- Dawid Abramowicz to bez wątpienia kluczowa postać w szeregach Radomiaka dowodzonego przez Mariusza Lewandowskiego
- W rozmowie z Goal.pl doświadczony zawodnik opowiedział o trudnych życiowych momentach. Między innymi kłopotach z kolanami
- 31-latek ujawnił również, że w pewnym momencie był blisko porzucenia sportu i podjęcia pracy w jednym z niemieckich magazynów
- Lewonożny zawodnik wyraził także kilka słów na temat Petera Hyballi, który jako trener Wisły Kraków z jednej strony zbudował świetne przygotowanie fizyczne u zawodnika, a z drugiej Niemiec nie stawiał na piłkarza
Elokwencja, oczytanie i wrodzona inteligencja
Przed rozmową z Panem muszę przyznać, że uznałem, że muszę się spodziewać wszystkiego. Niespodzianki w stylu Tantala, czy coś z Małego Księcia ma Pan przygotowane?
Tym razem nic specjalnego nie przygotowałem (śmiech). Frazeologizmy, których użyłem, ujrzały światło dzienne, bo akurat była taka potrzeba. Trudno natomiast użyć teraz oryginalnego sformułowania, które mogłoby w pewnym sensie odzwierciedlić naszą sytuację w Radomiu.
“Nie sztuką jest przeczekać burzę, tylko nauczyć się tańczyć w deszczu” – to hasło chyba już na zawsze wpisało się w Ekstraklasę i pasuje idealnie do ostatnich występów Radomiaka w lidze…
Z tego miejsca chciałbym pozdrowić Wojtka Sokoła, bo to cytat z jego utworu pt. “Burza”. To były słowa, których użyłem w przerwie spotkania przeciwko Rakowowi Częstochowa o nieszczęsnych 13 sekundach, w których trakcie straciliśmy bramkę.
Wysoko zawieszona poprzeczka
Zgadza się. A jaki cel na ten sezon ma Radomiak?
Jak brać to garściami, a jak mierzyć, to bardzo wysoko. Trzeba zawsze wychodzić ze strefy komfortu i nie zadowalać się tym, co się osiągnęło. Chciałbym podczepić się pod górną część tabeli. Musi to być jednak potwierdzone dobrymi wynikami. Nieźle zaczęliśmy rundę wiosenną. Nasza gra napawała optymizmem, ale ostatnio niestety coś się zacięło. Musieliśmy zatrzymać się na swojej stacji benzynowej i uzupełnić baki. Chwilowe spalanie było zbyt duże.
Zespołem na przełamanie ma być Legia Warszawa. W ostatnim czasie udowadnialiście, że macie panaceum na tę ekipę…
Najważniejsza jest strefa mentalna. W ubiegłym roku graliśmy w Ekstraklasie jako beniaminek, a w rundę jesienną weszliśmy z buta nie z drzwiami, a futryną. Nie obawialiśmy się nikogo. Tak też podeszliśmy do starcia z legionistami, z którymi odnieśliśmy dwa zwycięstwa. Wyniki mówią same za siebie. W każdym z meczów zdobyliśmy po trzy bramki, więc nie ma mowy o przypadku. W tym sezonie przegraliśmy z kolei 0:1 z Legią, ale byliśmy dla niej równorzędnym przeciwnikiem. Musimy zatem wyjść na boisko i walczyć o swoje. Każdy z nas ma coś do udowodnienia i chce się pokazać.
Zobacz także:
Odniósł się Pan do wyjścia ze strefy komfortu. Czy wykorzystuje Pan jakieś specjalne metody motywacyjne w związku z tym?
Najlepszą motywacją jest dla mnie wizualizowanie sobie życiowych sytuacji, które zahartowały mnie jako człowieka. Dzięki którym mogłem znaleźć się w tym miejscu, w którym jestem aktualnie. Te obrazy w pamięci – najczęściej z dzieciństwa, chociaż nie tylko – pozwalają mi cieszyć się z tego, co osiągnąłem. Niemniej nie sięgnąłem jeszcze sufitu.
Treningi z bólem
Jakie trudne życiowe momenty miał Pan na myśli?
Przede wszystkim pozaboiskowe i życiowe. Między innymi w wieku juniorskim miałem ponad roczny rozbrat z piłką z powodu kłopotów zdrowotnych. Codziennie budziłem się rano z bólem kolan, oglądając ze łzami w oczach, jak moi koledzy uganiają się za piłką. Nie poddawałem się w każdym razie. Zdarzało się, że trenowałem z bólem.
A w dorosłym życiu też przeżywał Pan ciężkie chwile?
Musiałbym tutaj wskazać czas spędzony w Wiśle Kraków. Przez pół roku dzień w dzień moja dieta była uzupełniana zastrzykami w d…. Takie życiowe momenty sprawiły, że satysfakcja z tego, co udało mi się ugrać, muszę przyznać, jest duża. Nie wspomnę też o wyrzeczeniach moich rodziców, którzy mnie i mojego brata, grającego obecnie w Miedzi Legnica, zawsze wspierali.
Pomagali dobrym słowem, czy konkretnymi działaniami?
Rodzice stawali na głowach, aby nigdy nam niczego nie brakowało. Zawsze było co do garnka włożyć. Z kolei w momencie, gdy znalazłem się na życiowym zakręcie, gdy odchodziłem z Olimpii Grudziądz na rzecz Wisły Płock, to też udzielili mi cennych rad. Wówczas nie było mi dane grać, a także przytrafił mi się uraz wymagający hospitalizacji i operacji. Miałem możliwość dzielenia gry w piłkę z pracą w jednej z niemieckich fabryk na magazynie. Zaryzykowałem jednak i postawiłem wszystko na jedną kartę, chcąc się jeszcze raz podnieść. Rąk do pomocy nie miałem wówczas wiele. Mogłem liczyć tylko na najbliższych, a ta druga strona medalu często dla kibica nie jest widoczna. Ryzyko się opłaciło, bo dzisiaj jestem szczęśliwy z tego, że mogę robić to, co kocham i rozmawiać o tym z uśmiechem na twarzy, bo wiem, że swojej szansy nie zmarnowałem. Trudne życiowe sytuacje jednocześnie ukształtowały mój charakter, który jest nie do zdarcia.
Krzywdząca postawa
Zastanawia mnie, co by Pan zrobił, gdyby otrzymał dzisiaj lukratywną ofertę od NAC Breda. Przyjąłby ją Pan?
Jestem zaskoczony tym pytaniem. Domyślam się jednak, że trenerem w tej drużynie jest Peter Hyballa.
Owszem. Zmienia to podejście do ewentualnego tematu transferu?
Zdecydowałbym się na taki ruch, chcąc udowodnić temu człowiekowi, jak bardzo się mylił.
Bolało bardzo to, że Niemiec na Pana nie stawiał?
Trener po prostu bardzo pomylił się względem mnie.
O odsunięciu od gry decydowały kwestie sportowe, czy pozaboiskowe?
Na płaszczyźnie sportowej trener nie mógł mieć do mnie pretensji, bo zagrałem w trzech sparingach, notując w nich trzy asysty, a także zdobyłem bramkę. Jako jeden z nielicznych zawodników brałem wówczas udział praktycznie we wszystkich treningach. Pod tym względem mogę być nawet wdzięczny Peterowi Hyballi, że bardzo dobrze przygotował mnie do rozgrywek. Byłem nie do zarżnięcia pod względem fizycznym. Najwyraźniej nie pasowałem trenerowi jako człowiek. Nie chciał mnie. Jest to krzywdzące i niesprawiedliwe.
To był jedyny trener w Pana dotychczasowej karierze, który Panu podpadł?
Nie miałem więcej okazji spotkać się z kimkolwiek o podobnym charakterze. Wiadomo, że nie zawsze można pasować danemu szkoleniowcowi i rozumiem to. Najczęściej jednak trafiałem na trenerów bardzo uczciwych i rzetelnych, którzy jasno stawiali sprawę. Gdy dochodzili do wniosku, że nie pasuje do pewnej koncepcji, to przekazywali mi taką informację i takie podejście doceniam. Zawsze wychodzę z założenia, że najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa.
Trenerka nie kusi
Dzisiaj jest Pan pod skrzydłami Mariusza Lewandowskiego. Jak porównałby Pan tego trenera z Dariuszem Banasikiem?
Oboje preferują inny styl gry. Pod względem charakterologicznym są jednak podobni. Nienawidzą przegrywać i rozkoszują się zwycięstwami. To napędza tych trenerów. Cały czas są głodni sukcesów. To bardzo fajna cecha, bo zawodnik zaraża się takim nastawieniem.
Trochę trenerów miał Pan już na swojej drodze. Czy to sprawia, że realny jest scenariusz, że po zakończeniu piłkarskiej kariery będzie Pan dyrygował zawodnikami z ławki?
Żeby zostać trenerem, trzeba być cierpliwym. Nie wiem, czy potrafiłbym wykazać się odpowiednim nastawieniem, aby pracować w tym zawodzie. W każdym razie robię sobie już notatki z zajęć, metod treningowych, a także zasad, z których zawodnicy są rozliczani.
Fight Club, edycja: spadek z Ekstraklasy
Pan jest typem człowieka, który nie gryzie się w język. Jakieś nieprzyjemne sytuacje Pana z tego tytułu doświadczyły?
Życie nauczyło mnie, aby zawsze mówić to, co się myśli, jeśli jest taka potrzeba. Staram się zawsze mówić coś konstruktywnego, wychodząc z założenia, że lepiej rozwiązać dany problem, mówiąc o tym głośno, niż zamiatać coś pod dywan. Moim zdaniem tylko takie nastawienie może mieć wpływ na progres.
Media złem koniecznym?
Nie unika Pan kontaktu z mediami. Są jednak zawodnicy, którzy nie chcą rozmawiać z dziennikarzami. Patrząc na to z boku, co Pan o tym myśli?
Nie chcę bawić się w mentora. Ogólnie jednak kontakt z mediami to część naszej pracy. Mnie jako kibica siatkówki interesuje to, jak wygląda praca zawodników w tygodniu, jakie mają zainteresowania i co ich trapi. Lubię o tym czytać. W związku z tym powinniśmy być otwarci na kontakt z dziennikarzami, bo normalny kibic tego oczekuje. Drzwi przed mediami nie powinny być zamknięte, a delikatnie uchylone. Jedno napędza drugie, więc puentując, nie należy uciekać przed kontaktem z dziennikarzami.
Rozłożył mi Pan most, mówiąc o trapieniach, więc sobie po nim przejdę. We wrześniu minionego roku był temat powołania Pana do reprezentacji Polski. Selekcjoner Czesław Michniewicz oglądał Pana występy. Jak to wyglądało z Pana punktu widzenia?
Temat był nieco wyolbrzymiony. Na jednej z konferencji padło pytanie dotyczące mnie, do którego selekcjoner się odniósł. Sam tego nie widziałem, a dotarło to do mnie pocztą pantoflową. Podchodziłem jednak do tego na chłodno. Chociaż nie ukrywam, że miłym uczuciem było to, że ktoś zauważył moje poświęcenie. Fajnie, że zostało to dostrzeżone przez osoby trzecie.
Wkrótce skończy Pan 32 lata, kontrakt z Radomiakiem jest ważny do 2025 roku. To ostatnim klub w Pana karierze?
Trudno powiedzieć. W życiu niczego nie można być pewnym. Dzisiaj świadomość zawodników wzrosła, więc jest też większy profesjonalizm. Gracze kładą większy nacisk na rozwój siebie i ciała. Najważniejsze jest to, jak będę wyglądał na boisku. Jeśli będę wierny swoim nawykom, to wierzę, że będę mógł pograć jeszcze przez dobrych kilka lat w Radomiaku. Mam nadzieję, że o najwyższe cele.
Work-life balance
Jestem entuzjastą stwierdzenia: powiedz mi jakiej muzyki słuchasz, a dowiem się, jakim jesteś człowiekiem. Jak to zatem u Pana pod tym względem?
Słucham różnych gatunków muzycznych. Wbrew pozorom nie zamykam się tylko na hip-hop. Słucham bluesa, między innymi Tadeusza Nalepę, czy Ryszarda Riedla z zespołu Dżem. Aby uspokoić umysł, to nierzadko zdarza mi się odtwarzać utwory: Chopina, Mozarta, czy Vivaldiego. Na swojej playliście ma też Nirvanę, czy Metallikę. Umysł musi być otwarty i musi czerpać z wszystkich gatunków.
Wydaje się Pan człowiekiem o tak dużych horyzontach, że nie odważałbym się przewidzieć, czym będzie się Pan zajmował po zakończeniu kariery. Zapytam zatem wprost, co chodzi Panu po głowie?
Przede wszystkim będę chciał spędzać więcej czasu z najbliższymi. Tylko moja żona i córka wiedzą, jak często nie ma mnie w domu nie tylko w weekendy, ale też w tygodniu. Mój dzień zaczyna się o 8:00, a kończy koło 18:00, bo często dochodzą jeszcze dodatkowe jednostki treningowe. Nie mam konkretnego planu, co będę robił po zakończeniu kariery. Najbardziej zależy mi na tym, aby móc częściej spędzać czas z rodziną.
Pan podchodzi z Brzegu Dolnego, więc przypuszczam, że spotkania z Legią Warszawa dla osób z tego regionu są wyjątkowym wydarzeniem…
Tego typu mecze na pewno są fajne. Pamiętam jednak, że nie tylko Legia Warszawa budziła duże zainteresowanie, ale także Widzew Łódź. To, że Śląsk Wrocław wrócił na salony, to przede wszystkim zasługa Ryszarda Tarasiewicza i Waldemara Tęsiorowskiego. Przypomina mi się czas, gdy grali wówczas w tym zespole Dariusz Sztylka, czy Krzysztof Wołczek. Miałem okazję poznać te persony i posłuchać opowieści, jak wówczas wyglądało życie piłkarzy, a było krucho pod tym względem. Brakowało takich rzeczy jak napoi na treningach, czy ciepłej wody pod prysznicem. Dzisiaj być może trudno to sobie wyobrazić, ale takie były czasy. Z dużym zaciekawieniem słuchało się, jak takie trudności uodparniały zawodników. A trzeba dodać, że to byli gracze, którzy w momencie, gdy przegrywali, dobrze było schodzić im z drogi.
Była mowa o trudniejszych czasach, więc nie byłbym sobą, gdybym o to nie zapytał. Jak idzie budowa nowego stadionu Radomiaka?
Idzie pełną parą. Jestem w Radomiaku już ponad trzy lata, ale nigdy wcześniej nie widziałem tak intensywnych prac, jak to ma miejsce w ostatnim czasie. Wydaje mi się zatem, że otwarcie areny zbliża się dużymi krokami. Miejmy nadzieję, że w kolejnym sezonie będzie nam dane zagrać na nowym stadionie.
Czytaj więcej: Każdy detal ma znaczenie, Lech przed świętem w Sztokholmie
Komentarze