Dziesiątki milionów złotych w plecy w rok. Dramatyczne finanse klubów Ekstraklasy

Tylko cztery kluby występujące w poprzednim sezonie w Ekstraklasie w swoich ostatnich sprawozdaniach finansowych wykazały zysk. Dlaczego w Polsce aż tak pali się pieniędzmi?

Palenie pieniędzy. Tutaj Górnik Zabrze
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Palenie pieniędzy. Tutaj Górnik Zabrze
  • Jedynie Górnik Łęczna, Stal Mielec, Lechia Gdańsk i Wisła Kraków zanotowały zysk netto
  • Przynajmniej w przypadku Lechii ma to związek z przygotowywaniem klubu pod sprzedaż, nie zaś z rewelacyjnym zarządzaniem
  • Tegorocznym rekordzistą, jeśli chodzi o straty, jest Cracovia. – Cały nasz dług to Rączna, Rączna, Rączna – mówił nam w wywiadzie kilka miesięcy temu Janusz Filipiak. Strata wyniosła 27,3 mln zł, co każe się zastanowić, czy faktycznie spłata bazy treningowej jest jedyną przyczyną czerwonej kreski. Klub do momentu publikacji tekstu nie odpowiedział na nasze zapytanie

Gdzie się podziały te miliony?

 Straty polskich klubów wyglądają przerażająco, zwłaszcza jeśli zestawimy je np. z finansowymi wynikami uzyskiwanymi przez ich szwedzkie odpowiedniki. W Allsvenskan 15 na 16 klubów zanotowało zysk, u nas proporcje są zgoła odmienne. Oczywiście nie da się tego porównywać jeden do jednego, gdy zespoły funkcjonują w zupełnie odmiennych warunkach, jednak sama skala zjawiska, jak i wielkość minusów, rodzi pytania o sposób zarządzania kapitałem w Polsce. Mówiąc wprost – pieniądze w polskich klubach są przepalane, a już zwłaszcza w tych, w których nie ma żadnej “spuścizny”. O ile przykładowy Lech Poznań inwestuje miliony w akademię i w szerszej perspektywie na tym wygrywa, o tyle Górnik Zabrze zanotował w ostatniej dekadzie łączną stratę sięgającą 130 mln zł i gdyby dziś przestał istnieć, nie zostawiłby po sobie niczego prócz wspomnień.

Czerwony kolor na wykresie stworzonym przez Jakuba Szlendaka, analityka finansowego i pasjonata zajmującego się sferą finansową naszych klubów, nie tylko dominuje, ale rozciąga się szeroko. Przykładowe straty polskich klubów w czasie ich roku obrotowego:

  • Cracovia: 27,3 mln zł
  • Śląsk Wrocław: 20,6 mln zł
  • Raków Częstochowa: 19,5 mln zł
  • Lech Poznań: 15,6 mln zł
  • Legia Warszawa: 10,4 mln zł

Te wyniki nie są w pełni miarodajne, bo ocenianie finansów przez pryzmat jednego roku to rzecz wyrwana z kontekstu. Władze klubów uważają, że aby wyciągać jakiekolwiek wnioski, potrzebna jest obserwacja finansowej kondycji przez trzy-cztery lata. Szereg klubów takie straty notuje jednak od dawna. W najnowszym sprawozdaniu Górnik Zabrze wcale nie wypada źle, bo stracił “ledwie” 2 mln zł, ale jak się to kształtowało w dłuższej perspektywie, pisaliśmy wyżej. 

Przynajmniej w kilku przypadkach da się też te straty uzasadnić. Wspomniany wcześniej Lech Poznań jest na przykład całkowicie bezpieczny, bo dzięki występom w europejskich pucharach oraz sprzedaży Jakuba Kamińskiego (pieniądze wpływają w ratach, lecz sprawozdanie finansowe poprawiają jednorazowo) jasne jest, iż ma wszystko pod kontrolą. Raków Częstochowa postawił na sportowy sukces, który ma się spłacić właśnie w ten sposób. Lider Ekstraklasy w swoje sprawozdanie finansowe wpisał prognozowany przychód w wysokości 14 mln zł za zdobycie mistrzostwa Polski, jest w grze o kolejne 5 mln zł za podniesienie Pucharu Polski. Jako ewentualnemu mistrzowi będzie mu też przysługiwać teoretycznie łatwiejsza ścieżka do fazy grupowej Ligi Konferencji niż w poprzednich latach. Raków ma też spokój o tyle mocny, że jego właścicielem jest Michał Świerczewski, jeden z najbogatszych Polaków, który jest co najwyżej w połowie drogi do spełnienia swoich marzeń. Dlatego chętnie wykłada pieniądze. Więcej o finansach Rakowa w poniższym wideo.

Jednak sytuacja jest daleka od idealnej. W niedawnym wywiadzie dla Goal.pl prezes Śląska Piotr Waśniewski tłumaczył przekraczającą 20 mln zł stratę w ten sposób: – Co roku rozmawiamy tej samej kwestii, czyli o podwyższeniu kapitału zakładowego spółki przez właściciela o 13 mln zł. Ta kwota w całości jest przeznaczona na bieżące funkcjonowanie klubu, lecz w omawianym raporcie nie pojawia się ona po stronie przychodów. Natomiast jej wydatkowanie jest już widoczne w bilansie i na starcie generuje stratę w wysokości tych 13 mln zł. Przekładając to na bardziej zrozumiały język – gdyby Śląsk Wrocław w ciągu roku zrealizował wszystkie swoje założenia związane z przychodami, transferami i tak dalej, i wypracowałby taki wynik finansowy, który pozwoliłby zapewnić pokrycie wszystkich zaplanowanych wydatków, a do tego przeznaczyłby przekazane przez gminę Wrocław środki, miałby stratę w wysokości 13 mln zł. Jeśli w sprawozdaniu finansowym strata byłaby niższa niż 13 mln zł, to by oznaczało, że spółka z punktu widzenia rozliczenia księgowego wypracowała nadwyżkę finansową.

Te 13 mln zł nie wzięły się jednak z powietrza, a stanowiły konieczny wkład ze strony miasta, by podpiąć Śląsk pod kroplówkę po tym, jak ten finansowo dostawał łomot w latach poprzednich. To nie jest nic, co się Śląskowi należało, tylko stanowiło ratunek. I nawet, gdyby klub zaczynał rok rozliczeniowy od zera, jego strata wyniosłaby 7,6 mln zł i plasowała go w górnej połówce tabeli z największymi minusami. Nie mylmy skutku z przyczyną.

Cracovia straciła ponad 27 mln. Na początku sezonu rozmawialiśmy z Januszem Filipiakiem i poruszyliśmy temat długów. – Nie mamy żadnego długu operacyjnego związanego z kontraktami piłkarzy. Cały nasz dług to Rączna, Rączna, Rączna. Dostaliśmy małą dotację ze Skarbu Państwa, a grupa Comarch musiała dopłacić 40 mln zł. To potężne pieniądze. Utrzymanie Rącznej co roku kosztuje 5 mln zł. To jedyny powód zadłużenia – mówił wówczas. Jednak strata jest tak potężna, co przy braku dużych transferów i raczej dość wąskiej kadrze pierwszego zespołu budzi pytania: gdzie rozchodzą się te pieniądze i czy faktycznie ma to związek jedynie z bazą w Rącznej. Wysłaliśmy do klubu zapytania, ale do momentu publikacji tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

A na czym tracą pieniądze inne kluby? Właściwie… nie wiadomo. – Sprawozdania finansowe polskich klubów piłkarskich przynoszą więcej pytań niż odpowiedzi. Uważam, że kluby – świadome tego, że kibice mocno interesują się tymi kwestiami, a sami nie mają wiedzy finansowej – powinny przygotowywać suplement z innymi danymi niż te wymagane przez prawo. Dobrym przykładem takich działań jest Lech Poznań, który w styczniu opublikował trzeci audyt finansowy, z którego można dowiedzieć się wielu interesujących informacji dla sympatyka klubu. Myślę, że publikowanie informacji o łącznej wysokości wynagrodzeń wypłaconych zawodnikom oraz sztabowi, koszty utrzymania obiektów treningowych, koszty korzystania ze stadionu to podstawowe informacje, które nie powinny być ukrywane. Brak dostępu do danych rodzi domysły i plotki. Pamiętajmy o tym, że przykładowo koszty utrzymania stadionu Lecha Poznań są zupełnie inne niż koszty stadionu Rakowa czy Warty. Polskie kluby, od 2005 roku, kiedy powstała spółka Ekstraklasa, nie ujednoliciły roku obrotowego na taki zgodny z sezonem (od lipca do czerwca). To sprawia, że trudno jest porównywać różne kluby między sobą i musimy skupiać się na dynamice zmian w obrębie jednego klubu – mówi Jakub Szlendak.

Lechia na plusie, ale…

Jest też Lechia Gdańsk, która zanotowała zysk. Jej temat w tekście na swoim blogu poruszył Jakub Szlendak.

Lechia w ostatnich sezonach obniżyła koszty funkcjonowania. Z kwot w okolicach 70 mln zł, klub przeszedł do ok. 55 mln zł w dwóch z trzech ostatnich sezonów. Po części wynikało to z pandemii, która zmusiła kluby do wdrażania oszczędności, ale też zmniejszyła koszty związane z organizowaniem meczów. Drugą przyczyną jest przygotowywanie klubu pod sprzedaż – czytamy.

I dalej: Łatwiej znaleźć kupca na klub, który ma lepsze wyniki finansowe, mniejsze zadłużenie i “odchudzone” wydatki. Poza tym, jeśli obecni właściciele chcą sprzedać klub, nie są skorzy do inwestowania dodatkowych środków. Klub w sezonie 20/21 obniżył koszty działalności operacyjnej względem sezonu 16/17 o ponad 25 proc., tj. o 16,8 mln zł.

całość: https://kubaszlendak.substack.com/

Te działania doprowadziły jednak Lechię nad przepaść sportową. I przyszłość klubu nie maluje się w kolorowych barwach. 

Szlendak: Z powodu nieznanego kierunku zmian właścicielskich trudno o jakiekolwiek predykcje. Życzyłbym sobie, żeby klub został przejęty przez jednego z polskich bogaczy, który będzie rozwijał klub systematycznie i z pomysłem. Trudno jednak na to liczyć, a trwająca od wielu miesięcy saga dotycząca sprzedaży klubu świadczy o tym, że po prostu nie ma poważnie zainteresowanych podmiotów.

Drugą przyczyną utrudniającą prognozowanie jest poważne zagrożenie spadkiem Lechii z ekstraklasy. Jak wiemy, w 1. lidze przychody z praw telewizyjnych są o wiele mniejsze niż na najwyższym szczeblu. Oznacza to natychmiastowe zmniejszenie przychodów o ponad kilkanaście mln zł. Do tego należy dodać negatywny wpływ klauzul w umowach sponsorskich, które spowodują zmniejszenie środków, które pozyska klub w niższej lidze. Łącznie zatem Lechia w razie spadku z Ekstraklasy może borykać się z problemem ogromnego deficytu w przychodach, który można szacować nawet na 20 mln zł.

W przypadku zrealizowania się tego scenariusza, Lechia będzie musiała liczyć na mobilizację kibiców. Jednak bez zmiany właścicieli będzie o to trudno, bo fani klubu z Gdańska (łagodnie mówiąc) nie pałają sympatią do Adama Mandziary, a swoje zdanie wyrażają m.in. transparentami na stadionie.

Swoją drogą Lechia w 2020 roku w ciągu chwili zlikwidowała część długu stosując fortel. Jej większościowy akcjonariusz Philipp Wernze dokonał konwersji 39 mln zł zadłużenia na akcje. Poprawiło to sytuację finansową klubu “w papierach” i zabezpieczyło klub przed roszczeniem spłaty tak dużej kwoty.

Czemu kluby nie upadają?

Przy takich stratach polskich klubów rodzi się pytanie, jak to się dzieje, że one wciąż istnieją? I czy ich dalsza egzystencja nie jest zagrożona. 

Ponownie Jakub Szlendak:  Nie spodziewam się bankructw klubów piłkarskich w najbliższych latach. Dlaczego? Bo od lat analiza wskaźnikowa mniej więcej połowy klubów w lidze wskazuje na ich zagrożenie upadłością, a jednak działają dalej. 

Kodeks Spółek Handlowych mówi, że wykazanie w bilansie ujemnych kapitałów własnych za ubiegły rok obrotowy powoduje, że należy sprawdzić, czy suma straty netto oraz straty z lat ubiegłych przewyższa sumę kapitałów zapasowych i rezerwowych oraz jedną trzecią kapitału zakładowego. Jeśli tak, kluby mają obowiązek niezwłocznego zwołania walnego zgromadzenia akcjonariuszy w celu podjęcia uchwały o ich dalszym istnieniu. Biegły rewident wydaje wtedy opinię z zastrzeżeniem, która wymaga od zarządu i właścicieli wskazania i udokumentowania źródeł finansowania działalności na kolejny rok obrotowy.

Pisząc pracę magisterską o finansach Lecha Poznań na przestrzeni kilku ostatnich sezonów w zakończeniu napisałem, że ogólne przepisy nijak mają się do analizy klubów piłkarskich. Potrzebujemy narzędzi, wskaźników i przepisów, które – np. ze strony PZPN lub Ekstraklasy SA – będą pilnowały klubów piłkarskich. Innym rozwiązaniem jest obliczanie wskaźników dla całej ligi i pozycjonowanie klubów wśród tych powyżej i poniżej średniej. Przykładowo La Liga opracowała przepisy kontroli finansowej klubów, które mają ponad 100 stron. Nie widzę podobnych działań w Polsce. 

Ujemny kapitał własny wykazuje ponad połowa klubów Ekstraklasy, od lat. Nie zrobiono nic, żeby systematycznie, małymi krokami poprawiać finanse klubów. Dopiero wprowadzone przez UEFA w miejsce Finansowego Fair Play nowe przepisy Licencjonowania Klubów oraz Zrównoważonego Rozwoju Finansowego przymusiły władze polskiej piłki do wprowadzenia większej kontroli polskich klubów.

Legia Warszawa, by przetrwać pożyczyła kilka milionów euro w funduszu z Luksemburga. W Internecie można znaleźć publikacje o innych pożyczkach udzielanych przez ten fundusz na kilkanaście procent. To przypomina lichwę. W Lechu Poznań w gabinetach da się usłyszeć, że od tego rodzaju funduszów klub dostaje kartki na święta, ale akurat w Poznaniu od razu wyrzucają je na śmietnik. Bije z nich przekaz: my ci damy kasy, ile chcesz. Ale ty spłacisz znacznie więcej niż przy kredycie w banku. W Lechu akurat z tym problemu nie mają, bo dla banków klub jest bardzo wiarygodnym partnerem. Ale to raczej wyjątek. Inni czasem są zmuszeni do sięgania po desperackie metody, które krótkoterminowo dają klubowi oddech, ale sprawią problem, kiedy będzie trzeba spłacić zaciągnięte pożyczki.

I tak to się kręci, bo kluby w Polsce nastawiają się tylko na płynność. Na raty z Canal Plus, którymi spłacają zobowiązania. Jeśli mają tę płynność, czyli terminowo mogą spłacać zobowiązania, w odpowiedniej kwocie, to są względnie zadowolone.  To tak, jakbyś co miesiąc ciułał na czynsz. Pożyczyłeś od mamy, pożyczyłeś od taty i finalnie czynsz masz opłacony, problemy z głowy. A później znów to samo. Tak właśnie żyją od lat niektóre polskie kluby – bez optymizmu kończy Szlendak.

Komentarze