- Uratowanie Goncalo Feio od pewnej kary przy jego zachowaniu wobec Pawła Tomczyka miało swoje oczywiste plusy – łącznie z największym, awansem do I ligi.
- Przymierza z ludźmi nieobliczalnymi mają jednak często swoją cenę, która nie zawsze jest w pełni znana już w momencie zawierania transakcji.
- Czy Motor Lublin po weekendowym zamieszaniu z kontraktem Feio oraz kolejnej awanturze z udziałem kierownika zespołu i asystenta, jest jeszcze klubem Zbigniewa Jakubasa, czy już raczej klubem Goncalo Feio?
Motor Lublin i Goncalo Feio. Wiara w resocjalizację.
Niestety, tego typu historie zdarzają się zdecydowanie zbyt często, by można było sobie pozwolić na zwyczajne odwołanie do memów. “Łobuz kocha najbardziej” czy “w małżeństwie czasem dochodzi do agresji”. To niestety cytaty, które niektórzy wygłaszają nieironicznie – w pierwszym wypadku głównie zapatrzone w swoich charakternych łobuziaków księżniczki, w drugim – Zbigniew Jakubas, jeden z najbogatszych Polaków, omawiając na słynnej konferencji zachowanie zatrudnianego przez siebie trenera. Nie jest dobrze, gdy tego typu sformułowania pojawiają się na konferencji, zwołanej specjalnie, by wytłumaczyć zachowanie trenera. Ale jeszcze gorzej, że przecież społeczeństwo przemieliło tych sytuacji zbyt wiele, i to wcale nie w Internecie, by swobodnie napisać dalszy ciąg.
Niestety, pan Jakubas najwyraźniej ani nie studiował memów, ani nie poznał środowisk, w których poczciwi, choć nieco nerwowi mężowie mają nieskończenie wiele szans od swoich wyrozumiałych żon. Gdyby zagłębił się w te środowiska wiedziałby, że krótkofalowe korzyści zazwyczaj mają swoją cenę – często moment zapłaty zresztą przychodzi po naprawdę długim czasie. Każde przebaczenie potęguje przywiązanie, tak jak każda kolejna wspólna zbrodnia zbliża do siebie wspólników, cementuje ich związek, utrudnia rozstanie, bo przecież obie strony są świadome – zbyt daleko zaszliśmy, zbyt wiele o sobie wiemy. Wycofanie się teraz, to zresztą przyznanie, że cały wcześniejszy okres, gdy koleżanki, rodzina czy dzieci namawiały do rozstania, był zwyczajnie błędem. A przecież przyznanie się do błędu jest niemal tak trudne, jak wygranie baraży o I ligę.
A może wręcz przeciwnie? Być może pan Jakubas to wiedział? Cofnijmy się bowiem raz jeszcze do początków sytuacji z Goncalo Feio. Tak naprawdę pierwszy popis swoistej odwagi właściciel Motoru zanotował już w momencie zatrudnienia Feio. Portugalczyk już wcześniej, po przygodach w Wiśle Kraków oraz Rakowie Częstochowa, miał łatkę nieco trudnego, wybuchowego, utalentowanego, ale jednocześnie bardzo specyficznego. Jakubas najwyraźniej uznał wówczas, że ewentualne zyski – dobre występy na murawie – przewyższają ewentualne koszty – wizerunkowe, czy w postaci utraconych współpracowników. To jeszcze była odwaga, po sytuacji z kuwetką odwaga zamieniła się w brawurę. Jakubas bowiem po części zagrał all-in, pokazał, że trener jest ważniejszy od prezesa, na swojej konferencji między słowami zagroził, że odsunięcie Feio od trenowania przez jakiś inny organ (np. Wydział Dyscypliny PZPN-u) może poskutkować jego wycofaniem ze świata polskiej piłki. Jakubas zadbał właściwie o wszystko – o to, by trener pozostał na stanowisku, by kara dla niego nie była dotkliwa z żadnej możliwej strony, by ludzie, którzy weszli mu w drogę, zostali z tej drogi przesunięci daleko na pobocze.
Gambit, ale jaki piękny gambit. Gdy Goncalo Feio kontynuował marsz swój i swojego zespołu z dna tabeli w strefę barażową – Jakubas mógł cmokać z zachwytu nad własną mądrością. Zapłacił sporą cenę wizerunkową, został wyszydzony przez niezliczoną liczbę dziennikarzy, ekspertów czy postronnych kibiców z całej Polski. Puścił w świat przekaz, który trudno nazwać “umocnieniem klubu”, raczej skrajnym umocnieniem samego trenera. Ale ostatecznie wygrał. Feio dobił do baraży, następnie po dwóch meczach w swoim stylu, przepchniętych niezłomnością i walecznością, dał Motorowi upragniony awans. I byłoby super, gdyby tutaj nastąpił happy end, szampany, gratulacje, kamera odjeżdża, w tle gra jakaś wesoła muzyka country, Polsat puszcza tradycyjny 25-minutowy blok reklam różnych zabawek i leków, który zawsze wpada na ekran tuż po niedzielnym kinie familijnym.
Ale to jest życie. Jakubas dostał to, czego chciał – awans. Ale po drodze wyszła jeszcze afera z trenerem przygotowania motorycznego, z bójką zawodników w dyskotece, przy okazji każdej kolejnej wpadki, nawet najdrobniejszej – wracała zaś na tapet sytuacja z fruwającą kuwetką na dokumenty. Jakubas dostał I ligę, ale w tej I lidze miał zaczynać z trenerem najdelikatniej rzecz ujmując kontrowersyjnym, podczas gdy na rynku roi się od młodych, zdolnych.
Co się wydarzyło w nocy z piątku na sobotę, z 30 czerwca na 1 lipca, gdy Goncalo Feio o 23.32 otrzymał z klubu maila o tym, że jego umowa wygasa? Nie wiem, nie potrafę tego odgadnąć, ale wiem, że o 23.32 zazwyczaj maili nie wysyła się przez przypadek. I że naprawdę rzadko zwleka się z wysłaniem maila do 23.32, często ma to swoje określone powody, inne niż stos obowiązków w godzinach od 8.00 do 23.31. Najbardziej prawdopodobna wydaje mi się wersja z burzliwymi naradami, płomiennym sporem i podjętą nocą decyzją o tym, że dalej pedałujemy bez Feio. Natomiast czy na pewno to jest jedyna możliwość obciążająca sam klub?
Bo czy na pewno lepiej brzmi, że prokurentka wysłała maila:
a) przez przypadek
b) sformułowanego w niejednoznaczny sposób
c) bez konsultacji szczegółów z właścicielem?
W którąkolwiek stronę się ruszyć – mina. Można oczywiście udawać, że Feio nie zrozumiał, że literówka, błąd tłumaczenia, że przedłużenie kontraktu było formalnością. Ale po pierwsze – żadna wersja nie stawia Motoru w korzystnym świetle. Po drugie – nawet jeśli nieintencjonalnie, Motor mógł sprawdzić, jak silną pozycję ma Feio. Najdelikatniej rzecz ujmując – ten crash test wypadł dla Motoru fatalnie. Tak jakby na testach bezpieczeństwa rozpędzony samochód kompletnie rozbijał się nie tyle na ścianie, co na własnym zderzaku, w trakcie jazdy. Niezależnie od tego, czy Motor planował z Feio się rozstać, czy też doszło do fatalnego przejęzyczenia – Motor poznał rzeczywistą siłę obecnego trenera.
Piłkarze zaprotestowali i nie wzięli udziału w sparingu, kibice momentalnie wsparli swojego idola. Kluczowi pracownicy klubu sportowego odmówili wykonania swoich zadań, bo szef próbował zwolnić innego pracownika klubu. Gdzieś na Twitterze widziałem słowo “sekta”, które moim zdaniem po części oddaje styl obecnego Motoru Lublin. Ale znowu, nawet zakładając, że faktycznie doszło do pomyłki, że Jakubas chciał od początku zostawić Feio na stanowisku – czy taki stosunek wszystkich “motorowców” do trenera (czyli jestem skłonny postawić się właścicielowi, byle trener miał dobrze) to pozytywna sprawa?
Nie bez kozery użyłem słowa “Motorowców”. Bo “Motorowcem” nie może się np. nazywać były już kierownik drużyny, który pełnił swoją funkcję od 10 lat, a teraz nieopatrznie wszedł w konflikt z Feio. Według informacji sport.pl oraz Weszło, Feio miał zwyzywać kierownika, odmówić mu możliwości wyjazdu na obóz, a po chwili dołączyć też do tego jednego z członków swojego sztabu, który wstawił się za człowiekiem skonfliktowanym z szefem wszystkich szefów. Nie wiem już która to jest tego typu awantura, w której jedną ze stron jest Goncalo Feio. Ale zaczynam się obawiać, że nie jest to człowiek, który uczy się na błędach i po pierwszej wpadce potrafi na długie lata poprawić swoje zachowanie.
Na czym polega złożony problem Motoru Lublin? Na tym, że coraz trudniej wychodzić z każdego kolejnego zakrętu z udziałem Feio. W końcu po każdej przepychance Feio i tak pozostaje na stanowisku, a piłkarze nadal wygrywają mecze. Poczucie bezkarności rozzuchwala, podobnie jak coraz szersze i szersze wsparcie trybun. Feio przypomina trochę Edka z kultowego “Tanga” Mrożka. Zaproszony przez Jakubasa pod dach stopniowo zyskuje i zawłaszcza przestrzeń, aż w końcu całe domostwo chodzi pod jego dyktando, wszyscy mieszkańcy muszą się nagiąć do jego woli. Inny, prostszy przykład, który przychodzi mi do głowy to klasyczny “wąż” w grach komórkowych, gdzie po każdym pochłoniętym pikselu konstrukcja robi się coraz większa. Feio jakiś czas temu był większy od prezesa. Potem zrobił awans. Od kogo większy jest dzisiaj, 5 lipca 2023 roku?
To historia nie do pozazdroszczenia zwłaszcza dla pana Jakubasa. Ale to jednocześnie historia z bardzo interesującym morałem. Gdybyśmy mieli wszyscy po osiem lat i wsłuchiwali się w bajkę, opowiadaną przez ukochaną babcię – zapewne brutal obrażający wszystkich dokoła i rzucający kuwetką w prezesa zostaje w jakiś sposób ukarany, a wówczas klub dopiero odkrywa swój prawdziwy potencjał, nieskażony agresywnym furiactwem byłego już pracownika. Ale to nie jest bajka. Tutaj pan Jakubas może stanąć po raz kolejny, który to już raz, przed wyborem: albo jakieś moje szczątkowe choćby zasady, plus członek sztabu i kierownik, albo wyniki. Przy każdym takim dylemacie do tej pory, klub stawał po stronie swojego trenera. Umacniał go. Pompował. Usuwał ludzi, którzy byli dla tego trenera niewygodni. Przez jakiś czas wyglądało to po prostu na wyrozumiałość wobec nieco niesfornego, ale jednak dobrego trenera. Ale jak to w toksycznych związkach bywa – do pewnego miejsca wydaje ci się, że kontrolujesz sytuację. A potem już nawet nie masz złudzeń, że kontrolujesz sytuację.
Dzisiaj Motor wydał krótki komunikat – zaprzecza medialnej wersji zdarzeń, “szczegóły sprawy zostaną wyjaśnione”. Czyli werdykt zapadł – dalej umacniamy trenera Feio, dalej tłumaczymy jego zachowanie, dalej udajemy, że wszystko jest pod kontrolą. Bo i co innego zrobić, cztery dni po tym, gdy trybuny i szatnia zapłonęły na myśl, że szkoleniowiec mógłby z Motoru odejść?
Pan Jakubas powiedział, że jak nie będzie pana Feio w Motorze, to i on sam się wycofa. Przy dzisiejszej pozycji trenera, przy jego łatwości do wpadania w konflikty, to bardziej pan Feio mógłby powiedzieć, że Jakubas zostanie dopóty, dopóki się trenerowi nie znudzi. Feio dziś ma pełne prawo stanąć na środku stadionu i zakrzyknąć: Motor to ja. Nie ma chyba w Polsce nikogo, kto w takim happeningu wypadłby bardziej przekonująco.
Pan Jakubas ma klub, ale nie może decydować za bardzo, kto ma w nim być prezesem, z kim sparing mają rozegrać piłkarze, kto ma być asystentem, trenerem przygotowania motorycznego, kierownikiem. Pan Jakubas ma klub, ale niewiele może. Może patrzeć jak jego wybór parę miesięcy temu, jak jego przedłożenie wyników ponad wszystko, systematycznie, regularnie, z dziką konsekwencją upomina się o zapłatę za tamten… No właśnie. Błąd?
Błąd to byłoby pozostać w II lidze – zażartowaliby pewnie kibice Motoru Lublin. A po tylu latach w niebycie – są gotowi naprawdę na wszystko. Nawet na bezkresne przymykanie oka na wszystko, co robi portugalski furiat.
Panie Olkiewicz – co jak co, ale tak trafnego nawiązania do “Tanga”, to się w tym tekście nie spodziewałem!