- Pavol Stano objął Wisłę Płock blisko rok temu
- “Nafciarze” w czterech dotychczasowych meczach rundy wiosennej ponieśli cztery porażki. Szkoleniowiec tłumaczy, co jest tego główną przyczyną
- – My chcemy być proaktywni, nie mamy zamiaru za wszelką cenę biegać za piłką – tłumaczy
- – Mamy swój styl i nie zamierzamy z niego rezygnować – przekonuje
Wisła Płock i jej kryzys
Zna Pan takie powiedzenie, że jesteś tak dobry, jak Twój ostatni mecz?
– Oczywiście, ale znam też takie, by zawsze patrzeć do przodu!
A jaka jest ta obecna Wisła Płock? Bo te ostatnie mecze wydają się być dość mylące. Gracie ładnie w piłkę, ale nie przynosi to zdobyczy punktowej.
– Zależy co oceniać. Całokształt czy tylko wyniki? Bo to spora różnica. Najtrudniej jest wykreować sytuacje, co nam się udaje, bo do nich dochodzimy. Problemem jest ich wykończenie. A dlaczego mamy z tym problem to złożona kwestia. Składa się na nią wiele czynników. Chociażby jakość indywidualna zawodników, której oni nie zatracili, bo wcześniej strzelali, teraz mają z tym kłopot, ale na treningach widzę, że dalej umieją to robić. Dla mnie najważniejsze jest, że tych sytuacji kreujemy bardzo dużo, czasami brakuje nam po prostu szczęścia. A przełamanie prędzej czy później musi przyjść.
Przed rokiem powiedział Pan wprost, że przesadziliście wówczas z obciążeniami w treningu. Obecnie też tak ciężko trenujecie? A może obecne wyniki to efekt zmęczenia?
– W tamtej sytuacji piłkarze musieli się odpowiednio zaadaptować do obciążeń panujących na moich treningach. To musiało zająć trochę czasu, tym bardziej że niektórzy tego czasu potrzebowali nieco więcej. Miałem tego świadomość. Sam zresztą dopiero poznawałem zawodników. Dziś uważam, że nasze przygotowanie fizyczne jest na bardzo wysokim poziomie. I na pewno nie ono jest naszym problemem. Oczywiście zdarza się, że w trakcie meczu złapiemy zadyszkę.
W końcu każdy mecz ma swoje fazy.
– Ostatnio nam się to zdarzyło przez kilka minut z Miedzią Legnica. Mecz miał taką fazę, kiedy w krótkim odstępie czasu graliśmy box to box, ale generalnie nie mamy problemu z przygotowaniem fizycznym, a nasze treningi są ciężkie, ale z odpowiednią objętością i intensywnością.
- Zobacz także:
Biorąc pod uwagę wszystkie tegoroczne mecze, ta ostatnia porażka bolała Pana najbardziej? Czy może bardziej bolesna była przegrana z Lechem, którego w pewnym momencie totalnie zdominowaliście?
– Każda porażka boli praktycznie tak samo. Z perspektywy ostatnich tygodni każda w tym roku była na swój sposób szczególna. Z Lechią mieliśmy rzut karny, którego nie udało się wykorzystać, mieliśmy wiele doskonałych sytuacji z Lechem, którego zdominowaliśmy mimo gry w osłabieniu po czerwonej kartce, z Miedzią nie udało nam się zamknąć meczu, z Pogonią straciliśmy gola w ostatniej akcji.
Trochę tego było…
– Dlatego nie potrafię powiedzieć, która porażka bolała najbardziej. Z Miedzią zagraliśmy dwie bardzo nierówne połowy. W pierwszej pomógł im trochę rzut karny, potem szczęśliwy stały fragment i musieliśmy gonić wynik, a Miedź potrafi głęboko się bronić i nastawić na kontrataki. Sędzia również często przerywał grę na naszą niekorzyść, brakowało nam płynności. Z Pogonią musieliśmy nieco zmienić sposób gry, pojawiło dużo miejsca za plecami obrońców, które można było wykorzystać. Zabrakło tylko tej wspomnianej finalizacji. Choć oczywiście Pogoń również miała swoje okazje. Jeśli byłby remis, pewnie ze wskazaniem na rywali. Ale strata gola w ostatniej minucie zawsze bardzo boli.
A co Pan czuł, kiedy Biczachczjan umieścił piłkę w siatce? Nie każdy wie, ale miał Pan okazję z nim współpracować. Z pewnością też uczulał Pan swoich podopiecznych na jego lewą nogę.
– Wahana znam bardzo dobrze, prowadziłem go w Żilinie. Wiem, jakim strzałem dysponuje, zresztą on zdobył już kilka takich bramek w Ekstraklasie. Tutaj zabrakło odpowiedniego doskoku, a szkoda, bo pod piłką było wielu chłopaków, można było temu zapobiec. Ale wiadomo, że łatwo się mówi, trudniej wykonać. On ma bardzo szybką tę lewą nogę. A sam strzał choć wydawał się nie najlepszy, był bardzo precyzyjny. Nie kryję, że strata takiego gola jest strasznie wkurzająca.
Pavol Stano o stylu gry
Po porażce z Pogonią powiedział Pan, że musieliście grać przez dłuższy okres czasu bez piłki, co Wiśle w obecnym sezonie zbyt często się nie zdarza. Rozumiem, że nie zamierzacie odchodzić od swojego stylu gry?
– Uważam, że w pierwszej połowie mecz był pod tym względem bardziej wyrównany, a my graliśmy swoje, dopiero w drugiej nastawiliśmy się częściej na kontrataki. Postawiliśmy też na nieco prostsze środki, bo linia obrony Pogoni stała bardzo wysoko. Te zagrania za plecy obrońców nie zawsze były dobre, czasami brakowało dokładności. Ale docelowo zawsze mamy grać tak, jak od początku sezonu. Chcemy się kojarzyć z nowoczesnym futbolem, grając krótkimi podaniami, z Pogonią w pewnym momencie zagraliśmy bardziej pod przeciwnika.
A nie kusiło Pana, by w obecnym momencie, kiedy strata do czołówki jest większa niż przewaga nad strefą spadkową, postawić na nieco większy pragmatyzm?
– A co ten pragmatyzm mi da? Co on ma zmienić?
Większe bezpieczeństwo w tyłach. Nie powinniście skupić się w większej mierze na defensywie?
– Nie mam zamiaru odchodzić od swojej filozofii. Uważam, że jest ona dobra. Gramy ładnie w piłkę, brakuje nam wykończenia. My chcemy się kojarzyć z atrakcyjnym futbolem. Pragmatyzm też bywa ryzykowny. Stracisz bramkę i masz kłopot. Zresztą on działa na krótką metę. A budowanie akcji to proces, którego nauka trwa dość długo, ale za to dużo dłużej również działa. Wolimy kontrolować przebieg gry posiadaniem piłki. Nie chcemy grać padliny, której nie da się oglądać.
A nie lepiej czasami tę piłkę dać rywalowi? Tym bardziej że w Ekstraklasie spora część drużyn nie radzi sobie zbyt dobrze z nią przy nodze.
– Wszystko zależy od rywala, z Pogonią mogliśmy sobie na to pozwolić, bo ona ogólnie gra bardzo dobrze w piłkę. Ale to wyjątek. Chcąc grać z kontrataku, rywal musi przejąć inicjatywę, a jeśli tego nie robi, często bije głową w mur, wybija piłki, nie jesteś w stanie zagrozić mu z kontry. My chcemy być proaktywni, nie mamy zamiaru za wszelką cenę biegać za piłką. Dzięki temu łatwiej rozwijać piłkarzy. Poza tym oni sami wolą grać w piłkę.
A to nie jest tak, że rywale nauczyli się trochę Pańskiej drużyny? Wiedzą, czego się po niej spodziewać i to dlatego po fantastycznym początku sezonu, obecnie macie problemy z punktowaniem?
– Nie potrafię się zgodzić. Uważam, że ciężko nas rozczytać. A wiem to po rozmowach z trenerami naszych przeciwników. Zresztą jesteśmy w stanie zmieniać pewne schematy w trakcie meczu, dlatego nie sądzę, by rozczytanie nas było łatwe. Drużyny przeciwne mają często z tym problemy, obecnie brakuje nam tylko tego wykończenia, o czym już rozmawialiśmy. Sytuacje są, oddajemy bardzo dużo strzałów, brakuje tylko tej skuteczności.
- Zobacz także:
Wzmocnienia “Nafciarzy”
Remedium na tę nieskuteczność ma być Bartosz Śpiączka?
– Bardzo byśmy tego chcieli. Mam ogromną nadzieję, że tak właśnie będzie. Choć niewykluczone, że jeszcze się wzmocnimy, okienko co prawda jest już zamknięte, ale możliwe, że uda nam się jeszcze sprowadzić kogoś na zasadzie wolnego transferu. Co do Bartka, liczę na to, że jak Łukasz Sekulski dojdzie do pełni zdrowia, będziemy mogli zobaczyć ich obu na „dziewiątce”. Choć tę pozycję i tak mamy nieźle obsadzoną: jest Tomek Walczak, Mateusz Lewandowski, Marko Kolar. Jak będzie taka potrzeba, dostanie szansę ktoś z drugiej drużyny. Więc, jak widać, na tej pozycji mam pewien komfort wyboru. Dylemat jedynie na kogo postawić, kto jest w najlepszej dyspozycji.
Z jednej strony to loteria, z drugiej Pan ich widzi w treningach.
– Zgadza się. A muszę powiedzieć, że w treningach każdy z nich wygląda naprawdę nieźle. Złego słowa nie mogę powiedzieć.
A Bartek Śpiączka w ogóle pasuje do Waszego stylu gry? Bo przyznam szczerze, nie kojarzy się on zbytnio z kombinacyjną grą.
– U nas napastnik nie jest od kreowania. Owszem, są momenty, kiedy „dziewiątka” zejdzie do wsparcia rozegrania, ale z reguły budujemy akcje od tyłu. Gra kombinacyjna odbywa się w dużej mierze w środku pola. Tam potrzebujemy takich graczy. Napastnik musi być głównie egzekutorem. A przy tym powinien być silny, żeby umieć utrzymać się przy piłce. Bartek taki jest, powinien więc do nas pasować. Choć pewnie do tej pory nie grał w takim zespole, który stawia na grę kombinacyjną.
Co może Pan powiedzieć o Martinie Hašku? Bo nie da się ukryć, że ma bardzo interesujące CV. Grał między innymi w 2. Bundeslidze.
– Już po pierwszych dwóch treningach widać było u niego dużą jakość. Potrafi wesprzeć atak, a także skutecznie działać w obronie. Musimy tylko doprowadzić go do odpowiedniej dyspozycji fizycznej, a to może zająć trochę czasu. Liczę na to, że niedługo nam pomoże.
A Miroslav Gono? On i Hašek są uzupełnieniem luki po Damianie Rasaku?
– My ogólnie bazujemy na silnym środku pola. W naszym systemie jest on bardzo ważny, może nawet najważniejszy. A Gono i Hašek mogą grać razem, myślę, że powinni Damiana godnie zastąpić.
Faktycznie środek macie doskonale obsadzony. Są przecież Furman, Wolski, Szwoch. Choć mam wrażenie, że Rasak był dość niedoceniany.
– Jak przychodziłem do Wisły, Damian miał bardzo dobry okres. Ja go zawsze doceniałem. Zresztą nadal doceniam. Miał dużego pecha, złapał kontuzję. Potem wrócił, kiedy drużyna dobrze funkcjonowała, miał spore trudności, by wygrać rywalizację o miejsce w składzie. Ale muszę dodać, że nigdy się na nim nie zawiodłem, kiedy na niego postawiłem, mogłem zawsze na niego liczyć. To solidny gracz, a przy tym bardzo fajny chłopak.
A co z Pawłem Chrupałłą? W meczu z Lechem zaliczył obiecujące wejście, z Miedzią zagrał tylko 20 minut, a ostatnio zabrakło go w kadrze.
– Proszę spojrzeć na to, że w kadrze mamy 26 zawodników. Ośmiu z nich musi zostać poza kadrą meczową. Nie zawsze jest to spowodowane samą jakością czy tym, że piłkarz podpadł trenerowi. Paweł nie znalazł się w kadrze, bo na jego pozycji jest spora rywalizacja. To normalne.
Jakub Szymański ma zastąpić Antona Krywociuka?
– Tak się złożyło, że lewonożnych obrońców mamy kilku: jest Igor Drapiński, Adam Chrzanowski, Steve Kapuadi. Mogliśmy więc sobie pozwolić na odejście Antona, nieco gorzej sprawa wygląda z prawonożnymi stoperami. Postanowiliśmy więc sprowadzić Jakuba, który jest prawonożny, umie wyprowadzić piłkę, a na jego pozycji mamy tylko Kubę Rzeźniczaka, który jest raczej typowym stoperem. Po pierwszych treningach muszę powiedzieć, że to była dobra decyzja.
- Zobacz także:
Za chwilę rocznica
Na koniec przejdźmy do przeszłości. Jest Pan trenerem Wisły od blisko roku. Jak Pan wspomina wejście do tej drużyny?
– Początek nie był łatwy. Ale pokazaliśmy wiele jakości. Chcieliśmy zmienić styl gry, co się udało, choć to wymagało dużo czasu. Zawodnicy musieli pracować na wyższych obrotach, zaadaptować się do treningów. Mieliśmy trochę problemów po drodze, nawet w tym sezonie – a to odejście Damian Michalskiego, potem czerwona kartka Rafała Wolskiego, kontuzja Piotrka Tomasika, odejście Davo. Wszystko to miało wpływ na jakość zespołu, ale trzeba patrzeć do przodu. A ja nie lubię narzekać.
Zaczynając pracę w Wiśle, zapewne miał Pan świadomość tego, że zastępuje Pan Macieja Bartoszka, który – nie boję się tego słowa – był ulubieńcem kibiców?
– Każdego trenera darzę wielkim szacunkiem. Sam zdaję sobie sprawę z tego, jak trudny to zawód, a czasami życie bywa niesprawiedliwe. Jednak jako trener muszę wykonywać swoją robotę. Dostałem pracę w Wiśle i chcę ją wykonywać jak najlepiej. Mam zadania do zrealizowania i nie mogę myśleć o takich rzeczach. Pod kątem wyników trener Bartoszek punktował podobnie, ale ja zmieniłem styl gry. Wisła gra zupełnie inaczej. Nie mówię, że dużo lepiej. Jednemu taki styl się bardziej podoba, drugiemu inny. Wszystkich zadowolić się nie da. A same wyniki jeszcze przyjdą. Bo na naszym przykładzie muszę przyznać, że one nie zawsze korespondują z samą grą, o czym już mówiłem. Teraz trzeba wytrzymać presję, to bardzo ważne w naszym zawodzie.
Czuje Pan zaufanie zarządu? Od stylu gry nie zamierza Pan odchodzić, choć, jak już wspomniano, nie zawsze przynosi on zdobycz punktową. Rozumiem, że Pana posada nie jest zagrożona?
– W piłce nic nie jest pewne. Oczywiście obecne wyniki są, jakie są, ale wszyscy widzą, jak pracujemy na treningach oraz jak gra drużyna. Mamy swój styl i nie zamierzamy z niego rezygnować. Paradoksalnie, ja widzę, że robimy postęp. Dlatego też niczego takiego się nie obawiam. Jestem też przekonany, że to się jeszcze odwróci.
A zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że zeszłoroczny mecz z Wisłą Kraków był dla Pańskiej drużyny w pewnym sensie przełomowy, a przez to „firmowy”? Błysnęliście wówczas odwagą, bardzo ryzykowaliście, szczególnie przy wyprowadzaniu piłki od bramkarza, ale koniec końców wygraliście. Taki symbol i dowód w jednym na to, że woli Pan wygrywać widowiskowe mecze 4:3 niż w pragmatycznym stylu 1:0?
– Coś w tym jest. Jak już mówiłem, wolę piłkę ofensywną, nastawioną na atak. Akurat tak się złożyło, że w tym roku rywale nie musieli mieć wielu sytuacji, a je wykorzystywali, my z kolei kreowaliśmy sporo okazji, a mieliśmy problemy ze zdobywaniem bramek. Ale nie zmienimy się na siłę. Zwłaszcza że zmierzamy w dobrym kierunku. W organizacji gry też poczyniliśmy progres na przestrzeni roku, choć faktycznie w defensywie jest jeszcze wiele do poprawy, bo trochę za łatwo tracimy gole.
Jest Pan dziś lepszym trenerem niż był rok temu?
– Jestem bardziej doświadczony. To na pewno. Ale nie lubię sam siebie oceniać. Być może z każdym kolejnym meczem jestem mądrzejszy o pewne rzeczy, co wiąże się oczywiście z większym doświadczeniem.
Komentarze