszym da się grać w piłkę. Lech Poznań też mógł się bronić z Benficą, bo teoretycznie stał na straconej pozycji, a miał okazje, by dzięki braku strachu zremisować 3:3. Nie zdziwię się, jeśli to nastawienie nie podobało się Robertowi. Jeśli ja miałbym analizować ten mecz pod kątem taktycznym, zwróciłbym uwagę na jedno – gdy któryś ze środkowych pomocników zagrywał do Sebastiana Szymańskiego, za jego plecami stał nasz boczny obrońca. Jeśli Sebastian zrobiłby ruch do piłki, za nim utworzyłaby się przestrzeń dla tego obrońcy, by podłączył się do ofensywy. Taką akcję można bardzo prosto wykończyć prostopadłym podaniem na skrzydło, a my tego nie chcieliśmy robić. Mieliśmy zakodowane, by nie atakować, by nie stracić bramki. To też mogło frustrować Roberta, który na takiej taktyce tracił jako napastnik najwięcej. Irytowało nasze asekuracyjne podejście, nastawienie na defensywę, która i tak już na początku legła w gruzach. W mentalności piłkarzy brakowało pewności siebie.
Quo vadis, kadro?
– Myślałem, że gorzej być nie może niż z Holandią, jednak niestety – wczorajszy mecz pokazał, że może. Tam nie grało nic – mówi nam Majdan, który punkt po punkcie wymienia niedzielne braki reprezentacji Polski. – Nie funkcjonowała ani defensywa, ani ofensywa, ani współpraca na bokach, przegraliśmy środek, nie umieliśmy wyprowadzić piłki, nie radziliśmy sobie pressingiem Włochów, zostawialiśmy im za dużo miejsca, między naszymi zawodnikami były za duże przestrzenie. Jedynym zawodnikiem, który zagrał dobry mecz, był Wojciech Szczęsny. Ja zawsze starałem się wspierać Jerzego Brzęczka, trzeba zauważyć, że odważnie stawia na młodych piłkarzy, a ci dają mu argumenty, ale trudno tu mówić o wypadku przy pracy, bo w krótkim czasie to było już drugie tak słabe spotkanie.
Frankowski natomiast zaznacza, że na mówienie o tragedii jest jeszcze za wcześnie. – Kilka poprzednich spotkań pokazywało, że reprezentacja Polski zaczyna zmierzać we właściwym kierunku i zaczyna przypominać zespół Adama Nawałki. Nie przesadzałbym z negatywnymi ocenami po tym meczu, bo trafiliśmy na bardzo dobrze dysponowanego rywala, który obnażył nasze braki i wykorzystał je w stu procentach. Więcej będzie można powiedzieć po spotkaniu z Holendrami, którzy też potrafią grać w piłkę i dwa miesiące temu pokonali nas dość wyraźnie.
Problem w tym, że Jerzy Brzęczek jest już od dwóch lat selekcjonerem reprezentacji, a na pół roku przed grą z Hiszpanią na Euro 2020 trudno powiedzieć, jaki będzie nasz plan na ten mecz. Z tak potężnym rywalem trzeba zakładać porażkę, ale jednak historia futbolu widziała znacznie większe niespodzianki. Tym trzeba jednak pomóc.
– Po wczorajszym spotkaniu nie bardzo wiem, co my mamy grać z Hiszpanami, natomiast nie chciałbym stać się krytykiem reprezentacji. Zespół się kształtuje, co prawda już trochę za długo, ale wszelkie decyzje w tej sprawie zostawmy Zbigniewowi Bońkowi – mówi Tomasz Frankowski, po czym dodaje wymownie: I – od strony szatni – Robertowi Lewandowskiemu.
Komentarze