- Marcin Brosz to trener z blisko 20-letnim doświadczeniem, mający w swoim CV takie kluby jak: Piast Gliwice, Korona Kielce, czy Górnik Zabrze
- W rozmowie z Goal.pl były już selekcjoner reprezentacji Polski U-19 opowiedział o swojej ostatniej pracy, a także dał do zrozumienia, że miał konkretne założenia związane z dalszym rozwojem drużyny
- 50-latek opowiedział też o czasie spędzonym w klubie z Roosevelta i przekonywał, że nie zamierza sobie robić dłuższej przerwy od pracy
- Doświadczony szkoleniowiec ma na swoim koncie między innymi awanse do Ekstraklasy z Piastem Gliwice i Górnikiem Zabrze, a także awans do eliminacji Ligi Europy i awans po 17 latach przerwy z reprezentacją Polski U-19 na Mistrzostwa Europy
Młodzieżówka zapewniła nabycie nowych umiejętności
Podejmując się wyzwania związanego z objęciem posady koordynatora reprezentacji Polski U-19 miał Pan obawy, czy sobie poradzi?
Przychodząc do grup młodzieżowych, to miała być symbioza. Podkreślałem to od samego początku. Musiałem wdrożyć się do nowej pracy, bo z roli trenera ligowego musiałem przekwalifikować się na selekcjonera. Potrzebowałem czasu, aby odnaleźć się w nowej dla siebie rzeczywistości.
Jak wyglądało tworzenie Pana dzieła?
Zaczynaliśmy tworzyć reprezentacją Polski U-19 tak naprawdę od podstaw. Stawialiśmy sobie cele, które były ukierunkowane na udział w mistrzostwach Europy na Malcie. Planując całą strategię, co zrobić, aby po 17 latach dostać się na prestiżową imprezę, musieliśmy brać pod uwagę nie tylko dostanie sie do turnieju finałowego, ale i poradzenie sobie w nim. Po drodze musieliśmy przebrnąć przez dwie fazy eliminacji, mierząc się między innymi z Włochami, czy Izraelem, które w piłce młodzieżowej należą dzisiaj do czołówki. Sam turniej finałowy miał być etapem końcowym.
Selekcja była trudna?
Cały proces tworzenia, w którego trakcie sprawdziliśmy ponad 70 zawodników, był bardzo intensywny. Patrząc na to, jak rozwijali się moi podopieczni i to, jak radzili sobie z najlepszymi ekipami jak Włosi, czy Izrael, serce się radowało. Cały czas nie tylko rozwijał się nasz zespół, ale także ja podnosiłem swoje kwalifikacje wraz ze swoim sztabem szkoleniowym. Doszedłem także do wniosku, że finałowy turniej na Malcie wcale nie musi być końcowym etapem, ale może być nowym początkiem. Początkiem czegoś bardzo fajnego.
Co skłoniło Pana do takiej refleksji?
Przyglądałem się innym ekipom uważnie. Niesamowite było to, że młodzieżowe reprezentacje traktowały udział w MME jako początek, bo najważniejsze w tych ekipach jest to, aby wprowadzać konsekwentnie najzdolniejszych graczy do seniorskiej kadry. To jest tak naprawdę priorytet. Turnieje takie jak ten na Malcie mają z kolei pomóc zawodnikom zbierać cenne doświadczenie. To jest kluczowe. W związku z tym zaproponowałem Polskiemu Związkowi Piłki Nożnej, aby nadal pracować nad progresem drużyny. To jest konieczne, aby rozwinąć się piłkarsko. Narzuciliśmy sobie kolejne cele, aby awansować na Młodzieżowe Mistrzostwa Europy na Litwie, a w nich znaleźć się w pierwszej czwórce, co dałoby awans na Igrzyska Olimpijskie. Postawiliśmy sobie wyżej poprzeczkę. To bez wątpienia był ambitny cel, ale wszyscy byliśmy pełni wiary, że jest do zrealizowania. Sport polega na tym, aby robić krok do przodu.
Czas rozstania
I nie przekonał Pan swoich szefów…
Piłka nożna to nie tylko to, co widzimy na boisku. Praca na stanowisku selekcjonera polega też na tym, aby poznać problemy zawodników. Czas, gdy młody zawodnik przechodzi z wieku juniora do dorosłej piłki, ma ogromne znacznie w kontekście jego przyszłości. Ja z całym sztabem szkoleniowym staraliśmy się utrzymać kontakt z trenerami klubowymi, aby mieć stałe informacje związane z tym, jak pracować z zawodnikami. Pracowaliśmy nad formacjami, czyli bramkarze, obrońcy, czy napastnicy byli nadzorowani przez konkretnych trenerów. Skupialiśmy się również nad aspektem mentalnym zawodników i na ich życiu prywatnym. W związku z tym mieliśmy też stały kontakt z rodzicami graczy, którzy byli też w naszą kadrę bardzo zaangażowani. Znaliśmy problemy i wspieraliśmy się wzajemnie. Widziałem, jaki był kontakt zawodników z fizjoterapeutami i gołym okiem było widać, jakim darzyli zaufaniem członków mojego sztabu.
Skoro było tak dobrze, to dlaczego dzisiaj nie odpowiada Pan za kadrę U-19?
Cieszę się, że opinia publiczna doceniła moją pracę. Jak natomiast ocenili moją pracę przedstawiciele Polskiego Związku Piłki Nożnej, to najlepiej ich pytać. Ja w każdym razie mam czyste sumienie związane nie tylko z tym, jaki postęp zrobiła drużyna nie tylko zespołowy, ale i indywidualny poszczególnych zawodników. Ponadto przygotowałem konkretny plan na dalszy rozwój umożliwiajacy realną walkę o kwalifikacje olimpijskie. W odpowiedzi na mój plan otrzymałem informację, że PZPN nie widzi możliwości na dalszą współpracę na takich zasadach, mając inne podejście do sprawy.
Kolejny raz to samo
Kolejny raz w Pana trenerskiej karierze przedstawiony został przez Pana plan na dalszy rozwój, bo podobnie było też w Koronie Kielce, czy Górniku Zabrze i nie znalazł on akceptacji. Jak się Pan z tym czuje?
Moją rolą jako trenera z dużym doświadczeniem jest analiza, aby wyciągać wnioski, pomagające rywalizować z najlepszymi. Wciąż patrzymy, jak się rozwija piłka nożna. Trzeba szukać odpowiedzi na pytania, co robić, aby polscy zawodnicy, mogli dorównywać najlepszym. Chociaż już na niektórych pozycjach jesteśmy lepsi od innych, bo gdy wybrano jedenastkę Młodzieżowych Mistrzostw Europy, to mieliśmy w niej swojego przedstawiciela. To pokazało, że podążaliśmy dobrą drogą. Moją rolą jest też przekazanie po ważnych turniejach, czy konkretnych rozgrywkach, jakie mam plany i wizję na dalszą współpracę. Mogę sobie na to pozwolić z racji nabytego doświadczenia w Ekstraklasie oraz w eliminacjach do Młodzieżowych Mistrzostw Europy i już na samym turnieju finałowym. Działam zgodnie z tym, do czego przekonywał Pierre de Coubertin. “Dalej, wyżej i szybciej”. Ja mam swoje przemyślenia, ale nie każdy musi się z nimi godzić i ja to rozumiem. Ostateczna decyzja związana z kontynuowaniem współpracy zawsze należy do moich szefów i ja muszę się z ich decyzją pogodzić. Nic innego mi nie pozostaje.
GDY WRÓCIŁEŚ DO EKSTRAKLASY | 9. kolejka | Uniwersum Ekstraklasy | Sipika&Mietczynski&Milewski
Poprawa własnej fachowości
Pan jest trenerem z blisko 20-letnim doświadczeniem. Praca w Koronie pozwoliła Panu otworzyć się bardziej na media, dzięki doświadczeniu w Górniku Zabrze częściej zaczął stawiać Pan na młodych graczy. A co wyniósł Pan z pracy w roli selekcjonera reprezentacji Polski U-19?
To jest czas, dzięki któremu poznałem wiele osób. Zwiększyły się moje kontakty. Dużo podróżowałem po Europie, gdy odwiedzałem zawodników w najlepszych klubach Europy. Mnóstwo czas spędziłem na treningach naszych zawodników w klubach, bo chciałem poznać specyfikę ich codziennej pracy. Analizowałem między innymi to, jakie kryteria były brane pod uwagę przy ocenie danego zawodnika. Widziałem, jak to się robi w Bologni, czy w Manchesterze i wielu innych miejscach. Podejście jest wszędzie różne. Nie oceniałem, ale po prostu wyciągałem wnioski. Dużo pomagało też to, że w pracy jako selekcjoner nie miałem meczów co tydzień. Miałem zatem czas na to, aby spokojnie przemyśleć różne sprawy z innymi członkami swojego sztabu. Nie było presji.
Kolejne życiowe doświadczenie…
Nauczyłem się też lepiej zarządzać czasem. Jako trener ligowy pracuje się tygodniami. Tymczasem w trakcie zgrupowań drużyny narodowej czasu na treningi jest bardzo mało. Trzeba zatem wycisnąć ten czas jak cytrynę. W trakcie jednej, dwóch, czy trzech jednostkach trzeba stworzyć zespół dobrze funkcjonujący. Ponadto zyskałem doświadczenie prowadzenia drużyny w eliminacjach do wielkiego turnieju i udział w nim. W lidze można swoje złe decyzje poprawić w kolejnym spotkaniu. Z kolei na mistrzostwach nie ma takiej możliwości. Nie ma czasu na błędy. Co jest bardzo ważne? Nie możemy się tylko cieszyć, że awansowaliśmy na jakąś imprezę. Przede wszystkim musimy to powtarzać. Stopniowo trzeba też myśleć o tym, aby walczyć o najwyższe cele. Skoro może Izrael, to możemy także my. To jest możliwe. To jest fundament, który musimy zrozumieć. Bez niego nie da się nic zrobić.
“Trzeba umieć antycypować pewne sytuacje”
Czy praca selekcjonera sprawiała Panu więcej radości niż praca trenera ligowego?
Ja lubię ogólnie pracować. Odpowiada mi zarówno praca w klubie, jak i z reprezentacją. Jestem bardzo szczęśliwy z tego, że zostałem trenerem. To jest praca na żywym organizmie i to jest coś wspaniałego. Wiele rzeczy może nas zaskoczyć w tym zawodzie, więc trzeba być przygotowanym na różne scenariusze. Trzeba umieć antycypować pewne sytuacje.
A gdyby pojawiła się jeszcze kiedyś propozycja z PZPN-u, przystałby Pan na nią?
Lubię mówić o tym, na co mam realny wpływ. Trudno mi natomiast odpowiedzieć na pytanie związane z przypuszczeniami. Jeśli kiedyś taka oferta się pojawi, to wówczas będę mógł odpowiedzieć. Dzisiaj nic takiego nie ma miejsca, więc nie ma sensu odnosić się do tematu.
Igor Strzałek, Iwo Kaczmarski, Kacper Urbański, czy Tomasz Pieńko to zawodnicy, którzy Pana zdaniem mogą w niedalekiej przyszłości znaleźć się w pierwszej reprezentacji Polski?
Boisko wszystko zweryfikuje. Gdy graliśmy z Włochami na MME, to rywale przewyższali nas w dwóch rzeczach, czyli doświadczeniu i grze jeden na jeden. To jest zatem do poprawy. Nie ma rzeczy niemożliwych. Ważna jest jednak systematyczna praca. Włosi praktycznie zaraz po wygraniu MME zagrali z Albanią, my natomiast mieliśmy długą przerwę w grze, jeśli chodzi o reprezentację młodzieżową. Tam misja Los Angeles 2028 zaczęła się błyskawicznie. My natomiast trochę czasu zmarnowaliśmy. Co do wspomnianych zawodników, to oni muszą iść do przodu. Nie ma możliwości, aby stali w miejscu. Sami do końca nie wiemy, jak się rozwiną. Potencjał mają jednak potężny. Jesteśmy piątą ekipą w Europie, jeśli chodzi o reprezentacje złożone z zawodników urodzonych do 2004 roku. Za nami byli Niemcy, czy Belgowie.
Strategia na pracę w nowym miejscu
W przypadku objęcia sterów nad jakąś drużyną klubową będzie Pan dążył do pozyskania zawodników z kadry U-19, czy raczej będzie się Pan koncentrował na znalezieniu nowych talentów w ekipie, w której będzie Pan ewentualnie pracował?
Wychodzę z założenia, że zawsze muszą grać najlepsi. Spod mojej ręki w Górniku Zabrze wypromowali się: Adrian Gryszkiewicz, Daniel Bielica, Tomasz Loska, Mateusz Wieteska, Paweł Bochniewicz, Maciej Ambrosiewicz, Przemysław Wiśniewski, czy Szymon Żurkowski. To jaki miałbym plan na drużynę, jest uzależnione od profilu klubu. Ważne jest też to, co jest celem. Nie zawsze było jednak tak, że wszyscy zawodnicy się sprawdzali u mnie i nie uciekam od odpowiedzialności z tego powodu. Zdarzały się też nietrafione decyzje. Często jest tak, że dany gracz idealnie pasuje pod profil klubu. Później jednak różne czynniki mają wpływ na to, że nie wszystko wychodzi. Niemniej warto zadać sobie pytanie, czy kluby, w których byłem, rozwinęły się sportowo, czy może dalej są w tym samym miejscu. Już Albert Einstein mówił: “Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”.
Rozstał się Pan z Górnikiem Zabrze niedługo przed tym, jak w klubie pojawił się Lukas Podolski. Z perspektywy czasu żałuje Pan, że nie zdecydował się na przedłużenie kontraktu?
Spędziłem w klubie z Zabrze pięć lat i to było szaleństwo. To była wspaniała, ale jednocześnie bardzo trudna praca. W tym okresie zaliczyłem awans do Ekstraklasy, a także Górnik zagrał w eliminacjach do europejskich pucharów. Udało się także wypromować kilku kadrowiczów. To była też praca w czasie pandemii. Czy żałuję? Nie ma czego żałować. Gdybym nie podjął takiej decyzji, nie doświadczyłbym wspaniałych chwil z reprezentacją U-19. W życiu nie ma czasu na żałowanie swoich decyzji. Trzeba rozwijać się krok po kroku i myśleć o tym, co będzie jutro, a nie o tym, co było wczoraj.
Głód powrotu do zawodu
Rozstał się Pan z reprezentacją U-19 na początku września. Teraz możemy spodziewać się długiej przerwy w pracy, czy chce Pan jak najszybciej wrócić do zawodu?
Formalnie jestem pracownikiem PZPN do końca września. Zdecydowanie chcę natomiast wrócić jak najszybciej do pracy. Mam pewne obserwacje, które mógłbym wdrożyć w swoim kolejnym miejscu zatrudnienia. Moje ostatnie doświadczenia mogłyby w tym bardzo pomóc.
Ten czas, gdy jest Pan wolnym trenerem, jest intensywny, mając na uwadze to, że śledzi Pan wydarzenia na przykład w klubach, w których nie układa się wszystko, jak należy i przygotowuje się Pan już na ewentualny telefon?
W tym zawodzie trzeba być przygotowanym w każdej chwili i na różne scenariusze. Jasne jest, że muszę śledzić nie tylko polską ekstraklasę, ale też oglądam piłkę zagraniczną. To pomaga w analizie. Wiadomo, że muszę mieć pewne pomysły w głowie, jak zareagować na to, aby w danej ekipie coś drgnęło. Mam zatem różne przemyślenia. Po otrzymaniu pracy trzeba jak najszybciej wpłynąć na zespół, aby pojawił się pozytywny akcent.
Dom oazą spokoju
Jakie są Pana preferencje, jeśli chodzi o pracę: tylko klub z Ekstraklasy, czy przedstawiciele 1 Ligi też mogą się do Pana zgłaszać z nadzieją, że przejmie Pan stery nad drużyną?
Każdy projekt może być przeze mnie rozpatrywany. Ja jednak skupiam się na tym, aby być nie tylko przygotowanym do pracy pod względem merytorycznym, ale również fizycznym i mentalnym. Doświadczenie nauczyło mnie, że trzeba wykorzystać wszystkie instrumenty, aby odnieść sukces.
Dzisiaj jest Pan chyba obok trenera Marka Papszuna najbardziej rozchwytywanym trenerem. Jaki to ma wpływ na Pana?
Cieszy, że jestem pozytywnie odbierany. To bez wątpienia motywuje, aby być lepszym w tym, co się robi. Zależy mi na tym, aby nie analizowano mojej przeszłości, ale to, co mogę osiągnąć. Mam przed sobą jeszcze sporo wyzwań i zależy mi na ich realizowaniu.
W pewnym sensie jest Pan tytanem pracy, więc na zakończenie proszę powiedzieć, jak Pana rodzina sobie z tym radzi?
Praca nogami i głową to są potężne emocje. Wracając do domu, jest oaza spokoju. Nie ma lepszego odpoczynku niż spędzanie wolnego czasu z bliskimi. Doceniam to bardzo. Rodzina jest wyrozumiała i jestem jej za to bardzo wdzięczny.
Czytaj więcej: Prezes Śląska tłumaczył się z wpisów Marcina Torza. “To było zagranie poniżej pasa” [WYWIAD]
Komentarze