- – Byłem załamany. Myślałem sobie serio? Ile jeszcze? – mówi w rozmowie z nami Alan Uryga
- – Dostałem zalecenia od sztabu że robimy kilka dni przerwy. Dni mijały i zamiast być lepiej było tylko gorzej
- – Pojawiało się wiele nieprawdziwych informacji. Pisano jakieś bzdury, że bycie kontuzjowanym było mi na rękę, że co miesiąc inkasuję duże pieniądze
- – Ogromne wsparcie dostawałem od trenera Sobolewskiego. Cały czas mi powtarzał że czeka aż wrócę i będę gotowy
Wracało jedno pytanie: “ile jeszcze?”
Najprościej naszą rozmowę można zacząć od słów jak się czujesz?
– Dziękuję, w porządku.
W końcu wróciłeś do gry i to od razu w dobrym stylu.
– Faktycznie, głosy, które do mnie dochodzą z ocenami za moją grę, są pozytywne. Oczywiście po takiej przerwie, jaką miałem, była niepewność, jak to będzie wyglądało. Od meczu z Arką, kiedy wyszedłem w podstawowym składzie, poczułem że wszystko jest dobrze, że nie będę potrzebował czasu na długie wprowadzanie i dochodzenie do dyspozycji, tylko od razu będę mógł pomagać drużynie na boisku i być mocnym punktem zespołu.
Pierwsze wejście to mecz ligowy z Odrą Opole, gracie w dziesięciu, przeciwnik atakuje, a ty musisz pojawić się na boisku i bronić wyniku, co koniec końców się nie udaje. Zostałeś posadzony na wysokiego konia.
– Po meczu myślałem o tej sytuacji. Tak jak powiedziałeś, był to bardzo niewdzięczny moment, zwłaszcza dla stopera. Zawodnik ofensywny, który wchodzi z ławki, ma na pewno trochę łatwiej. Jesteś świeży, możesz dać jakiś pozytywny impuls do przodu. Jako stoper wchodzisz do bloku ludzi, którzy są już w meczu dłużej. Czujesz odległość, ustawienie, przeciwnika. Pamiętamy jak mecz z Odrą wyglądał.
Zostaliście zepchnięci do bardzo niskiej obrony.
– Dokładnie. Wiadomo, że graliśmy w niedowadze jednego zawodnika. Z każdą minutą sił ubywało. Czuję się zmieszany, że mój powrót na boisko wypadł akurat na taki mecz.
Najczęstsza formułka, kiedy składamy komuś życzenia to: szczęścia, zdrowia! Ty wiesz że zwłaszcza to drugie to kluczowa sprawa w życiu?
– Często mówimy, wydaje się, mocno oklepane rzeczy. Ja przekonałem się na własnym przykładzie, że zdrowie jest bardzo ważne. Pamiętajmy jednak że rozmawiamy tylko o piłce nożnej, a nie o jakichś innych życiowych dramatach, które dzieją się dookoła nas. Pamiętam, że podczas mojej rekonwalescencji kiedy drużyna szykowała się już bezpośrednio do meczu, pisałem do chłopaków wiadomości z życzeniami zdrowia. Przez ten okres powrotu na boisko przewartościowałem sobie w głowie kilka spraw.
Często zadawałeś sobie pytanie: “kur** ile jeszcze”?
(głęboki wdech). – Nie wiem, czy da się to zliczyć.
Kilka razy powrót był już bardzo blisko.
– Sam proces rehabilitacji jest ciężkim momentem dla piłkarza. Najgorzej było wtedy kiedy, tak jak mówisz, myślałem że jestem już tuż tuż. Przecież na wiosnę grałem już w sparingach, siedziałem na ławce w meczach ligowych. Wtedy przyplątała się ta historia z łąkotką. Byłem załamany. Myślałem sobie: “Serio? Ile jeszcze?”. Przecież mój ostatni uraz nie miał nic wspólnego z przygotowaniem fizycznym.
Co dokładnie wydarzyło się na wiosnę z twoim kolanem?
– W przeszłości miałem zszywaną łąkotkę. Raz na dziesięć przypadków zdarza się, że szew sam z siebie się rozchodzi. Tak było u mnie. Kładłem się spać i wszystko było ok. Wstałem rano i poczułem, że boli mnie kolano. Dostałem zalecenia od sztabu, że robimy kilka dni przerwy. Dni mijały i zamiast być lepiej było tylko gorzej. W końcu wykonaliśmy rezonans i okazało się, że szew puścił.
I kolejna przerwa…
– Lekarz powiedział mi, że ta ingerencja będzie trwała kilkadziesiąt minut. Tak naprawdę, to tylko kosmetyka. Wiedziałem jednak, że już na pewno nie wrócę w tym sezonie żeby pomóc drużynie. Nie było sensu żeby przyśpieszać jakieś rzeczy i żebym wrócił np. na ostatnią kolejkę czy na baraże, bo i tak nie byłbym w takiej dyspozycji, żeby faktycznie pomóc drużynie.
Z perspektywy czasu nie uważasz że wiosną z twojej strony zabrakło takiej transparentności? Sam powiedziałeś, że byłeś już na ławce, kibice czekali na twój powrót, a ty nagle znikasz. Plotek na twój temat pojawiało się mnóstwo.
– Faktycznie można było zrobić to inaczej. W moim powrocie to był dla mnie najcięższy moment. Spróbujcie postawić się w mojej sytuacji. Wracam po takiej przerwie i otrzymuję kolejny cios. Wtedy czułem, że doszedłem do ściany. Chciałem zrobić wszystko jak najbardziej w ciszy, bez wywoływania paniki i negatywnych emocji, bo wiedziałem ile mój powrót trwa i że kibice czekają na to, kiedy zagram. Te momenty zwątpienia nie były może jakieś długie, ale kosztowało mnie to wiele samozaparcia.
Twoja ambicja nie była dla ciebie zgubna? Słyszałem opinie, że np. czasami przesadzałeś z ćwiczeniami, że za bardzo chciałeś.
– Dochodziły do mnie takie głosy. Kuba Błaszczykowski kiedy rehabilitowaliśmy się razem, często mi powtarzał że muszę trochę odpuścić, że widzi jak zapieprzam i że czasami może to bardziej szkodzić niż pomagać. Czy faktycznie to był mój problem? Ja uważam że nie. Nie wiadomo co by było gdybym ćwiczył mniej. Mogłoby się okazać, że nie byłbym tak dobrze przygotowany do powrotu. Na szczęście to już wszystko za mną.
Był strach przed powrotem?
– Od ludzi, którzy wracali po rekonstrukcji wiązadeł, słyszałem że bardzo ważny będzie pierwszy pojedynek, żeby przełamać sobie w głowie strach i poczuć, że wszystko będzie dobrze. Ja tak nie miałem. Bardziej pamiętam sytuacje z treningu. Jakieś pierwsze strzały, uderzenia głową, upadki na ziemię. Teraz koncentruje się na tym, żeby ta forma szła w górę.
“Pisano bzdury”
Mocno obrywałeś od kibiców którzy nie mogli się doczekać twojego powrotu. Wielu na tobie stawiało już krzyżyk.
– Dochodziły do mnie takie głosy, nie będę tego ukrywał. Starałem się jednak od tego odcinać, ale często się nie dało. Nawet jeśli sam czegoś nie czytałem to moi znajomi, ludzie z mojej rodziny podsyłali mi wiadomości. Często prosiłem ich żeby tego nie robili, bo nie jest to dla mnie nic przyjemnego.
Co bolało najbardziej?
– Pojawiało się wiele nieprawdziwych informacji. Pisano jakieś bzdury, że bycie kontuzjowanym było mi na rękę, że co miesiąc inkasuję duże pieniądze, a przecież spadek spowodował obniżkę mojego kontraktu. Ja doskonale wiem, jaka atmosfera jest wokół klubu. Staram się też zrozumieć kibiców. W kwietniu zrywam wiązadła, w maju spadek z ekstraklasy, a ja w tym wszystkim nie mogłem pomóc drużynie, mimo że były wielkie nadzieje z moim powrotem do klubu.
Czujesz żal?
(dłuższa przerwa). – Trochę pewnie tak. Żal mam o to, ile padało nieprawdziwych słów i które podważały moją ambicję. Zdania że “Uryga ma wszystko w dupie, ma najwyższy kontrakt w drużynie, siedzi w domu i jest mu wygodnie”, bolały mnie bardzo. Tylko ja i moi bliscy wiedzą, ile musiałem poświęcić pracy, żeby wrócić do zdrowia.
- Zobacz także: Cuda ogłaszają. Wisła wygrywa mecz u siebie
Najważniejsze wsparcie
Jak reagowano w klubie na twoje problemy?
– Ogromne wsparcie dostawałem od trenera Sobolewskiego. Cały czas mi powtarzał że czeka aż wrócę i będę gotowy. Wiele pracy wykonaliśmy z Marcinem Bisztygą, z Danielem Michalczykiem. Tych życzliwych ludzi dookoła mnie nie brakowało.
Mogę sobie tylko wyobrażać, co przeżywali twoi bliscy. Niestety w takich sytuacjach często swoje problemy przynosi się do domu.
– Dokładnie tak jest. Koniec końców wszystko ląduje w domu. Bardzo jestem wdzięczny mojej żonie za to, co dla mnie robiła. Wiem, że byłem trudny. W tym okresie kiedy kłóciliśmy się o coś, byłem przekonany, że to ja mam rację. Teraz, z perspektywy, widzę jak to naprawdę wyglądało. Byłem nie do zniesienia. Wracałem do domu i nie miałem ochoty z nikim rozmawiać, a przecież czekała na mnie Agnieszka i nasz synek. Myślałem o tym, że za chwilę pójdę spać i rano znowu wstanę żeby pojechać na rehabilitację. Kilka tych kryzysów przerobiliśmy razem.
Życie żony piłkarza nie jest usłane tylko różami.
– Wiem, że przez dłuższy czas byłem nie do życia, a co by się nie działo w każdym momencie otrzymywałem wsparcie. Agnieszka starała się mnie zarazić pozytywnym myśleniem, a przy moim charakterze jest to bardzo trudne. Rodzina dla sportowca przy jego powrocie do zdrowia jest podstawą. Wiele pomagał mi też nasz synek, który jest na tyle mały, że niekoniecznie zdawał sobie sprawę, co się dzieje. Ciężko było mu wytłumaczyć, że nie może iść z tatą na boisko grać w piłkę, mimo że tata jest piłkarzem i przed chwilą wrócił z treningu.
Na koniec, co będzie z Wisłą panie kapitanie?
– Głęboko wierzę w to, że będzie dobrze. Wiem, że jako klub, jako drużyna, od wielu miesięcy funkcjonujemy w ciągłym napięciu. Oczywiste jest, że sprawy sportowe najbardziej uderzają w kibica. Nie chcę opowiadać banałów, ale ja naprawdę wierzę w tych ludzi. Widzę na treningach, jaki potencjał drzemie w nas. Jeśli ktoś na chłodno analizuje nasze mecze, to widzi że nie gramy źle. Jedyny mecz gdzie byliśmy słabsi od przeciwnika i przegraliśmy, to mecz z GKS Tychy. W pozostałych spotkaniach byliśmy stroną dominującą. Bolą te stracone punkty u siebie, gdzie nie byliśmy w stanie przechylić wygranej na swoją stronę. Mam nadzieję, że teraz zaczniemy wygrywać i wrócimy tam, gdzie nasze miejsce.
Komentarze